Sześć medali, rekordowy i historyczny wynik, doświadczenie występu na „małych igrzyskach”, wzmocnienie pewności siebie, a także niezapomniany… smak chińskiej zupy – to wszystko przywiozły z zakończonej niedawno uniwersjady dwie z wielu bohaterek i bohaterów polskiej ekipy.
Najpierw była „setka”. Jeszcze dwa dni wcześniej Adela Piskorska leżała chora w łóżku. W dodatku podłamana niepowodzeniem na ledwo co zakończonych mistrzostwach świata. A każdy, kto uprawia sport, wie, jak ciężko odbudować się po nieudanych zawodach. Trudno było zatem wykrzesać jakiś optymizm. A jednak spisała się rewelacyjnie i jako pierwsza dopłynęła do mety.
Podeszłam do tego na luzie. Przekonałam się, że nawet jeśli na rozgrzewce nie czuję wody, to wcale nie musi oznaczać fatalnego występu – mówi utalentowana grzbiecistka, która na ostatniej uniwersjadzie w chińskim Chengdu była jedną z gwiazd polskiej ekipy.
Spośród 43 medali, co jest rekordem wszech czasów biało-czerwonych, aż 15 wyłowili z wody pływacy. Trzy sukcesy są autorstwa Piskorskiej. Po wyścigu na 100 m okazała się najlepsza również na dystansie o połowę krótszym, ustanawiając przy okazji nowy rekord uniwersjady. Na zakończenie imprezy popłynęła też na pierwszej zmianie srebrnej sztafety 4 × 100 m stylem zmiennym. Z Azji przywiozła także kulinarne wspomnienia.
Wiedziałam, że jedzenie mają tam ostre, ale nie sądziłam, że aż tak. Pierwszego dnia poszłam na stołówkę, wzięłam zupę i po pierwszej łyżce musiałam wypić… pół litra mleka. Nie dało się zgasić ostrości samą wodą – śmieje się studentka UMCS.
Przyjechała do Lublina z Dolnego Śląska. Nie był to przypadek. Zależało jej na możliwości łączenia nauki ze sportem. Nie wszystkie uczelnie akceptują wyjazdy na zawody, zgrupowania, częste nieobecności. W Lublinie, za sprawą programu dwutorowej kariery, nie ma z tym problemów.
Zasady są podobne jak przy indywidualnym toku studiów. Kiedy wyjeżdżam na zawody i nie ma mnie na miejscu, jestem zwolniona z części zajęć dydaktycznych. Terminy egzaminów ustalam indywidualnie z wykładowcami. W I semestrze akurat mi pasowały, więc zaliczałam z grupą, a w II, gdy przygotowywałam się już do mistrzostw świata, musiałam skorzystać z indywidualnej ścieżki.
Właśnie zaczęła drugi rok prawa. To był jej świadomy wybór, chciała spróbować czegoś innego niż w liceum, gdzie chodziła do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Na razie jest w pełni zadowolona.
Harmonogram studiów razem z treningami mam dobrze poukładany. Poza tym sama lubię się uczyć, to nie jest dla mnie jakiś przykry obowiązek. Choć trzeba przyznać, że na tym kierunku sporo czasu trzeba przesiedzieć nad książkami i część materiału po prostu wykuć – mówi.
Nauka może też być świetnym przełamaniem codziennej sportowej rutyny. Treningi, zawody, zgrupowania… Ileż można siedzieć w wodzie? Kiedy więc tylko jest w Lublinie, z chęcią idzie na zajęcia. Tam nie musi rozpamiętywać porażek, nieudanych startów, tego, jak niewiele zabrakło do podium. To taki swoisty detoks.
Gdybym koncentrowała się tylko na sporcie, to za daleko bym nie zaszła. Byłoby to zbyt nużące, monotonne. Za dużo myśli naraz by mi się kotłowało w głowie. Studia pozwalają ją oczyścić.
Co ciekawe, to właśnie prawo jest jej planem A na życie. Ma świadomość, że kariera sportowa, a już w pływaniu na pewno, nie trwa wiecznie. Kiedy więc ją skończy, chciałaby mieć pewny zawód. – To moje zabezpieczenie na przyszłość – podkreśla zawodniczka AZS UMCS, która w listopadzie skończy 20 lat. Na razie jednak bardziej od zaliczenia sesji satysfakcjonuje ją zdobycie medalu. Nic w tym dziwnego, egzamin można poprawić, występu na zawodach – nie. Przed nią przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu. Medale zdobyte na uniwersjadzie, pierwsze na tak dużej imprezie, dodały jej pewności siebie, a jednocześnie pokazały, że musi cały czas pracować, by móc rywalizować z najlepszymi. Ma też przekonanie, że nie pokazała w tym sezonie całego swojego potencjału.
Co do igrzysk nie mam jakichś specjalnych oczekiwań, wiadomo, że to najwyższa półka. Chcę wskoczyć do wody i popłynąć najlepiej, jak potrafię – kończy.
Przeszła do historii
Nikola Horowska również wróciła z Chin z trzema medalami. Tyle że wywalczonymi nie w wodzie, a na lądzie. Najpierw wygrała konkurs w skoku w dal, później stanęła na najwyższym stopniu podium w biegu na 200 metrów, by całość zwieńczyć srebrem w sztafecie 4 × 100 metrów. Szczególną wartość miał ten pierwszy medal, dzięki któremu zapisała się trwale na kartach historii.
Miałam od zawsze marzenie, by trzymać polską flagę na wielkiej imprezie i to się spełniło. Do tego jadąc na stadion wiedziałam, że Polska ma już na koncie 99 złotych medali zdobytych na uniwersjadach, a moja konkurencja zaczyna się jako pierwsza i mogę sięgnąć po setny. No to trafiłam jak trzeba w belkę i zrobiłam to – wspomina lekkoatletka pochodząca spod Wolsztyna.
Zmieniając trenera, przeniosła się do Gorzowa Wielkopolskiego. Teraz przygotowuje się do zawodów w klubie Akademii im. Jakuba z Paradyża. Nie żałuje tej decyzji. Uczelnia oferuje wsparcie finansowe, m.in. darmowy akademik. Przyznaje, że łączenie zawodowego sportu z nauką nie należy do łatwych. A gdyby nie pomoc wykładowców, byłoby jeszcze trudniej. Dzięki indywidualnemu tokowi studiów może godzić obie sfery swojej aktywności.
Uważam, że nie ma przeciwwskazań, by je łączyć. Jedna drugiej nie przeszkadza, mogą stanowić dla siebie odskocznię. Uczelnia bardzo mi pomaga w tym, żebym mogła spełniać się sportowo. Sprzyjało mi dodatkowo nauczanie zdalne, ponieważ nawet będąc na obozie miałam możliwość uczestnictwa w zajęciach razem z grupą – wspomina.
Teraz odrabia nieobecności wtedy, kiedy jej bardziej pasuje. Podobnie z egzaminami – dostaje dodatkowy pierwszy termin, dzięki czemu nie musi się martwić, że jej przepadnie i jedyną opcją zaliczenia będzie poprawka. Ale przyznaje, że w ostatniej sesji miała jedną. Szczęśliwie udało się zaliczyć.
Studiuje na III roku filologii polskiej. Trochę za sprawą swojej mamy, nauczycielki, wybrała specjalizację z logopedii. Przy tak intensywnym trybie życia, jaki prowadzi w związku z uprawianiem sportu, niewiele jest tematów, które mogłyby ją tak mocno wciągnąć. W polonistyczno-logopedycznym zakresie czuje się bardzo dobrze, interesuje
ją to, ale na razie nie wiąże z tym jakichś planów zawodowych. Owszem, lubi pracować z dziećmi, przebywać z nimi, ale w tej chwili w pełni koncentruje się na sporcie. To on sprawia jej największą frajdę. Studia traktuje na tym etapie jak polisę i może dlatego nie stresuje się nimi aż tak bardzo.
Mam porównanie z innymi studentami. Egzaminy sporo nerwów ich kosztują, a mnie w ogóle. Prawdziwy stres odczuwam dopiero na stadionie podczas zawodów. Studia są zupełnie innym doświadczeniem niż to, co przeżywam na bieżni – opisuje.
Ona też, podobnie jak pływaczka AZS UMCS, doświadczyła przed uniwersjadą porażki. Tym boleśniejszej, że na młodzieżowe mistrzostwa Europy bardzo się nastawiała. Nie poszły po jej myśli, złapała lekki „dołek”. Trudno było w tej sytuacji mieć nadzieję na medale w Chinach. Niewiele było czasu na regenerację, również psychiczną. Skończyło się wyśmienicie. Dzięki temu, jak mówi, otworzyła sobie szeroko drzwi do startów w zawodach wyższej rangi. Na którą z konkurencji się zdecyduje? Raczej na skoku w dal, choć sprintu całkiem nie porzuci. Tym niemniej to właśnie w „piaskownicy” są większe szanse na wyjazd do Paryża.
Kwalifikacji jeszcze nie mam, ale to mój cel na najbliższe miesiące. W przyszłym roku, dodajmy olimpijskim, kończę studia, więc być może będą dwa powody do świętowania – kończy 22-latka.
MK