Placówka zachęca badaczy, by robić rzeczy na pograniczu dziedzin, bardzo ryzykowne, spekulatywne, nawet jeśli szansa na osiągnięcie spektakularnego rezultatu nie jest wielka – pisze prof. Piotr Tryjanowski o wrażeniach ze swojego pobytu w Instytucie Studiów Zaawansowanych (IAS) TUM w Garching pod Monachium.
Świat staje się coraz bardziej skomplikowany. Nie tyle trudniej jest przeżyć, bo jednak spodziewana długość życia globalnie ciągle rośnie, ale odpowiedzieć na pytanie: jak przeżyć i nie postradać przy tym zmysłów. Nadmiar informacji nie sprzyja ich trafnej analizie i przyswajaniu. Nie ma już pojedynczych mózgów ogarniających całość wiedzy. Nauka przestała oznaczać mądrość, a współczesny system jej uprawiania zdecydowanie preferuje specjalistów – takich co wiedzą prawie wszystko, o prawie niczym. Można się zżymać na rzeczywistość, ale od tego niewiele się zmieni. Specjaliści są wszak potrzebni, choćby w tworzeniu wysokowydajnych procesów produkcyjnych. Ta śrubka, ten zegarek, ta taśma, ten odczynnik i to urządzenie. Nie ma co się doszukiwać powiązań z całością świata, czy nawet wszechświata, tylko robić swoje, porządnie, nawet z poszukiwaniem kolejnych ważnych detali. I z tej ważności detali zupełnie nie kpię, jednak warto mieć na uwadze i to, aby w zapale do uzyskanie perfekcyjnego detalu, nie stracić obrazu całości.
Na poziomie indywidualnym i tak każdy z nas ma jakieś założenia, przewidywania, poglądy. Na pewno nie jest tabula rasa ani w domu, ani w terenie, ani w laboratorium. Może nawet mieć syndrom teścia i znać się na wielu rzeczach, ze zdrowiem, polityką, skokami narciarskimi i pogodą na czele. Czy od takiego podejścia, obejmującego połączenie wąskiej specjalizacji, z dość szerokim acz płytkim wyobrażeniem, nasz świat będzie lepszy? Codzienność podpowiada, że jest zgoła inaczej. Polaryzacja ekonomiczna i polityczna społeczeństwa, kryzys zdrowia psychicznego, zanieczyszczenie środowiska i choroby cywilizacyjne dają o sobie znać każdego dnia. Niektórzy widzą zagrożenia i starają się wskazywać potencjalne rozwiązania, bo przecież nie gotowe odpowiedzi. Wiedzą jednakże, że w pojedynkę niewiele da się zrobić: ani poprawnie postawić całościowej diagnozy, ani zasugerować skutecznej terapii. W ten sposób nawiązują do pewnej intelektualnej tradycji, sięgającej lat 30. ubiegłego wieku, a związanej z powstaniem Instytutu Studiów Zaawansowanych (Institute of Advanced Studies) w Princeton w USA.
Odegrał on wielką rolę w transferze myśli z Ameryki do Europy, ale przede wszystkim sprawdził się w trakcie zimnej wojny. Od tego czasu na konto IAS pieniądze popłynęły szerszymi strumieniami, bo chętnie płaciły i osoby prywatne, i instytucje państwowe. Płaciły, ale w zasadzie niewiele mogły wymagać. Pracującym w instytucie badaczom nie stawiano bowiem żadnych celów poza czystą pracą umysłową, kierowaną jedynie ciekawością. Nie musieli wykładać ani deklarować sukcesu w postaci publikacji czy patentu. Na tym polegał urok badań w IAS Princeton: prawie wszystko możesz, niewiele musisz, ale będzie świetnie, jeśli się uda. Przynajmniej tak głosiła legenda i wielu naukowców „chciało do Princeton”. Małe miejsce w stanie New Jersey wszystkich tęgich głów nie pomieści, więc w wielu miejscach na świecie powstawały kopie amerykańskiego instytutu, które przyjmowały podobne nazwy, właśnie owych „instytutów studiów zaawansowanych”. W samych Niemczech jest ich kilka, jest w Pradze, a nawet w Warszawie (!), choć rzecz jasna to tylko pewien ułamek amerykańskiej siły – nie ta skala finansowa i nie ten rozmach organizacyjny, co w sposób oczywisty przekłada się na liczbę zapraszanych badaczy.
Model funkcjonowania instytutów bowiem pozostał praktycznie niezmieniony. Zapraszamy do jakiegoś miejsca naukowców z różnych krajów i z różnych dziedzin, raczej zaawansowanych naukowo, o ustabilizowanej pozycji, niż nowicjuszy. Może niekoniecznie mają świeże spojrzenie na sprawę, ale za to już nie muszą, a często nawet nie chcą się ścigać o pierwszeństwo odkryć. Chcą tylko spotykać się z innymi, dyskutować, próbować łączyć spojrzenia z różnych dziedzin, wyłącznie po to, by mieć pełniejsze spojrzenie na rzeczywistość. Lubią podejście inter–, a nawet transdyscyplinarne, a przynajmniej powinni je szanować. Niektórzy powiedzą, że to wspaniałe wakacje, a inni, że ucieczka od akademickiej codzienności i spraw rodzinnych. Może i tak, zwłaszcza, że niektóre miejsca całkiem dobrze się reklamują: godziwym stypendium, zadbanymi budynkami i urokliwą okolicą.
Instytut Studiów Zaawansowanych (IAS) TUM w Garching pod Monachium najbardziej ujmuje powiedzeniem risking creativity, czyli ryzykowna kreatywność. Oznacza to w praktyce tyle, że zachęca badaczy, by robić rzeczy na pograniczu dziedzin, bardzo ryzykowne, spekulatywne, nawet jeśli szansa na osiągnięcie spektakularnego rezultatu nie jest wielka. W przeciwieństwie do amerykańskiego protoplasty, IAS TUM zachęca, by robić to w połączeniu z macierzystymi jednostkami, a nie wyłącznie z grupą wspólnie spędzających czas naukowców. Na realizację zamierzeń ma się trzy lata. Jeśli projekt się powiedzie, po tym czasie oferują dodatkowe środki na kolejny rok, zapraszają na seminaria i warsztaty w ciekawe miejsca, pokazują modele współpracy z biznesem. To wszystko w dość cieplarnianych warunkach nowoczesnych ścian instytutu, z cudowną kantyną, biblioteką, pufami, na których można nawet uciąć drzemkę. Jednak pomysł na IAS to przede wszystkim ludzie, a przepis na sukces to skonfrontowanie kreatywnych osobowości pochodzących z różnych stron świata i odmiennych tradycji intelektualnych i próba stworzenia intelektualnej mieszanki wybuchowej. Ich kompetencje się uzupełniają i mam wrażenie, że działają lepiej niż układy lokalne, budowane z różnymi ograniczeniami etatów, kompetencji i niemożnością pozbycia się ludzi, którzy nie pomagają, a czasami nawet przeszkadzają.
Muszę wyznać, że trochę mi brakuje większych interakcji, ale może przyjdą, bo mam wrażenie, że osoby spotkane na korytarzu instytutu na razie dopiero łapią oddech i jeszcze nie mogą uwierzyć w to, co się tutaj dzieje. Że nikt nie łazi, nie marudzi, że nie ma planów, zadań, sprawozdań, ponagleń. Chce się żyć, rozmyślać i nawet na chwilę pójść do biblioteki, zobaczyć co jest w nowym „Science”, „Nature”, „The Science of Nature”, czyli starym poczciwym „Naturwissenschaften”, do którego to czasopisma wielu badaczy ma wręcz nabożny stosunek. Czy przypadkiem nie ma tam nowego artykułu kolegi zza biurka? Jeśli nie ma, to można wrócić do swojego gabinetu, zajrzeć w znacznie nowocześniejsze, bo wydawane elektronicznie „Nature and Science of Sleep” (taki tytuł naprawdę istnieje i z paru przyczyn chciałbym w nim kiedyś coś opublikować), zadumać się i spojrzeć na szczyty Alp.
prof. Piotr Tryjanowski, Katedra Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu,
obecnie stypendysta Hans Fisher Senior Fellowship w IAS TUM