Jednym z wielkich problemów reformy było przekonanie, że nauka obroni się sama, że będzie postrzegana jako wartościowa, jeśli polscy naukowcy opublikują dużo artykułów. Równocześnie żaden poprzedni rząd nie podniósł radykalnie jej finansowania. Chyba w żadnym innym kraju nie poddano nauki tak głębokim zmianom bez solidnego wsparcia finansowego. Oczekiwanie, że polscy naukowcy będą konkurować z kolegami z państw, w których nakłady na naukę są znacznie wyższe, to jest pomysł na lot w kosmos w kapciach – mówi w wywiadzie dla „Forum Akademickiego” dr hab. Maciej Gdula, podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Z dr. hab. Maciejem Gdulą, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, rozmawia Piotr Kieraciński.
Pamiętam pana udział w proteście balkonowym na Uniwersytecie Warszawskim przeciwko Ustawie 2.0.
Moja ocena tej ustawy się nie zmieniła. Byłem krytyczny, spodziewając się niedobrych skutków i – jak się wydaje – były to obawy uzasadnione. Obserwujemy obniżenie jakości pracy na uczelni, brak dobrych mechanizmów oceny jakości pracy, biurokratyzację, to że ludzie tracą pasję do nauki. Wreszcie olbrzymia władza rektorów – duża centralizacja i ograniczenie samorządności na uczelniach. Mówiło się, że ten system wywinduje polskie uczelnie na wysokie pozycje w rankingach międzynarodowych, tak się nie stało. Zdaję sobie sprawę z tego, że w pewnych dyscyplinach ta reforma nie zrobiła poważniejszych szkód – to jest STEM, ale to nie jest cała nauka. Polski system nauki musi w pierwszym rzędzie odpowiadać na potrzeby najbliższego otoczenia, czyli polskiego społeczeństwa i naszej gospodarki, a nie nauki na świecie. Nawet STEM musi być skonstruowany tak, by uwzględniać nasze specyficzne potrzeby. A prócz nauk ścisłych i przyrodniczych są jeszcze humanistyczne i społeczne, które znacznie mocniej związane są z lokalnym kontekstem kulturowym. Nie możemy zupełnie oderwać naukowców od własnej kultury i kazać im pisać po angielsku dla obcokrajowców, gdy mają zobowiązania wobec naszego społeczeństwa, lokalnie. Ludzie mają poczucie, że przez tę reformę nie mogą budować więzi z najbliższym otoczeniem, tracą więzi z tymi, którym powinni służyć i których problemy powinni rozwiązywać.
Co by pan uznał za największą bolączkę tej reformy?
Nacisk na umiędzynarodowienie w sensie konieczności publikowania po angielsku. Mamy olbrzymi wysyp takich publikacji, niestety także w tzw. drapieżnych czasopismach. To jest efekt tej reformy…
A nie efekt pewnej tendencji na całym świecie?
No tak, ale czy musimy popełniać te same błędy, które popełniają inni? To, co obserwujemy w kontekście publikacji, było do przewidzenia. Rozumiem, że można było to zrobić, gdyby na przykład wszyscy się zgadzali z tą koncepcją, gdyby nie rozpoznano zagrożeń. Ale tak nie było. Niektórzy dostrzegli te zagrożenia i przestrzegali przed tego rodzaju rozwiązaniami. Niestety, sprawdziły się te negatywne przewidywania.
Część badaczy czuje wręcz opresję zdobywania punktów.
Mam nadzieję, że zmiany w ustawie pójdą w kierunku luzowania tej opresji, jakiej poddawani są pracownicy naukowi. Sytuacja, w której ludzie myślą i dyskutują tylko o punktach, jest pomyleniem kierunku, odejściem od tego, czym się nauka powinna zajmować, czyli od treści badań, od ludzi, którym te badania powinny służyć. Jestem bardzo krytyczny wobec tych zjawisk. Mamy za sobą kilkanaście lat nieustannego reformowania nauki. Ludzie są tym zmęczeni. Nie możemy zatem robić rewolucji. Część tych reguł, nawet jeśli nie są zbyt szczęśliwe, trzeba zostawić, ale złagodzić je, a przynajmniej ich skutki, sprawić, żeby w ich ramach pojawiła się przestrzeń na wzmocnienie dydaktyki, na budowanie relacji ze środowiskiem pozauniwersyteckim, na budowanie więzi lokalnych.
Mamy sporo elementów tego, co pan wymienił: festiwale nauki, centra popularyzacji nauki.
Cieszę się, że rozwijamy popularyzację, ale chciałbym, żeby tego było dużo więcej. To dlatego w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego powstał Departament Analiz i Popularyzacji Wiedzy, po raz pierwszy w historii. Jednym z wielkich problemów reformy było przekonanie, że nauka obroni się sama, że będzie postrzegana jako wartościowa, jeśli polscy naukowcy opublikują dużo artykułów. Równocześnie żaden poprzedni rząd nie podniósł radykalnie finansowania nauki. Reformy miały prowadzić do znakomitych celów za te same co wcześniej pieniądze. Chyba w żadnym innym kraju nie poddano nauki tak głębokim zmianom bez solidnego wsparcia finansowego. Oczekiwanie, że polscy naukowcy będą konkurować z kolegami z państw, w których nakłady na naukę są znacznie wyższe, to jest pomysł na lot w kosmos w kapciach. A jak sprawić, żeby obywatele zechcieli dać na badania więcej środków? Trzeba ich przekonać, że badania naukowe są ważne, że im samym służą, że poprawiają jakość ich życia. Jeżeli nie zakorzenimy nauki w życiu zwykłych ludzi, to nie zechcą dać na nią więcej pieniędzy. Trzeba zatem bardzo konsekwentnie wspierać popularyzację, przeznaczać więcej środków dla naukowców, którzy to robią. Nie chodzi tylko o zawodowych popularyzatorów, ale właśnie o samych badaczy. Rozmawiamy o tych publikacjach, tymczasem być może niedługo standardowe artykuły naukowe zacznie publikować sztuczna inteligencja, a rolą człowieka będzie co innego niż sama produkcja tekstu. Dyscypliny, które będą w stanie zindywidualizować przekaz naukowy, będą miały większe szanse na zachowanie zainteresowania publiczności. To interesująca perspektywa. Musimy myśleć o wartości w nauce jako czymś, co wymaga pielęgnacji indywidualnych, specyficznych cech.
Jednak mamy pewne sukcesy w umiędzynarodowieniu: więcej polskich uczelni jest w pierwszym tysiącu najlepszych uczelni, są też dość wysoko w rankingach dyscyplinowych.
Kiedyś myślano tak: naukowiec publikuje dla prawdy, a jeśli coś jest dobre, to się przebije. Dzisiaj tak nie jest. Musimy raczej szukać mechanizmów racjonalizacji wydawania środków, także jeśli chodzi o promocję pewnych działań naukowych. Jeśli mówimy naukowcom, że ich pierwszą rolą jest pisanie i publikowanie, produkcja artykułów, to oni oczywiście podejmą wyzwanie, ale cierpi na tym podstawowa rola wykładowcy, czyli działalność dydaktyczna. Jeśli naukowiec zostanie producentem artykułów, to w mniejszym stopniu będzie wykładowcą czy popularyzatorem nauki. A w ten sposób przestaje oddziaływać na swoje lokalne środowisko, które go potrzebuje i dlatego – finansuje. Gdy szwankuje dydaktyka, to pojawia się poważny problem kształcenia nowych kadr dla nauki. Widzimy go już wyraźnie. Jeżeli nie uczymy studentów pasji do nauki…
Pan tego nie robi?
Staram się, ale czuję, że w ten sposób wychodzę poza rolę, którą narzuca mi, a nawet premiuje, system. System by chciał, żebym siedział i publikował po angielsku, jeździł na konferencje międzynarodowe, które przebiją się gdzieś za granicą, które w gruncie rzeczy będą oderwane od naszego lokalnego kontekstu. Mówiono nam: zachęcimy zagranicznych badaczy do zainteresowania Polską, a przynajmniej polską nauką. To nie wyszło. Natomiast odrywa to polskich badaczy od ich lokalnych kontekstów i relacji, każe standaryzować treści i metody, a wiedza lokalna może być co najwyżej ilustracją problemu. Myślę, że nie udało się nam wejść szeroko na międzynarodowy rynek, ale na szczęście nie udało się też zniszczyć tego zakorzenienia lokalnego, co dla nauk społecznych byłoby zabójcze. Być może zwyciężyły pewne odruchy, polegające na tym, że naukowcy chcą badać nasze sprawy i pisać o nich po polsku. Przykładem jest dyskusja o pańszczyźnie. Spowodowała ona powstanie ciekawych i ważnych książek, które nie tylko przybliżają naturę tego zjawiska od strony historycznej, ale też stawiają ważne pytania tożsamościowe. Powstaje wreszcie serial Netflixa inspirowany bezpośrednio książkami Adama Leszczyńskiego i Jana Sowy, które przecież dotyczą spraw lokalnych. Na szczęście nie udało się zniszczyć takich zainteresowań, dyskusji i publikacji. Teraz jest pytanie, jak to zachować na uczelniach, nie tylko w humanistyce.
Myślę, że mamy problem z dydaktyką także dlatego, że nie kształcimy w tym kierunku.
Zapewne. Gdybym miał wskazać jedną dobrą rzecz w tej reformie, to jest nią wprowadzenie obowiązkowych stypendiów dla doktorantów. Z oceną szkół doktorskich musimy jeszcze poczekać, gdyż ewaluacja dopiero się zaczyna. Trzeba jednak pamiętać, że liczba doktorantów spadła z czterdziestu do siedemnastu tysięcy – tak się skurczyła grupa ludzi, którzy ewentualnie myślą o wejściu do nauki. W tej grupie jest dwadzieścia procent obcokrajowców, którzy niekoniecznie chcą zostać w Polsce. Świetnie, że są u nas, może będą potem naszymi „ambasadorami”, ale jest pytanie o skalę tego zjawiska, o nasze potrzeby i możliwości. Czy nam się to opłaca? Umiędzynarodowienie jest ważne, ale w jaki sposób powinniśmy je realizować?
Co do studentów mam trochę inną perspektywę, zwłaszcza że w naszych uczelniach na sto tysięcy studentów zagranicznych większość stanowią ci z Ukrainy i Białorusi. A w ich przypadku mamy do czynienia z kontekstem integracji, nauką języka połączoną z budowaniem więzi z innymi studentami i zdobywaniem kompetencji. To jest nasza przyszłość. Dlatego ważne jest nie tylko rozwijanie oferty dydaktycznej, ale także pozadydaktycznej. To nie jest tylko kwestia związana z integracją, ale z zakorzenieniem i dobrostanem psychicznym tych studentów. Niedawno mieliśmy ciekawą konferencję na temat dobrostanu psychicznego i pojawiła się dyskusja, czy rozwijać raczej pomoc psychologiczną, czy różne formy aktywności, które będą budowały relacje międzyludzkie, lepszą kondycję psychiczną, wspierały studentów, zmniejszały poczucie osamotnienia, a w rezultacie pozwolą uniknąć potrzeby takiej pomocy na większą skalę.
Jestem zaskoczony tym, co pan mówi: że na studiach można czuć się samotnym.
Niestety, podobno studenci nie komunikują się ze sobą poza zajęciami. Ograniczają kontakty z kolegami ze studiów
do samych zajęć na uczelni. Wrócę na chwilę do szkół doktorskich: obserwuję bardzo duże zaangażowanie ze strony
tych, którzy nimi kierują. Oni się kontaktują, dyskutują, zbierają doświadczenia, dzielą się nimi między sobą. Chcą, żeby to działało jak najlepiej.
Zapytam o zarządzanie uczelnią, bo w tym zakresie reforma z 2018 roku przyniosła największe zmiany.
Odnoszę się sceptycznie do tych zmian. To, że rektorzy są wybierani przez społeczność akademicką, sprawują mandat demokratyczny, daje im solidne zaplecze do podejmowania decyzji w sytuacjach kryzysowych. To się sprawdza. Gdyby uczelnie były zarządzane przez ludzi wskazywanych przez wąskie gremia, np. rady uczelni, czy na przykład byli powoływani w wyniku konkursu, nie byłoby dobrze, bo to ograniczałoby mandat przywódczy rektorów. Jednak jestem za dalszą demokratyzacją procesu wyborczego. Sytuacja, gdy rady uczelni eliminują kontrkandydatów na rektora i na placu pozostaje tylko jeden kandydat, nie jest dobra. A mieliśmy w ostatnich wyborach kilka takich przypadków. To antydemokratyczne. Wydaje się, że wybory powinny być czymś więcej niż potwierdzaniem mandatu urzędującego rektora. Chciałbym, żeby uczelnie pokazywały lepszą twarz demokracji, niż wielka polityka, żeby to nie były tylko głosowania, ale programy i debaty. Tak było na Uniwersytecie Warszawskim. Chciałbym, żeby wspólnota akademicka mogła się chwalić swoim procesem demokratycznym i zachęcała do naśladowania.
Ustawa 2.0 umocniła pozycję studentów na uczelni. Mają decydujący głos w wyborach rektorów, co pokazały dobitnie ostatnie wybory rektorskie.
Studenci są najliczniejszą grupą wspólnoty akademickiej i powinni mieć swoją reprezentację. Natomiast ciekawy jest argument, że wybierają rektora w momencie, gdy sami już nie są tym zainteresowani, bowiem odchodzą z uczelni. Na pewno trzeba się przyjrzeć procedurom demokratycznym rządzącym wyborem elektorów studenckich, sprawić, żeby studenci angażowali się w życie uczelni, w tym w zarządzanie nią. Musimy się zastanowić, jak wciągnąć tę grupę w procesy decyzyjne. Ograniczanie liczby elektorów studenckich, co bywa ostatnio proponowane, nie rozwiąże problemu, jest drogą na skróty. Prawdziwym problemem jest zapewnienie dobrej reprezentacji studentów, którzy będą interesować się życiem uczelni, sprawami zarządczymi.
Czy widzi pan dobre strony Ustawy 2.0?
Stypendia dla doktorantów. Widzę też pewne zalety związane z dyscyplinami, które przekraczają granice wydziałów, przez co poszerza się krąg współpracy. Generalnie te reformy były nakierowane na rozbicie wspólnoty, która miała stać się bardziej firmą niż wspólnotą. Były zorientowane na największe uczelnie i rektorów. Te wielkie, w których jest doskonałość naukowa, mają się rozwijać, a te słabsze, regionalne, zostawiono samym sobie. To uderza w spójność kraju i szanse edukacyjne sporej części społeczeństwa. Badania losów absolwentów pokazują, że dyplomy mniejszych uczelni wciąż przekładają się pozytywnie na wynagrodzenia, lepsze szanse na rynku pracy, ale też na lokalny rozwój.
Rozmawiał Piotr Kieraciński
Mam pytanie: dlaczego środowisko naukowe jest tak do gruntu zdemoralizowane, że każdą lukę w prawie o szkolnictwie wyższym wykorzystuje do działań, które każdy normalny człowiek uznaje za nieetyczne? Każdy bez trudu odnajdzie w pamięci przykłady, od awansów naukowych po parametryzację i ewaluację.
Przestańcie już nudzić o angielskim w nauce, kto wam broni publikować po angielsku za granicą czy w Polsce? Śmieszni jesteście, panowie profesorowie. Zawadza wam, że w Polsce jeszcze publikuje się i wykłada po polsku?
Panie Ministrze, czy dlatego, że "Mamy za sobą kilkanaście lat nieustannego reformowania nauki. Ludzie są tym zmęczeni. Nie możemy zatem robić rewolucji." ministerstwo postanowiło podtrzymać stanowisko p. Czarnka na temat ewaluacji Instytutu Filozofii i Socjologii PAN? Bo jakoś nie rozumiem.... https://forumakademickie.pl/sprawy-nauki/zywcem-do-trumny-ewaluacja-filozofii-w-ifis-pan/
Panie Ministrze,
Proponuję ustanowić Powiatową Nagrodę Nobla. Powinna być wręczana w języku polskim.
Pozdrawiam,
JP
No i mam problem z moim imiennikiem w randze wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego. Z jednej strony zgadzam się z większością tez tu przedstawionych przez pana dr hab. Macieja Gdulę, a z drugiej strony nie rozumiem ostatecznie jego stanowiska w kwestii centralizacji i autonomii instytucji naukowych w Polsce. Skoro jest przeciwnikiem centralizacji systemu nauki i zwolennikiem zachowania autonomii akademickiej i naukowej, to dlaczego ministerialni legislatorzy wysmażyli założenia nowelizacyjne ustawy o PAN, które właśnie wprowadzają centralizm, ograniczają autonomię i samorządność, a także paraliżują organy i funkcjonowanie najważniejszej instytucji naukowej w kraju? Chodziło o przysłowiowe zamieszanie w kotle? Podobnie w tajemnicy przed krajowym środowiskiem akademickim i naukowym przygotowywane są założenia nowelizacji ustawy 2.0. Rektorzy i nauczyciele akademiccy są zaniepokojeni, bo nikt z nimi nic nie konsultuje. A ponoć szykują się jakieś fajerwerki. Co mam o tym wszystkim sądzić? Trochę to przypomina zabawę małych dzieci w piaskownicy. Do licha, czy ten kraj będzie w końcu normalny?
Nistety zmiany mają być dramatycznie niekorzystne jeżeli chodzi o awansy naukowe, których efektytem będzie maksymalne zablokowanie kariery, w szczeglności awansu na tytuł naukowy. Komu na tym zależy? Czy decydenci są świadomi , że spowoduja masową emigrację wybitnych naukowców, którzy są najbardziej aktywni naukowo? Apelujemy do Pana Ministra o rozsądne decyzje i nie uleganie wpływow pewnych grup.
Nie wiem kim są doradcy ministerialni, ale już po przedstawieniu założeń nowelizacyjnych do ustawy o PAN czuć na odległość brak elementarnej wiedzy z zakresu organizacji sektora nauki i ignorancję. Podobnie rzecz rysuje się w kontekście przygotowywanych założeń nowelizacyjnych do ustawy 2.0, a o których nie informuje się ani rektorów, ani krajowego środowiska akademickiego. Jest to i śmieszne i niepoważne zarazem. Widać gołym okiem brak w Ministerstwie jakiejkolwiek dalekowzrocznej wizji polityki naukowej państwa, ale i długofalowego planu finansowania rozwoju polskiej nauki. Tego wszystkiego nie ma. Mamy natomiast projektowaną degrengoladę organizacyjną w sektorze nauki i szkolnictwa wyższego, co zapewne spotka się ostatecznie z wetami prezydenckimi. I taki będzie finał tej całej zabawy w organizację nauki nad Wisłą.
Jedną z najważniejszych zmian jaką trzeba zrealizować na uczelniach to znaczące zwiększenie wynagrodzeń kadry naukowej. Dzisiaj w wielu specjalizacjach jest tak, że student kończący studnia i zaczynający pracę bez żadnego doświadczenia zaczyna zarabiać o 30-40% więcej od adiunkta na uczelni (szczególnie widoczne jest to w naukach ścisłych). W ten sposób kadra zamiast zajmować się nauką szuka pracy na zewnątrz aby godziwie zarabiać, a to powoduje spadek jakości publikacji. Ministerstwo i uczelnie wymagają punktów, to każdy pisze byle co i do drapieżnych czasopism - tam wszystko przejdzie. Co to daje? Efekt: kadra naukowa udaje, że uprawia naukę (bo nie ma na nią czasu pracując na dwu etatach). Ministerstwo udaje, że są dobre efekty licząc kupione punkty.
Jeżeli czyta Pan ten komentarz Panie Ministrze, środowisko akademickie apeluje o niewprowadzanie zapowiadanych radykalnych wymogów do tytułu naukowego, przypomianających czasy komunizmu. Odsetek sukcesu w konkursach na granty naukowe to maksymalnie kilkanaście procent wniosków, tylko pojedyczne osoby mogą być kierownikami tych projektów. Wybitni naukowcy na naszym wydziale planują emigrację nie widząc szansy na możłiwośc rozwoju naukowego.
Ostatnio na wykładzie próbowałem zareklamować studia doktoranckie i późniejsza pracę na uczelni. Padły dwa pytania: Jak wygląda taka praca i ile się na tym zarabia. Jak powiedziałem, ile zarabia asystent a potem adiunkt, to jeden ze studentów powiedział: "niech się Pan nie obrazi, ale ja więcej na praktykach w technikum zarabialem". (Kierunek techniczny mechatronika).
Absolutnie się zgadzam. Będąc szczerym traktuję etat na Uczelni jako swoiste zabezpieczenie. Przy znajomościach w innych jednostkach i nie dzieleniu punktów można "złapać" punkty wykonując proste analizy i będąc dopisywanym do publikacji. A etat jest i to dosyć pewny. Nawet własny grant z NCN nieznacznie podnosi wynagrodzenie podstawowe (1500 PLN), więc wielkiej motywacji nie ma. Prawdziwe pieniądze są gdzie indziej, a mając pewny etat na uczelni mogę śmielej zmieniać tego drugiego pracodawcę (szczególnie przy pracy zdalnej).
"Rozmawiamy o tych publikacjach, tymczasem być może niedługo standardowe artykuły naukowe zacznie publikować sztuczna inteligencja"
Chwila, chwila. A co z tak ważnym, podkreślanym na każdym kroku lokalnym kontekście? Skąd AI ma go mieć?
Najwięcej o AI mówią ci, co nie mają o niej najmniejszego pojęcia.
Panie Ministrze, w imieniu przeważającej większości samodzialnych pracowników naukowych, zwracamy sie z pytaniem, czy to prawda, że bez konsultacji z nami, planowane jest drastyczne ograniczenie możliwości awansu na stopień naukowy poprzez wprowadzenie wymogów:
1. kierowania zespołami naukowymi poprzez prowadzenie badań finansowanych z grantów?
2. promotorstwa doktorantów
3. recenzji hablitacyjnych
Proponowane zmiany będa miały dramatyczny wpływ na rozwój kadry naukowej, spowodują emigrację wybitnych naukowców i zablokują możliwość awansu naukowgo .
Apelujemy o pilne przedstawie propozycji zmian w ustawie do konsultacji całego środowiska, a nie tylko wąskiej grupy mającej wpływ na decyzje Ministerstwa.
Skoro recenzenci do hab sa wybierani na drodze losowania to jak takie kryterium ma byc wymogiem do prof? Przeciez to niedorzeczne i niedopuszczalne
Najlepiej zlikwidować tytuł profesora, nie jest mi znana jego żadna pozytywna funkcja.
Najlepiej od razu zlikwidujmy wszystko, niech kazdy z mgr od razu ma tytuł profesora 😅😅
To było szyderstwo? Jeśli tak, to nie wniosła pani nic specjalnie pozytywnego do rozmowy.
Doktorat i stopień ponad-doktorski (umowie nazwijmy go habilitacją) istnieją na całym świecie, tytuł (a nie stanowisko!) profesora jest polską specyfiką. Nie wydaje się, by Polska by miała specjalne osiągnięcia naukowe, więc może spróbujmy naśladować mądrzejszych od nas?
no a gdyby nie te stopnie to jakby się Pan wtedy podpisywał? ma Pan jakieś realne osiągnięcia oprócz tych kilku śmiesznych literek przez nazwiskiem?
Brzmi Pan jak ktoś kto nie pamięta jak ma na imię ale najważniejsze, że jest profesorem i to jeszcze tego peerelowskiego PANu, instytucji 80letnich dziadków zasiadających w komitetach i radach, naukowych, które nic nie wnoszą i nikomu nie są potrzebne
Uwielbiam bijatyki ale w internecie nie dają efektu. Żegnam.
Peerelowskiego PAN-u powiadasz Waść. A czy Waść wie, ile publicznych uczelni wyższych, instytutów badawczych, instytucji publicznych, czy w końcu zakładów produkcyjnych powstało w tym PRL-u? Każdemu można przypiąć podobną łatkę z której nic nie wynika. Każda korporacja tej rangi co PAN zarówno w Europie, jak i na świecie składa się z osób w zaawansowanym wieku. To naturalne Waść. Warto tutaj nadmienić, iż 35 lat po upadku PRL-u, a w tej demokratycznej Polsce jak dotąd nie stworzono instytucji naukowej, która dorównałaby Akademii. PiS jedynie wykreował Akademię Kopernikańską w ub. 2023 r., ale też wzorowaną na PAN. Więc....?
Panie Gdula, kiedy wespół z Panem Wieczorkiem zajmiecie się uczelnia z Nowego Targu? Dlaczego pozwalacie na zarządzanie nią przez nieuprawniona osobę? Dlaczego pozwalacie, by pibliczne pieniądze były wydawane niezgodnie z prawem i lądowały w prywatnej kieszeni uzurpatorki?
Mam wrażenie, że nie do końca rozumiem Pan akademicki demokratyzm, bo jeśli za takowy uznaje Pan to, co się dzieje na uczelni w Nowym Targu, to mam poważne wątpliwości o słuszność tej percepcji.
"Dlaczego pozwalacie na zarządzanie nią przez nieuprawniona osobę?" - zdaje się, że po ostatnich wyborach wątpliwości są już bezzasadne.
p.o. rektora stała się rektorem
MG: Kiedyś myślano tak: naukowiec publikuje dla prawdy, a jeśli coś jest dobre, to się przebije. Dzisiaj tak nie jest. Musimy raczej szukać mechanizmów racjonalizacji wydawania środków, także jeśli chodzi o promocję pewnych działań naukowych.
Czy w ramach tej "racjonalizacji wydawania środków" zabijane są przedsięwzięcia naukowe (vide: katalog NUKAT) łączące biblioteki uczelni mniejszych ośrodków akademickich, instytutów PAN, innych instytucji naukowych? Może skala jest niewielka po 20 latach trwania projektu (ponad 170 bibliotek), ale zasoby widoczne w światowych bazach, wspólnota interesów wszystkich uczestników, oszczędności w obszarze nie dublowania pracy, a wreszcie promocja unikalnych i cennych zbiorów. Projekt znany i uznawany w świecie, rozliczany co roku, który staje kością w gardle Biblioteki Narodowej, bo jest nisko kosztowy, bez możliwości wyciągania kasy okołoprojektowej, prowadzony w ramach neutralności technologicznej.
Ale Ministerstwo Nauki pyta po co dofinansowywać takie przedsięwzięcia skoro jest katalog Biblioteki Narodowej w komercyjnym oprogramowaniu za niemal 100 mln? Środowisko naukowe nie jest ważne, bo nie ma siły przebicia, jesteśmy dla MN trochę jak ujadające ratlerki, które łatwo odgonić, kiedy robią się zbyt natarczywe.
Nie ma dyskusji, nie ma niczego, jest bierność, gorsza nawet od Czarnkowej.
Celem nauki jest zatem popularyzacja samej siebie. I to najlepiej w lokalnych kontekstach. Bardzo dobre rozumowanie, panie ministrze. Bardzo dobre.
I koniecznie w języku polskim.
System by chciał, żebym siedział i publikował po angielsku, jeździł na konferencje międzynarodowe, które przebiją się gdzieś za granicą, które w gruncie rzeczy będą oderwane od naszego lokalnego kontekstu. Mówiono nam: zachęcimy zagranicznych badaczy do zainteresowania Polską, a przynajmniej polską nauką. To nie wyszło. Natomiast odrywa to polskich badaczy od ich lokalnych kontekstów i relacji, każe standaryzować treści i metody, a wiedza lokalna może być co najwyżej ilustracją problemu. Myślę, że nie udało się nam wejść szeroko na międzynarodowy rynek, ale na szczęście nie udało się też zniszczyć tego zakorzenienia lokalnego, co dla nauk społecznych byłoby zabójcze. Być może zwyciężyły pewne odruchy, polegające na tym, że naukowcy chcą badać nasze sprawy i pisać o nich po polsku.
Nie, żebym całkiem zrozumiał, co tu się miało na myśli, ale bardzo wieje czarnkiem.... Czyli bez względu na to, co robimy publikujmy po polsku? Pan minister chyba jednak nie wie, ze są takie dziedziny nauki w Polsce, które za granica bardzo się poważa, a plaża dlatego, ze się rozumie, co się czyta...
Panie Ministrze, jedna prośba w kwestii stypendiów dla studentów i w kwestii studiów.
1. Nie karać osób, które miały problemy osobiste, nie brały stypendium, pracowały, a pod nową ustawą są bez prawa do stypendium.
2. Zapis jest taki, że nie wiem, czy na studiach 2 stopnia, idąc po raz pierwszy, mogę mieć stypendium, jeśli mam przekroczone 12 semestrów na 1 stopniu? Niektórzy potrzebują więcej czasu by się odnaleźć.
3. By być asystentem w Uczelni, muszę mieć bardzo dobre na dyplomie, z czego 60% to średnia ze studiów. Dążę do tego, ale system premiuje oszukiwanie i oddawanie prac na 3. Muszę robić prace samodzielnie, bo praca z innymi studentami obniża oceny. Jeśli większość jest na studiach dla papierka, to coś jest nie tak.
Mimo pracy, mam czas na prace badawcze. Moi koledzy, bez pracy, na utrzymaniu i pomocy rodziny, twierdzą, że nie mają czasu. Koła naukowe przymierają. Dlaczego nie mają czasu? Bo gonią terminy kosztem jakości, a później robią takie błędy, że jest mi wstyd za ten poziom.
"czy na studiach 2 stopnia, idąc po raz pierwszy, mogę mieć stypendium, jeśli mam przekroczone 12 semestrów na 1 stopniu? Niektórzy potrzebują więcej czasu by się odnaleźć." - a kto ma płacić za te "poszukiwania"? Dla ustalenia uwagi: mówimy o pieniądzach rzędu co najmniej kilkunastu tysięcy za semestr za każdego studenta. Przeterminowanie powyżej 5 semestrów,bo tyle trzeba, aby przekroczyć łącznie 12, oznacza KILKADZIESIĄT tysięcy złotych. Taki student jest zmarnowaną inwestycją! Niech dalszą zabawę w studiowanie fundują mu rodzice, albo niech sam zarabia. Bardziej będzie to szanował.
Proszę czytać całość tekstu - mowa jest o sytuacji, w której osoba płaciła za swoje studia (w pewien sposób) pracując, zamiast brać stypendium. Nikt zaczynając studia, nie może przewidzieć, czy nie zmieni kierunku w połowie, a przy studiach inżynierskich, to wystarczy by przekroczyć ten czas. Pragnę zwrócić uwagę, że mieliśmy pandemię, co też miało konsekwencje.
Jeśli patrzeć na "nie ważne co, ważne, że jest dyplom", to tak. W myśl logiki pierwszego wyboru od początku do końca, najlepszą inwestycją są ci, których obserwuje się najczęściej - idą, kończą dyplom, oceny słabe, zero zaangażowania, ale dyplom "odhaczony". Taki student spełnia te kryteria "inwestycji", tylko że studia, to nie szkoła zawodowa, a tak studia są często traktowane.
Jeśli osoba zmieni kierunek w trakcie studiów, na taki jaki tę osobę pasjonuje, odkryje swoje miejsce, zaangażuje się naukowo, kontynuuje studia, a w przyszłości zasili kadrę naukowo-dydaktyczną, podczas gdy te "trafione inwestycje" pójdą do pracy, najczęściej nie wykorzystującej wiedzy ze studiów, ale "wypada mieć papier", to czy na pewno dla rozwoju kraju, jest to inwestycja?
Właśnie o tym mówię, o dążeniu do wpisania się w tabelki - wszyscy byle jak, ale na czas. A jak ktoś zmieni studia w połowie, ale na drugich będzie się wyróżniać - jest wg Pana gorszą kategorią.
I ta idea "fundujących rodziców". A proszę pomyśleć, czy jeśli wszystko jest tak idealne, to osoba pracuje?
Obecnie, taka osoba jest na gorszej pozycji, niż ktoś kto przejdzie na trójkach, na studiach, które go nie ciekawią, nie przyczyni się do rozwoju nauki, i będzie klepać kod w korporacji.
Może po prostu stypendia naukowe nie powinny podlegać tym samym zasadom, co socjalne?
Może fakt pracy na umowie o pracę powinien działać na korzyść studenta? Obecnie, student traci, jeśli zamiast ubiegać się o stypendium od początku, próbuje samodzielnie sobie radzić.
Pracujący student nadal odprowadza część składek, a jeśli straci pracę, nie ma prawa do zasiłku dla bezrobotnych.
Panie Ministrze, jaki jest pomysł na przeciwdziałanie patologia uczelnianym? Na Pana AlmaMarlter Rektor kryje Dziekana mobbera? Mimo licznych dowodów, interwencji Rzecznika, Związku Zawodowego Daniel Przastek dalej pozostaje nietykalny. Doprowadził już do tragedii, czy musi dojść do kolejnych, aby była reakcja? Czy na tym ma polegać władza Rektorska, że jak ktoś jest ustosunkowany to wolno mu wszystko, niszczyć ludzi? Wskazuje Pan na potrzebę kształcenia młodych, a on takich ludzi po prostu niszczyć.
Polecam przeskedzic w mediach sprawę uczelni z Nowego Targu! Naukowo-polityczny przekręt. Duuuuzy przekręt.
Idea wyjścia z nauką do ludzi brzmi wspaniale. Jeżeli spojrzymy na zainteresowanie np. Centrum Nauki Kopernik, czy Piknikiem Naukowym na stadionie. Każda jednostka z chęcią przygotowałaby podobne wydarzenia, opowiedziała ciekawie o swoich badaniach i tym, jak moze na nich w przyszłości skorzystać społeczeństwo. Tylko trzeba za to zapłacić, przede wszystkim osobom zaangażowanym, zamiast oczekiwać, że naukowcy zrobią to w ramach wolontariatu, najlepiej po godzinach, za wlasne pieniądze, z wykorzystaniem własnego sprzętu. Warto zobaczyć, ile za zorganizowanie takiego eventu by sobie zażyczyła pierwsza lepsza firma.
Warto też zainwestować w naukowców - nauczyć ich jak mówić o swojej pracy w sposób atrakcyjny dla osób spoza branży, jak komunikować swoje osiągnięcia regularnie na mediach społecznościowych. Potrzeba kogoś, kto uświadomi ich, że nawet najwspanialsze wyniki przedstawione jako nudny wykres nie porwą publiczności tak, jak ładny obrazek tego, co może być namacalnym wynikiem tych badań.
Stwierdzenie, że publikowanie w czasopismach drapieżnych jest efektem ustawy 2.0 jest nieprawdą. To jest efektem braku cyklicznego weryfikowania listy czasopism przez komisje dyscyplinowe i łamania ustawy przez min Czarnka. Gdyby weryfikować listę co 2 lata i odsiewać czasopisma drapieżne, które mogły się na nią przypadkiem dostać (albo się nimi okazały, co trudno było z góry założyć) problem byłby dużo mniejszy.
Czarnkowi zależało tylko na tym, żeby potraktować punktozę jak środki z Funduszu Sprawiedliwości, dla zyskania życzliwości u właściwych osób. To było nieuczciwe choć racjonalne. Na czym zależy obecnym ministrom tego nie jestem w stanie zrozumieć, i wygląda na to, że nie ja jeden.
Zarząd ministerstwa błądzi jak we mgle. W środowisku pań Wieczorek jest określany mianem Czarnek 2.0. Wywiady, zdjęcia na tle ścianek, wizyty duszpasterskie, a realne problemy nauki i uczelni leżą nietknięte.
Wizyty duszpasterskie w wykonaniu byłego perkusisty zespołu Vinders znanego później jako Klątwa Szatana? To chyba w specyficznych świątyniach.
Panie Ministrze, to jaki jest plan na poprawe?
Bo to, ze od naukowcow polskich przestanie sie oczekiwac, ze beda publikowac po angielsku, nie pomoze w temacie "latania w kosmos w kapciach".
Niestety mam przeczucie, że plan jest taki jak zawsze. Dużo gadać, obiecywać i konsultować.
Przede wszystkim - powoływać kolejne rady, komisje, komitety i zespoły ekspertów. Naukowca nic nie cieszy bardziej niż radzenie w komitecie a zwłaszcza gaża z tym związana. W końcu żyjemy w Kraju Rad.
Przecież kwestie światopoglądowe u polityków nie mają większego znaczenia. Gadki o wartościach i ideach wybrzmiewają przede wszystkim w kampaniach wyborczych. A potem trzeba się układać
"Ludzie mają poczucie, że przez tę reformę nie mogą budować więzi z najbliższym otoczeniem, tracą więzi z tymi, którym powinni służyć i których problemy powinni rozwiązywać"
Ludzie, tzn. kto? Proszę o konkretne nazwiska. Analogicznie mogę sformułować twierdzenie przeciwne, będzie tak samo prawdziwe.
"Równocześnie żaden poprzedni rząd nie podniósł radykalnie finansowania nauki. "
Czekamy na zmiany, czekamy.
"Jeżeli nie zakorzenimy nauki w życiu zwykłych ludzi, to nie zechcą dać na nią więcej pieniędzy."
I nie muszą chcieć. Od czego jest rząd? Od rządzenia. Jakoś nikt w rządze nie zastanawia się, czy zwykli ludzie chcą płacić parlamentarzystom za ich pracę tyle ile płacą, dlaczego z nauką ma być inaczej?
"Rozmawiamy o tych publikacjach, tymczasem być może niedługo standardowe artykuły naukowe zacznie publikować sztuczna inteligencja, a rolą człowieka będzie co innego niż sama produkcja tekstu. Dyscypliny, które będą w stanie zindywidualizować przekaz naukowy, będą miały większe szanse na zachowanie zainteresowania publiczności. To interesująca perspektywa. Musimy myśleć o wartości w nauce jako czymś, co wymaga pielęgnacji indywidualnych, specyficznych cech."
Co to znaczy zindywidualizować przekaz naukowy? AI będzie pisać pod konkretnego odbiorcę?
"Wrócę na chwilę do szkół doktorskich: obserwuję bardzo duże zaangażowanie ze strony
tych, którzy nimi kierują. Oni się kontaktują, dyskutują, zbierają doświadczenia, dzielą się nimi między sobą. Chcą, żeby to działało jak najlepiej."
A czy takie samo zaangażowanie przejawiali kierownicy Studiów Doktoranckich?
Generalnie mam wrażenie, że tekst sprytnie zachacza o finansowanie nauki, a potem konkretów brak. Z pustego, humanistycznego gadania nie wyniknie nic, tutaj trzeba matematycznych konkretów, czyli konkretnych liczb. Tyle i aż tyle.
„I nie muszą chcieć. Od czego jest rząd?” To chyba zart😂 Pan wie ze rzad nie dysponuje swoimi pieniędzmi tylko obywateli?
Po co obywatele maja placic skoro naukowcy nie przedstawiaja dla nich żadnej wartości dodanej? Lepiej dać nauczycielom w szkolach podstawowych
Tak, wiem. Rząd nie dysponuje swoimi pieniędzmi, ale jakoś nie ma w zwyczaju pytać obywateli czy mają ochotę płacić np. na budowę nowej świątyni lub drogi, dlaczego zatem ma pytać w przypadku tak kluczowego sektora jak nauka?
"Po co obywatele maja placic skoro naukowcy nie przedstawiaja dla nich żadnej wartości dodanej?"
Zabawnie, że ten komentarz powstał z użyciem urządzenia będącego efektem wieloletnich badań naukowych, szczególnie w dziedzinie badań podstawowych. To, że podatnik wartości dodanej nie widzi, to nie znaczy że jej nie ma. I powinien Pan być tego świadom.
@maciej
Dosyc symptomatyczne jest, ze komentujacy na Forum Akademickim (jak rozumiem, przynajmniej w duzej czesci, pracownicy szkol wyzszych) czesto nie rozumieja, co to jest nauka, jak dziala, i jak spoleczenstwo i cywilizacja korzystaja z wiedzy zakumulowanej w czasie badan naukowych.
Jak ta sytuacje zmienic?
Nie da się.
Długo jest pan za granicą, więc pewnie zapomniał o Januszu Korwinowiczu Mikke i jego działalności.
@Profesor PAN
Wszedzie na swiecie istnieje lokalny folklor polityczny. Prosze mi wierzyc.
Wystarczy spojrzec na to, co sie dzieje w polityce USA, kraju, ktory we wspieraniu dzialan naukowych przoduje obecnie na swiecie. Moze Szwajcaria jest wyjatkiem, nie wiem dokladnie.
Natomiast wydaje mi sie, ze rozmowy o tym, co to jest nauka, na czym opiera sie metoda naukowa oraz w jaki sposob nauka przyklada sie do rozwoju naszej cywilizacji, powinny byc najpierw przeprowadzone w podstawowce, a pozniej byc moze nieco poglebione w szkolach srednich. To nie musi byc nic wielce ambitnego ani bardzo szczegolowego, ale jednak temat powinien byc poruszony. Dla dobra wszystkich.
Tezy istnieją tylko w obrębie paradygmatów, jak nas nauczał Thomas Kuhn. By mówić o sensie nauki, najpierw musimy uznać istnienie dobra wspólnego. Jak kto radośnie twierdzi, że "rzad nie dysponuje swoimi pieniędzmi tylko obywateli", to nie da mu się tego wytłumaczyć.
Według raportu Radonu odnośnie liczby etatów nauczycieli akademickich w 2022, Pan minister mówi z perspektywy około 40% pracowników.
Odliczając 20690 etatów osób bez przypisanej dziedziny (głównie pracownicy dydaktyczni) oraz sztukę (4697), nauki humanistyczne (8615), teologiczne (483) i społeczne (18842) stanowią około 40% wszystkich etatów. Pozostałe 60% dziedzin to nauki rolnicze (3152), medyczne (13252), inżynieryjne i techniczne (15000), ścisłe i przyrodnicze (9686), weterynaryjne (170).
W mojej ocenie, bez rozdzielenia tych obszarów, jeden będzie zawsze kulą u nogi drugiego. Oba mają inne cele, Pan minister zdefiniował sobie cel Jego nauk, który nie jest zbieżny z resztą dziedzin. I tak kręcimy się w koło.
Celem nauki, moim zdaniem, jest poznawanie otaczającego nas świata i nas samych, w tym odkrywanie rządzących przyrodą reguł i zależności. Odnosi się to nie tylko do sfery materii, ale także zjawisk społecznych czy procesów historycznych. Badania naukowe, niezależnie od ich obszaru zainteresowań, powinny stosować metodę naukową, której cechą jest m.in. to, że pozwala na niezależną weryfikację otrzymanych wyników. W tym sensie rozdzielanie obszarów nauki nie jest potrzebne, tym bardziej, że ogromne znaczenie mają badania interdyscyplinarne łączące często bardzo różne obszary nauki. Problemem jest to, że niektórym mylą się badania naukowe i prace naukowe będące opisem wyników tych badań, z publicystyką. Oczywiście publicystyka, w tym udostępnianie wyników badań naukowych szerszym kręgom społeczeństwa, jest bardzo ważna, ale nie można jej utożsamiać z nauką, a publicystów z naukowcami. Nauka, zgodnie z powyższą, mocno skróconą i nieformalną definicją, nie jest przypisana do konkretnego kraju – nauka jest ze swej natury globalna, nawet gdy przedmiotem jej badań są jakieś geograficznie konkretne miejsca czy sprawy. Globalność nauki, ze swej natury, wymaga globalnej wymiany informacji na temat otrzymywanych wyników, a tę globalną wymianę umożliwia międzynarodowy język nauki, którym jest obecnie język angielski.
Na poziomie globalny zgadzam się ze wszystkim co napisał Pan Profesor. Jednak mam wrażenie, że są to założenia czysto idealistyczne w momencie, w którym zaczynamy dyskusję o konkretach. Proponuję spojrzeć zupełnie szczerze, po co ludzie są w szkolnictwie wyższym. I nie chodzi mi tutaj o górne decyle jakości naukowej jakkolwiek byśmy jej nie mierzyli, tylko bardziej o doły (ile by ich nie było). Znam naukę polską od strony dyscypliny nauk medycznych, nauko o zdrowiu i nauk o kulturze fizycznej i z tej perspektywy się wypowiadam. Pogodzenie celów istnienia uczelni i nauki na różnych poziomach wydaje mi się niemożliwe, bo one sobie przeczą.
Od strony jednostki (osoby) we skazanych wyżej dyscyplinach ludzie "robią" naukę po to, żeby mieć dr przed nazwiskiem, bo to pomaga w komercyjnej pracy klinicznej. Zatrudnienie na uczelni dodatkowo zwiększa prestiż, a wśród innych profesji niż lekarze, dodatkowo zwalnia z ZUSu (w przypadku swojej działalności gospodarczej), co jest dodatkowy "zarobkiem" około 1500zł. Dla farmaceuty czy fizjoterapeuty to dużo (dodając też do tego pensje asystenta/adiunkta). Nie muszę nadmieniać, że "zrobienie" doktoratu nie jest najmniejszym problemem w obecnych czasach. Od strony regionalnej uczelnie są niezbędne do promocji i rozwoju regionu. Ściąganie z okolicznych mniejszych miast i wsi ludzi na studia rozwija miasto, daje możliwości zdobywania wykształcenia osobom, które nie dostałby się do większych/innych ośrodków. Pełne prawa akademickie umożliwiają wyłapywanie (w teorii) co lepszych jednostek. Dodatkowo zapewnia całkiem sporo miejsc pracy, w tym dla znajomych. Na poziomie narodowym (którego u nas chyba brak) to przyczynienie się do rozwoju gospodarczego, jak Pan wspomniał, do badania zjawisk społecznych czy procesów historycznych, poprawy jakości życia pacjentów. Jest także poziom polityczny, który poprzednia władza ładnie wykorzystywała do budowania swoich kadr i prowadzenia swojej narracji.
Z mojej perspektywy, na każdym z tych poziomów ustalone powinny być polityki i cele. Obecna nauka jest zdecentralizowana i funkcjonuje jak mózg. Pojawiają się kolejne miliony neuronów w postaci wyników badań, ale nie ma połączeń tych neuronów ze sobą. Mam wrażenie, że w tym momencie dryfujemy sobie po morzu i każdy wiosłuje w inną stronę. Dodatkowo, zostawienie zbyt dużej wolności daje przestrzeń do funkcjonowania osób, które nadużywają tego systemu do własnych celów. A nauka (raczej) powinna być narzędziem do realizacji celów społeczeństwa.
ps.
Nie mam przekonania do niczego napisanego wyżej, ot wolne myśli.
@Bbb
Prosze Pana, oto definicja nauki (anglojezyczna Wikipedia):
Science is a strict systematic discipline that builds and organizes knowledge in the form of testable hypotheses and predictions about the world.
To jest wazne, dla wszystkich, ktorzy rozmawia o nauce, zeby zastanowic sie nad ta definicja. Co ona nam mowi o roli, funkcji nauki.
Nauka realizuje cele spoleczenstwa, calej cywilizacji ludzkiej, ale nie "powinna być narzędziem do realizacji celów społeczeństwa" w takim rozumieniu, w jakim Pan to przedstawia. Oczywiscie, dobrej jakosci badania naukowe przynosza wszystkim rozwoj, lokalnie i globalnie, jednak to sie dzieje niejako "przy okazji". Nauka odkrywa, jak dziala swiat wokol nas, bo to jest jej zadanie, i przy okazji tego odkrywania buduje narzedzia, ktore pozwalaja rozwijac sie nam technologicznie. Nie odwrotnie.
Ależ ja się z Panem w pełni zgadzam!
Tylko moim zdaniem, takie idealistyczne podejście nie będzie u nas funkcjonować z powodów, o których napisałem wyżej. Pisanie, że "Nauka odkrywa, jak działa świat wokół nas" moim zdaniem jest bezzasadne w świetle interesów, które realizuje na różnych poziomach.
To miałem na myśli, żeby spojrzeć szczerze na siebie (na naukę). Możemy zasłaniać się zgłębianiem świata i innymi idealistycznymi definicjami, ale ostatecznie i tak sprowadza się to przeciągania liny różnych grup wpływów. W które miejsce cytowanej definicji włożyłby Pan robienie doktoratu dla dr przed nazwiskiem? A w które rolę uczelni jako katalizatora rozwoju regionu? Bo chyba nikt o tych rolach szkolnictwa nie dyskutuje, a wyciąganie tego poza nawias, w mojej opinii jest przymykaniem oczu.
Poznanie dla poznania to zbyt mało w dzisiejszym systemie.
@Bbb
Musimy uwierzyc w to, ze "poznanie dla poznania to NIE JEST zbyt mało", w sensie ogolnym.
To podejscie ma szanse na sukces, prosze spojrzec na przyklad, jak to dziala w USA.
Natomiast co do "dzisiejszego systemu", to wlasnie chodzi o to, aby go zmienic na tyle, aby on dzialal i aby wspieral dobrej jakosci nauke w Polsce. Nie trzeba i nie mozna zmienic definicji nauki, ale mozna i trzeba zmienic system.
Ministerstwo powinno dzialac na rzecz rozwoju nauki poprzez zbudowanie dobrego systemu. A to dlatego, ze rozwoj dobrej nauki jest na reke rozwojowi Polski i calego swiata. Na przyklad, w dobrym systemie ujawni sie "rola uczelni jako katalizatora rozwoju regionu", o ktorej Pan wspomnial, tak jak to sie dzieje w innych krajach Europy. To wlasnie bedzie efekt uboczny odkrywania tego, jak dziala swiat.
Przyklad: na uniwersytecie, gdzie pracuje, staramy sie dowiedziec, jak pszczoly wybieraja pokarm dla siebie, opracowac nowe sposoby mikroskopii, zrozumiec, jak dzialaja czarne dziury oraz zmierzyc, jakie jest tempo topienia sie lodowcow. I z tego nagle mamy zwrot ponad 7 funtow z kazdego wydanego 1 funta. Jako efekt uboczny budowania wiedzy o swiecie.
@Andrzej Jajszczyk
Nie mozna nic dodac do Pana wypowiedzi. Jest wlasnie dokladnie tak, jak Pan pisze.
I wlasnie dlatego pan minister bardzo gleboko myli sie w temacie publikowania po angielsku.
Zrobiłbym wyjątek dla jednej dziedziny - prawa, tylko jednej. W prawie bardzo często idzie o drobne różnice leksykalne, o których nie da się opisać w innym języku. Jak wyjaśnić po angielsku różnicę między zaliczką a zadatkiem? Już samo przetłumaczenie tych słów zmieni znaczenie.
O wszystkich innych rzeczach pisać należy po angielsku i cieszyć się, że nie jest to łacina ani greka. Aleksander Brückner o polskiej gramatyce wykładał w języku kongresowym (wtedy był to niemiecki). Widziałem bardzo wiele artykułów o starożytnym Egipcie, które nie były pisane egipskimi hieroglifami, czy o starożytnym Rzymie, które nie były pisane po łacinie.
"Jak wyjaśnić po angielsku różnicę między zaliczką a zadatkiem?"
To jest właśnie problem naukowców reprezentujących "nauki prawne". Nie sądze, że różnice są tak zawiłe, że aż nieprzetłumaczalne.
Tłumaczenie języka to drobiazg, problem jest z przetłumaczeniem systemów prawnych a to w tym konkretnym przypadku się nie da - polskie kodeksy to właściwie Kodeks Napoleona nieco popsuty przez sowieckie wpływy, Anglicy opierają się na prawie rzymskim z saskimi plemiennymi naleciałościami. Cała filozofia prawa jest inna. Prawnikom bym ten angielski odpuścił ale tylko im.
@Marcin Przewłoka
Czyli jak naukowcy badajacy prawo z roznych krajow spotkaja sie, to nie moga rozmawiac o naukowej stronie swojej pracy po angielsku?
Pewnie mogą. Podejrzewam, że jest wiele zagadnień prawnych, które można dyskutować w oderwaniu od lokalnych rozwiązań. Dopuszczam jednak możliwość, że są takie, o których po angielsku za bardzo pisać się nie da. Z francuskim może być lepiej, bo oni też mają Kodeks Napoleona.
Taka zabawna rzecz: w Anglii przechodzi pan przez ulicę gdzie i kiedy chce. W Polsce za przejście na czerwonym dostanie pan mandat. Wynika to nie z kaprysu policji tylko z bardzo głebokich różnic między systemami prawnymi.
@Profesor PAN
Czyli jak naukowcy badajacy prawo z roznych krajow spotkaja sie, to nie moga rozmawiac o naukowej stronie swojej pracy po angielsku? Nie moga sobie nawzajem wysjasniac roznic i podobienstw? Nie moga opracowac terminologii, ktora by te roznice odzwierciedlala? Oczywiscie, ze moga.
Systemy filozoficzne, etnologia, jezyki ginace, to tez sa przyklady obszarow badan, ktore moga sie bardzo gleboko roznic pomiedzy soba, w sensie lokalnym, ale ciagle naukowcy moga to badac, rozmawiac o tym, opisywac to, brac udzial w miedzynarodowych konferencjach na ten temat. W tym zawiera sie wlasnie sens nauki: odkrywamy cos i potem to opisujemy, aby podzielic sie informacja z innymi naukowcami na calym swiecie. Obecnie robi sie to po angielsku. Bez tej miedzynarodowej komunikacji, nauka traci sens. Nikt nie powienien robic nauki "do szuflady". Trzeba mowic wszystkim o tym, co sie bada, co sie odkrylo. Wszystkim naukowcom. Mam tutaj na mysli badania naukowe, nie publicystyke, czy tez popularyzacje.
Powiem tak, polscy naukowcy, ktorzy publikuja tylko po polsku, marnuja pieniadze polskiego podatnika.
ZAchwycił mnie pan minister swoją chłodną i zdystasowaną recenzją polskiej rzeczywistości naukowej, niczym jaki chiński czy grecki mędrzec. Hola, panie ministrze! To pan jest ministrem a nie ja. Jak coś się panu nie podoba, to proszę to zmienić i to nie czekając lat tylko dziś, już. Z reanimacją się nie czeka.
Czyli idziemy w zadowolone peryferia. Może warto panu ministrowi przypomnieć , że artykuł naukowy to tylko forma prezentowania wyników badań, a nie kreatywne pisarstwo. Rolą pracowników naukowych jest właśnie prowadzenie badań, artykuły to tylko efekty tych działań. Nauka jest jedna. Pańszczyzna istniała nie tylko w Polsce. W PL Leszczyński może zachwycać niektórych, (środowisko historyczne i nie tylko zmiotło w recenzjach te prace posana pod tezę) wątpię jednak żeby jakieś szacowne międzynarodowe czasopismo z górnej stawki opublikowało jego rewelacje (recenzje byłyby zbliżone do tych polskich ). Zatem jasne, siedźmy w swoim sosie i zachwycajmy się dalej sobą.
Pisanie do MDPI, bo ma sporo punktów, które publikuje praktycznie wszystko, pomimo złych recenzji, to nie nauka.
Dokumentacja wszystkich badań, a artykuł naukowy, to różne kwestie. Czasem te artykuły opisują znane zjawiska, stały się repozytorium pracy badawczej, zamiast być miejscem dzielenia się nowymi badaniami.
Spór między naukami spoleczno-humanistycznymi i przyrodniczo-techniczno-ścisłymi był i będzie. To wynika z odmiennych sposób opisu i badania rzeczywistości. Nauki społeczne i humanistyczne nie mają charakteru deterministycznego.. Istnieje tam wiele podejść badawczych i wzajemnie wykluczających się teorii.. Nauka jest jedną, ale konteksty społeczne różne. Trudniej w naukach społecznych i humanistycznych o ten rodzaj uniwersalizmu jaki występuje w biologii czy fizyce. Stąd ważne jest znalezienie odpowiednich metod i narzędzi komunikacji ze światem zewnętrznym w zakresie publikowania wyników badań. Z jednej strony trzeba trafiać do "lokalsów", z drugiej wychodzić do świata. Potrzebne są zatem co najmniej dwa kanały komunikacji wśród humanistów i społeczników. Kiedyś socjologia chciała stać się fizyką w rozumieniu ścisłości opisu i metod.. To pozytywistyczne myślenie nie przyjęło się i mamy silny nurt socjologii humanistycznej.. Inaczej było z ekonomią, która jest najbardziej zmatematyzowaną nauką społeczną. Ale nawet tutaj występuje pewien pluralizm podejść. Podsumowując, świat społeczny, w tym nauka jest światem złożonym. Nie powiodą się próby wprowadzenia go do rzeczywistości zero jedynkowej. Rolą ministerstwa jest znalezienie adekwatnych i skutecznych sposobów na rozwój nauki, nie zaś biadolenie i permanentne nieudolne reformy.
Nie ma raczej sensu "trafiać do "lokalsów", z drugiej wychodzić do świata". Ten podzial nie dziala.
Znacznie lepiej jest komunikowac sie z naukowcami, czyli pisac o badaniach dla badaczy, oraz komunikowac sie w kazdym innym celu.
Czyli jesli piszemy o pracy, o wynikach badan, dla naukowcow, to piszemy tylko po angielsku, i nie ma znaczenia, czy czytajacy siedzi po drugiej stronie biurka, na innym uniwersytecie w kraju, czy po drugiej stronie naszej planety.
Jesli natomiast piszemy w dowolnym innym celu, na przyklad popularyzatorskim, to piszemy w takim jezyku, aby nasz tekst zadzialal najlepiej. Na przyklad, popularyzacja dla Polakow - tylko po polsku.
Jakkolwiek ewaluacja pracy naukowcow moze brac pod uwage aktywnosci inne, niz tylko badania naukowe, to jednak w tej konkretnej kategori rozliczani powinnismy byc tylko i wylacznie z prac publikowanych po angielsku.
Na szczęście nie muszę się z Panem zgadzać.
@Marek
Oczywiscie.
Tylko przydalby sie jakis logiczny argument w dyskusji. Cos do rozwazenia, obgadania.
W koncu jestesmy naukowcami, tak?
Ale zdaje się Pan jest z nauk ścisłych lub przyrodniczych? Tak wnioskuję. To jednak inny świat.
Widzi pan, pan Przewłoka potrzebuje drogiego sprzętu do eksperymentów, mnie wystarczy średniej jakości komputer, kilka programów i baz danych, fizyk-teoretyk potrzebuje kartki, ołówka i kosza na śmieci a humaniście nawet ten kosz do śmieci nłie jest potrzebny. Może właśnie o kosz do śmieci chodzi.
@Marek
Byc moze tutaj wlasnie jest najwieksza roznica pomiedzy nami w pojmowaniu tego, co to jest nauka i czego oczekiwac od naukowcow w roznych dziedzinach nauki.
Ja osobiscie stoje na stanowisku, ze to nie jest "inny świat". Wedlug mnie to jest ten sam swiat, swiat nauki. Tak, oczywiscie, sa roznice pomiedzy roznymi dziedzinami wiedzy, ale oczekiwania wobec naukowcow powinny byc takie same.
Swietnie to ujal @Andrzej Jajszczyk powyzej. Prosze spojrzec w jego komentarz; identyfikuje sie z nim w 100%, a sam nie umialbym tego lepiej opisac.