Czy chciałabym kiedyś udać się na prawdziwą kosmiczną misję? Nie tylko chciałabym, ale robię wszystko, żeby tego dokonać. Póki co mam realny plan uruchomienia w Polsce lotów do stratosfery. Chodzi mi o to, żeby znaleźć się na tyle daleko, by mieć dostęp do obrazów, jakie mają astronauci. Na tej wysokości widać już bowiem czarne niebo i można obserwować Ziemię z dystansu – mówi dr Agata Kołodziejczyk z Centrum Technologii Kosmicznych AGH.
Laboratorium, które umożliwi prowadzenie symulacji misji kosmicznych, powstaje w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Będzie służyć rozwojowi oraz szkoleniu przyszłych kadr dla sektora inżynierii kosmicznej. W habitacie, pierwszym na polskich uczelniach, studenci przetestują rozwiązania w warunkach zbliżonych do misji księżycowych i marsjańskich. Pierwsi analogowi astronauci mają wyruszyć w swoje misje na wiosnę przyszłego roku. Ze współtwórczynią habitatu, dr Agatą Kołodziejczyk, rozmawia Aneta Zawadzka.
Próbowałam sobie wyobrazić jak się czuje człowiek, który wisi głową w dół, jak kosmonauta. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to doświadczenie z dzieciństwa, kiedy taką pozycję przyjmowało się podczas zabawy na trzepaku. Za długo nie dało się wytrzymać.
Zwisanie w stanie nieważkości jest nieco inne. Osoby, które go doświadczają mają uczucie, jakby cały czas spadały. W związku z tym, że płyny ustrojowe podchodzą im do góry, to część z nich opowiada, że odnosi się wrażenie, jakby
„oczy wychodziły z orbit” (śmiech). Na szczęście ludzki organizm bardzo szybko potrafi dostosować się do nowych parametrów środowiska.
Czy to oznacza, że każdy może zostać astronautą?
Jeżeli mówimy o misjach na orbicie, to oczywiście wszyscy muszą najpierw przejść bardzo restrykcyjne badania medyczne. Szczególnie ważny jest stan układu krążenia. Bardzo wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy, że ma z nim problemy, dopóki nie znajdzie się w sytuacji drastycznej zmiany otoczenia. Trzeba pamiętać, że wyprawa w kosmos wymaga mocnych żył, tętnic i serca.
Czyli jednak najsłabsi odpadną już w przedbiegach?
Nie do końca, bo sporo rzeczy da się wyćwiczyć albo zregenerować. Nasz układ krążenia można na przykład oczyścić ze złogów, które w nim zalegają. Dlatego myślę, że kosmos jest dla każdego, trzeba tylko dobrze się przygotować do takiej wyprawy.
Idealnym miejscem na trening wydają się habitaty. Jeden z nich, który pani współtworzy, powstaje w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
To rodzaj laboratorium, w którym symulowane jest środowisko kosmiczne. Tutaj, w izolowanych warunkach można sprawdzić, jak organizm człowieka adaptuje się do warunków ekstremalnych. Uczestnicy eksperymentu przez cały okres jego trwania są poddawani permanentnej kontroli wszelkich możliwych parametrów życiowych.
Taki pobyt może być więc traktowany jako rodzaj suchej zaprawy?
Chcemy testować ludzi w warunkach jak najbardziej zbliżonych do tych panujących poza ziemią. Przyglądając się poszczególnym fizjologicznym reakcjom chcemy sprawdzić, jakie warunki muszą zostać spełnione, by w przyszłości loty kosmiczne były rzeczywiście dostępne dla wszystkich. Niezależnie od wieku, płci, niepełnosprawności czy przebytych schorzeń, oczywiście nie licząc takich, które ze względów medycznych uniemożliwią podjęcie tego typu aktywności. Dlatego już dziś z uczestnictwa w habitatowym teście nie wykluczamy nikogo. To jest naprawdę fascynujące, kiedy ci, którzy mają za sobą ukończoną misję mówią, jak bardzo skorzystali z całego pobytu. Mówię tu przede wszystkim o zmianie dotychczasowego stylu życia. Myślę, że w wielu przypadkach duży wpływ na podjęcie takiej decyzji ma raport, który każdy z uczestników otrzymuje po wyjściu. W nim precyzyjnie jest opisany stan ich zdrowia. Niektóre osoby były autentycznie zszokowane, słysząc diagnozę, która oceniała ich wiek biologiczny na czterdzieści lat, podczas, gdy naprawdę mieli o połowę mniej. To właśnie w takim momencie zaczęli się zastanawiać, co w ich organizmach się dzieje niewłaściwego, że mają takie słabe parametry. To z pewnością stanowiło impuls do dokonywania nowych wyborów, jeśli chodzi o codzienne nawyki.
A co ze stroną mentalną?
Dzięki temu, że monitorujemy co dwie godziny poszczególne zachowania i emocje, możemy zauważyć przebieg konkretnego procesu zachodzącego w ludzkiej psychice i na bieżąco pokazać go uczestnikowi. Niesłychane, jak wiele
może zdziałać taki autofeedback, Mieliśmy na przykład ludzi zmagających się z depresją i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywne rzeczy się zdarzały w momencie, kiedy osoby dostrzegły, jaki wpływ ma choroba na otaczające ich
środowisko i na nich samych.
Wydaje mi się, że mimo wszystko decyzja, by dać się zamknąć z grupą ludzi na niewielkiej powierzchni bez możliwości jej opuszczenia w każdej chwili jest obarczona sporym ryzykiem. A co, jeśli ktoś przeceni swoje możliwości i będzie chciał wyjść?
Trzeba pamiętać, że fakt, iż uczestnicy znajdują się w symulacji nie oznacza, że nie obowiązują tu prawdziwe procedury. W habitacie nic nie dzieje się na niby. Dlatego w przypadku, kiedy ktoś potrzebuje opuścić stację staramy się zachować identyczną strategię, jaka obowiązuje podczas ściągania astronauty z międzynarodowej stacji kosmicznej. Czyli, jeśli w praktyce zajmuje to około dwóch i pół godziny, to my działamy tak samo. Nie jesteśmy zresztą w stanie otworzyć natychmiast klapy i śluzy, bo nasze centrum kontroli misji znajduje się w Krakowie, natomiast habitat jest od miasta oddalony o 140 kilometrów.
Zdarzają się jakieś szczególnie trudne sytuacja?
Kiedyś mieliśmy osobę, która dostała ataku paniki z powodu podwyższonego stężenia dwutlenku węgla w bazie. W pewnym momencie nabrała przeświadczenia, że brakuje jej tlenu. Doprowadziło to do tego, że przestała normalnie oddychać i zaczęła się przewentylowywać, co oczywiście wzmogło kolejne objawy.
I co wtedy?
Najpierw poprosiliśmy członków załogi, żeby zaopiekowały się nią i starały się uspokoić.
Chyba nie jest to prosta sprawa?
Dlatego tak ważne jest, by zespół zachował zimną krew i przez zadawanie konkretnych pytań typu: co się dzieje, dlaczego uważasz, że jest zawyżone stężenie, doprowadził do obniżenia poziomu lęku u przestraszonej osoby. W tej
konkretnej sytuacji pomocne okazało się zmierzenie zawartości tlenu we krwi. Kiedy okazało się, że wynosi ono dziewięćdziesiąt dziewięć procent, czyli nic nie wskazuje na jakąkolwiek nieprawidłowość, nastąpiło wyraźne uspokojenie. To pokazało, jak istotne jest posiadanie przygotowanych wcześniej procedur na tzw. wszelki wypadek.
Ale życie potrafi zaskakiwać.
Oczywiście nie dysponujemy gotowymi scenariuszami na wszystkie sytuacje. Raz na przykład zdarzyło się, że musieliśmy robić szybką akcję ratunkową i przetransportować uczestnika prosto do szpitala w Rzymie.
A co stanowi klucz przy dobieraniu członków załogi?
Przede wszystkim chodzi o to, by grupa była jak najbardziej zróżnicowana. Zarówno pod względem doświadczenia zawodowego, edukacji, płci czy kraju pochodzenia. Kiedyś na przykład udało nam się zgromadzić na misji osoby ze wszystkich kontynentów, a raz mieliśmy jednocześnie wyznawców sześciu religii.
Taki kosmiczny ekumenizm?
Misje są wtedy najbardziej ciekawe, kiedy są niejednolite. Wówczas każdy z uczestników najbardziej korzysta, bo może podzielić się z innymi swoją kulturą, zwyczajami czy ulubionymi produktami.
Muzyką też?
My wręcz dajemy każdej załodze zadanie do wykonania, żeby ułożyli swoją własną playlistę habitatową. Często wychodzi z tego ciekawy miszmasz kulturalny.
A jak się komuś nie spodobają jakieś rytmy?
To może być ciężko (śmiech). Kiedyś mieliśmy na misji Włocha, który nie znosił piosenki Italiano vero. Kolega z Litwy, który bardzo się z nim zaprzyjaźnił, robił sobie żarty i co chwilę puszczał tę melodię, trochę go w ten sposób drażniąc.
Od takich małych przytyków niedaleko już do prawdziwego konfliktu. Jak go uniknąć w tak trudnych warunkach?
Siedem dni to trochę za krótki czas, by mogły wybuchnąć poważne awantury. Ciekawe rzeczy zaczynają się dziać pod koniec drugiego tygodnia pobytu, a my raczej nie organizujemy tak długich misji z prostego powodu, że chętne osoby nie mogą wziąć tyle urlopu, by przyjechać do Polski. Oczywiście, zadaniem centrum kontroli misji jest zauważyć, kiedy dzieje się coś niepokojącego i próbować zapobiec ewentualnej eskalacji napięcia. Z moich obserwacji wynika, że jeśli już pojawiają się jakieś konflikty, to mają one zazwyczaj charakter pasywno-agresywny.
Czyli nikt talerzami nie rzuca?
Osoba, której coś nie pasuje raczej się wycofuje z życia grupy, idąc na przykład spać. W takiej sytuacji próbujemy do niej dotrzeć różnymi kanałami, także poprzez prywatną komunikację, żeby jej uświadomić, że podpisała umowę
wolontaryjną, która zakłada, że nikt nie będzie robił rzeczy mogących obniżać morale misji. A z pewnością takie zachowanie, kiedy ktoś leży, a inni pracują, nie wpływa pozytywnie na grupę.
Nieporozumienia mogą wynikać także z bariery językowej.
Dlatego, jeśli nawet na misji jest przewaga Polaków, to i tak językiem uniwersalnym jest zawsze angielski. Czasem robimy wyjątki, jak na przykład wtedy, gdy mieliśmy ekipę złożoną z członków kolumbijskich sił powietrznych. Pozwoliliśmy im mówić między sobą po hiszpańsku.
Ale czy nie było niebezpieczeństwa, że oni w ten sposób wymkną się spod kontroli?
W międzynarodowym centrum kontroli misji są osoby z prawie wszystkich krajów Europy, więc zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mógł zostać tłumaczem. My sami, bez znajomości danego języka, nie jesteśmy bowiem w stanie wyłapać wszelkich niuansów. Możemy oczywiście pewnych rzeczy się domyślać, chociażby na podstawie body language i obserwacji określonych reakcji fizjologicznych, natomiast z pewnością, bez zrozumienia, o czym mówią
członkowie załogi, nie mamy dostępu do pełnego obrazu całej sytuacji.
Siedem dni bez rodziny i znajomych to długo. Czy uczestnicy mogą w tym czasie dzwonić na zewnątrz?
Środowisko, które odwzorowujemy w habitacie jest ekstremalne i kryzysowe. Osoby w nim przebywające są bardzo często poddawane deprywacji sennej i sensorycznej. Cały czas przebywają w wąskim, małym pomieszczeniu bez
okien, światła i jakichkolwiek różnic dobowych. Chodzi o to, żeby odcięli się od codzienności i możliwie głęboko poczuli stan izolacji. Dlatego zalecamy, by minimalizowali wszelkie zewnętrzne kontakty, by zostawili social media i wszystko, co towarzyszy im w normalnym życiu i całkowicie zanurzyli się w księżycowej rzeczywistości. Oczywiście, w przypadku, kiedy ktoś potrzebuje połączyć się, czy to z promotorem w sprawie pracy, czy z bliskimi, to dopuszczamy taką możliwość. Zawsze jednak taka prośba musi być wysłana oficjalnym kanałem.
To dość surowy reżim.
Ale przecież nie o to chodzi w całym projekcie, by było wygodnie. Załoga musi radzić sobie z wypełnionym zadaniami grafikiem, z presją wynikającą z tego, że na każdym kroku każdy jest rozliczany i oceniany. Dlatego już na początku wprost mówimy wszystkim uczestnikom, że mogą mieć świetną misję, albo kiepskie wakacje. Bo habitat nie jest hotelem pięciogwiazdkowym, nie ma tutaj pryszniców, ani żadnych innych wygód.
No i nie można się wyspać.
Sen na misji jest w ogóle dość specyficzny. Tutaj liczymy czas od obudzenia się załogi. Począwszy od godziny zero uczestnicy muszą realizować zaplanowane dla nich aktywności, a dzień kończy się wtedy, kiedy wykonane zostaną
wszystkie zadania, a nie, kiedy ktoś chce odpocząć, bo jest przepracowany.
Niezła harówka.
Myślę, że to dobry trening przed przyszłym życiem. Młodzi ludzie często nie zdają sobie sprawy, że kiedy na przykład będą mieli własne dzieci, to one też będą ich budziły o różnych porach, czyli będą wówczas doświadczać deprywacji
snu. Tutaj, w warunkach symulowanych, mogą w praktyce przećwiczyć mierzenie się trudnościami i muszę powiedzieć, że miło posłuchać, kiedy później się chwalą, że skoro tu podołali, to w prawdziwym życiu też sobie poradzą.
A próbowali państwo eksperymentować ze snem interwałowym?
Już dawno myśleliśmy o tym, żeby przetestować drużyny, tak jak robił to Leonardo da Vinci. W praktyce oznacza to trzy godziny aktywności, piętnaście minut snu i tak przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Jednak ze względu na
to, że załogi nie zawsze są zdyscyplinowane, nawet wojsko nie do końca przestrzega rygoru grafików, trochę boimy się podjąć takiego wyzwania, zwłaszcza, że wszystko dzieje się w izolacji, gdzie nie mamy bezpośredniego
dostępu do przerwania misji.
Czy w takich warunkach coś się w ogóle śni?
Jest różnie. Niektóre osoby na początku w ogóle nie śnią, bo są tak zmęczone, ale już gdzieś w środku misji zaczynają się synchronizować z panującym w niej rytmem i mają tak ciekawe sny, jakich – jak sami podkreślają – nigdy dotąd nie mieli.
Pani ma już za sobą misję w habitacie?
Mam i muszę powiedzieć, że chętnie bym ją powtórzyła, tylko teraz w znacznie dłuższym wymiarze. Przy trybie życia, jaki na co dzień prowadzę, marzy mi się odcięcie od szumu codzienności i skupienie na sobie i pracy. W habitacie byłam odizolowana od problemów, żyłam po prostu tu i teraz, chociaż nie brakowało mi zajęć, bo pełniłam rolę komandora misji, więc musiałam się troszczyć o całą załogę.
Kto decyduje o obsadzie ról?
Miesiąc przed rozpoczęciem misji wysyłamy wszystkim uczestnikom manual, w którym są opisane są procedury, w tym charakterystyka poszczególnych ról i związana z nimi odpowiedzialność. Oprócz wspomnianego już komandora, jest communications officer zajmujący się komunikacją z centrum kontroli misji, jest Crew medical officer, czyli lekarz pokładowy, mamy też inżyniera pokładowego, biologa i astrobiologia. Przed przyjazdem każdy ma czas, żeby
pomyśleć, kim mógłby zostać. Po przybyciu do Polski odbywa się szkolenie wstępne, kiedy uczestnicy przechodzą różne testy, czy to na integrację grupy, czy komunikacyjne. Na podstawie uzyskanych wyników sugerujemy, w jakiej
roli ktoś byłby najlepszy, ale ostateczna decyzja należy i tak do całej załogi.
Jak stać się jej członkiem?
W tym momencie można zgłosić swój akces wchodząc na stronę www.astronaut.center.
Chciałby pani kiedyś udać się na taką prawdziwą kosmiczną misję?
Nie tylko chciałabym, ale robię wszystko, żeby tego dokonać. Oczywiście nie jest to proste. Sytuacja wygląda bowiem tak, że dopóki rząd nie znajdzie finansowania, to nie ma możliwości zostania astronautą. Ja na pewno nie liczę, że ktoś mi da pieniądze. Myślę zresztą, że kiedy tylko pojawi się taka możliwość, to chętnych znajdzie się tylu, że będzie to przypominać wyścig szczurów i nawet jeśli przyszli kosmonauci będą wyłaniani w drodze konkursu, nie musi wygrać ktoś, kto będzie najlepszy. Póki co mam realny plan uruchomienia w Polsce lotów do stratosfery. Chodzi mi o to, żeby ludzie mogli znaleźć się na tyle daleko, by mieć dostęp do obrazów, jakie mają astronauci. Na tej wysokości widać już bowiem czarne niebo i można obserwować Ziemię z dystansu.
Rozmawiała Aneta Zawadzka
Cykl „Nauka przez duże K” to kontynuacja wywiadów, które jakiś czas temu zainicjowaliśmy na łamach miesięcznika „Forum Akademickie”. Pytamy nie tylko o realizowane przez nie projekty, ale również o ich spojrzenie na systemowe rozwiązania, z którymi jako badaczki muszą się mierzyć. Chcąc wzmocnić ten kobiecy głos w nauce, postanowiliśmy rozszerzyć cykl również o wywiady publikowane w serwisie internetowym FA.