Aktualności
Sprawy nauki
24 Stycznia
Źródło: archiwum prywatne
Opublikowano: 2024-01-24

Narodowe Centrum Nauki i Narodowe Centrum Humanistyki – siostrzane, nie wrogie

Zaprojektowany w ten, a nie inny sposób, system ewaluacji w ramach najważniejszej agencji zajmującej się finansowaniem nauki w Polsce, skazuje na wegetację, a z czasem wręcz na zanik, dużą część rodzimej, szeroko rozumianej refleksji humanistycznej – pisze dr Andrzej Czyżewski, autor pomysłu powołania Narodowego Centrum Humanistyki.

Idea powołania do życia Narodowego Centrum Humanistyki, wyrażona w „Deklaracji łódzkiej”, zrodziła się z krytycznego namysłu nad całościowo rozumianym miejscem i rolą nauki we współczesnej Polsce. Z docierających do mnie informacji wynika, że wiele osób, które generalnie zgadzają się z wymową postawionej przez nas przed ponad miesiącem diagnozy, niekoniecznie przekonuje pomysł powołania NCH. Niektórzy sugerowali nawet, że to akt wrogi wobec Narodowego Centrum Nauki. Nic bardziej mylnego.

Jako autor pomysłu powołania NCH, a zarazem osoba, która rozwój swojej kariery naukowej zawdzięcza właśnie NCN-owi, czuję się w obowiązku, aby pewne kwestie doprecyzować. Chciałbym jednak zaznaczyć, że z braku miejsca nie będę tutaj przytaczał wszystkich argumentów, które powodują, iż swoją propozycję nadal podtrzymuję. Zainteresowanych poszerzoną wersją uzasadnienia, w której przedstawię np. zależność między głównymi „bohaterami” poniższych rozważań, czyli „efektywnością”, „jakością” i „umiędzynarodowieniem”, zapraszam na łamy portalu „Historia bez kitu”. Poniżej ograniczam się wyłącznie do pokazania tego, jak w „systemie zarządzania nauką”, którego w moim przekonaniu NCN jest do pewnego stopnia emanacją, w imię poszukiwania „jakości” i doskonałości” można niemałe pokłady tychże zwyczajnie zgubić. To właśnie świadomość pułapek, jakie ów system niesie – w szczególności w obszarze szeroko rozumianej humanistyki, do której zaliczam tutaj, podobnie jak dzieje się to np. w realiach anglosaskich, również część nauk społecznych – leżała u podstaw pomysłu powołania nowej agencji zawiadującej „strumieniami finansowania nauki”.

Zacznijmy od oczywistości. Nikt z sygnatariuszek i sygnatariuszy „Deklaracji łódzkiej” nie kontestuje naczelnej zasady – którą rzecz jasna kieruje się także NCN – że w ocenie aplikacji grantowych sprawą podstawową jest zweryfikowanie, czy dany projekt badawczy w przekonujący sposób broni swojej naukowości, oraz na ile realistyczne są postawione w nim cele. Innymi słowy osoba/zespół aplikujący o fundusze na badania musi w klarowny sposób sformułować nie tylko oryginalny problem badawczy i dobrać doń odpowiednie metody. To zaledwie punkt wyjścia. Równocześnie musi bowiem równie przekonująco dowieść, że ciekawemu pomysłowi na badania towarzyszy poważny namysł nad tym, jak ów pomysł przekuć w konkretne i odpowiednio uporządkowane na osi czasu procedury. Więcej niż uzasadnione jest także oczekiwanie, że każdy projekt musi mieć – choćby wstępnie – określony termin zakończenia. Podobnie naturalne jest założenie, że integralnym elementem każdego projektu grantowego jest kwestia dorobku naukowego osób, które podejmują się jego realizacji. Last but not least wszystkie te czynniki muszą zostać poddane fachowej i niezależnej ocenie. To oczywiste i w koncepcji NCH nie chodzi o jakiekolwiek zaniżanie wymagań w tych obszarach.

Równocześnie mam jednak silne przekonanie, że pewne (na pozór) dodatkowe kryteria, którymi kierują się recenzenci zapraszani do współpracy przez NCN, faktycznie niemałą część potencjalnych projektów badawczych z obszaru szeroko rozumianej polskiej humanistyki z góry stawiają na gorszej, jeśli nie przegranej pozycji. W czym rzecz? Ujmując sprawę w wielkim skrócie: w tym, jak w ramach procedur konkursowych NCN domyślnie rozumie i mierzy się „jakość” badania i badaczy/ek. Otóż zarówno w kontekście oceny samego naukowego fundamentu zgłaszanego projektu, jak i ewaluacji naukowego dorobku jego twórcy/ów, „jakość” okazuje się de facto w dużym stopniu pochodną specyficznie rozumianego „umiędzynarodowienia”. Wytyczne, którymi w procesie ewaluacji wspierają się recenzenci/eksperci NCN, nie pozostawiają w tym kontekście specjalnego wyboru.

A zatem oceniając wartość naukową projektu, poza zweryfikowaniem, czy mamy do czynienia z tzw. badaniami podstawowymi, oryginalnym problemem naukowym, odpowiednim doborem metod oraz uwzględnieniem kwestii płci/tożsamości płciowej, recezenci/tki NCN muszą zmierzyć się z dyspozycją, zgodnie z którą: „poziom naukowy projektu należy ocenić w kontekście międzynarodowym”. Wymieniona na końcu wytyczna, faktycznie określa zasadniczy kontekst całościowo rozumianej oceny naukowej projektu, czego najlepszym przykładem jest towarzysząca temu fragmentowi formularza recenzenckiego skala ocen. Zgodnie z jej zapisami najwyższą wartość otrzymuje aplikacja, w której recenzenci rozpoznają: „Projekt badawczy na poziomie światowym: podejmuje problem badawczy o bardzo dużym znaczeniu, który cieszy się szerokim zainteresowaniem w dziedzinie i charakteryzuje się wyjątkowo nowatorskim i innowacyjnym podejściem, nie ma słabych stron”.

Na tym nie koniec. Oceniając ewentualny wpływ danego projektu na dalszy rozwój badań, recenzenci/tki ponownie mają obowiązek patrzeć na ten problem w pierwszej kolejności poprzez pryzmat „umiędzynarodowienia” właśnie. I tutaj wytyczne są bezlitosne, a oceniający badają przede wszystkim: „Możliwy wpływ projektu na dziedziny/ę badawcze/ą w skali światowej oraz szanse na najwyższej jakości publikacje naukowe i inne efekty projektu; potencjalny wpływ projektu należy ocenić w kontekście międzynarodowym, biorąc pod uwagę specyfikę dziedziny badawczej oraz różne formy możliwego wpływu i upowszechniania efektów projektu”. Temu generalnemu założeniu towarzyszy naturalnie punktowy system ocen, w którym na najwyższe laury może liczyć: „Projekt o dużym wpływie na rozwój dziedzin/y lub dyscyplin/y badawczych/ej. Wyniki projektu mają szansę na publikacje w wydawnictwach lub czasopismach naukowych o najwyższej randze naukowej”.

Duch „umiędzynarodowienia” unosi się także nad drugim zasadniczym elementem recenzji każdej aplikacji grantowej w NCN, czyli oceną kwalifikacji oraz osiągnięć jej przyszłego głównego wykonawcy/wykonawczyni. Dodajmy jeszcze, że procentowy udział tego kryterium we flagowych konkursach organizowanych przez NCN, jest niebagatelny i np. w przypadku programu OPUS stanowi 40% całości oceny projektu. Jakkolwiek w tym samym formularzu czynione są starania, aby zachować specyfikę poszczególnych dyscyplin naukowych, a zarazem nie ulegać pokusie stosowania kryterium czysto bibliometrycznego (mierzonego m.in. przy wykorzystaniu takich wskaźników jak „indeks h”, czy Journal Impact Factor), to dołączona skala ocen zdaje się sugerować, że praktyczne zastosowanie tych sugestii może być trudne. Otóż najwyższą ocenę w tym punkcie otrzymuje badacz/ka, których: „Dorobek i osiągnięcia naukowe są doskonałe, cieszą się uznaniem na arenie międzynarodowej i są wysoko oceniane ze względu na jakość i wkład w naukę, dorobek publikacyjny/artystyczny i pozostałą aktywność naukową. Kierownik projektu (kierownicy projektu) jest czołowym w skali światowej badaczem w dziedzinie/ach”.

Kiedy dodamy do tego fakt, że NCN do grona recenzentów i ekspertów zaprasza przede wszystkim badaczy z zagranicy – choć zgodnie z wyliczeniami samego NCN ich odsetek w kontekście projektów z obszaru nauk humanistycznych ma być niższy niż w przypadku innych nauk – to jasne jest, że projekty badawcze zakorzenione w subtelnościach szeroko rozumianej rodzimej kultury i podejmowane przez osoby, które z obiektywnych przyczyn są uczestnikami przede wszystkim krajowego obiegu naukowego, mogą liczyć co najwyżej na oceny średnie. Wobec dużej konkurencji w każdym z konkursów grantowych (nie tylko w NCN) projekty, które nie wpisują się w tak rozumiany kanon „umiędzynarodowienia” odpadają zatem w przedbiegach.

Chciałbym podkreślić zatem jeszcze raz: nie kwestionuję tego, że NCN w ten sposób właśnie chce mierzyć „jakość” wszystkich zgłaszanych doń projektów. Nie twierdzę również, że proces ewaluacyjny w tej zasłużonej instytucji jest uznaniowy i mało przejrzysty. Jest wręcz na odwrót. Wytyczne, które przytaczałem powyżej są wszak publicznie dostępne. Podobnie zresztą całość zasad, którymi kieruje się NCN jest do znalezienia na stronie internetowej agencji. Ta otwartość jest godna pochwały i warta naśladowania.

Twierdzę natomiast, że tak zaprojektowany system ewaluacji w ramach najważniejszej agencji zajmującej się finansowaniem nauki w Polsce skazuje na wegetację, a z czasem wręcz na zanik, dużą część rodzimej, szeroko rozumianej refleksji humanistycznej, której jedną z kluczowych powinności jest wszak pogłębianie samowiedzy polskiego społeczeństwa. Tak rozumiane „umiędzynarodowienie” oznacza bowiem w praktyce, że potencjalne ważkie projekty np. z obszaru polskiej historii, socjologii, językoznawstwa czy literaturoznawstwa, w tym także duże projekty edytorskie i słownikowe, w wyścigu o publiczny grosz startują z dużo gorszych pozycji. Reasumując, w moim przekonaniu fakt, że ktoś podejmuje tematy naukowe istotne w pierwszej kolejności dla rodzimej kultury i społeczeństwa, a zatem naturalną koleją rzeczy wyniki swoich badań publikuje przede wszystkim po polsku nie oznacza, że uprawia „gorszą” naukę. Postulowane przeze mnie Narodowe Centrum Humanistyki miałoby wyjść naprzeciw owej systemowej luce. Z kolei źródła finansowania nowej i niezależnej od świata polityki agencji – znów na wzór Narodowego Centrum Nauki – widzę przede wszystkim we wtłoczonym w realia polityczno/administracyjne Narodowym Programie Rozwoju Humanistyki oraz budżetach instytucji nominalnie tylko zajmujących się działalnością naukową w obszarze humanistyki, a faktycznie skrajnie upolitycznionych, takich jak np. Instytut Pamięci Narodowej czy Instytut Pileckiego. Powołany w tym kształcie NCH byłby zatem instytucją siostrzaną, a nie konkurencyjną wobec NCN.

Andrzej Czyżewski, Instytut Studiów Politycznych PAN

Centrum Jerzego Giedroycia Uniwersytetu Łódzkiego

Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z najnowszego „Regulaminu przyznawania środków na realizację zadań finansowanych przez Narodowe Centrum Nauki w zakresie projektów badawczych”.

Dyskusja (3 komentarze)
  • ~Rafał Witkowski - Maisons-Laffitte.pl 28.01.2024 00:52

    Tak trzymać! NCH mogłoby stać się wzorem dla innych krajów. W ten sposób kraje zachodnie budowałyby silne poczucie tożsamości, a integrację (internacjonalizację) zamieniłyby na wzajemne inspiracje i współpracę silnych, samoświadomych Republik

  • ~Michał Wojciechowski 24.01.2024 13:41

    Krytyka sposobu działania NCN w sferze humanistyki wydaje się zasadna, natomiast widzę w tym artykule dwa duże braki. Po pierwsze, brak wzmianki o Narodowym Programie Rozwoju Humanistyki, który, choć mocno niedofinansowany, przyczynia się do wydawania i upowszechniania źródeł, co stanowi kościec badań humanistycznych. Koncepcja NCN pomijała to, na rzecz studiów monograficznych. Następnie, w koncepcji NCH należy powiedzieć o niebezpieczeństwie ideologizacji i polityzacji. W recenzjach i decyzjach NCN można było zauważyć np. niekompetencję i stronniczość w sferze badań dotyczących chrześcijaństwa. Ciekawym symptomem problemu były ataki na decyzje NPRH w ostatnich latach (błędnie adresowane do ministrów, którzy prawie wcale się do tych decyzji nie wtrącali), czy to z powodu przyznawania grantów na badania nad Zagładą, czy też na przekłady starożytnych autorów chrześcijańskich. W początkach istnienia NPRH widać było natomiast , że granty dawano dziwnie często polonistom z Warszawy i Krakowa.

  • ~WJ 24.01.2024 12:29

    Głównym argumentem autora jest, jeśli rozumiem, brak możliwości finansowania humanistycznych prac dokumentacyjnych przez NCN. Czy nie wystarczyłoby w takim razie po prostu włączyć NPRH do NCN jako jednego z programów, który ma swoją specyfikę właśnie jako finansujący edycje, słowniki, kompendia itd. ważne na poziomie krajowym, a nie światowym? Nadal nie mogę zrozumieć, w czym powołanie nowej agencji miałoby pomóc, skoro NCN ma sprawdzone procedury i kadry. W mojej ocenie (jako uczestnika wielu programów NPRH i zwolennika istnienia tej ścieżki finansowania) wysiłek i przede wszystkim nakłady finansowe związane z organizacją kolejnej agencji grantowej są nieproporcjonalnie wysokie wobec możliwości znacznie tańszego i skuteczniejszego powierzenia programu istniejącej instytucji, do tego instytucji wiarygodnej. Nie ulega dla mnie natomiast wątpliwości, że pozostanie NPRH bezpośrednio pod ministerstwem należałoby ukrócić, bo i format wniosku jest absurdalny, i proces recenzji nie wygląda transparentnie.