Jednym z celów badawczych mojej grupy jest zrozumienie wpływu poczucia samotności i braku wsparcia społecznego na negatywne skutki zdrowotne. Po blisko czterech latach sprawdzania, w jaki sposób trwanie w poczuciu ciągłego zagrożenia przekłada się na psychologiczne i fizjologiczne mechanizmy rujnujące zdrowie i dobrostan, znaleźliśmy się w centrum zjawiska, które sami badamy – pisze dr hab. Łukasz Okruszek z Instytutu Psychologii PAN.
W 2016 roku, tuż przed końcem studiów doktoranckich, z wielkimi planami i małą asystencką pensją rozpocząłem pracę w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk. W żadnej z wizji swojego dalszego rozwoju akademickiego nie przypuszczałem, że 8 lat później, po czterech grantach Narodowego Centrum Nauki na blisko 6,4 mln złotych oraz kilkudziesięciu publikacjach, zastanawiał się będę nie nad tym, jaki wniosek ERC zacząć pisać po wakacjach, ale czy po nich dalej będę miał stałą pracę.
Od samego początku miałem świadomość, że praca tu daje duży potencjał efektywnego rozwoju naukowego, ale też mniejsze niż duże struktury uniwersyteckie bezpieczeństwo. I mimo permanentnego niedofinansowania jednostek PAN i ciągłej konkurencji o środki grantowe, przez kolejne lata dość stabilnie (i szczęśliwie) udawało mi się zabezpieczać środki z NCN, systematycznie budować zespół i rozwijać możliwości badawcze. Naiwnie żywiłem przekonanie, że nauka jest egalitarna, a determinacja i ciężka, systematyczna praca pozwala nie tylko odpowiedzieć na ciekawe pytania badawcze, lecz także zgromadzić wokół siebie ludzi, z którymi wydeptywać będziemy kolejne ścieżki wiedzy. W istocie to wszystko się udało – nadzieja na założenie zespołu przekształciła się w istniejącą od 2019 roku Pracownię Neuronauki Społecznej, zaś moi doktoranci, w większości u progu obron, stanowią grono wybitnych młodych badaczy i badaczek, nierzadko z CV pełnymi publikacji i nagród naukowych.
Niestety, wydeptywane ścieżki ostatecznie doprowadziły nas do krawędzi skały. Długofalowo nie sposób bowiem prowadzić badań eksperymentalnych, a tym bardziej używać metodologii neuronauki poznawczej, przy ministerialnych wskaźnikach kosztochłonności na poziomie kwerendy bibliotecznej. Jeżeli dołożyć do tego systematyczne niedofinansowanie PAN względem uczelni i ograniczone przez tunele finansowania możliwości zmiany sytuacji, to już mniej enigmatyczna staje się zagadka, w jaki sposób instytut, który przez dekadę zdobywał w polskiej psychologii najwięcej grantów NCN w przeliczeniu na jednego pracownika, w niedługiej perspektywie może stracić płynność finansową.
Nie jest to problem indywidualny – dotyka on bez wyjątku wszystkich pracowników instytutu. Niezależnie od tego, ile mamy świetnych publikacji, ani kiedy pojawi się u nas grant ERC (a mam solidne przesłanki, by – patrząc na kadrę IP – sądzić, że to nie kwestia „czy” tylko „kiedy”), bez zmiany polityki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, dziury w subwencji, która na ten moment nie pokrywa nawet kosztów minimalnych wynagrodzeń, nie uda się zasypać. Można powtórzyć za Tuwimem: „Lecz choćby (…) każdy nie wiem jak się wytężał, To nie udźwigną, taki to ciężar…”.
Inna sprawa, że powoli zaczął mi umykać sens całej sytuacji. Wniosek grantowy przygotowuję powodowany już nie tylko ciekawością badawczą, ale i egzystencjalną trwogą o to, że gdyby został odrzucony wraz ze współpracownikami zostaniemy bez środków do życia. W końcu, gdy ma się nóż na gardle, każde kichnięcie może być śmiertelne. Jak długo zresztą da się w ten sposób funkcjonować? Przekładać pieniądze z lewej kieszeni do prawej, kolejnymi umowami i stypendiami z grantów starać się dać wybitnemu doktorantowi czy doktorantce środki jeszcze przez kilka miesięcy, żeby tylko nie musieli „wychodzić z nauki”? Każda i każdy z moich doktorantów jest w stanie łatwo i szybko znaleźć pracę w sektorze data science, zwielokrotniając swoje możliwości dochodowe w stosunku do tego, co obecnie oferuje im akademia. Niezależnie od tego, chcą rozmawiać o tym, jak rysuje się ich przyszłość po powrocie z postdoka i co zaoferować może im instytut i pracownia. Niestety, zamiast skupiać się na tym, co „po obronie”, zastanawiam się, ile osób zdążę wybronić zanim stracimy płynność finansową?
Jeżeli w sytuacji, w której regularnie pozyskujemy środki i prowadzimy widoczne i ważne społecznie badania, nie jesteśmy w stanie planować w perspektywie dłuższej niż kilka miesięcy, to jak mamy zrealizować wielki projekt przewidziany na kolejne cztery lata? Jak mam zachęcić osobę rekrutowaną na stanowisko grantowego postdoka do pracy w placówce, która musi wprost i publicznie informować, że cierpi na permanentne niedofinansowanie? Liczyć, że za trzecim razem się uda, mimo że w dwóch poprzednich konkursach najlepsi kandydaci nie zdecydowali się ulokować tutaj swojej przyszłości? Jak dalej budować zespół, skoro z uwagi na brak funduszy zawiesiliśmy nabór do szkoły doktorskiej? Jak reagować, gdy znajomi akademicy mówią: „fajnie, że dostaliśmy te 30% z wyrównaniem”, a ty nie dość, że nie jesteś częścią tego „my”, to jeszcze w duchu myślisz, czy można zrobić cokolwiek więcej, żeby roku nie kończyć na bezpłatnym urlopie? Jak, będąc psychologiem, bagatelizować wpływ całej sytuacji na stan psychiczny ludzi z zespołu? Ukrywać przed nimi to, że na horyzoncie widnieje całkiem realne ryzyko braku pieniędzy na dalszą działalność? Czy powiedzieć im wprost, że mimo samych sukcesów i świetnie wykonanej pracy, za chwilę może nas nie być? Wreszcie – jak rozliczyć się przed samym sobą ze swoich wyborów życiowych, skoro kilkanaście lat zaangażowanej i względnie owocnej pracy naukowej doprowadziło do punktu, w którym nie wiem, czy jesienią będę w stanie opłacić domowe rachunki?
Jednym z naszych celów badawczych jest zrozumienie wpływu poczucia samotności i braku wsparcia społecznego na zaobserwowane negatywne skutki zdrowotne. Po blisko czterech latach sprawdzania, w jaki sposób trwanie w poczuciu ciągłego zagrożenia przekłada się na psychologiczne i fizjologiczne mechanizmy rujnujące zdrowie i dobrostan, znaleźliśmy się w centrum zjawiska, które sami badamy. Owszem, nadziei dodaje fakt, że absurd naszej obecnej sytuacji jest dla wielu oczywisty – jako prezydium Inicjatywy Pracowniczej IP PAN rozmawialiśmy o tych problemach m.in. z Dorotą Olko, przewodniczącą sejmowej Podkomisji Stałej ds. Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zgodziliśmy się co do tego, że niezależnie od pomysłów na konkretne algorytmy finansowania, absolutnym minimum pracy w nauce powinna być pewność wypłaty pensji.
Ktoś w dobrej wierze stwierdził ostatnio, że w pierwszej kolejności można przecież zrezygnować z badań statutowych i w ten sposób uniknąć ryzyka braku pieniędzy na pensje. Tyle że badań statutowych, podobnie jak premii organizacyjnych i motywacyjnych czy kosztów funkcjonowania ponad niezbędne minimum, już dawno u nas nie ma. Na obecnym etapie nie mamy już po prostu z czego obcinać. Komfortu nie poprawia także porównanie naszych warunków z tymi, które znajomi i bliscy przyjaciele mają na co dzień w ośrodkach uniwersyteckich. Nie „wywyższam się”, nie oczekuję od nikogo specjalnego traktowania. Jako społeczność IP PAN zbudowaliśmy coś, co działa i mimo warunków brzegowych spełnia wszelkie kryteria doskonałości naukowej. Potencjalny upadek naszego instytutu, do którego może dojść jeżeli MNiSW nie rozwiąże w trybie pilnym problemów związanych z finansowaniem PAN, dotknie nie tylko kilkudziesięciu akademików zastanawiających się dziś nad swoją przyszłością. Będzie to też strata dla całej polskiej i europejskiej nauki, w ramach której efektywnie współpracujemy z innymi grupami badawczymi i nawet jeżeli konkurujemy o te same zasoby, to ostatecznie pracujemy dla dobra wspólnego.
„Niebotyczna” kwota, od której zależy tegoroczne być albo nie być Instytutu Psychologii PAN, to zaledwie promil dowolnej medialnej afery ujawnianej każdego dnia. Marzymy o pracy w warunkach „równego boiska” i adekwatnego finansowania całej Polskiej Akademii Nauk, która traktowana zbiorczo jest instytucją o największym potencjale w polskiej nauce. Nie chodzi przecież o to, by zwiększenie funduszy nam, generowało jednocześnie kłopoty w innym instytucie. Tylko tyle i aż tyle. Póki co, zamiast zająć się pracą naukową i długą listą zadań, których realizacja byłaby zdecydowanie lepszą alokacją potencjału naukowego mojego i moich współpracowników, kolejne dni musimy poświęcać na informowanie wszem i wobec o naszej dramatycznej sytuacji.
Łukasz Okruszek
Od zawsze stoję na stanowisku, że instytuty pan powinny być obszarem scientific excellence polskiej nauki, takim odpowiednikiem niemieckiego max plancka. Czyli powinny oferować najlepsze warunki finansowe dla najlepszych. W tym i staże dla naukowców z uczelni polskich na przeprowadzenie tam badań. Ale to wymaga zwiększenia finansowania pan minimum 3-krotnie i zmiana wymagań. Bo są instytuty wybitne jak ten co opisano w artykule, ale też.... nie tak wybitne.
Panie Janie,
Co prawda Towarzystwo Maxa Plancka nie jest narodową akademią nauk, ale struktura tej szacownej instytucji naukowej globu jest bliska Polskiej Akademii Nauk. Należy tylko pamiętać, iż MPG jest instytucją naukową non-profit z całkowitą autonomią decyzyjną pomimo, że jest finansowane głównie z budżetu federalnego Niemiec i budżetów landtagów. O takim budżecie i autonomii decyzyjnej PAN może tylko pomarzyć. W Polsce względnie autonomiczne instytucje naukowe, jak PAN próbuje się albo finansowo zagłodzić w wydaniu minionej władzy, albo bezwzględnie podporządkować MNiSzW, co próbuje tylnymi drzwiami forsować obecne kierownictwo resortu. Krajowa klasa polityczna i społeczeństwo najwidoczniej niedojrzały mentalnie, kulturowo i społecznie, aby posiadać instytucje naukowe tej rangi, co PAN, nie mówiąc już o rojeniach o niemieckim MPG. Niemniej fantazjować i marzyć można, to nasza narodowa specjalność.
Nie mówię tego z radością ale zapaść jest tak głęboka że pojedynczy zastrzyk finansowy jedynie przedłuży zgon i nie wyleczy pacjenta. Instytucja to nie zlepek indywidualności (nawet wybitnych) tylko procedury, schematy działania, słowem system na którym można budować. Jednorazowa transza która umożliwi wypłatę wynagrodzenia nic nie zmieni. Dalej nie będzie budżetu na badania statutowe, kadrę techniczną, oprogramowanie i sprzęt, profesjonalne (!) podejście do organizacji pracy laboratorium. I najważniejsze, dalej nie będzie strategii rozwoju. Co najwyżej strategia przetrwania do końca roku, a później się zobaczy...
Zaniedbania po stronie państwa polskiego w kontekście celowego niedofinansowania instytutów naukowych PAN idą nie w lata, a dekady. Takie działanie ogranicza potencjał badawczy PAN-u, i pozbawia Akademię kreowania, planowania strategii rozwoju. PAN to najważniejsza instytucja nauki polskiej od 72 lat. Celowe niedofinansowanie instytutów naukowych PAN, to świadoma polityka destrukcji nauki polskiej w ogóle, a czego pokłosiem są też wieczne reformy tego sektora, które w gruncie rzeczy niewiele wnoszą poza propagandowym biciem piany. Wydaje się, że obecne kierownictwo Ministerstwa weszło w buty swoich poprzedników, ale też pojawiają się głosy krytyczne płynące z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (przyjaciele Akademii czuwają), więc jest nadzieja i pole do działania/dyplomacji. Sprawa jest wielkiej wagi. Porównuje ją do zniszczenia przemysłów wysokich technologii po 1989 r., a które stanowiły najnowocześniejszą część składową ówczesnej gospodarki narodowej nad Wisłą.
Pełna zgoda. Dorzucę dwa grosze dotyczące tych maluczkich, czyli doktorantów. Ze względu na niedostateczne fundusze, ciężar finansowania stypendiów doktoranckich spoczywa na zdobywcach grantów. Jednocześnie maksymalne stypendium, jakie można wypłacić doktorantowi ze środków NCN, jest obecnie niższe niż minimalne stypendium po ocenie śródokresowej (!) W konsekwencji doktoranci mają pełne obowiązki związane z pracą w projekcie, a ich wynagrodzenie jest niższe niż kolegów i koleżanek na uniwersytetach, którzy nie są zatrudnieni w żadnym grancie (!)
Wychodzi jawna dyskryminacja finansowa instytutów naukowych PAN. Wystarczy spojrzeć na różnice w subwencjach, gdzie uczelnie wyższe mają 27%, a instytuty naukowe PAN 20%. 50 mln zł. na niekorzyść PAN-u. Do tego dochodzą niekompetentni ministrowie nauki ostatnich lat, którzy nie mają bladego pojęcia o organizacji tego sektora, w tym Polskiej Akademii Nauk stąd mamy takie, a nie inne kwiatki kompromitujące państwo polskie na arenie międzynarodowej. Dlatego pozostaniemy peryferią cywilizowanego, rozwiniętego świata, i to na własne życzenie. Wstyd po prostu wstyd.
A ile to dydaktyki trzeba wyrobić w instytucie PAN?
Na pewno mniej niż w uczelniach wyższych, ale ma pan ją również, gdyż instytuty naukowe PAN prowadzą studia III stopnia, studia podyplomowe i liczne specjalistyczne kursy i szkolenia. Niemniej dydaktyka nie może usprawiedliwiać jawnej dyskryminacji finansowej instytutów naukowych PAN, które były i są po dziś dzień najsilniejszą siecią placówek badawczych w kraju. Polecam panu obejrzeć ostatnie obrady sejmowej podkomisji ds. nauki i szkolnictwa wyższego z udziałem dyrektorów instytutów naukowych PAN, a tam zapozna się pan z patologiami serwowanymi nauce polskiej przez państwo polskie.
Skoro tej pracy sumarycznie jest mniej, to mniejsza płaca (niższy składnik dydaktyczny subwencji) nie jest żadną dyskryminacją.
Ano jest, gdyż instytuty naukowe PAN poza ograniczoną dydaktyką realizują z reguły wyprzedzające badania naukowe podstawowe, co ma swoje odbicie w międzynarodowych rankingach akademickich. Dyskryminacja finansowa obejmuje nie tylko zaniżony wzrost subwencji względem uczelni wyższych, ale i wykluczenie instytutów naukowych PAN z niektórych programów finansowania badań. Jest to istotne, bo pomimo wyższej subwencji i chociażby programu ministerialnego IDUB obydwie czołowe uczelnie wyższe w kraju, jak Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński obsuwają się w międzynarodowych rankingach akademickich, co powinno budzić wielkie zdumienie 6 lat po wprowadzeniu ustawy 2.0. Także mamy do czynienia z dyskryminacją finansową i zwyczajnym draństwem.
Aaa, argumentum ad rankingum. To które miejsce na Times Higher Education czy w rankingu Szanghajskim zajmuje jakikolwiek instytut PAN? Skoro taka wybitna instytucja, to pewnie pierwsza setka?
A cóż to za zdziwienie? Każda instytucja naukowa globu odwołuje się do swoich pozycji w międzynarodowych rankingach akademickich. Centrum Badawcze PAN składające się z 69 instytutów naukowych, czyli liczone jako całość spokojnie znajduje się w I-setce globu np. w Liście Szanghajskiej. A w rankingu SCImago 2024 bodajże 21 lub 22 miejsce spośród ponad 1800 równorzędnych instytucji naukowych globu, głównie państwowych, rządowych. W sektorze badań naukowych podstawowych UW czy UJ, w relacji do PAN dzieli po prostu przepaść, choć w produkcji naukowej UJ jest zdecydowanie lepszy od UW, to tak na marginesie. Jednak obydwie czołowe krajowe uczelnie wyższe na ogół plasują się w V-setce globu, czyli ulegają przetasowaniom gdzieś w środku globalnego maratonu akademickiego, co mało kogo obchodzi. Wszyscy wpatrzeni są w lidera tego maratonu biegnącego w żółtej koszulce, a jest nim Uniwersytet Harvarda z USA.
Nieprawda! W tychże międzynarodowych rankingach akademickich uwzględniany jest rokrocznie cały wypracowany/indeksowany dorobek badawczy danej instytucji naukowej np. Akademii Nauk, czy też uczelni wyższej, a dokładnie jej jednostek organizacyjnych, czyli wydziałów. Chyba, że panu po głowie kołacze się ranking konkretnej dziedziny/dyscypliny wiedzy, bo i takowe też są przecież.
Ale nie jest liczone jako całość, tak samo jak wszystkie polskie uczelnie nie są liczone jako całość. I tym samym się nie łapią. Więc per saldo jedyną argumentacją jest "bo tak chcemy". Chcieć nikt nie zabrania. Tymczasem elitarność zalicza przyziemienie, jak się popatrzy na medianę instytutów. Garstka ludzi, których jedyne osiągnięcie to Energies, zero doktorantów.
A widzi pan, na początku swej kariery nie skonsultował pan z mądrzejszymi i bardziej doświadczonymi starszymi kolegami i teraz pan ma. Przeżycie w PANie jest możliwe ale tylko, jeśli umie się skorzystać z doświadczeń więźniów obozów koncentracyjnych. Funkcje życiowe należy ograniczyć do minimum, pozorować pracę, dużo leżeć, powoli się poruszać. Wtedy organizm zmienia tryb funkcjonowania i przeżycie staje się możliwe nawet przy mikroskopijnych racjach żywnościowych. Pracownik PANu powinien pamiętać, by nie zapalać światła w korytarzu, na komputerze można pracować, bo dużo energii nie potrzebuje, ale z drukarką jest już gorzej. Nic nie drukować, korespondencję naukową prowadzić tylko w formie elektronicznej. O zakazie eksperymentów i jakiejkolwiek działalności naukowej różnej od stukania w klawiaturę już nie wspominam, bo to oczywiste.
Zapyta pan - a co z ambicją? Naukowcy i naukowczynie (uwielbiam ten neologizm) przecież powinni pragnąć odkrywać tajemnice świata. Nie ma z tym problemu. Wymagany przez władze wszystkich opcji politycznych tryb funkcjonowania pracowników PANu daje im mnóstwo wolnego czasu. Można go wykorzystać na pracę zarobkową poza nauką i wszelkie sposoby realizowania aspiracji.
Komentarz Profesora Pan trafia w sedno. Mi jest smutno tylko, że są ludzie którzy młodszych kolegów
sprowadzaja na ścieżkę biedy i beznadzieji, roztaczając im wizje. Z drugiej strony autor zrobił doktorat
8 lat temu - to były unikatowe czasy kiedy młodzi naukowcy mogli łatwo dostawać granty (wielu już nie dotknął feudalizm ani wykluczenie z racji limitów wieku przez NCN) i uwierzyli, że nauka w PL jest na serio. Nie jest.
Sugerują się np dowiedzieć jakie są pensje w innych instytutach PANowskich i z czego żyją. Dowiedzieć się od starszych kolegów, którzy nie załapali się na scieżke grantów dla młodych w NCN (preludia, sonaty itp) jak łatwo im dostać granty i ile ich mieli. Państwo dla obecnych 30-40 latków stworzyło w ostatniej dekadzie cieplarniane warunki, jakie ich starsi o 10-15 lat koledzy nie mieli. I Ci ludzie uwierzyli, że tak ma być, bo są 'dobrzy', bo mają granty. Otóż nie, skończyły się pieniądze, to i kończy sie dzień dziecka. Nauka w PL nigdy nie była poważnie traktowana, a pieniądze mają Ci którzy sobie wyrąbali drogę do koryta, formując np różne spółdzielnie grantowe. Jak sie człowiek dopowiednio wcześnie odpowiednio nie podczepi to potem jest płacz i zgrzytanie zębów.
Warto też zwrócić uwagę na to że na Uniwersytetach pracownicy mają dużo więcej obowiązków, chociażby dydaktyka zżera mnóstwo czasu. Czasu w którym ktoś z PANu może dorabiać, np składając długopisy.
Dlatego właśnie, jak student mi mówi, że doktorat, że pomysły, że nauka, to zniechęcam. Zawsze. Jeśli mi się to nie uda, to zachęcam do wyjazdu zagranicę. W PL poza kilkunastoma dobrymi ośrodkami jest tragedia, a koncepcja żeby zdobywać granty by utrzymać instytut lub uczelnię i zapewnić sobie środki na badania jest chora. Zgadzam się, że granty muszą być, konkurencja musi być, ale powinien to byc jeden z elementów, a nie dominujący. Znam ludzi, którzy żyją od grantu do grantu. Jeśli nie dostaną, to pożegnają się z akademią podobnie, jak Autor. To nie jest normalny system. W instytutach podobnież pracownicy muszą szukać sobie zleceń lub projektów, aby pokryć swoje godziny. Czyż to nie jest chore? Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego Ci ludzie w tym tkwią? Brak perspektyw? Przyzwyczajenie? A może obawa przed zderzeniem z realnym rynkiem pracy? Z moich obserwacji na uni wynika, że 90% ludzi nie nadaje się do pracy poza uni. Nikt by ich nie zatrudnił, ale nie ze względu na brak lub niedopasowanie do wymagań. Oni tak zwyczajnie nie pracują. Są kiepscy w nauce i będą kiepscy w komercji. To smutne.
"Zgadzam się, że granty muszą być"
Sedno problemu nie w grantach tylko w tym, do czego mają służyć. Takich grantów, jakie funduje nam NCN, nie powinno być w ogóle. Powtórzę: W OGÓLE. Dlaczego? Bo grant NCN to grant SOCJALNY. List prof. Okruszka jest tego doskonałym przykładem. Te granty nie służą prowadzeniu badań, których nie dałoby się wykonać ze "statutu". One utrzymują całe grupy badawcze, ba!, całe instytuty. Gdyby z dnia na dzień zamknąć NCN, to kilkaset, może nawet tysięcy ludzi ląduje dosłownie na bruku - przy czym zupełnie nie wliczam do tej grupy studentów czy doktorantów, tylko ludzi z doktoratem lub wyżej. To zupełna aberracja! Sam fakt, że z grantu NCN można wypłacić jakieś pieniądze osobom mającym etaty akademickie jest aberracją typową dla kraju 3. świata. Kolejną aberracją jest polityka NCN - zafiksowanie na "tworzeniu nowych grup badawczych". To mogło mieć jakiś sens w 2010 r. ale czy ktoś zastanowił się, co się potem dzieje z członkami (i młodymi szefami) tych nowych zespołów, dla których przecież nie ma miejsca w systemie, i jak to wpływa na pracę, w tym konieczność dorabiania, osób z pokolenia średniego i tego odchodzącego? Przecież w ten sposób przepalamy straszne pieniądze. Budując zamki z piasku, nęcąc tych młodych mirażami, że "może za 3 lata etat się znajdzie". Do tego dochodzi nagradzanie - na wszelkich możliwych szczeblach - nie za osiągnięcia naukowe, tylko za "zdobycie" dla jednostki jak największego finansowania, co prowadzi do gigantycznego marnotrawstwa i jest najprostszym wytłumaczeniem niskiego współczynnika sukcesu.
Oczywiście nie jest to tylko polski problem, zjawisko objęło już cały świat. I występowało już w czasach KBN. Ale to nie zwalnia osób zarządzających tym Matrixem od prób odzyskania sterowności. Póki co takich odważnych ni widu, ni słychu.
To nie do końca tak jest, że sie nie nadają i nie pracują. To po prostu przystosowanie do warunków, jak w tym obozie kilka postów wyżej. Jak się chce przetrwać to trzeba sie przystosować. Na uczelni jak ktoś jest ambitny, umie coś więcej, to dostanie więcej roboty i go zgnoją. Więc ludzie sie starają na początku a potem jak już się zaczępią robią minimum. Polityka państwa była taka, aby zabrać stabilnośc i aby się nie zaczepiali. Efekt jest taki, że przy takich perspektywach tylko idiota traktuje nauke w polsce poważnie. Do artykułów pisze się bzdury za punkty (nawet do "dobrych" czasopism)
bo liczy się tylko okładka a nie zawartość. Nauka polska i jej emisariusze postrzegana jest coraz gorzej właśnie przez te "projakościowe" polityki. Moim zdaniem państwo powinno zniechęcać polskich naukowców, zwłaszcza młodych do wyjazdów aby nie robili wiochy i nie przynosili wstydu, chociażby opowiadając o tym jak jest u nich na uczelniach.