Dzisiejsza powtórka dyskusji o wyższości jednych dyscyplin nad drugimi, to w istocie „budżetowe igrzyska śmierci”, w których może ktoś i wygra, ale z pewnością wszyscy wyjdą poranieni. Trzeba zatem porzucić grę w alokację na rzecz gry o maksymalizację finansowania nauki – przekonuje prof. Wojciech Czakon, kierownik Katedry Zarządzania Strategicznego na Uniwersytecie Jagiellońskim.
W ostatnich tygodniach ponownie rozgorzała debata na temat specyfiki nauk humanistycznych i społecznych względem innych dziedzin. Teza o odrębności prowadzi niektórych w kierunku postulowania osobnych kryteriów ewaluacji, osobnej instytucji finansującej projekty czy nawet zupełnie oddzielnych programów rozwoju. Ten ostatni postulat przyjmuję z satysfakcją, bowiem wyraża szczególne znaczenie humanistyki i nauk społecznych dla rozwoju społecznego. Podkreśla także świadomość, że nauka powinna być finansowana w długoterminowej, stabilnej perspektywie. Jednak dwa pierwsze pomysły odbieram z dużą ostrożnością.
Autentyczna nędza budżetowa
Trudno odmówić racji poglądowi, że dziedziny nauki się od siebie różnią pod względem przedmiotu, metod, aplikacyjności, kosztochłonności, popularności wśród studentów i badaczy, sposobów komunikacji, a nawet ścieżek kariery. W gruncie rzeczy przecież podział na dziedziny, a dalej dyscypliny, jest wyborem społeczności akademickiej, czasem pozostając w zgodzie z regulacjami administracyjnymi, a czasem w mniejszym lub większym napięciu wobec obowiązujących regulacji. Kluczowe jest jednak pytanie, dlaczego z tych różnic wywodzić pogląd o wyższym lub niższym statusie nauk? Dlaczego o jednych mówić, że są lepsze, a inne gorsze?
Nie sposób pozbyć się wrażenia, że naukowcy są pozycjonowani przeciw sobie ze względu na szczupłość środków finansowych przeznaczanych na naukę. To presja konkurencji o ograniczone zasoby powoduje, że wraz ze wzrostem napięcia pojawiają się emocje. Niestety, źródłem tych zjawisk jest autentyczna nędza budżetowa, do której doprowadziły solidarnie wszystkie rządy od czasu ustrojowej przemiany. Nakłady na naukę, wielokrotnie przedstawiane również na łamach „Forum Akademickiego”, znajdują się dziś na bardzo niskim poziomie. I oto obserwujemy ponownie trik stosowany przez każdą władzę w takich warunkach, a mianowicie „dziel i rządź”.
Kolejny raz podsycana jest dyskusja o sposobie podziału środków budżetowych, o algorytmach, ewaluacjach itd. I znów zajmie ona uwagę środowiska i ponownie doprowadzi zapewne do pewnych korekt. Wszelako nie zmieni istoty rzeczy – polska nauka znajduje się w całkowitej zapaści budżetowej. Tak głębokiej, że aby niektórzy mogli uprawiać ją na światowym poziomie, należy ograniczyć finansowanie wszystkim innym. Smutną ilustracją tego stanu rzeczy jest wskaźnik sukcesu w konkursach Narodowego Centrum Nauki (w ostatnim konkursie OPUS nieznacznie przekroczył 8%) czy poziom wynagrodzenia asystentów w odniesieniu do najniższej pensji krajowej (bez mała równy). Ten stan rzeczy powoduje, że tracimy zarówno szanse na realizację pomysłów badawczych, jak i na rozwój talentów naukowych. Słowem, pociąg rozwoju wszystkim nam ucieka.
Uniwersyteckie rewolucje
Tymczasem opublikowany w ubiegłym roku raport Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych jednoznacznie wskazuje, że występuje „dodatni i istotny związek wydatków na badania naukowe i prace rozwojowe ze wzrostem PKB […] każda zainwestowana złotówka daje efekt między ok. 8 a 13 zł wyższego PKB”. To argument liczbowy w dyskusji o tym, że społeczeństwo ogromnie zyskuje na nauce. Zresztą, nie ma na świecie rozwiniętych państw bez uniwersytetów, politechnik i instytutów badawczych. Impuls do zwiększenia służebnej roli uniwersytetów wobec społeczeństwa dały już z początkiem XIX wieku reformy Wilhema von Humboldta. Wyraźnie stawiały na wzrost roli badań, a w dalszej kolejności ich aplikacji. Przyczyniły się niezbicie do szybkiego przyrostu wiedzy, ogromnego skoku znaczenia skoku potencjału nauki niemieckiej, a w dłuższej perspektywie przyniosły prawdziwy wysyp Nagród Nobla. Zaowocowały także powstaniem wielu akademickich dyscyplin nauk społecznych, których korzeni doszukiwać się można właśnie w XIX wieku, np. psychologii, socjologii, pedagogiki czy nauk o zarządzaniu. Po XIX-wiecznej rewolucji humboldtowskiej nastąpiła kolejna – rewolucja uniwersytetów przedsiębiorczych, która w USA zaowocowała ogromną falą odkryć, wdrożeń i zastosowań nauki.
Nie ma zatem przestrzeni do dyskusji o korzyściach nauki dla społeczeństwa. Spory o wyższości nauk inżynieryjno-technicznych czy przyrodniczych nad społecznymi i humanistycznymi są skutkiem nędzy budżetowej, bowiem rozstrzygnięciem tej debaty nie może być konkluzja o likwidacji pewnych dziedzin, porzuceniu ich uprawiania, przy jednoczesnym rozwoju ilościowym i jakościowym pozostałych. Zapotrzebowanie społeczne, wyrażane przez kandydatów na studia, pracodawców, odbiorców kultury, istnieje obiektywnie. Natomiast skutkiem tej debaty jest przesuwanie środków finansowych do jednych dziedzin, kosztem innych. Chodzi więc o alokację zasobów, o negocjacje, o targi, a nie o naukę. Gdyby przyjąć konwencję tej dyskusji, to trzeba by uznać że głośne odkrycia nauk przyrodniczych, np. niebieski laser czy grafen, nie znalazły drogi do gospodarki, nie przyczyniły się więc do powstania nowych sektorów produkcji, nie przyniosły sukcesu ekonomicznego, a wobec tego ich finansowanie było błędem. Takie postawienie sprawy nakazuje zadać pytanie o to, dlaczego droga wiedzy od badań naukowych do użyteczności społecznej jest taka trudna?
Transfer technologii
Przenikanie wiedzy naukowej do zastosowań społecznych i gospodarczych nazywa się modnie transferem technologii. Wzorując się na przodujących uniwersytetach amerykańskich, wszystkie duże uczelnie w Polsce utworzyły odpowiednie jednostki, by ten transfer wspierać. Okazało się bowiem, że oczekiwanie od specjalisty w danej dyscyplinie (chemii, fizyce, informatyce itd.) wiedzy niezbędnej do komercjalizacji nauki, m.in. o prawie, marketingu, organizacji czy rozwoju produktu, jest najzwyczajniej w świecie absurdalne. Tak samo, jak domaganie się od specjalisty w zakresie marketingu, aby jednocześnie był wynalazcą. Proporcja takich niebywałych talentów jest w społeczeństwie niewielka, zbyt mała, aby efektywnie transferować technologię. A bez szerokiego wachlarza kompetencji udanej komercjalizacji wiedzy nie będzie.
To jednak nie wystarczy, bowiem potrzebne jest całe złożone środowisko sprzyjające transferowi wiedzy z uczelni do gospodarki, znane pod nazwą tzw. potrójnej helisy, obejmującej interakcje instytucji nauki, instytucji publicznych i przedsiębiorstw. Lecz i to za mało, o czym rozczarowująco przekonały się wszystkie kraje próbujące skopiować bezpośrednio model Doliny Krzemowej. Niektórzy widzą potrzebę tworzenia otoczenia sprzyjającego przedsiębiorczości, sprzyjając tzw. ekosystemom innowacji. To także nie zawsze działa. A więc czego jeszcze brakuje? Trudno wyjaśnić te trudności na poziomie dyskusji ogólnikowej, używając takich pojęć jak „nauka” (bezosobowe), „badacz” (indywidualne) czy odkrycie (mikro-zdarzenie). Tym bardziej, że brakuje w tej ogólnikowej, wielopoziomowej dyskusji kluczowego poziomu analizy.
Zwornik zapotrzebowania na naukę
XIX-wieczny rozwój nauki nie ma nic wspólnego z tym obecnym, zarówno pod względem warunków społecznych, technicznych, jak i politycznych czy gospodarczych. Pomiędzy nimi było jeszcze XX stulecie, czas wielkich konfliktów, ale też bezprecedensowego w historii ludzkości tempa, skali i jakości rozwoju. O ile wiek XIX był złotym czasem wynalazców, o tyle kolejny stał się złotym wiekiem organizacji. Mam na myśli nie tylko firmy, ale także kluby sportowe, partie polityczne, wspólnoty religijne, stowarzyszenia społeczne, kooperatywy rolnicze, domy kultury. Organizacje stworzono po to, aby przekraczając ograniczenia jednostki budować, produkować, dostarczać na niespotykaną wcześniej w historii ludzkości skalę. To dzięki nim wynalazki techniczne – od kolei żelaznych po smartfony – stały się dostępne masowo, tanio i globalnie. To organizacje, a nie struktury administracyjne państwa czy pojedynczy wynalazcy, były zdolne opracować, wyprodukować i dostarczyć szczepionkę przeciw COVID-19. Są bowiem tworem człowieka, który przeobraził cały świat. Stały się tak ważne, że potrzebujemy ich, aby odnieść jakikolwiek sukces. Nawet, by wyrazić skuteczny sprzeciw wobec nich, ludzie muszą się zorganizować. Prześmiewczy skecz Monty Pythona, w którym nieporadni panowie w garniturach przemierzają oceany gospodarki w okrętach biurowców, by w bezpośredniej konfrontacji pokonywać sobie podobnych i własne standardy, pokazuje rzeczywistość świata organizacji. Oprócz prześmiewczego wyrazu podkreśla, że znaczenie tych struktur przeniknęło do świata kultury masowej.
Organizacje są miejscem stosowania techniki, wykorzystywania nauk inżynieryjno-technicznych i ścisłych do optymalizacji procesów gospodarczych. To one eksploatują technologię, by oferować produkty i usługi. Bez organizacji technologia, niezależnie od tego, czy z dziedziny nauk inżynieryjno-technicznych, ścisłych, rolniczych, czy medycznych, pozostaje tylko abstrakcyjną wiedzą. Organizacje są jednak także tworem społecznym, z własną kulturą, ideologią, hierarchią władzy. Nie mogą sprawnie funkcjonować bez zastosowań pedagogiki, socjologii, psychologii, antropologii, prawa, językoznawstwa, kulturoznawstwa. Potrzebują wiedzy o sztuce, znajomości historii i filozofii. Muszą dbać o swoje bezpieczeństwo, o bezpieczeństwo swoich członków, chronić wiedzę. Słowem, są osobliwym zwornikiem zapotrzebowania na naukę.
Gorącą ilustracją tego zjawiska jest obecnie sztuczna inteligencja (SI). Nie ma możliwości jej opracowania, trenowania i stosowania bez organizacji. Techniczny wymiar odkryć w tej dyscyplinie jest jednak niepełny bez odniesienia się do problemów filozoficznych (np. prawda), etycznych (np. dobro), regulacji prawnych (np. prawa własności intelektualnej, odpowiedzialność), socjologii (np. zaufanie), psychologii (np. emocje, osobowość), antropologii (np. normy zachowań) itd. Związek np. modeli językowych, jak ChatGPT, z kulturą, sztuką i językiem właśnie jest tak silny, że wywołuje obawy o dyskryminację czy nową kolonizację cyfrową świata. Zatem krętej drogi tej technologii do stosowania z pożytkiem dla społeczeństwa nie da się przejść bez nauk społecznych i humanistycznych. Ani bez organizacji, która twórczo i sprawnie je łączy.
Igrzyska śmierci
Nie sposób nie zauważyć stabilnie wysokiego zainteresowania kandydatów na studia właśnie tymi dziedzinami. To zdecydowanie najliczniejsze środowisko pośród wszystkich aspirujących do kształcenia się na poziomie wyższym. Zresztą, ich decyzje edukacyjne są premiowane przez rynek pracy, który wchłania specjalistów nauk społecznych i humanistycznych. Teza o produkowaniu bezrobotnych w tych specjalnościach jest zwyczajnie nieprawdziwa. Dlaczego więc tak łatwo ulegamy urokowi narracji nauk inżynieryjno-technicznych czy ścisłych? Dlaczego ci sami ludzie, którzy sami wybrali dla siebie inną drogę, a dzięki niej odnajdują się w życiu społecznym, gospodarczym czy politycznym, z tak bezkrytycznym zachwytem przyjmują opowieści o działalności nauk przyrodniczych? Dlaczego nie dostrzegają znaczenia, urody i wkładu nauk społecznych i humanistycznych w ich własne życie?
Być może jednym z powodów jest silna obecność nauk ścisłych w edukacji szkolnej, przy jednoczesnym całkowitym braku nauk społecznych i śladowym nauk humanistycznych. Słowem, mamy deficyt wiedzy na poziomie podstawowym i ogólnym o ich osiągnięciach i użyteczności. Innym powodem może być niski poziom aktywności przedstawicieli nauk HS wobec ich własnych odbiorców. Warto więc podejmować ten wysiłek i lepiej komunikować nasze osiągnięcia. Jest jeszcze niejednoznaczny status społeczny tych nauk. Niektórzy twierdzą, że są one przynajmniej częściowo kontekstowe, służą określonemu społeczeństwu. Ten argument wymaga dyskusji we własnym gronie badaczy je reprezentujących. Nie wyklucza bowiem globalnego wpływu języka, twórczości, norm, kultury, literatury, sztuki, wiedzy o człowieku. W światowej rywalizacji nie da się uczestniczyć bez znacznego, wielokrotnego wzrostu finansowania przez państwo.
Dzisiejsza powtórka dyskusji o wyższości jednych dyscyplin nad drugimi, to w istocie „budżetowe igrzyska śmierci”, w których może ktoś i wygra, ale z pewnością wszyscy wyjdą poranieni. Dobra strategia nie mówi o tym, jak wygrywać igrzyska, do tego służy trening operacyjny. Strategia to wybór gry, najlepiej takiej, w której wygrywają wszyscy (win-win). Trzeba zatem porzucić grę w alokację na rzecz gry o maksymalizację finansowania nauki.
Wojciech Czakon
Likwidacja podziału uczelni na badawcze i resztę jest wskazane. Wystarczy że mają wysoką kategorię naukową.
Bardzo dobry, ciekawy i użyteczny artykuł. Będę do niego powracał. Chciałoby się kolejny raz powiedzieć, iż fundusze, fundusze i jeszcze raz fundusze decydują o rozwoju każdego sektora życia, w tym nauki, która tak dynamicznie rozwija się na świecie. W bieżącym 2024 r. nakłady na szkolnictwo wyższe i naukę wyniosą 31 mld zł./8 mld USD, a w Republice Federalnej Niemiec 143 mld USD, we Francji 68,5 mld USD, w Wielkiej Brytanii 54,9 mld USD. Dzieli nas finansowa przepaść. Mamy zdolną i nadal przyzwoicie wyedukowaną młodzież, ale i znakomite kadry akademickie i naukowe w publicznych uczelniach wyższych, instytutach badawczych i instytutach naukowych Polskiej Akademii Nauk, tylko funduszy na ich rozwój i realizację badań naukowych brak. Mam świadomość, że obecny rząd potrzebuje czasu, aby uporządkować stan finansów publicznych po rządach Zjednoczonej Prawicy, a także opracować strategie rozwoju polskiej nauki, ale czas nam wszystkim ucieka nieubłaganie. Obyśmy wyszli z tej finansowej nędzy.
Współczynnik sukcesu wynoszący 8% nie oznacza że finansowanie otrzymał jeden projekt na osiem składanych, tylko osiem na sto, co daje jeden na dwanaście i pół. Czyli nie jest tak źle jak Pan pisze, jest gorzej.
Dziękuję za korektę, pamiętałem dane sprzed roku. Zatem nie tylko jest fatalnie ale także się pogarsza.
Jedno pytanie i krótka odpowiedź: Ilu laureatów Nagrody Nobla ma Polska w naukach ścisłych/technicznych a ilu w humanistycznych? W co warto inwestować?
I co Ci te nagrody z HS dają? Wzrost poziomy życia? Przeczytasz wiersz noblistki i jest w życiu lepiej?
Tak, ponieważ na dobrostan składa się nie tylko pełny żołądek.
Mielibyśmy więcej noblistów w naukach przyrodniczych, gdyby w tamtym czasie pozwolono Marii Skłodowskiej studiować w polskich uczelniach. Niestety wpływ nauk społecznych w kierunku inkluzywności, równości i otwierania szans talentom był zbyt słaby.
A gdzie można się najbardziej poobijać i ponudzić i z tej nudy coś pisać?
Ciekawy wywód profesora. Jednakze jestem ciekaw tych wszystki publikacji "znanych" naszych naukowców HS i badania ich kosztów funkcjonowania na PKB. Na pewno wiekszość to tylko wydatek budżetowy, patrzac na habilitacje ktore są sztuka dla sztuki nie wnoszącą praktycznie nic do praktyki przedsiebiorstw. Zatrudniałem profesora uczelnianego w dziedzinie zarzadzania i niestety nie nadawał się do niczego (chyba tylko do pisania artykułow ktorych nikt nie czyta bądx cytujà sami swoi ale na pewno nie praktycy). Biorąc powyższe pod uwagę na pewno jest potrzebna reforma i to głęboka żeby nauka nie była sztuczna i oderwana od praktyki.
Zgadzam się w pełni, że współpraca z praktyką, w obie strony zresztą nie układa się idealnie. Trzeba tu wysiłków i one z całą pewnością przyjdą. Liczę na reformę w kierunku większego uznania tych wysiłków, np. Preferencji podatkowych dla praktyki współpracującej z uczelniami, oraz uwzględnienia w ewaluacji uczelni roli współpracy z praktyką.
To może być dobry krok tym bardziej, ze od 2022 wprowadzono w PL rozwiązanie dające preferencje podatkowe dla tych którzy inwestują środki prywatne w fundusze venture capital / bridge alfa. Niestety z dziwnych powodów ograniczono preferencje do tych podmiotów które mają kapitał publiczny na pokładzie (PFR/NCBR) i od razu sami tworzymy bariery.
Uniwersytet Jagielloński.
Niestety ma oto taką wizytówkę.
Prezydent Krakowa przez 20 lat był pracownikiem UJ.
Jak można te prace wykonywać w tym samym czasie i co robił po godzinach.