Skoro uczeni zaakceptowali doktorat jako wystarczający do otwarcia wszystkich drzwi, to takie są konsekwencje. Teraz habilitacja i tytuł profesora to wyrostek robaczkowy – istnieją, ale nikt nie wie po co – mówi w rozmowie z „Forum Akademickim” prof. Włodzimierz Bernacki, sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki, pełnomocnik rządu ds. reformy szkolnictwa wyższego.
W grudniowym numerze „Forum Akademickiego” red. Piotr Kieraciński rozmawia z wiceministrem Włodzimierzem Bernackim m.in. o polityce naukowej państwa, reformie Polskiej Akademii Nauk, zwiększeniu liczby studentów na kierunku lekarskim i o przyszłorocznym budżecie na naukę. Jednak gros pytań dotyczy ostatniej ewaluacji.
Ogłoszono program budowy elektrowni jądrowych. Tymczasem od lat słyszę o rozproszeniu i braku kadr dla tego typu energetyki.
Tego rodzaju tezy są nazbyt pesymistyczne. Miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu ministra Przemysława Czarnka z rektorem Akademii Górniczo-Hutniczej, prof. Jerzym Lisem. Te rozmowy pokazują, że jesteśmy na etapie podjęcia decyzji o utworzeniu kierunków studiów związanych z uzyskiwaniem energii z rozszczepienia atomu. Z drugiej strony przedstawiciele AGH zapewniają, że kształcenie w zakresie energetyki cieplnej jest prowadzone na szeroką skalę, a liczba fachowców jest dość duża. Zatem mówimy o uzupełnieniu czy też dopełnieniu, a nie kształceniu kadr dla energetyki jądrowej od zera. Nie jest tak, że na każdym etapie funkcjonowania elektrowni jądrowej potrzebni są specjaliści z zakresu procedur atomowych, potrzeba też po prostu wielu fachowców od energetyki.
Czy ministerstwo myśli o powołaniu specjalnych kierunków studiów?
Rozmawialiśmy na ten temat z rektorami AGH, Politechniki Śląskiej i Politechniki Wrocławskiej. A przy okazji o kształceniu na potrzeby przemysłu wydobywczego, bo tutaj mamy też poważne kłopoty. Potrzebni są inżynierowie, specjaliści od wydobycia i nie chodzi tylko węgiel, ale także inne substancje, minerały i kruszywa. Chcemy wspierać wszystkie kierunki kształcenia związane z energetyką. To mogą być kierunki zamawiane, stypendia fundowane i wiele innych form. Na stole jest wiele opcji, ale żaden z wariantów nie uzyskał jeszcze akceptacji.
Jak pan ocenia ewaluację 2022?
Od początku byłem nastawiony sceptycznie do tej ewaluacji.
Co pana niepokoiło?
Koncepcja tej oceny bardzo mocno oddziałuje na sposób prowadzenia polityki publikacyjnej w uczelniach i instytutach, tym samym „nieco” zniekształca wynik ostateczny. Ustawa 2.0 wygenerowała pozytywne zjawiska związane z umiędzynarodowieniem. To fakt, że dorobek polskich badaczy jest teraz wyraźniej obecny w przestrzeni międzynarodowej, że udało się skrócić pewien dystans dzielący nas od świata, także w naukach humanistycznych. Ale równocześnie ten system wygenerował pewne negatywne zjawiska, a zatem obraz dorobku naukowego uczelni uległ zafałszowaniu. Odpowiada za to zjawisko, które skrótowo nazywamy punktozą. Doprowadziło ono do spoglądania na aktywność naukową tylko i wyłącznie przez pryzmat pozyskiwania punktów przekazywanych na rzecz uniwersytetu, a to nie jest cel badań. Nie możemy tylko tak motywować podejmowania aktywności naukowej i publikacyjnej. Pojawiła się cała masa zagranicznych czasopism, które skorzystały na naszych rozwiązaniach systemowych i pozyskały z naszej przestrzeni akademickiej niesamowicie wysokie kwoty. W latach 2019 i 2020 było to odpowiednio 40 i 80 milionów złotych wydanych na publikacje w zagranicznych czasopismach, niezależnie od ich rzeczywistej roli w nauce, ale na podstawie liczby punktów, które im sami przyznaliśmy w toku przygotowań do ewaluacji. Te schematy, które zostały zaproponowane, a które odnoszą się do sposobu liczenia punktów, negatywnie wpływają na opis działalności naukowej. Sloty w obecnej postaci prowadzą do uśrednienia wyników i wybicia się nijakości, blokując równocześnie prezentację osiągnięć najwybitniejszych postaci polskiej nauki. To dotknęło szczególnie te dyscypliny, które są licznie reprezentowane. Najlepsi nie mogli wprowadzić do oceny całego swojego dorobku, a z drugiej strony pewna część mniej aktywnych naukowców nie zdołała wypełnić nawet tych czterech slotów. To prowadzi do uśrednienia w dół, gdyż nie widzimy całości dorobku tych najlepszych. Wydziały, które posiadały wielki potencjał badawczy, silne środowisko i zaplecze naukowe, uzyskały gorsze rezultaty. Przykład Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego jest znamienny.
Tu dochodzimy do trzeciego punktu, czyli liczby N. Niektóre uczelnie bardzo sprawnie radziły sobie z korygowaniem czy pudrowaniem liczby N, co poprawiło ich wynik ewaluacyjny. W pierwszym kryterium można się zastanowić, czy nie należałoby wyżej punktować uzyskanych patentów, jak to było dawniej. Oczywiście inaczej należy spojrzeć na patenty zgłoszone, które porównałbym do publikacji, czyli oceniał w pierwszym kryterium, a inaczej na patenty wdrożone, których ranga jest nieporównanie wyższa. Wciąż jest kwestia drugiego kryterium, w którym nie uwzględniono projektów ministerialnych, a to całkiem spora pula środków. Ograniczyliśmy katalog grantów, które mogą być wzięte pod uwagę do wybranych agencji grantowych, przez co spora część aktywności badaczy nie była w ogóle brana pod uwagę. Wcale niemałe osiągnięcia finansowe, uzyskane w wyniku realizacji grantów ministrów obrony narodowej, zdrowia, rolnictwa, infrastruktury czy w końcu także ministra nauki i szkolnictwa wyższego, nie były brane pod uwagę w ewaluacji. Warto pomyśleć o uwzględnieniu tych efektów finansowych przy równoczesnej zmianie procedury przyznawania środków, czyli wprowadzenia jakiejś formuły konkursowej w programach ministerialnych. Trzecie kryterium to ocena ekspercka oddziaływania na otoczenie. Tu mamy najwięcej odwołań, czyli zakwestionowania oceny ekspertów. Trzeba jakoś zmniejszyć uznaniowość tych ocen. Powinniśmy też stworzyć indeks czasopism branżowych, które dziś umierają śmiercią wcale nienaturalną. A przecież choćby czasopisma inżynierskie realnie wpływają na rzeczywistość, przekazując najnowszą czy też istotną wiedzę techniczną praktykom. Z kolei branżowe pisma medyczne, przekazując najnowsze osiągnięcia lekarzom praktykom, realnie kształtują rzeczywistość i to w bardzo szerokiej skali. Podobnie jest również w innych obszarach – są znakomite czasopisma popularyzatorskie z dziedziny psychologii, historii, matematyki, no i w końcu mamy czasopisma regionalistyczne, które są naprawdę ważne w regionach, i należy je utrzymać, a uznanie ich publikacji w trzecim kryterium z pewnością w tym pomoże. One wszystkie na pewno oddziałują istotnie w przestrzeni społecznej.
W wyniku ewaluacji mamy ogromny wzrost liczby uprawnień akademickich.
To nie jest zwiastun czarnej przyszłości. To się wpisuje w nasze myślenie o zrównoważonym rozwoju. Problem leży gdzie indziej – mianowicie w pewnych negatywnych zjawiskach, np. takim, że ocena dorobku naukowego realizuje się przez sam akt opublikowania, a nie poprzez dyskusje, recenzje. Dziekana czy rektora nie interesuje wartość merytoryczna tekstu, ale sam fakt publikacji. Konkursy ogłaszane przez rektorów czy dziekanów na najlepsze publikacje odwołują się nie do jakości samych prac, ale do miejsca ich publikacji i liczby punktów przyznawanych za artykuł. Nie liczy się recenzja, ocena ekspercka, ale liczba punktów, która zależy od czasopisma i pewnych wdrożonych przez nie procedur, a nie od wartości samego artykułu, czyli rezultatu prac badawczych. To bardzo negatywny wymiar oceny naukowej. Druga niepokojąca sprawa: tych „dwunastu sprawiedliwych” – mam na myśli minimalną liczbę N – nie musi być doktorami habilitowanymi czy profesorami. Wystarczy, żeby publikowali za punkty, ocena merytoryczna tych publikacji jest nieistotna. Nadając stopień doktora otwieramy każdemu uczonemu drzwi do wszystkich projektów i procedur.
Chodziło nam przecież o skrócenie ścieżki kariery naukowej.
Jednak spójrzmy na odłożony w czasie skutek kategoryzacji. Rezultat natychmiastowy to uzyskanie uprawnień, niezależnie od tego, jaką kadrę w danej dyscyplinie uczelnia posiada. Nie zastanawiamy się nad tym, czy daną dyscyplinę reprezentują uczeni z praktyką, potencjałem naukowym, doświadczeniem w promowaniu kadry, lecz dajemy uprawnienia akademickie do doktoryzowania i habilitowania jedynie na podstawie uzyskanych punktów za publikacje i wyniki z pozostałych dwóch kryteriów. Skoro tak, to nie oburzajmy się, że w małym mieście pojawia się dyscyplina, która ma wpływ społeczny, moc oddziaływania i będzie mogła promować doktorów. Głosowałem przeciwko temu rozwiązaniu. Skoro uczeni zaakceptowali doktorat jako wystarczający do otwarcia wszystkich drzwi, to takie są konsekwencje. Teraz habilitacja i tytuł profesora to wyrostek robaczkowy – istnieją, ale nikt nie wie po co. Należy, moim zdaniem, nie tylko je zachować, ale rada dyscypliny, która ma uprawnienia, powinna składać się w odpowiednim stopniu z osób z habilitacją i profesurą. Na pewno kryterium kadrowe powinno wrócić jako dodatkowy wymóg przyznania uprawnień akademickich. W grupie 12 N, jeśli ma ona mieć prawa akademickie, powinni być także mistrzowie, bo uniwersytet nie jest od przestrzegania egalitaryzmu, lecz od budowania zdrowej konkurencji. Jestem przekonany, że nie jesteśmy równo obdarzeni predyspozycjami intelektualnymi, a zatem musimy przyjąć taką perspektywę. Powinniśmy pomyśleć o przywróceniu jeszcze jednego kryterium, w którym mierzymy dorobek naukowy poprzez wypromowanie własnej kadry naukowej. Jeśli uniwersytet wspiera swoich pracowników w drodze do stopni i tytułów, to powinno być to nagrodzone. Z drugiej strony są uczelnie, które nie budują własnej kadry i środowiska naukowego, ale kupują kadrę. Na drodze awansu, czy to przygotowania rozprawy doktorskiej czy dorobku do habilitacji, mamy do czynienia z ocenami kolegialnymi – jest grupa recenzentów, grono ekspertów, np. w postaci komisji doktorskiej czy habilitacyjnej. Mamy zatem pewne środowisko naukowe, a w ocenie muszą brać udział mistrzowie, którzy są na wyższym, a co najmniej takim samym poziomie jak oceniany.
Czy do końca tego roku poznamy zasady kolejnej ewaluacji?
Raczej nie. Chce jednak powiedzieć, że zasadniczo będą one podobne do obecnych, z ważnymi korektami, ale tylko korektami doskonalącymi system. Oczekujemy od Komisji Ewaluacji Nauki, której kadencję przedłużamy o trzy miesiące – przyjęto stosowną ustawę, która czeka na podpis prezydenta – podsumowania jej pracy i wskazania kierunków zmian w ewaluacji. Jest też zespół, częściowo personalnie tożsamy z KEN, który już prowadzi prace nad tym samym zagadnieniem. Chcemy, żeby rozwiązania, które zostaną przyjęte, były akceptowalne dla ogółu naukowców.
Przyjęto dokument o nazwie Polityka naukowa państwa. Proszę wskazać najważniejsze elementy stosunku polskiego państwa do nauki uprawianej w naszym kraju.
Pierwsza wersja tego dokumentu wynikała wprost z ustawy. To był model właściwy dla scjentystów, którzy przekonani są, że rozwój nauki wpływa na rozwój przemysłu i odwrotnie, i to się tak samo nakręca. Chciałbym przypomnieć w tym miejscu Bertranda Russela, który przewidywał, że postęp zlikwiduje wszelkie zło, wprowadzi powszechną równość i sprawiedliwość, i zapanuje pokój powszechny. Obecna sytuacja na świecie pokazuje, jak bardzo naiwne były te nadzieje. Nowy dokument w sposób realistyczny wskazuje główne cele, w tym to, co związane jest z kwestiami pandemii i bezpieczeństwa, także w kontekście wojny, cyberbezpieczeństwa. Jest to dokument, który z natury rzeczy będzie się szybko dezaktualizował. Najważniejszym zadaniem państwa jest w tym obszarze wychowywanie obywateli do ciekawości świata, wzbudzanie zainteresowań, zachęta do zgłębiania wiedzy naukowej, zmierzania ku prawdzie, do studiowania i aktywności naukowej, ale również budowania systemu, w którym realizacja tego wszystkiego będzie miała konkretny wymiar materialny. Będzie to bardzo trudne w obecnej sytuacji.
Nie powinna się tam pojawić deklaracja dotycząca wzrostu nakładów na badania naukowe, czego oczekuje środowisko akademickie?
Nie. Jestem przeciwnikiem takiego rozwiązania. Także dlatego, że takie deklaracje już wcześniej padały wielokrotnie i nie przełożyło się to na praktykę budżetową.
Zwiększamy liczbę studentów kierunku lekarskiego, jednak w niewielkim stopniu przez wzrost limitów na „starych” uczelniach medycznych, a bardziej przez uruchamianie nowych ośrodków, mimo że często wyrażane są wątpliwości co do ich możliwości w tym zakresie.
Pytanie o to, czy kształcić więcej studentów na kierunku lekarskim, to pytanie o to, czy akceptujemy sytuację braku, systemowego niedoboru lekarzy. W parlamencie mieliśmy do czynienia z ciekawą debatą i głosowaniami. Nasza propozycja zmierzała do tego, aby stworzyć możliwość składania wniosków o uruchomienie kierunku lekarskiego także w uczelniach, które nie mają uprawnień do doktoryzowania w naukach medycznych. Zostało to usunięte w pierwszym etapie dyskusji, natomiast nie usunięto innych rygorów, czyli kadry naukowej, prosektorium, szpitali klinicznych. Nie usunięto też tego, że wniosek o uruchomienie studiów lekarskich jest opiniowany przez Naczelną Radę Lekarską i Polską Komisję Akredytacyjną. Dopiero te dwie instytucje decydują o tym, czy kierunek lekarski może zostać otwarty. Proszę sobie wyobrazić, że PiS mając większość sejmową, nie przegłosowało swojego projektu, głosowania były negatywne. Z projektu została wycięta możliwość prowadzenia studiów lekarskich przez uczelnie, które nie mają uprawnień do doktoryzowania. W Sejmie zadziałało lobby lekarskie. Dopiero dzięki temu, że w Senacie został zawarty sojusz zmierzający do tego, żeby kierunki lekarskie mogły być prowadzone w mniejszych ośrodkach, udało się wprowadzić poprawkę, a wprowadzona później w Sejmie dyscyplina głosowania sprawiła, że ta ustawa została przyjęta w początkowym kształcie. Powtarzam, nie chcemy stworzyć kierunków felczerskich, tylko stwarzamy możliwość utworzenia kierunku lekarskiego przez uczelnie, które nie mają praw do doktoryzowania w naukach medycznych, ale spełniają wszystkie inne kryteria.
Pan minister wierzy w lekarzy wykształconych w Płocku i Elblągu?
Dlaczego nie? Zwrócę uwagę na fakt, że obecna nowelizacja pozwala na to, by również uniwersytety znajdujące się w pierwszej dziesiątce mogły otwierać kierunki lekarskie. W tej chwili mówi się o Politechnice Wrocławskiej, ale także Uniwersytet Warszawski będzie mógł utworzyć kierunek lekarski. Jestem przekonany, że lekarze wykształceni według reguł określonych naszym prawem, pod nadzorem obu ministerstw – zdrowia oraz edukacji i nauki – także w małych ośrodkach, zapewnią nam dobry dostęp do usług medycznych, z czym dzisiaj są problemy.
Minister nauki powołał zespół ds. reformy Polskiej Akademii Nauk, w którym nie ma członków PAN. Są sami młodzi prawnicy.
Świetnie! Przy tworzeniu aktów prawnych nie trzeba spoglądać z perspektywy instytucji, których ciągłość datuje się od lat 50. dwudziestego wieku. Chcieliśmy, żeby to prawnicy spojrzeli na pewne problemy związane z funkcjonowaniem Polskiej Akademii Nauk. PAN nie przeszła znaczącej reformy po 1990 roku. Tylko profesor Michał Kleiber, jako prezes PAN, zdecydował się wprowadzić nowe ciało – Radę Dyrektorów Instytutów PAN. Jednak jej rola jest bardzo ograniczona. Zmniejszył też nieco liczbę wydziałów PAN. Poprosiłem członków naszego zespołu, aby rozważyli możliwość demokratyzacji modelu zarządzania Akademią, która w chwili obecnej działa wedle wzoru z czasów PRL. A po drugie, aby zaproponowali system sprawnego nadzorowania majątku PAN – tam pojawiają się choćby kwestie budynku Stacji Naukowej PAN przy ulicy Lauristone’a w Paryżu. Musimy brać pod uwagę działalność międzynarodową PAN, aby uniknąć sytuacji, gdy uderza ona w dobre imię państwa i narodu polskiego.
Co ma pan na myśli?
Choćby konferencje organizowane w Paryżu na temat udziału i winy Polaków za holokaust. Nie może być tak, że nasza Akademia promuje w świecie fałszywe informacje na ten temat. Chodzi też o podniesienie rangi instytutów PAN.
Czy chodzi o wyodrębnienie instytutów ze struktury PAN?
Nie, ale wyraźne rozgraniczenie tego, co jest częścią badawczą od korporacji. Trzeba jasno określić rolę każdej „części” Akademii, bo jeśli nie dokonamy rozgraniczenia działalności instytutów od korporacji, to wciąż będą pojawiały się stare kłopoty. O szczegółach jeszcze za wcześnie mówić, zwłaszcza że nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa PAN.
Podobno w ministerstwie od dawna leży kolejna wersja ustawy o NCN?
Rzeczywiście. Pierwszy nasz projekt nie zyskał akceptacji środowiska, gdyż był zbyt daleko idący. Mamy teraz nieco skromniejsze oczekiwania w stosunku do reformy Narodowego Centrum Nauki. Chcemy, żeby przy ocenie i przyznawaniu grantów istniało gremium odwoławcze. Obecnie odwołujemy się do tych samych osób, które wydały negatywną decyzję. Druga kwestia to jawność recenzji i ocen eksperckich. Uważam, że recenzenci i eksperci nie powinni się wstydzić swoich ocen i decyzji. Po trzecie wreszcie, uważamy, że w obszarze nauk humanistycznych i społecznych odsetek recenzentów i ekspertów z Polski powinien być znacznie wyższy, niż to jest obecnie.
Wzrost nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe w projekcie budżetu państwa na rok 2023 jest znacznie mniejszy niż w przypadku oświaty, a pytam o to w kontekście sierpniowego raportu KRASP o kłopotach finansowych polskich uczelni oraz podwyżek cen energii i wniosków o podwyżki płac.
Rzeczywiście wzrost nakładów na oświatę w 2023 r. jest wyższy niż na naukę i szkolnictwo wyższe. W projekcie budżetu państwa na rok 2023 wydatki na oświatę i wychowanie oraz edukacyjną opiekę wychowawczą zaplanowano w wysokości 70 512 790 tys. zł, co oznacza wzrost nakładów o 13,3% w stosunku do wydatków zaplanowanych w ustawie budżetowej na rok 2022 (62 219,7 mln zł), natomiast na szkolnictwo wyższe i naukę zaplanowano środki w wysokości 34 651 207 tys. zł, co oznacza wzrost nakładów o 8,4% w stosunku do wydatków zaplanowanych w ustawie budżetowej na rok 2022 (31 953 623 tys. zł). Zarówno w przypadku oświaty, jak i szkolnictwa wyższego przewidziano zarówno skutki przechodzące 4,4% podwyżek z 2022 r, jak i podwyżki 7,8% w 2023 r., choć niestety tylko dla oświaty udało się wywalczyć podwyżki od początku roku. W nauce i szkolnictwie wyższym te podwyżki planowane są od maja. Warto jednak mieć na uwadze to, że w tzw. ustawie okołobudżetowej udało się zagwarantować dla uczelni 1 miliard złotych w postaci obligacji, z czego prawie połowa (497 ml zł) wzorem lat ubiegłych trafi do uczelni badawczych IDUB, ale pozostałe 503 mln zł planujemy przekazać uczelniom na działania osłonowe, w tym związane ze zmianami cen nośników energii. Zarówno uczelnie – publiczne i niepubliczne – jak i inne jednostki sektora szkolnictwa wyższego i nauki, tj. instytuty badawcze i PAN, objęte zostały rozwiązaniami legislacyjnymi dotyczącymi działań osłonowych dla podmiotów wrażliwych w obszarze cen gazu, ciepła i energii elektrycznej. Maksymalna cena energii dla tych podmiotów określona została na poziomie 785 zł netto za MWh, co jest wartością bezpieczną dla podmiotów sektora nauki i szkolnictwa wyższego. O tym, jaką ulgę dla sytemu stanowi ta wartość, może świadczyć fakt, że ceny ofertowe energii elektrycznej na 2023 r. dla niektórych uczelni sięgały nawet 3500 zł/MWh.
Rozmawiał Piotr Kieraciński
Prof. Włodzimierz Bernacki (ur. w 1960 r.) jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki, pełnomocnikiem rządu do spraw monitorowania wdrażania reformy szkolnictwa wyższego i nauki. Pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie m.in. kierował Instytutem Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych. Wykładał również w Państwowej Wyższej Szkole Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu (obecnie Akademia Nauk Stosowanych w Przemyślu), Krakowskiej Akademii im. A. Frycza Modrzewskiego i na Akademii Ignatianum w Krakowie. Jest członkiem Ośrodka Myśli Politycznej. Przez dwie kadencje był posłem na Sejm RP, a obecnie jest senatorem RP. Prof. Bernacki jest politologiem, bada doktryny polityczne. Jest autorem kilkuset artykułów i kilkunastu książek, m.in.: Z dziejów polskiego liberalizmu politycznego (1994), Liberalizm polski 1815-1939: studium doktryny politycznej (2004), Myśl polityczna I Rzeczypospolitej (2011) i O wolności w czasach niewoli. Myśl polityczna polskich elit intelektualnych i politycznych XIX i XX wieku (2020).
Każdy naukowiec publikujący w profesjonalnych i liczących się w międzynarodowym środowisku naukowym czasopismach wie jak wygląda rzetelna recenzja artykułu, zatem nie ma potrzeby tworzenia kolejnej 'mafii' przyznającej pieniądze 'właściwym naukowcom' z 'właściwych uniwersytetów' i oceniających już zrecenzowane artykuły przez światowej klasy specjalistów.
'Punktoza' została wygenerowana niepotrzebnie i rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, np. wysoka punktacja niektórych czasopism 'predatory'. Łatwo rozwiązać ten problem poprzez stosowanie ogólnoświatowego rankingu czasopism np. takiego jak SCI, a nie powoływać 'radę kapturową' przyznającą dyskusyjną punktację czasopismom (w tym 'predatory'). Uwzględnianie w ewaluacji publikacji w 'lokalnych świerszczykach' doprowadzi do kolejnych nadużyć, a naukowców sprowadzi do rangi "nauczycieli szkół zawodowych".
Kolejny problem to przypisanie czasopism i naukowca do dziedziny, które zabija interdyscyplinarność badań.
Drenaż polskiego budżetu przez korporacje publikacyjne można zastąpić przeznaczeniem tych pieniędzy na rozwijanie międzynarodowej współpracy polskich naukowców, co zwiększy ich rozpoznawalność w międzynarodowym środowisku oraz wyższe wynagrodzenia, a nie dotowanie obcego kapitału.
Ciekawy wywiad. Odnośnie odwołań, jawności recenzji i ocen eksperckich pewnie część środowiska poparłaby takie zmiany. Z doświadczenia wiem, że wiele recenzji było/jest haniebnych np. stwierdzanie, że w danym mieście Polski nie może być dobrych naukowców. Albo przykład z ostatniej Sonaty-BIS, gdzie recenzent uznał, że ciężko będzie skomercjalizować wyniki projektu NCN. Rozumiem, że przy 10% success rate, trzeba odrzucać wiele dobrych projektów. Ale nie na podstawie słabych jakościowo recenzji przez które, nawet nie pozwolą na poprawę treści wniosku do przyszłej edycji.