„Aresztowanie artykułu” to fatalna praktyka kojarząca się z czasami, których on dotyczy. Sprawa może też osłabić wizerunek polskiej nauki za granicą. Po inwazji Rosji na Ukrainę możliwości badania losów Polaków na Wschodzie zostały bardzo ograniczone. Tymczasem otworzyły się szerokie perspektywy badawcze w archiwach Kazachstanu, a tam historycy są bardzo wyczuleni na kwestię wolności słowa, zwłaszcza w sferze badań dziejów stalinowskich represji.
Na początku 2023 roku Instytut Pamięci Narodowej ogłosił nabór tekstów do czasopisma Pamięć i Sprawiedliwość. To naukowy półrocznik poświęcony historii najnowszej. Jest redagowany przez Biuro Badań Historycznych IPN. Na ministerialnej liście czasopism przypisano mu 100 punktów. Nabór dotyczył tomu poświęconego dziejom edukacji w okresie powojennym. Akurat w tym czasie temat miał na swoim warsztacie dr Wojciech Marciniak, historyk z Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego i kierownik Archiwum Sybiraków UŁ.
Pozytywne recenzje…
W ramach realizacji zadania naukowego w konkursie MINIATURA Narodowego Centrum Nauki napisał artykuł Edukacja i wychowanie czy indoktrynacja i propaganda? Ideowe oblicza oświaty w placówkach Związku Patriotów Polskich na przykładzie Południowego Kazachstanu (1944–1946). Rozwinął w nim wątki opublikowanej w 2021 roku książki pt. Odzyskać nadzieję, wrócić do Ojczyzny. Związek Patriotów Polskich w Południowym Kazachstanie 1944–1946. W 2022 roku został za nią nominowany do Nagrody Moczarskiego. W artykule przedstawia aktywność ZPP na polu edukacji i wychowania dzieci oraz młodzieży. Podkreśla, że organizacja ta w zamierzeniach Stalina miała być przeciwwagą dla legalnego rządu RP w Londynie. Nie ma też wątpliwości, że wpisywała się w stalinowską i komunistyczną propagandę. Autor zwraca uwagę, że pod egidą organizacji w miejscach przebywania zesłańców odtwarzano i rozbudowywano placówki oświatowo-opiekuńcze: przedszkola, szkoły, internaty i sierocińce.
Jeszcze przed zerwaniem przez Stalina stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie w kwietniu 1943 r. były one likwidowane albo przejmowane przez miejscowe władze oświatowe, co oznaczało, że polskie dzieci były odtąd uczone w języku rosyjskim przez radzieckich nauczycieli albo nie uczyły się wcale. Po powstaniu Związku Patriotów Polskich placówki te były stopniowo przejmowane przez polski personel lub tworzono nowe, a co najważniejsze – nauka znów odbywała się w ojczystym języku zesłańców – można przeczytać w 35-stronicowym artykule.
Autor przesłał go do redakcji 4 marca ubiegłego roku, nie przeczuwając zapewne, że rozpoczyna tym samym wielomiesięczną batalię. Na początku czerwca artykuł został skierowany do recenzji. Po wakacjach okazało się, że obie są pozytywne. Pierwsza – wręcz entuzjastyczna. „Artykuł jest doskonałym przykładem otwierania się badaczy na nowe tematy i poszerzania geograficznych horyzontów (…) na uznanie zasługuje również wybór samego tematu – utarło się bowiem w historiografii młodego pokolenia, że archiwa na wschodzie są zamknięte i nie ma możliwości prowadzenia w nich badań” – napisano w recenzji. Dodano, że artykuł by zyskał, gdyby wzbogacić go o cytaty ze wspomnień Sybiraków i uzupełnić o biogramy. „Wywody zamieszczone w artykule oraz odpowiedź na pytanie zawarte w tytule tekstu są klarowne i dobrze udokumentowane (…) Artykuł rekomenduję do druku” – konkludował jeden z recenzentów.
Drugi zauważył, że artykuł „bardzo dobrze wpisuje się w nurt badań poszerzających dotychczasową wiedzę o nowe aspekty wojenne dziejów Polaków na Wschodzie (…) Autor z dużą dokładnością opisuje system edukacji pod auspicjami ZPP w Południowym Kazachstanie. Szczegółowo przedstawia każda inicjatywę podejmowaną przez kolejną szkołę. Pokazuje tło ideologiczne, a także cały wachlarz uczuć, które towarzyszyły Polakom w odniesieniu do możliwości nauki w języku polskim”. Zdaniem recenzenta tekst powinien zostać uzupełniony o analizę porównawczą pokazującą działalność ZPP na różnych obszarach ZSRR oraz o źródła kazachskie. Mimo tych niedociągnięć, recenzja kończy się stwierdzeniem, że „artykuł jest dobrze napisany, poprawnie skonstruowany i nie zawiera błędów merytorycznych”.
Warto zauważyć, że zgodnie z zasadami obowiązującymi w półroczniku Pamięć i Sprawiedliwość do oceny artykułów powołuje się dwóch niezależnych recenzentów. Jednym z nim jest zazwyczaj pracownik IPN, drugim – osoba spoza Instytutu. Recenzje są przygotowywane z zachowaniem dwustronnej anonimowości, tzn. autorzy i recenzenci nie znają swojej tożsamości. Niby to oczywiste, ale ma znaczenie dla dalszego przebiegu zdarzeń.
…artykuł nie nadaje się do publikacji
Obie recenzje przesłano autorowi, by mógł się do nich ustosunkować. Tuż przed terminem odesłania zrecenzowanego już tekstu do redakcji, dr Marciniak otrzymał telefon od nowego redaktora naczelnego pisma – dr. hab. Sławomira Kalbarczyka. Ten zaznaczył, że wprawdzie nie czuje się kompetentny w tematyce artykułu, ale zgłosił szereg zastrzeżeń i poprosił o dokonanie znaczących korekt. Zastrzegł przy tym, że w obecnym kształcie artykuł nie nadaje się do publikacji. O co poszło?
W redakcji nie spodobał się sposób przedstawienia edukacji w szkołach prowadzonych przez Związek Patriotów Polskich. Autor wprawdzie pisze, że „jego [ZPP] działacze upowszechniali stalinowską propagandę, propagowali idee bliskiego sojuszu, a w istocie podporządkowania przyszłej Polski Związkowi Radzieckiemu, kłamstwa o najnowszej historii i niekiedy także kult Stalina”, ale podkreśla też wagę pomocy materialnej i oświaty niesionej w języku polskim. „Kierowana była ona nie tylko do dzieci, ale także do dorosłych i przybierała postać nauki języka polskiego dla tych spośród zesłańców, którym zsyłka odebrała zdolności posługiwania się mową ojczystą (…) W Południowym Kazachstanie, tak jak i innych miejscach koncentracji polskich deportowanych, lekcje w ojczystym języku były wartością samą w sobie, która niejednokrotnie przekonywała do zapisywania dzieci do szkół prowadzonych pod egidą ZPP (mimo zdarzającej się nieufności wobec tej organizacji). Wybór czy uczyć się w języku polskim, ale za cenę obecności w szkole i tak przecież powszechnych treści propagandowych, czy też uczęszczać do szkoły radzieckiej, albo nie uczyć się wcale, nie wydawał się trudny”.
Jestem zwolennikiem niuansowania ocen – tłumaczy nam dziś Marciniak. – Osoby uczące w szkołach ZPP to w większości albo nauczyciele przedwojenni, zaangażowani w zesłańczą edukację jeszcze za czasów kujbyszewskiej Ambasady RP, albo funkcje pedagogów pełniły kilkunastoletnie dziewczęta – absolwentki tych szkół. W każdym razie propagandowe treści były raczej wymuszonym tłem lub ceną, którą należało zapłacić, aby jakakolwiek edukacja była możliwa – dodaje.
I odwołuje się do wspomnień Sybiraków, które świadczą, że nauczycielami były bardziej osoby które nie indoktrynowały, ale ratowały – od wynarodowienia, od głodu, od samotności, a nieraz i od śmierci. Co więcej, sam IPN zdaje się dostrzegać dwie strony medalu. W 2022 roku Instytut pozytywnie zaopiniował umieszczenie na fasadzie jednej z wrocławskich kamienic tablicy poświęconej Zofii Telidze – szefowej Związku Patriotów Polskich w Południowym Kazachstanie, która nadzorowała edukację. Trudno przypuszczać, by było to możliwe, gdyby chodziło o osobę odpowiedzialną za indoktrynację polskich dzieci.
Sprawa nabiera rumieńców
Wobec zgłaszanych wątpliwości autor zaproponował, by powołano superrecenzenta bądź odwołano się do opinii znawcy tematyki. Prof. Kalbarczyk odmówił, twierdząc, że przyjęte przez redakcję recenzje są pozytywne, a w takich przypadkach o powołaniu superrecenzenta mowy być nie może. Szukając dróg kompromisu, autor odniósł się więc do zgłoszonych uwag, wzbogacił swoją argumentację o dodatkowe informacje warsztatowe i rozszerzył bazę źródłową. Miał taką możliwość, bo niedawno zakończył kwerendę w archiwach w Ałmatach. Jest członkiem Polsko-Kazachstańskiej Komisji Historycznej i w byłej stolicy Kazachstanu realizował grant NCN. Poprosił ponadto o konsultacje prof. Albina Głowackiego – swojego dawnego promotora, znawcę tematyki, autora wielu publikacji, zarówno o ZPP, jak i o edukacji polskich deportowanych. Rezultat tych działań nie zadowolił jednak redaktora naczelnego, który stwierdził, że „wprowadzone zmiany niewiele zmieniają w meritum sprawy” i poprosił „jeszcze raz o przeanalizowanie kwestionowanych fragmentów w celu wyeliminowania sprzeczności i pokrętnych rozumowań”.
Sprawa zaczęła nabierać rumieńców. Marciniak próbował przekonywać m.in. jak istotne w nauce jest opisywanie proporcji danego zjawiska, w tym wypadku kwestii indoktrynacji i edukacji. Swój pierwotny artykuł wzbogacił o kolejne komentarze, które wyjaśniały problematykę, pogłębiały uzasadnienie stawianych tez i zawierały krytykę źródłową. Zaproponował też odwołanie się do dodatkowych opinii (przy czym nie byłyby one nowymi recenzjami, lecz głosami ekspertów mających w swoim dorobku publikacje z zakresu tematyki zesłańczej). Redaktor naczelny, jak relacjonuje Marciniak, przedstawiał z kolei swoje racje, ilustrując je m.in. wspomnieniami z odbywanej przez siebie zasadniczej służby wojskowej w schyłkowym okresie PRL. Wreszcie 27 października przesłał swoje finalne uwagi.
Ku mojemu zdziwieniu zostały one wklejone w mój tekst, a nie zamieszczone chociażby w formie komentarzy. Tego samego dnia zadałem redaktorowi pytanie: „Czy uwzględnienie (bądź nie) Pańskich uwag jest opcjonalne, czy też uzależnia Pan od tego publikację tekstu?”. Odpowiedź brzmiała: „Nie mogę narzucić Panu uwzględnienia uwag, bo otrzymał Pan dwie recenzje pozytywne” – relacjonuje Marciniak.
W międzyczasie dotarła do niego umowa wydawnicza dotycząca publikacji artykułu. Widniała na niej data 25 października 2023 r. i podpisy m.in. Magdaleny Głowy (Dyrektor Generalny IPN), Doroty Białas-Kosińskiej (Naczelnik Wydziału Periodyków Wydawnictwa IPN), dr Natalii Cichockiej (zastępca Dyrektora Wydawnictwa IPN). Na dołączonym rachunku jednoznacznie wskazano, że artykuł „będzie umieszczony w periodyku Pamięć i Sprawiedliwość nr 42”.
IPN narażony „na śmieszność”
Po odniesieniu się do kolejnych zastrzeżeń, 2 listopada autor ponownie wysłał swój tekst. Po tygodniu otrzymał wiadomość, że podjęto decyzję o odrzuceniu dotychczasowych recenzji artykułu jako niespełniających kryteriów recenzji naukowej. Miały być „zdawkowe i mało gruntowne”. Kolejne tygodnie upłynęły na próbach kontaktu z prof. Kalbarczykiem i uzyskaniu informacji o dalszych losach tekstu. Na początku grudnia w sprawie publikacji interweniowała prof. Anna Marciniak-Kajzer, prodziekan ds. nauki Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego, na którym jest zatrudniony dr Marciniak. Jej mail pozostał bez odpowiedzi. Podobnie jak kolejny, wysłany przez autora do dr. Sebastiana Pilarskiego – dyrektora Biura Badań Historycznych IPN. Wznowiona w połowie grudnia korespondencja z prof. Kalbarczykiem nie wniosła nic do sprawy.
Recenzje nazywał „pseudo-recenzjami”, a o perspektywach publikacji artykułu napisał: „To jego opublikowanie (niewiele zmieniło przekazanie Panu uwag krytycznych przez redakcję, których w istocie Pan nie uwzględnił) byłoby dla naszego czasopisma istotnie dyskwalifikujące i naraziłoby Instytut Pamięci Narodowej na śmieszność” – streszcza Marciniak.
Sytuacja stała się dość kłopotliwa. IPN wysłał umowę wydawniczą, zapłacił honorarium, ale wszystko wskazywało na to, że nie zamierza opublikować tekstu. Skoro nie spełniał on naukowych standardów, to po co za niego zapłacono? A jeśli faktycznie nie został zrecenzowany (jak pisał w jednym z maili prof. Kalbarczyk), to skąd nagle umowa wydawnicza i rachunek? I dlaczego redakcja wysłała autorowi wadliwe recenzje, aby ewentualnie uwzględnił zawarte w nich uwagi? To tylko kilka z nasuwających się pytań. Zwróciliśmy się do IPN z prośbą o komentarz. Mimo obietnicy, nie dostaliśmy go do momentu publikacji tego tekstu.
Nowy redaktor naczelny nadużył swojej pozycji. Artykuł został zatwierdzony do druku, stąd to jest fait accompli. Naczelny naruszył tym samym zasady dobrych praktyk redakcyjnych – nie pozostawia wątpliwości dr hab. Marek Wroński, od ponad ćwierć wieku tropiący patologie w nauce.
Jego opinię podzielają władze Uniwersytetu Łódzkiego. Według ich oceny, fakt pozytywnego zrecenzowania pracy, jak również podjęcie przez redakcję kroków natury administracyjnej dotyczących wystawienia umowy wydawniczej i rachunku, jak też podjęcie prac redakcyjnych nad tekstem, w sposób jednoznaczny wskazywały na chęć i wolę redakcji czasopisma, aby artykuł został opublikowany. „Ingerencja w treść tekstu mająca na celu zmianę stawianych w nim tez nie powinna mieć miejsca. Jeśli redakcja uważa, iż tekst nie mieści się w zakresie zainteresowania i podejmowanej w czasopiśmie tematyki, należało dokonać jego odrzucenia na wstępnym etapie złożenia go do redakcji (tzw. desk rejection)” – komentuje dr hab. Łukasz Jan Korporowicz, prorektor ds. nauki UŁ.
Z kolei Rada Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ napisała w przyjętej uchwale, że „kierując się wartościami, jakimi w nauce są swoboda wypowiedzi i możliwość przedstawiania wniosków formułowanych na podstawie rzetelnie prowadzonych badań, sprzeciwia się praktykom, polegającym na wywieraniu presji na badaczy, by ci zmieniali swoje tezy na życzenie redakcji czasopisma w sytuacji, gdy wynikają one z analizy źródeł i były pozytywnie ocenione przez recenzentów”. Wezwano też kierownictwo IPN i redakcję do stosowania się do dobrych praktyk w nauce i publikacji artykułu.
Cenzura prewencyjna?
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia nadeszła propozycja: rozwiązanie umowy ze względu na odrzucenie „nieobowiązkowych” uwag lub poddanie artykułu ponownej procedurze recenzyjnej. Obie były dla autora nie do przyjęcia. Po Nowym Roku prof. Kalbarczyk jeszcze raz wyszedł z pomysłem, by artykuł poddać ponownej recenzji oraz przesunąć go do kolejnego numeru czasopisma. Ten ukaże się w połowie tego roku. „Ponowne poddanie mojego artykułu procedurze recenzyjnej jest pozbawione podstaw, podobnie jak unieważnienie przez Pana przesłanych mi recenzji. Recenzje, które otrzymałem nie są ani zdawkowe, ani afirmatywne, ani lakoniczne, ani też wewnętrznie sprzeczne. Każda z nich to dwie strony merytorycznej oceny artykułu dokonanej przez specjalistów wybranych według kryteriów merytorycznych przez IPN. Przez ok. 2,5 miesiąca nie tylko ich Pan nie kwestionował, ale nawet odwoływał się Pan do pozytywnego werdyktu recenzentów. Gdyby redakcja nie przyjęła pracy wskazanych przez siebie recenzentów, nie miałaby podstaw do przesłania recenzji autorowi. Domyślam się, że IPN nie może też wypłacić autorowi honorarium za publikację niezrecenzowanego tekstu” – odpowiedział mailowo dr Marciniak.
Powołał się na podpisaną umowę i wskazanie na rachunku, że artykuł zostanie opublikowany w konkretnym numerze periodyku. Zasugerował jednak możliwość publikacji przez redakcję głosu polemicznego, podtrzymując zarazem propozycję odwołania się do opinii naukowych autorytetów. Odpowiedź drugiej strony szczerze go zdumiała – oświadczono mu, że w świetle zawartej umowy IPN nie ma obowiązku publikacji tekstu, ani w Pamięci i Sprawiedliwości, ani nigdzie indziej. „Decyzja o tym, czy tekst zostanie w ogóle opublikowany, należy w tej sytuacji do IPN” – napisał prof. Kalbarczyk. Autor poprosił zatem o jednoznaczne określenie, czy redakcja opublikuje artykuł, czy nie, a następnie wysłał do IPN wezwanie do wykonania zawartej umowy. Odpowiedzi dotąd jednak nie otrzymał.
Zaistniała sytuacja szkodzi nauce – „aresztowanie artykułu” to bowiem fatalna praktyka kojarząca się nomen omen właśnie z czasami, których on dotyczy. Sprawa może też osłabić wizerunek polskiej nauki za granicą. Po inwazji Rosji na Ukrainę możliwości badania losów Polaków na Wschodzie zostały bardzo ograniczone. Tymczasem otworzyły się szerokie perspektywy badawcze w archiwach Kazachstanu, a tam historycy są bardzo wyczuleni na kwestię wolności słowa, zwłaszcza w sferze badań dziejów stalinowskich represji. Kazachowie są nam bardzo życzliwi, dobrze merytorycznie przygotowani, otwarci na współpracę i wspólne projekty. Posiadają dobry warsztat, wiedzę i źródła. Nie chcę, aby oni, ani ktokolwiek inny nabrał przekonania, że w Polsce wciąż można spotkać się z cenzurą prewencyjną – podsumowuje łódzki historyk.
Mariusz Karwowski