Polscy i amerykańscy naukowcy odkryli we krwi markery, które odpowiadają za chorobę popromienną. To odkrycie siedmiokrotnie skraca czas potrzebny do określenia wysokości otrzymanej dawki promieniowania.
Awarie w elektrowniach jądrowych to najczęstsze sytuacje, w których może dojść do napromieniowania pracowników. Do tej pory ustalenie – poprzez badanie krwi – jaką dawkę napromieniowania otrzymały poszczególne osoby, zajmowało najczęściej tydzień. To długi czas, często zbyt długi z punktu widzenia zdrowia poszkodowanych.
– My natomiast opracowaliśmy test, który da miarodajne wyniki już w ciągu 24 godzin od napromienienia. Podarowujemy więc pacjentowi czas na leczenie – mówi dr Wojciech Fendler z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Wyniki badań, których był pierwszym autorem, ukazały się w na początku marca w „Science Translational Medicine”. Nad znalezieniem we krwi odpowiednich markerów pracował polsko-amerykański zespół naukowców pod kierownictwem prof. Dipanjana Chowdhury z Dana Farber Cancer Institute w Bostonie oraz dr. Vijaya Singha z Armed Forces Radiation Research Institute w Bethesdzie. Badania wykonywano już na myszach i na makakach, które należą do gatunku naczelnych i są na tyle podobne do ludzi, że wyniki miarodajne w ich przypadku będą podobne u ludzi. We krwi badanych, wcześniej napromieniowanych zwierząt poszukiwano właściwych cząsteczek mikroRNA, które świadczą o napromieniowaniu. Z pośród kilkuset za pomocą metod statystycznych wykryto trzy, które świadczą o napromienieniu wysoką dawką i dwie, które pozwalają określić prawdopodobieństwo przeżycia.
Jk
(źródło: Rynek Zdrowia)