Nauki ścisłe są skuteczniejsze niż humanistyka i nauki społeczne w zdobywaniu grantów, nagród czy innych form uznania i wsparcia, bo są po prostu lepsze i bardziej potrzebne. Dowód? Przecież zdobywają więcej grantów, nagród i innych form uznania…
Wedle powszechnej dziś opinii, uniwersytety są i powinny być fabryką (lubimy mówić: kuźnią) wiedzy nastawionej na rozwój technologiczny, który z kolei ma przekładać się na wzrost gospodarczy. To prowadzi do podporządkowania uniwersytetu logice rynkowej konkurencji. Zamiast być przede wszystkim miejscem niezależnego i krytycznego myślenia, staje się przedsiębiorstwem, które – aby przetrwać i prosperować – musi sprzedawać swoje usługi i produkty. W takim rozumowaniu znika podstawowa jego funkcja jako dobra publicznego, a jedynym kryterium oceny „użyteczności” nauki zostaje zysk ekonomiczny.
Jeśli krytyka ta brzmi zbyt znajomo, to wzywamy czytelników, by nie uznali tego za antyliberalną jeremiadę. Nie namawiamy bowiem do porzucania przez uniwersytety rachunku ekonomicznego. Zwracamy tylko uwagę, że w przeciwieństwie do fabryki, zysk finansowy nie jest celem istnienia uczelni, a jedynie warunkiem jego funkcjonowania i realizowania zupełnie odmiennych zadań. Banalne? W poniższym tekście chcemy zwrócić uwagę na przejawy i wcale nie trywialne negatywne skutki buchalteryjnego spojrzenia na uniwersytet jako fabrykę, a nie społeczną strukturę realizującą złożoną misję nauki, edukacji i kulturotwórczej aktywności społecznej. Chcemy też wskazać, że skutki te rozkładają się nierównomiernie, bardziej po stronie nauk humanistyczno-społecznych niż ścisłych (w rozumieniu: całe pole STEM). I choć różnicom tym nie są winni ani „humaniści”, ani tym bardziej „ścisłowcy”, a raczej system nauki w Polsce, zbyt często rodzące się na tej linii wojny zastępcze niepotrzebnie dzielą polską akademię na dwa zwaśnione plemiona.
„Potargujmy się” z badaczami
Jednym z jaskrawych przejawów buchalteryjnego podejścia do uniwersytetów – czy ogólniej do nauki – jest systematyczne obniżanie finansowania publicznego i rosnące uzależnienie akademii od zewnętrznych źródeł dochodu. Jeśli ostatecznie liczy się tylko rachunek ekonomiczny, to czy nie warto „potargować się” z badaczami i kupić ich pracę za mniej raczej niż za więcej? To oczywiście ma negatywne skutki dla jakości i stabilności pracy na uczelni, która coraz bardziej podlega presji na osiąganie szybkich, policzalnych efektów. Zamiast zajmować się badaniami i nauczaniem, naukowcy poświęcają swój czas i energię na pozyskiwanie funduszy, pisanie raportów i osiąganie mierzalnych wyników. Zamiast współpracować i dzielić się wiedzą, rywalizują i bronią swoich partykularnych interesów. Często oznacza to działania pozorne, dobrze wyglądające z perspektywy narzędzi parametrycznych, ale bezwartościowe naukowo.
Dotknęło to również system grantowy, który miał być wsparciem dla ambitnych badań wymagających dodatkowego finansowania, a stał się mechanizmem wymuszającym coraz ostrzejszą konkurencję o coraz mniejszy tort. Tendencja do finansowania badań przez konkurencyjne mechanizmy grantowe, a nie z uczelnianych funduszy badawczych, nasila się w całej Europie od ponad 30 lat i jest – ogólnie rzecz biorąc – zdrowym przejawem dążenia do transparentności w dystrybucji środków. W Polsce jednak mechanizm ten skorelowany został z długotrwałym procesem głodzenia nauki, tj. żenująco niskimi pensjami i kurczącymi się środkami na badania. W efekcie granty są nie tylko instrumentem wsparcia nowatorskich badań, ale przede wszystkim dopełnieniem zbyt niskich pensji. Ubieganie się o granty jest więc tyleż elementem polityki naukowej, co troski o budżet domowy. Przy wskaźniku sukcesu, który dla ostatniego konkursu OPUS spadł poniżej 10%, oznacza to, że granty Narodowego Centrum Nauki są losowo rozdzielanym bonusem dla szczęśliwców wygrywających na loterii fundacji grantowej. To, co miało być mechanizmem racjonalizacji wydatków, staje się swoim zaprzeczeniem. I znów – żeby było jasne: nie wzywamy do porzucenia systemu grantowego (tu wyjaśniamy: osobiście radzimy sobie w systemie grantowym, a nawet mamy w tym względzie przyzwoite osiągnięcia, krajowe i międzynarodowe). Sądzimy jednak, że jest on być może – przy wszystkich jego ważnych zaletach – błędnie ustawiony w ogólnym modelu finansowania nauki w Polsce. Stąd, obok pobudzania cennych badań, przynosi też długofalowe negatywne konsekwencje.
Marginalizowane HS
Z perspektywy uprawianych przez nas dyscyplin (socjologii, historii i filologii), szczególnie niepokojące jest to, że oba wspomniane zjawiska – to znaczy rosnąca presja na mierzalne narzędzia parametryzacyjne oraz model akademii jako instrumentu wzrostu gospodarczego – jednoznacznie faworyzują nauki ścisłe, a marginalizują nauki społeczne i humanistyczne. Jeśli chodzi o kwestie parametryzacyjne, to wystarczy wspomnieć nieadekwatność narzędzi typu impact factor, indeks Hirscha czy liczba cytowań dla humanistyki i dużej części nauk społecznych. Pamiętajmy, że wskaźniki te rozwijano dla pomiaru rozpowszechniania wiedzy w naukach ścisłych, które charakteryzują się zwykle większą standaryzacją, formalizacją i uniwersalnością. Dziś oczekuje się, że narzędzia stworzone dla nauk ścisłych będą jednakowo skutecznie mierzyły osiągnięcia w radykalnie odmiennych dziedzinach, ignorując jednocześnie zasadniczą nieprzystawalność tego instrumentarium.
Dla przykładu, standardowe indeksy Scopus i Web of Science nie uwzględniają cytowań z monografii i w monografiach, a więc najważniejszej formy publikowania wyników badań humanistycznych. Uzyskiwany w Scopusie czy WoS wynik jest więc dla humanistyki nie tyle zafałszowany, co całkowicie bezsensowny i bezużyteczny. Nie można też zapominać, że typowa humanistyczna monografia osiąga szczyt cytowalności po 15–20 latach od publikacji, czyli wtedy, gdy jej autor jest już na zupełnie innym etapie kariery, a może i na emeryturze. W efekcie humanistyka i nauki społeczne wypadają parametryzacyjnie słabo, a to bezrefleksyjnie przenoszone jest na opinię o tych dziedzinach jako takich. Dowód? Wśród 20 naukowców zgłoszonych dotąd przez senaty uczelni do Nagrody Heisiga (jedna z najwyższych nagród naukowych w Polsce), znalazł się tylko jeden humanista (historyk), jeden ekonomista i 18 „ścisłowców”. Wyraz absolutnej intelektualnej hegemonii „ścisłowców”? Przypadek? Nie sądzimy.
Humaniści nie potrafią
Podobnie działa przekonanie o uczelniach jako instrumencie wzrostu gospodarczego. Dyscypliny ścisłe niewątpliwie znacznie lepiej niż humanistyka sprawdzają się w roli dostarczycieli nowych technologii, patentów czy spin-offów, przykładając się w ten sposób do korzystnego wyniku ekonomicznego. Humaniści tego nie potrafią. Oświeceni technokraci wprawdzie nie wyciągają z tego wniosku o całkowitej bezużyteczności nauk HS, ale oczekują przynajmniej wkładu w innowacje społeczne lub polepszenie warunków dla rozwoju gospodarczego. Jest to jednak oczekiwanie chybione choćby dlatego, że trudne nie tylko do zmierzenia, ale też do zmonetyzowania, a przy tym ignorujące funkcje i zadania humanistyki tam, gdzie one rzeczywiście się przejawiają. Gdzie w takim myśleniu o nauce mieszczą się choćby fundamentalne dla kultury polskiej działania prof. Jana Miodka albo prace polskich urbanistów, którzy przeorali planowanie przestrzeni miejskich? I kto nam wmówił, że „precyzyjne wyznaczenie odległości do Wielkiego Obłoku Magellana” jest obiektywnie większym osiągnięciem niż prace Pracowni Prostej Polszczyzny na co dzień pomagającej milionom Polek i Polaków w ich komunikacji z urzędami? Błędne koło rozumowania się zamyka: nauki ścisłe są lepsze, bo lepiej realizują wymagania sformułowane na podstawie właściwości nauk ścisłych.
Fiksacja na wizji uczelni jako przedsiębiorstwa utrudnia dostrzeżenie, że jej rola realizuje się nie tylko na styku nauka-technologia, ale także nauka-kultura-społeczeństwo. Dotyczy to zarówno tak oczywistych zadań humanistyki, jak badanie kultury, języka i tradycji, jak i związanych z tym bardziej złożonych funkcji społecznych. Coraz słabiej domagamy się, by uniwersytet pozostał miejscem publicznej debaty kształtującej postawy i wartości, miejscem krytycznych pytań i analiz. Zapominamy też o lokalnym i regionalnym charakterze uczelni. Uniwersytet, zamiast być aktywnym uczestnikiem życia hic et nunc, ryzykuje przeistoczenie się w instytucję wyrwaną ze swego społecznego kontekstu. Traci rolę kuźni elit intelektualnych, kształcącej absolwentów gotowych w swoich środowiskach służyć społeczeństwu jako – lokalni, regionalni i globalni – liderzy. A przecież w obliczu zachodzących zmian społecznych jak nigdy wcześniej potrzebujemy nie tylko przydatnych dla gospodarki specjalistów, potrafiących wiedzę przekuć w technologie, ale też odpowiedzialnych liderów, którzy rozumieją szerszy kontekst wyzwań cywilizacyjnych. Świadomych, krytycznych i gotowych do stawiania czoła wyzwaniom przyszłości.
Nadkruszone fundamenty uniwersytetu
Podsumowując, model finansowania nauki oparty na ostrej konkurencji i restrykcyjnych mechanizmach rynkowych może wyglądać na pierwszy rzut oka racjonalnie, a na pewno oszczędnie. Rządzący zapewniają, a podatnicy wierzą, że publiczne środki nie są marnowane, że ich dystrybucja jest pod ścisłą kontrolą państwa. Tylko że konsekwentne wdrażanie takiego modelu niszczy stabilność pracy naukowej, zachęca do działań pozornych, a ostatecznie – podważa sensowność całego systemu nauki w Polsce. Efekt jest więc przeciwny do zamierzonego. Co więcej, skutki te w stopniu nieproporcjonalnie większym kumulują się w naukach społecznych i humanistycznych. Na europejskich uniwersytetach widać dziś głęboki kryzys nauk społecznych i humanistycznych, a dokładniej – ich społecznej funkcji i mechanizmów ich funkcjonowania. A to kruszy fundamenty uniwersytetu jako takiego.
Nie zaproponujemy tu łatwych rozwiązań tych złożonych problemów. Sądzimy jednak, że nazwanie ich może być dobrym wprowadzeniem do podjęcia szerszej debaty i do wyjścia poza szukanie doraźnych i partykularnych recept. Nauki w Polsce nie naprawi ani proste dosypanie pieniędzy do systemu, ani lepszy system grantowy, ani też ostateczny triumf jednego akademickiego plemienia nad drugim. Zamiast dróg na skróty, musimy wrócić do uprawiania uniwersytetu jako złożonej całości realizującej różne, ale niekonkurencyjne i wewnętrznie powiązane cele naukowe, dydaktyczne, gospodarcze, społeczne i kulturalne. To, że zadań tych nie da się zmierzyć jedną miarą. jest być może zmartwieniem ministerialnych urzędników. Ale dla nas, pracowników nauki, to właśnie owa różnorodność jest najcenniejszą cechą uniwersytetu.
Mateusz Błaszczyk, socjolog, Uniwersytet Wrocławski
Marcin Wodziński, judaista, Uniwersytet Wrocławski
Dobry tekst, z większością tez mogę się - jako ścisłowiec - zgodzić. Nie da się jednak ukryć, że ścisłowcy zaczynają czuć pewne zniecierpliwienie tym, jak odmiennie traktuje się ich i humanistów, stąd może dwa plemiona. My mamy robić naukę na poziomie światowym, humanistom nadal wypada publikować po polsku, nawet w czysto międzynarodowych, uniwersalnych tematach. Przeciętny chemik czy biolog konkuruje z naukowcami z całego świata, bo już nawet czasopisma dobre i uznane nie są według ministerstwa na tyle dobre, by zapewniały kategorię A. Mamy zatem publikować w czasopismach najlepszych, ale na to potrzeba pieniędzy. Pieniędzy na badania, pieniędzy na aparaturę (koszmarnie drogą w zakupie, utrzymaniu; koszty te wzrosły w ostatnich latach nierozsądnie). Tych pieniędzy nie ma. Zakup dużej aparatury za kilka milionów jest w tej chwili tak trudny, że prawie niemożliwy. Do tego granty - przepraszam, ale posłużę się tzw. dowodem anegdotycznym. Otóż, przeglądałem sobie wyniki Opusa, w różnych panelach. I trafiło mi się streszczenie popularnonaukowe pewnego przyznanego projektu z jednego z paneli HS. Pomijam już fakt, że każdy przeciętnie zorientowany naukowiec wyczułby w nim bełkot i kompletny brak możliwości opublikowania wyników w czymkolwiek o choćby średniej renomie. W tym jednostronicowym tekście roiło się od błędów gramatycznych, ortograficznych, edytorskich. Jeśli tak wyglądał najłatwiejszy do napisania fragment, to mogę sobie tylko wyobrażać, jak wyglądała reszta projektu. W dowolnym panelu NZ czy ST tak przygotowany projekt trafiłby do kosza w pierwszym etapie. To sporo mówi o tym, gdzie w tej chwili znajdują się oba plemiona.
Czy jeśli rynek nie potrzebuje filozofów to znaczy że mamy zamykać wydziały filozofii i przestać rozwijać dorobek ludzkiej cywilizacji, kultywowany, budowany od czasów starożytnych, tylko dlatego że prezes Kowalski właściciel firmy nie potrzebuje absolwentów filozofii? Uniwersytet to przede wszystkim świątynią wiedzy a nie pośredniak przygotowujących płatnych robotników dla przemysłu. Oczywiście że fajnie jest jak absolwenci mogą znaleźć pracę ale na pewno uniwersytet nie powinien za główny cel mieć dostosowywanie się do oczekiwań rynku pracy (tym bardziej upośledzonego rynku pracy, bo dostosowywanie ułomnego rynku to droga do nikąd). Zadaniem uniwersytetów jest rozwijanie wiedzy nawet gdy nie ma ona rynkowego zastosowania oraz uczenie ludzi jak się uczyć. To noszą ludzka, cywilizacyjna odpowiedzialność. Wystarczy to sobie przypomnieć i zapamiętać!
Jeśli pieniędzy na badania z tzw. uczelni głodzonych prawie nie ma, a Autorzy artykułu krytykują obecny system grantowy, czyli zdobywania finansowania badań z zewnątrz, to co proponują w zamian? Poproszę o konkretne rozwiązania i pomysły.
Zależność jest prosta ścisłowiec zawsze może uprawiać nauki społeczne i humanistyczne, zaś w drugą stronę raczej jest trudno.
Nauki społeczne przyniosły postęp w ostatnim wieku ?
Jaki ?
Czy to pozwoli wyżywić większą liczbę ludzkości lub zaspokoić ich potrzeby podstawowe.
Czy nauki humanistyczne zatrzymają migrantów w ich krajach ?
Czy nauki społeczne odpowiedziały na pytanie jak zatrzymać migrantów w ich krajach ?
Jak widać po tym co dzieje się w USA i Europie - NIE.
Co może jeszcze prawnik badać? Chyba systemy prawne od czasów rzymskich są już przebadane, a systemy prawne ludów prymitywnych są już na wymarciu wraz z zanikaniem takich ludów.
Wszystkie studia doktorancie w zakresie humanistyki i nauk społecznych winny być płatne, a nie są.
Czy polonista ma mieć takie same zarobki jak informatyk ?
Prawnik bada twórczość mędrców z Wiejskiej, a oni dostarczają ciągle nowych tematów.... Dlaczego prawnik miałby tylko badać historię prawa a nie teraźniejszość?
Prawnik bada tak jak sędziowie polscy badają sprawy sądowe - czysta fikcja.
Badanie to docieranie do prawdy, a analiza materiałów z Wiejskiej to tylko interpretacje.
hehe, czyli ścisłowcom udało się znaleźć świętego Graala i zatrzymali masy migrujące do Europy i USA; nie mówiąc o zaspokojeniu potrzeb podstawowych ludzkości...
To humaniści rządzą światem, jest ich 95%.
Problem zalewania imigrantami Europy był już do przewidzenia w latach 80 ubiegłego wieku.
Polonista? Nigdy w życiu! Najważniejsza jest "inteligencja techniczna" typu agronom, bo przecież największym osiągnięciem ludzkości jest odkrycie, że obornik rozrzucony dookoła wspomaga wzrost tego, co można zjeść. Nieprawdaż?
Stawianie w taki sposób pytań świadczy o kompletnym niezrozumieniu znaczenia kultury dla ogarnięcia rozwoju cywilizacji. Już sam fakt składania zdań jest wynikiem nie znajomości cyferek lecz socjalizowania w określonym środowisku. Żenada.
Nie pisałem o kulturze, nie pisałem o naukach przyrodniczych ( chodzi o inny post w tej grupie postów). Widać, że " humaniści" chcą mnie zdyskredytować, że mam jakieś braki intelektualne czy w wychowaniu.
Czy to, że Europa jest socjalistyczna, wynika z kultury czy z racji prac Engelsa i Marksa, nie wspominając o bliskiej obecności socjalistycznej Rosji ?
Czy to nie kultura europejska zniszczyła kultury rdzennych ludów obu ameryk ?
"Zależność jest prosta ścisłowiec zawsze może uprawiać nauki społeczne i humanistyczne, zaś w drugą stronę raczej jest trudno." - nieprawda. Każdy może uczyć się każdej dziedziny. I powinniśmy jako ludzkość iść w interdyscyplinarność, czyli więcej matematyki i fizyki na studiach humanistycznych, oraz więcej przedmiotów humanistycznych na studiach ścisłych.
"Nauki społeczne przyniosły postęp w ostatnim wieku ?
Jaki ?" - ogarniały cały chaos powojenny i rewolucję społeczno-obyczajową? Dziennikarstwo, socjologia, ekonomia, historia, kulturoznawstwo, nauki związane ze sztuką literaturoznawczą, teatralną, filmową, muzyczną, architektoniczną? Teraz w dobie rewolucji internetowej, mediów społecznościowych oraz rozwoju AI jest jeszcze większe zapotrzebowanie na tego typu wiedzę.
"Czy to pozwoli wyżywić większą liczbę ludzkości lub zaspokoić ich potrzeby podstawowe." - pośrednio tak. Z naukami humanistycznymi jest trochę jak z pracownikami sprzątającymi - ewidentnie widać ich brak i są bardzo niedoceniani.
Skąd pewność, że humanista nie mógłby uprawiać nauk ścisłych? Pytanie o to, co może współcześnie badać prawnik obnaża zupełny brak wiedzy o charakterze badań w zakresie prawa. Jakie trzeba mieć wąskie horyzonty myślowe, by nie zauważać znaczenia nauk społecznych i humanistycznych dla rozwoju społeczeństw.
Nie będę polemizował. Załatwiajcie sobie sami pieniądze u sponsorów, a nie oczekujcie ich z budżetu państwa.
Tak prosty fakt tłumaczy jakie jest zapotrzebowanie na was.
Ciekawe czy jakaś firma kiedykolwiek zleciła badania naukowe prawnikom z uczelni.
"Ciekawe czy jakaś firma kiedykolwiek zleciła badania naukowe prawnikom z uczelni"
Przepraszam, czy to żart?
Skoro zlecają badania naukowe (nie ekspertyzy prawnicze, gdyż te badaniami naukowymi nie są) to po co prawnikom uczelnianym pieniądze z budżetu państwa ?
Jestem humanistką, która regularnie współpracuje z różnymi instytucjami. W liceum w przerwach między olimpiadami sama robiłam zadania z rachunku prawdopodobieństwa, bo było to całkiem przyjemne: humanistykę wybrałam z pasji, a nie dlatego, że nie umiałam w cyferki. Zapominacie drodzy ścisłowcy i drodzy humaniści, że prawdziwy uczony, to ten, który umie się dziwić złożoności świata w jego rozmaitych odmianach i nieumiejętność docenienia zdobyczy nauk ścisłych, przyrodniczych czy humanistycznych świadczy tylko i wyłącznie o miałkości samoograniczającego się umysłu.
Rachunek prawdopodobieństwa jest całkiem prosty, więc nie ma się czym chwalić. Matematyki można nauczyć się na pamięć i absolwenci matematyki i fizyki szczególnie po pedagogicznych studiach nie są ścisłowcami. Uzdolnienia matematyczne przejawia koło 5% procent rocznika, a samych studiów technicznych w strukturze edukacji jest chyba 25%, więc oznacza to, że humaniści studiują nauki techniczne, ale chyba nie pchną w tym obszarze nauki do przodu. Obecny mierny poziom nauki polskiej wynika stąd,
nauki techniczne najlepiej wypadają w ostatniej ewaluacji, że tak na prawdę publikacje zwane dziś naukowymi jak niektórzy twierdzą to prawie 90% zwykłej makulatury, żeby nie było że to mój pogląd. Jak się przyjrzymy tym publikacjom, to faktycznie nie pchają one nauki do przodu, gdyż są zwykłą dyfuzją naukową czy inżynierską, co oznacza, że ktoś coś zrobił co pchnęło naukę do przodu a pozostali tylko to stosują w różnych obszarach.
Bardzo dobry tekst. Tę debatę trzeba kontynuować bowiem to nauki społeczne przyniosły postęp w ostatnim wieku. Techniczne i tzw ścisłe nie radzą sobie ani z aplikacją wiedzy, ani z jej komercjalizacją, ani z regulacją. Najnowszy przykład to AI.