Głównym rysem owej wielkiej osobowości Magdalena Bajer Mil niewiele na południe od Słonimia, przy starym trakcie do Bytenia wiodącym, leży miasteczko Żyrowice sławne w dziejach kultem Madonny Żyrowickiej, od pięciu stuleci cudami słynącej i za patronkę Unii uważanej. Lasy tu niegdyś rosły ogromne, z nadania króla Kazimierza Jagiellończyka własność podskarbiego litewskiego Aleksandra Sołtana stanowiące. Jak stara tradycja podaje, w Roku Pańskim 1470 czy 1480 pasterze w lesie znaleźli na drzewie wizerunek Madonny z Dzieciątkiem. Była to maleńka płaskorzeźba w jaspisie rzezana, niezwykłym wszak na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego tworzywie, co świadczyć by powinno o jej obcym a odległym pochodzeniu (Matka Boska Kozielska. Rys historyczny Wojciecha Kozłowskiego, PAX, Warszawa 1990). Nie byłoby dziwne, gdyby wizerunek Madonny przywiózł do litewskiego boru ktoś z Sołtanów, gdyż członkowie tej rodziny od bardzo dawna tam żyli, a wielu z nich bywało daleko w świecie. Sołtan było to imię, jak Jurij czy Andrzej, mówią o tym źródła z V i XVI wieku. Później potomkowie przyjęli imię dziada jako nazwisko. W ósmej księdze Pana Tadeusza nosi je jeden z tych, co uświetnili pobyt jenerała Henryka Dąbrowskiego w Nowogródczyźnie. Spadkobiercy tradycji literackiej, panowie: dr Adam Sołtan, dyrektor Departamentu Współpracy z Zagranicą i Integracji Europejskiej w Polskiej Agencji Atomistyki oraz prof. Andrzej Sołtan, wicedyrektor Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika, znają i literackie, i historyczne źródła dziejów swojej rodziny. W Bibliotece Narodowej zdeponowano, dzięki czemu przetrwały wojnę, m.in. listy Kazimierza Jagiellończyka polecające Aleksandra Sołtana różnym władcom Europy, których kraje odwiedzał w licznych podróżach; a że było to przed odkryciem Ameryki, rzec można, iż objechał cały ówczesny świat – od Wysp Brytyjskich po Ziemię Świętą. Może w tej właśnie postaci bierze początek rozumna ciekawość, znajomość języków, ruchliwość ciała i ducha, cechujące rodzinę Sołtanów w późniejszych także czasach. Bliżej moich rozmówców było sporo znaczących osób, m.in. Samuel Sołtan za króla Stanisława Leszczyńskiego, od którego otrzymał godność kasztelana smoleńskiego. Wiadomo o jego niedługim życiu rzecz ważną, to mianowicie, że w swoim pałacu założył bibliotekę. Wnuk Samuela, Stanisław, postać dla współczesnych Sotłanów „namacalna”, marszałek nadworny Wielkiego Księstwa Litewskiego, zaangażowany mocno w dzieło Konstytucji 3 maja, był jednym z nielicznych członków Straży Praw i jest wzorem rozumnego patriotyzmu dla następnych pokoleń. Portret jego wisiał w domu rodzinnym i prof. Andrzej junior pamięta, jak matka, czytając artykuł o Targowicy w „Tygodniku Powszechnym”, podniosła wzrok i wskazując wizerunek pra-pra-dziada powiedziała: – To ten. Syn Stanisława Sołtana walczył w powstaniu styczniowym. Poprzez urzędy Rzeczypospolitej szlacheckiej, poprzez służbę umysłem i sercem, wiodą rodzinne tropy do Wiktora Sołtana żonatego z panną Weyssenhoffówną, siostrą pisarza Józefa, rodzonych dziadków obu braci, a dokładniej czwórki rodzeństwa dziedziczącego dzisiaj całą tę tradycję. Tradycja obejmuje jeszcze Łubieńskich, a przez nich „można spokojnie cofnąć się do... Karola Wielkiego”. Dziadek Wiktor był inżynierem kolejnictwa i może w tym właśnie miejscu bogatej, niezmiernie rozgałęzionej historii jest początek tradycji inteligenckiej, której nosiciele dopisali nie mniej chlubne karty niż ich możni protoplaści. WZÓR... WSZYSTKIEGOKiedy spytałam synów, w czym pragnęli naśladować ojca, młodszy noszący ojcowskie imię, powiedział z westchnieniem: – Och! we wszystkim. Nie najłatwiej przyszło potem „wszystko” dokładnie nazwać i opisać, pewnie dlatego właśnie, że wszystko w domu było wzorem zachowania codziennego, postępowania w chwilach decydujących, naśladowania we własnych, później, domach. Wielki fizyk, prof. Zdzisław Wilhelmi, napisał piękne wspomnienie o swoim mistrzu, wielkim fizyku, Andrzeju Sołtanie. Zaczyna się tak: Andrzej Maria Antoni Stanisław hrabia Sołtan przyszedł na świat w Warszawie 25 listopada roku 1897. Nie ma już tego domu na ulicy Czackiego, w którym rodzina państwa Sołtanów zajmowała jedno z pięter. Żyje jednak i trwa w rodzinnej tradycji duch tamtego domu, pewnie też wielu innych domów rodzinnych, gdzie ten sam duch panował, a które ongiś bywały pałacami na Kresach Rzeczypospolitej wielu narodów. Syn Wiktora Sołtana i Amelii z Weyssenhoffów uczył się najpierw w domu, potem w gimnazjum św. Stanisława Kostki. Po maturze, w r. 1915, wyjechał do Piotrogrodu, gdzie wstąpił do Korpusu paziów – ekskluzywnej szkoły wojskowej. Nie został jednak członkiem carskiej gwardii, do czego ukończenie tej szkoły uprawniało, lecz powróciwszy do Polski, już niepodległej, zapisał się na Uniwersytet Warszawski, wybierając najpierw astronomię, a następnie fizykę. Na Wydziale Fizyki, już na początku studiów, został asystentem. Zakończył studia oryginalną pracą o widmach pasmowych rtęci, za którą uzyskał stopień doktora. Dzięki staraniom swego promotora, prof. Stefana Pieńkowskiego, założyciela Zakładu Fizyki na Hożej, zdolny uczeń, dr Andrzej Sołtan, wyjechał na rok do laboratorium Maurice’a de Broglie w Paryżu, po powrocie zaś został adiunktem w swoim macierzystym zakładzie. Na początku lat 30. znów wyjechał, tym razem za ocean, do Pasadeny, i tam zaczęła się Andrzeja Sołtana droga poprzez fizykę jądrową, której ogromnie się zasłużył pracami naukowymi i którą rozwinął później w Polsce, budując – w znacznej części własnoręcznie – potrzebne narzędzia. Podczas wojny stanął do szeregu, jak to czynili jego przodkowie, wykładając na tajnych wydziałach UW – Lekarskim oraz Matematyczno-Przyrodniczym. Po wojnie zadania były nie mniej trudne. Prof. Sołtan pracował najpierw w Politechnice Łódzkiej, po czym odtwarzał fizykę doświadczalną uniwersytecką w Warszawie. W r. 1948 powołał do życia Katedrę Atomistyki, kształcącą pierwsze pokolenie polskich specjalistów w tej dziedzinie. W czerwcu 1955 r. został dyrektorem utworzonego wówczas Instytutu Badań Jądrowych w Świerku. Dojrzałych owoców wszystkich swoich inicjatyw naukowych i organizacyjnych profesor nie doczekał – zmarł w październiku 1958 mając 62 lata. BYŁO ZUPEŁNIE JASNEAndrzej Sołtan junior: – My, chociaż wychowaliśmy się w komunizmie, mieliśmy to szczęście, że rodzice od samego początku mieli dobrze wyrobiony pogląd na to, czym jest komunizm i potrafili nas ustrzec. Proszę sobie wyobrazić, że nigdy w życiu nie byłem na manifestacji pierwszomajowej. Dwa razy w tygodniu trzeba było wstać wcześnie, żeby służyć do mszy św. o godzinie 6. Obaj synowie starają się kontynuować we własnych rodzinach to, co uważają za „postawę chrześcijanina”. Przestrzeganie Dekalogu nie musi być właściwe tylko chrześcijanom, ale trudno byłoby znaleźć dlań alternatywę – mówią. Myślę, że jest to charakterystyczne dla religijnych rodzin inteligenckich: utożsamienie, bynajmniej niesprzeczne z otwartością na odmienne postawy światopoglądowe, na każdą odmienność, wobec której można się czuć tym bezpieczniej i tym śmielszym być w argumentacji, im mocniej ugruntowana jest umiejętność rozróżniania między dobrem i złem. W domu państwa Sołtanów słuchano Londynu, nie ukrywano przed dziećmi oceny powojennej sytuacji, jako zniewolenia. Ojciec niechętnie widział, jak synowie chodzili do kina uważając, że ideologia „zatruwa od środka”. Sam w obronie przed komunistycznymi władzami miał swój ogromny autorytet naukowy, który władzom opłacało się szanować, bez dotkliwszych prób skłaniania wybitnego uczonego do kompromisów, na które by nie poszedł. Młodszy syn powiada, że mimo „doskonałej ochrony w domu”, trochę tego, co stanowi cechy homo sovieticus, każde z rodzeństwa wchłonęło. Świadomość tego dzisiaj, poczucie że stosunek do pracy, do prawa regulującego ów stosunek, do własności społecznej, która przez lata poprzedniej epoki była niczyja i niczyjej nie podlegała trosce, ta obywatelska świadomość jest cennych dziedzictwem po rodzicach, po pokoleniach Sołtanów, Weyssenhoffów, Łubieńskich i wszystkich krewnych oraz koligatów, którzy obywatelską wrażliwość uczynili istotnym rysem rodzinnej historii i niebłahym znamieniem historii ojczystej. Dla starszego syna Adama ojciec był przede wszystkim wzorem „mądrości”. Mianem tym obejmuje dr Sołtan wiele rzeczy. I podziwianą w dzieciństwie zręczność w obchodzeniu się np. z akceleratorem, którego uruchamianie podzielone jest dzisiaj na szereg osobnych czynności i pomiędzy szereg ludzi. Z tamtego czasu na długo pozostało upodobanie w przygotowywaniu eksperymentów fizycznych, konstruowanie małych „radyjek”. Mądrość zobaczona później to owa głęboka i niewzruszona niezależność od ideologii, od systemu politycznego: – On po prostu wiedział, co jest ile warte i kto jest ile wart. Mądrość to także to, co naznaczyło dom rodzinny, jak mówi najmłodszy syn, który ojca miał krótko: – Coś świetlanego, niesłychanie pozytywnego. Dociekaliśmy istoty tego wspólnie, poprzez zastanawianie się nad życiowymi drogami obu moich rozmówców. Starszy wybrał fizykę, trochę „nie taką”, jak pewnie ojciec by pragnął, bardziej teoretyczną, której zresztą od dość dawna już nie uprawia, zajmując się – przez wiele lat za granicą, a teraz w Polsce – raczej organizacją badań w dziedzinie atomistyki. Prof. Andrzej pamięta, jak ojciec sprzyjał jego zainteresowaniom astronomią, którą sam kiedyś zaczął studiować. Ośmioletniemu chłopcu sporządził rejestr wszystkich planet i ich księżyców, w rozmowach zarażał własnym entuzjazmem dla tajemnic wszechświata. PRZYZWOITOŚĆOpowieść potomków rodziny o wielowiekowej tradycji skoncentrowała się na ich ojcu, którego kult, jak to z niewielkim tylko wahaniem nazywają obaj, podtrzymują i umacniają. Zgodnie też mówią o tym, że nie tylko osiągnięcia naukowe są jego źródłem. Andrzej Sołtan senior miał, ich zdaniem, niezwykłą osobowość, która wywarła wpływ na otoczenie profesora. Szacunek i sympatia, zaskarbione przez ojca, po czterdziestu latach objawiają się jego dzieciom w rozmaitych kontaktach z ludźmi. Obaj synowie, a zapewne i wszystkie dzieci, mają poczucie, że ojca nie dościgną, ale nie przestają go naśladować. Głównym rysem owej wielkiej osobowości i zarazem najważniejszą cechą domu rodzinnego była przyzwoitość. Dzieciom, owszem, mówiono, jak mają postępować, przede wszystkim jednak miały przykład – rzetelności, prawdomówności, sprawiedliwych ocen. – Czym jest przyzwoitość, to się uciera z życiu, to się ustala w tysiącu drobiazgów – mówi Andrzej Sołtan. Przyznaje, dzieci bały się ojca, ale „nic negatywnego w tym nie było”. Był respekt wobec kogoś, kto wie, jak należy, a jak absolutnie nie wolno postąpić. Po śmierci profesora pani Marta z Dołęgów Kowalewskich Sołtanowa, która przerwała pracę w Zakładzie Fizyki UW (gdzie poznała swego męża), aby wychować dzieci, musiała do pracy powrócić, wkładając wiele trudu m.in. w naukę języka rosyjskiego, nieodzownego wtedy polskim naukowcom. Dom jednak nie przestał być wspólnym gniazdem. Dorośli synowie przychodzili do matki parę razy w tygodniu, potem ze swoimi dziećmi i zawsze rozmawiało się o rzeczach ważnych, podstawowych, choć poprzez zdarzenia codziennie oglądanych. Dr Adam Sołtan konkluduje: – Żeby się wszystko w następnych pokoleniach nie rozsypało, musi być ten autorytet ojca i respekt. Musi być dom i w domu przyzwoitość. Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadanej w Programie I Polskiego Radia SA w kwietniu 1998 r., sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. |
|