System finansowania nauki, który będzie jasny, w miarę prosty i maksymalnie uczciwie oceniający wartość merytoryczną działalności naukowej, a także wolny od nacisków politycznych? – prof. Andrzej Rychard, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, przedstawia zarys koncepcji finansowania opartego na zasadach samorządności akademickiej.
Doświadczenia z działania obecnego systemu finansowania i oceny nauki skłaniają do zastanowienia się jak można to zrobić inaczej i lepiej. Po pierwsze, ostatnia ewaluacja pokazała, jak pod pozorem ścisłości, transparentności oraz równości reguł i praktyk dla wszystkich, skrywa się system daleki od tych cech, nadmiernie szczegółowy, skomplikowany i mało transparentny oraz – wbrew deklarowanym założeniom – podatny zapewne na silne, dyskrecjonalne ingerencje urzędników/polityków. To szczególnie widoczne było w naukach społecznych i w humanistyce, choć zapewne nie tylko. Po drugie, skłaniają do tej próby skandaliczne wypowiedzi ministra, grożącego uzależnieniem awansowania, finansowania nauki od jego sympatii lub antypatii wobec osiąganych przez badaczy wyników. Doświadczenia Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, którym kieruję, a który próbowano pozbawić należnych subwencji, stanowią ilustrację problemów ogólnych. Nic tak nie weryfikuje systemu, jak praktyka jego działania.
Dlatego pozwalam sobie przedstawić wstępne założenia systemu finansowania nauki, który będzie jasny, w miarę prosty i maksymalnie uczciwie oceniający wartość merytoryczną działalności naukowej. Będzie maksymalnie wolny od nacisków politycznych, za to oparty w maksymalnym stopniu na roli ciał samorządowych w nauce, takich jak reprezentacje uczelni, jednostek PAN i instytutów badawczych.
Radykalna prostota
System ten polega na zastosowaniu kilku podstawowych kroków. W pierwszym z nich na mocy ustawy dokonuje się wydzielenia z budżetu państwa budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe. Zarazem tworzy się Komitet Nauki, do dyspozycji którego przekazywane są te wyodrębnione środki. Komitet tworzą reprezentacje środowiska naukowego, takie jak KRASP, PAN, reprezentacje instytutów państwowych. Gremium to dokonuje oceny uczelni (całych uczelni, być może wykorzystując kategorie od A+ do D) oraz ocenia w ten sam sposób całą PAN w porównaniu do uczelni (przekazując jeden fundusz na wszystkie instytuty i na korporację/biuro). Bierze przy tym pod uwagę udział jednostek PAN w kształceniu doktorskim. Czyli PAN, podobnie jak każda uczelnia, dostaje jedną kategorię, bowiem ocena dotyczy jednostek, a nie dyscyplin. To, czy mają to być akurat takie kategorie, czy inne, jakie mają być kryteria zaliczania do nich, to oczywiście rzecz do dyskusji i szczegółowych ustaleń. Najważniejsze jest to, że w tej ocenie brane są pod uwagę zarówno parametry ilościowe, jak i jakościowe na podstawie opinii międzynarodowych ekspertów. Ten jakościowo-ekspercki komponent jest tu fundamentalny. Opiera się na prostym i chyba realistycznym założeniu, że to ludzie nauki wiedzą najlepiej, co w niej jest dobre, a co słabe. Tworząc ten system oceny, dąży się do jego maksymalnej możliwej prostoty.
W kolejnym kroku na podstawie tej oceny Komitet Nauki dokonuje alokacji środków do poszczególnych uczelni, PAN jako całości i instytutów badawczych. Ich wysokość jest funkcją kategorii naukowej, wielkości zatrudnienia i liczby studentów (w tym doktorantów) w każdej jednostce. I znów, jak zbudowana jest ta funkcja, jakie wagi mają jej poszczególne składniki to rzecz do szczegółowej dyskusji.
Następnie każda jednostka (uczelnie, placówki PAN łącznie i instytuty badawcze) samodzielnie i autonomicznie, w oparciu o wypracowane własne systemy oceny merytorycznej, poprzez swe władze (rektorzy i dziekani, prezes PAN i dziekani wydziałów PAN) dokonuje dystrybucji i alokacji środków do poszczególnych wydziałów i instytutów. To jest kluczowy element systemu: to jednostka (czyli dana uczelnia lub PAN) decyduje w oparciu o własne kryteria, jak dzielić otrzymane środki na poszczególne swe części składowe (w istocie w uczelniach w dużym stopniu już tak jest). I tu mogą pojawiać się wątpliwości: skąd gwarancja, że będą przy tym podziale stosowane akademickie, merytoryczne kryteria? Ano, pełnej gwarancji nie ma, ale jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że tak będzie. Po pierwsze, system opiera się na elementarnym zaufaniu do środowiska naukowego. To jest oczekiwanie racjonalne, skoro oceny dokonują osoby, które jednak dzięki dość ostrej procedurze uzyskały stopnie i tytuły naukowe. Po drugie, zawyżanie ocen słabych części (wydziałów, instytutów uczelni i PAN) na dłuższą metę byłoby nieracjonalne, bo w końcu skutkowałoby obniżaniem kategorii oceny całych jednostek dokonywanej przez Komitet Nauki.
Konsekwencje i niemożliwości
I to cały system. Oczywiście, zaprezentowałem tylko jego główną ideę opartą na samorządności i autonomii środowiska naukowego przy minimalizacji wpływu politycznego. Jest on zachowany, ze względu na konieczność strategicznych wyborów, tylko na pierwszym etapie ustalania budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe. Potem działają same instytucje nauki.
Pytanie brzmi: gdzie w tym systemie jest miejsce obecnego Ministerstwa Edukacji i Nauki? Nie jest potrzebne w dzisiejszej postaci. Pozostać powinna w jego gestii edukacja do poziomu licealnego. Całą resztę pracy robią upełnomocnione samorządne ciała w nauce, typu KRASP, PAN, uczelnie i powołany przez nie Komitet Nauki oraz gremia już istniejące, typu NCN, NPRH, które powinny stać się niezależne od Komitetu Nauki. A co z programami naukowymi o znaczeniu strategicznym? Powołuje je Rada Ministrów, dysponująca odpowiednią komórką do tego celu we współpracy z Komitetem Nauki.
I tu zaczynają się „niemożliwości”, a w każdym razie trudności. Jasne jest, że resort powinien pozostać, zmieniony w nowoczesne Ministerstwo Edukacji. Z kolei Komitet Nauki mógłby być w randze ministerstwa, z ministrem na czele. I na poziomie formalnym przemianowanie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Komitet Nauki byłoby symbolem realnej zmiany funkcji tego organu. Niech planuje strategię naukową kraju, programy strategiczne, ale niech nie rozdaje grantów i niech nie ma nadzoru nad instytucjami to czyniącymi. Komitet ten powinien być nade wszystko reprezentacją samorządnej nauki. Kolejną „niemożliwością” jest ewentualny zarzut, że taki system doprowadzi do premiowania słabszych, kolesiostwa, nepotyzmu, bo w uczelniach, w PAN będą dostawali kasę nasi, a nie lepsi. Argumenty przeciw takim obawom przedstawiłem wyżej.
Zasadniczym założeniem mojej propozycji jest przekonanie, że samorządność opierająca się na zaufaniu do środowiska naukowego jest o wiele bardziej racjonalnym instrumentem rozwoju nauki niż biurokratyczne ilościowe metody, niekiedy pod pozorem ścisłości skrywające sporą dyskrecjonalność zależną od woli urzędników i polityków. Skoro zaufanie do kompetencji uczonych leży u podstaw tej propozycji, jasnym jest, że wprowadzenie jej w życie wymaga radykalnego monitorowania i być może zaostrzenia kryteriów awansowych w nauce. Doktoraty muszą ponownie stać się symbolem jakości, podobnie habilitacje (jeśli w ogóle je zostawić), a także profesury muszą mieć jakość gwarantowaną. Jeśli to środowisko naukowe ma dzielić środki, to dbanie o jego jakość staje się warunkiem niezbywalnym tej propozycji.
Oczywiście cały nowy system finansowania nauki wymaga szczegółowego przemyślenia i skonkretyzowania. Tu zarysowałem tylko jego logikę. Może przynajmniej warto zacząć o tym rozmawiać?
Na koniec „osobista uwaga instytucjonalna”. Nie ukrywam, że wspomniane na wstępie doświadczenia instytutu, którym kieruję, były jednym z motywów sformułowania powyższej propozycji. Po pierwsze, minister pozbawił nas należnej dodatkowej subwencji, gdyż nie spodobały mu się wyniki badań istniejącego w IFiS PAN Centrum Badań nad Zagładą Żydów. W wyniku podjętych przez nas działań, wsparciu prawników, władz PAN, interpelacji poselskich, a nade wszystko w wyniku ogromnej i solidarnej presji społeczności uczonych środki te odzyskaliśmy. Po drugie, w procesie ewaluacyjnym naszym zdaniem bezzasadnie obniżono nam kategorie naukowe w filozofii i socjologii, a minister nie uwzględnił naszych odwołań. Złożyliśmy skargi do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Pierwszy wyrok, dotyczący filozofii, zapadł niedawno. Wygraliśmy. Sąd uchylił zaskarżoną przez nas decyzję ministra. Czekamy na uprawomocnienie się wyroku. Czekamy także na rozstrzygnięcie naszej skargi dotyczącej socjologii.
Te doświadczenia ukazują jedno: trzeba bronić swych racji, bo nie jest się w tym bez szans. Ale przecież o wiele lepiej byłoby, gdyby takie działania nie były potrzebne. Jak bardzo nie są, wiedzą zwłaszcza ci, w instytucie i poza nim, którzy włożyli tak wiele energii w obronę naszego stanowiska. Jestem im wciąż niezmiernie wdzięczny za pomoc i zaangażowanie, jednak pytam: po co tyle energii i czasu na walkę ze źle funkcjonującą biurokracją, z próbami upolityczniania nauki. Czy nie lepiej likwidować przyczyny, niż walczyć ze skutkami?
Andrzej Rychard
Nie idźmy tą drogą, panie Profesorze. Jedna kategoria dla całej uczelni i całej PAN? Bardzo niesprawiedliwe. Skrajny przykład: przeciętni humaniści na najlepszej uczelni technicznej mieliby być liczeni z większą wagą niż choćby Pana pracownicy (zakładam, że "uśredniona PAN" byłaby gorsza od najlepszych uczelni)? Tego typu uśrednianie (zwłaszcza dokonywane w niejasny, negocjacyjny sposób) niesie utratę informacji i zafałszowanie wyniku.
Poza tym: obecną sytuację badań na uczelni postrzegam negatywnie (połączenie w tym samym koszyku funduszu płac, wydatków na energię i eksploatację, oraz funduszu na badania naukowe nie wróży nic dobrego tym ostatnim), wolałbym powrót do środków na badania statutowe adresowane bezpośrednio do wydziałów.
Prawdę mówiąc, nie widzę, aby proponowany sposób w czymkolwiek ulepszał sytuację obecną. Negatywem jest oddanie ważnych decyzji finansowych (nadanie kategorii czy ustalenie proporcji podziału wewnątrz uczelni) w ręce gremiów, które dokonują tego w sytuacji wyraźnego konfliktu interesów. Remedium na arbitralne decyzje (a także permanentne zmienianie reguł ewaluacji w trakcie okresu oceny) mogą być odpowiednie zapisy ustawowe. Poza tym reguły ewaluacji wcale nie muszą być aż tak beznadziejne jak obecnie.
Absolutnie nie wynika z jednej kategorii dla całych uczelni i PAN, że wewnątrz nie byłoby zróżnicowania! Przeciwnie, każda uczelnia i PAN, jak napisałem, dzieliłaby tę ogólną dotację na swe części składowe zgodnie z własnymi kryteriami oceny. Nic by nie było „uśredniane”.