Badaczu kultury Lasowiaków lub czeskiego piwowarstwa, jesteś gorszy nie dlatego, że nie potrafisz prowadzić badań i pisać artykułów, lecz z powodu tematyki badań, która nie interesuje nauki zachodniej. Jesteś gorszy, bo sądzisz, że jako polski lub czeski humanista masz istotne obowiązki wobec własnego społeczeństwa, bo zapomniałeś, że dla światowych naukowców liczy się wyłącznie czytelnik angielskojęzycznych czasopism – pisze dr hab. Zbigniew Osiński z Instytutu Nauk o Kulturze Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, zwracając uwagę, jak nowe narzędzia informatyczne zmieniają paradygmaty umiędzynarodowienia publikacji i ich widoczności.
Jeden z zabiegów służących manipulowaniu wymianą poglądów polega na zasugerowaniu, że istnieje podział na lepszych i gorszych, z jednoczesnym określeniem zasad przynależności do obu grup. Kryteria są tak określone, by wszyscy, którzy nie zgadzają się z manipulantem, zostali zaliczeni do gorszych. Zabieg ten pozwala uniknąć merytorycznej polemiki, bowiem gorsi z natury nie mają racji. Ja jestem ten lepszy, więc to mi należy wierzyć. Niestety świat nauki nie jest wolny od takich metod. Wznowiona obecnie dyskusja o stanie polskiej nauki i niezbędnych reformach przyniosła kilka przykładów takich zabiegów.
Pojawił się podział na „zadowolone peryferia”, które w Polsce jakoby dominują kosztem „aspirującego centrum”. Gorsi, czyli „zadowolone peryferia”, to badacze ograniczający się do krajowego obiegu naukowego, zadowoleni ze swojej izolacji, skupiający się na wąskiej współpracy krajowej. Są gorsi, bowiem jakoby nie dorównują poziomem zawodowym międzynarodowym standardom uprawiania nauki. Lepsi, czyli „aspirujące centrum”, to badacze zorientowani międzynarodowo, dążący do publikowania w języku angielskim i współpracy z zagranicznymi kolegami.
Autorzy kolejnego podziału sugerują, że polska nauka dzieli się na dwie grupy. Społeczność lepszą, którą tworzą osoby rozumiejące, iż niezbędne są ściśle określone zmiany (tzw. umiędzynarodowienie), żeby w nauce było lepiej oraz gorszą, którą tworzą zwolennicy cementowania obecnego systemu. Druga grupa to tzw. równoległy model nauki, czyli nauka robiona „w ukryciu”, tylko po polsku.
Merytoryczna dyskusja ze wszelkimi podziałami na lepszych i gorszych nie ma sensu, bowiem nie po to zostały one stworzone. Jeżeli zabieram w tej sprawie głos, to jedynie w celu wykazania, że ich autorzy zasugerowali mi istnienie w środowisku naukowym innych podziałów. Po pierwsze, na tych, którzy rozumieją specyfikę metodologiczną nauk humanistycznych i społecznych, a także dostrzegają istotne różnice w uprawianiu tych dziedzin w porównaniu do pozostałych, oraz tych, którzy tego aspektu funkcjonowania nauki nie rozumieją. Po drugie, na tych, którzy dostrzegają wpływ nowoczesnych technologii informacyjno-komunikacyjnych na naukę oraz na tych, którzy mają z tym problem.
Specyfika humanistyki i nauk społecznych sprowadza się do języka, a raczej do ok. siedmiu tysięcy języków istniejących na świecie. Komunikacja międzyludzka, twórczość kulturalna, aktywność polityczna, prawna, medialna, edukacyjna i każda inna oraz utrwalanie śladów tejże aktywności odbywają się w konkretnym języku. Naukowiec, który chce rzetelnie zbadać dowolny obszar aktywności człowieka, w której kluczowym elementem jest język, musi ten język znać. Cały świat badaczy takiego obszaru zamyka się w obrębie znających język, w którym realizowana jest badana aktywność ludzi. Dlatego publikowanie w języku badanych społeczności nie oznacza zamykania się w „zadowolonych peryferiach” lub w „równoległej nauce”. Bowiem każdy, bez względu na miejsce pracy i zamieszkania, kto bada np. kulturę Lasowiaków, nie będzie miał problemu z przeczytaniem artykułu napisanego w języku polskim. Każdy, kto bada czeskie piwowarstwo, nie będzie miał problemu z przeczytaniem artykułu napisanego w języku czeskim.
Prawdziwym problemem nie jest więc język publikacji inny niż angielski. Prawdziwym problemem jest traktowanie badań nad kulturą Lasowiaków lub czeskiego piwowarstwa jako przejawów prowincjonalizmu i zaściankowości. Skoro twoje badania nie interesują świata angielskojęzycznego, skoro twoich artykułów nie publikują najlepsze czasopisma skoncentrowane na problematyce Zachodu, to znaczy, że jesteś gorszy.
Skąd taki wniosek? Z przeglądu artykułów opublikowanych w języku angielskim w czasopismach indeksowanych w bazie Scopus. W ostatnim ćwierćwieczu ustalono istnienie następujących zjawisk:
Badaczu kultury Lasowiaków lub czeskiego piwowarstwa, jesteś gorszy nie dlatego, że nie potrafisz prowadzić badań i pisać artykułów, lecz z powodu tematyki badań, która nie interesuje nauki zachodniej. Jesteś gorszy, bo publikujesz w języku zrozumiałym nie tylko dla badaczy tejże problematyki, lecz także dla innych grup potencjalnie zainteresowanych taką tematyką: nauczycieli, studentów, dziennikarzy, muzealników i różnych pasjonatów. Jesteś gorszy, bo każdy kto publikuje po polsku lub czesku, jest gorszy. Jesteś gorszy, bo sądzisz, że jako polski lub czeski humanista masz istotne obowiązki wobec własnego społeczeństwa, bo zapomniałeś, że dla światowych naukowców liczy się wyłącznie czytelnik angielskojęzycznych czasopism. To nic, że ważną rolę humanistyki wobec społeczeństwa podkreślali tacy myśliciele jak Odo Marquard, Martha Nussbaum, Richard Rorty, Stanley Fish i inni. Intelektualne pobudzanie ludzi, cementowanie wspólnot, kulturowe zaangażowanie, zaszczepianie wątpliwości, krytycyzm i stymulowanie wyobraźni nie przekładają się na punkty w ewaluacji. Ty masz publikować po angielsku, a o społeczną misję humanistyki niech dbają media i edukacja. Co tam jacyś naukowcy.
Nowoczesne technologie informacyjno-komunikacyjne, a zwłaszcza Internet i algorytmy sztucznej inteligencji, w sposób istotny zmieniają znaczenie takich pojęć jak międzynarodowa dostępność i zasięg obiegu naukowego (krajowy vs. międzynarodowy). Obecnie publikacja naukowa udostępniona w internetowym zasobie (czasopismo, repozytorium, biblioteka cyfrowa, blog), który indeksowany jest w wyszukiwarkach specjalistycznych, takich jak Google Scholar, Google Books, BASE lub katalogach/bazach typu Baza Nauki, CEJSH, DOAB, DOAJ, OpenAIRE Catalogue, OAJI, OAlster, dostępna jest dla zainteresowanych na całym świecie. Traktowanie artykułów opublikowanych w polskich czasopismach i książek wydanych przez polskie wydawnictwa jako zamkniętego obiegu krajowego stało się bezzasadne. Oczywiście, o tyle, o ile wydawcy dbają o informatyczne standardy wydawnicze narzucone przez redakcje wspomnianych wyszukiwarek i katalogów. Ważne jest także stosowanie zasady otwartego dostępu (wyłącznie modele: zielony – autor sam umieszcza prace w repozytorium; diamentowy – koszty wydawania czasopism i utrzymania wydawnictw pokrywają uczelnie, instytuty, stowarzyszenia naukowe). Barierę językową likwidują systemy tłumaczenia maszynowego typu DeepL i Google Translate. W przypadku tekstów z nauk humanistycznych i społecznych jakość tłumaczeń jest obecnie wystarczająca.
Biorąc pod uwagę wspomniane rozwiązania informatyczne, w przypadku nauk humanistycznych i społecznych uczestnictwo w międzynarodowym obiegu naukowym, a także dostępność dla potencjalnie zainteresowanych zapewnione jest wtedy, gdy:
Po zastosowaniu powyższych zabiegów zasięg terytorialny i językowy publikacji jest nieograniczony, a popularność pracy zależy głównie od jej tematyki i jakości naukowej. Szanowni naukowcy, w wieku XXI publikując w Polsce i po polsku, bez problemu można dotrzeć do całego świata, nie tylko naukowego, co w przypadku nauk humanistycznych i społecznych jest szczególnie ważne.
Zbigniew Osiński
Publikować należy w którymś z języków międzynarodowych (koine), bo może to niektórych zaskoczy ale publikować znaczy tyle co upowszechniać. A tak jakoś się złożyło, że polski, retoromański czy białoruski mają mniejszy zasięg niż angielski. W starożytności koine była greka, w średniowieczu łacina, obecnie jest to angielski. Więc cieszcie się zamiast narzekać, to język dużo łatwiejszy niż łacina czy greka koine.
Znam przypadek polonistki, która dużo publikuje po angielsku, tylko że są to prace nieodkrywcze, wtórne wobec polskiej literatury, często utrwalające nieaktualne ustalenia. W Polsce żaden poważniejszy periodyk branżowy by ich nie opublikował, periodyki zagraniczne nie są w stanie zweryfikować poziomu jej artykułów. Władze instytutu są oczywiście zachwycone, bo punkty, bo obieg międzynarodowy, ale przecież to pozorowanie nauki. Poddaję przypadek Koleżeństwu pod rozwagę.
@WR
Ta pani publikuje w pismach, ktorym nie zalezy na tym, zeby popychac wiedze do przodu. Nie jest to normalna sytuacja; w wiekszosci przypadkow periodyki naukowe maja wymog tego, zeby publikacja wnosila cos nowego do nauki. Jesli jakies pismo edytorsko nie jest w stanie przeprowadzic porzadnego peer review (to a propos tego ze "periodyki zagraniczne nie są w stanie zweryfikować poziomu jej artykułów"), to odmawia publikowania i sugeruje, zeby autor opublikowal to gdzie indziej. To jest absolutnie normalne.
Zas wladze instytutu, ktore widza, ze ktos publikuje wtorna wiedze, a nie nowe obserwacje i odkrycia, powinny zwrocic na to uwage.. Poza tym, kto te prace bedzie cytowal?
Cala ta sytuacja jest tak chora i nienormalna, ze naprawde trudno tutaj cokolwiek rozwazac.
Pan żyje chyba w jakiejś utopii, w którym wszystko działa jak w bajeczce dla grzecznych dzieci. Odpisuję, choć mam przeświadczenie, że nie warto.
@WR
Co do moich obecnych realiow, to raczej nie nazwalbym tego "utopia".
Natomiast gdybym mial funkcjonowac w realiach, ktorych Pan/i pisze, to zdecydowanie zrezygnowalbym z bycia naukowcem na rzecz dowolnego innego zawodu. To dopiero musi byc chory koszmar.........
Pewien historyk polskiego pochodzenia twierdził, że należy z polskiego podręcznika historii wyrzucić wszystkie bitwy powstania styczniowego zostawiając jedynie wzmiankę "bo na Zachodzie to nikogo nie interesuje". Artykuł znajomej nt ochrony przed epidemiami w średniowievznej Polsce został odrzucony, bo nie uwzględniła środków, które w Polsce nie były stosowane, ale były na Zachodzie. . Nie widzę powodu, dla którego nasze prace naukowe mają być dostosowane do wiedzy i poglądów anglojęzycznej części świata, dość zresztą zadufanej w sobie (pardon, ów historyk był Francuzem).
Łatwo powiedzieć trudniej zrobić
Ja opalam wszystkie paradygmaty no i co z tego
Zgadzam się z Pana obserwacjami, a ironiczne komentarze poniżej wydają się je potwierdzać. Mam nadzieję, że zaczniemy pomału odchodzić od tej narzuconej wielopłaszczyznowej uniformizacji.
Zamiast narzekać, warto wziąć się do roboty. Wbrew pozorom „zachód” (podział bez sensu w przypadku Polaków) interesuje wiele. Warunek pokazania się, to przyswojenie podstaw academic writing. Dobrze jest też wejść w interdyscyplinarną współpracę (coś trzeba jednak tam wnieść). Proponuję podział na „leniwych malkontentów” i „pracowitych optymistów”. Zachęcam jako przedstawiciel nauk społecznych do pracy.
A nie da się tak napisać tekstu aby zainteresować zachód, wschód i kogo jeszcze się chce? Aby nie był nudny, oparty na rzetelnych badaniach, z dobrze dobraną metodologią? Z ciekawymi tezami?
Warto kierować się zdrowym rozsądkiem. W humanistyce nie każda praca może zaciekawić zagranicznych odbiorców (gros prac jest pisanych dla „lokalnego” odbiorcy, oczywiście uwaga ta nie dotyczy wyłącznie Polski); w naukach przyrodniczych, ścisłych, technicznych i części społecznych nie ma właściwie granic kulturowych, zagadnienia i używany język mają charakter bardziej uniwersalny, stąd zapewne i większa rola cytowalności, i większe możliwości uzyskania większej liczby cytowań, ponadto w krótszym czasie. W humanistyce, a szczególnie w historii, bywa, że stare prace, niecytowane (słabo) do tej pory, stają się po upływie czasu kapitalnym źródłem wiedzy, zaś wielkie dzieła powstają z wielu drobnych przyczynków napisanych w językach narodowych, których roli nie należy deprecjonować. Część renomowanych czasopism w coraz większym stopniu jest nastawiona na wydawanie tematycznych numerów, które zwyczajnie lepiej się sprzedają, więc jeśli nie wchodzi się w główny nurt badań, nie ulega się modom, to można spodziewać się dłuższego oczekiwania na wydanie artykułu lub braku zainteresowania nim (pomijam tu kwestie związane z oceną jakości pracy, bo oczywiście z tym bywa różnie). Czy publikować wyłącznie po angielsku? Taki imperatyw raczej nie powinien obowiązywać w humanistyce. Ale jeśli humanista może wejść ze swoim tematem badawczym w dyskusję przekraczającą lokalne, regionalne czy narodowe/krajowe granice – to jak najbardziej. Oby tylko było więcej środków na finansowanie nauki, bo to powinno się również przełożyć na jakość prac, które mogą być oceniane w sposób hybrydowy, zarówno poprzez renomę czasopism/wydawnictw lub cytowalność (tańsze), jak i samych ekspertów (droższe).
Kiedy naukowcy w Polsce przestana szukac kiepskich wymowek i zaczna w koncu publikowac wszystkie wyniki swoich badan po angielsku?
Otoz nie istnieje żaden powod, dla ktorego badacze "kultury Lasowiaków lub czeskiego piwowarstwa" nie mogliby publikowac swoich odkryc i obserwacji naukowych w anglo-jezycznych czasopismach indeksowanych w bazach danych (np. Clarivate).
Nie tylko moga, ale powinni publikowac po angielsku. Wtedy bylaby szansa, ze naukowcy z innych krajow badajacy zjawiska nie identyczne, ale podobne lub analogiczne, mieliby natychmiastowy dostep do ich wynikow badan. Takie podejscie pozwala rosnac wiedzy na temat naszego swiata (rowniez historii), pozwala na miedzynarodowe komunikowanie sie pomiedzy naukowcami, pozwala rozniez na podzielenie sie wiedza o tym, co odkryto lokalnie (np w Polsce lub Czechach). Pozwala tez na badania porownawcze i podsumowujace dane zjawiska globalnie.
TYLKO wtedy " badania nad kulturą Lasowiaków lub czeskiego piwowarstwa" przestana byc traktowane jako jako "przejawy prowincjonalizmu i zaściankowości", a zaczna byc czescia prawdziwego swiata nauki oraz - co rowniez wazne - zaistnieje szansa na poprawienie cytowalnosci.
Rowniez, co bardzo wazne, publikowanie naukowe po angielsku absolutnie w zaden sposob nie przeszkadza popularyzacji tej wiedzy po polsku lub w dowolnym innym jezyku lokalnym. Popularyzacja wiedzy w szerokim spoleczenstwie to nie to samo, co publikowanie naukowe, i ta zasada funkcjonuje w kazdej dziedzinie nauki.
No patrz. A tymczasem Scopus indeksuje mnóstwo artykułów, które w ten czy inny sposób poruszają tematykę piwa. Choćby "Binge drinking associated with mean temperature: a cross-sectional study among Mexican adults living in cities" (przy okazji, wg autora Meksyk to te pogardzane globalne południe czy może północ?). A już chyba gwoździem do trumny będzie artykuł pracownika Uniwersytetu Masaryka, napisany po... czesku. Da się? Oczywiście, że się da. Wiadomo, łatwiej taśmowo wysyłać do kolegów z Zagadnień Informacji Naukowej, gdzie cała rada to koledzy. Tylko wtedy "redakcje uprzywilejowują autorów z państw, w których mają siedzibę lub pracujących w ośrodkach o dużej renomie" staje się samospełniającą przepowiednią, bo się nigdy dużej renomy nie osiągnie.
Owszem, można i warto publikować po angielsku (por. np. https://www.penguin.co.uk/books/455231/an-african-history-of-africa-by-badawi-zeinab/9780753560129), ale poruszony na stronie "Forum" problem dotyczy podziału
(cytat) "na tych, którzy rozumieją specyfikę metodologiczną nauk humanistycznych i społecznych, a także dostrzegają istotne różnice w uprawianiu tych dziedzin w porównaniu do pozostałych, oraz tych, którzy tego aspektu funkcjonowania nauki nie rozumieją."
A zatem co to znaczy "w ten czy w inny sposób poruszają tematykę piwa"? Czyli w jaki konkretnie? Od kiedy to metodologia badań nie ma znaczenia dla rozpatrywanego tematu?
Dla jasności:
1/ Wspomniany przez Pana/Panią artykuł dostępny jest tu: https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/38609988/
2/ Pojawił się w czasopiśmie Global Health. 2024 Apr 12;20(1):29. Artykuł ma zatem konkretny cel i metodologię, związaną - to chyba nie przypadek - z aims and scope tegoż czasopisma. Rozpatruje bowiem problem, którego tło zarysowano następująco:
cytat: "The association between environmental temperature and alcohol consumption has not been widely explored despite the potential that increasing temperatures could promote the consumption of alcoholic beverages and the alcohol-related burden of disease. We aimed to explore the association between temperature and binge drinking in Mexican adults from urban cities, overall, and by alcoholic beverage type."
Rezultaty badania są zaiste odkrywcze, warte zwiększonej cytowalności, którą skrzętnie odnotuje się w Scopusie - i tu ponownie cytat, dokumentujący odkrywczość twórców badania: "People living in municipalities with higher temperatures reported a higher beer binge drinking in Mexican cities." Wniosek ten uzupełniono dodatkowym odwołaniem się do zmian klimatycznych.
3/ Co badania w typie opisanym powyżej mają wspólnego np. z kulturowymi aspektami picia piwa, którymi może zechcieć zajmować się badacz z Czech, analizujący lokalne zwyczaje, czy też badaniem językowego obrazu piwa w języku czeskim?
Łatwo sprowadzić temat do absurdu, podając przykłady typów badań, które do humanistyki nie należą. Dotyczy to również wypowiedzi Pana W. Czakona - tak przy okazji, gwiazda Einsteina rozbłysła ze szczególną jasności dzięki Eddingtonowi, który wprawdzie pomógł popularyzować teorię Einsteina, ale nie popisał się specjalnie, wyśmiewając teorię Chandrasekhara. Obawiam się, że ma to wiele wspólnego z tym, jak różne było pochodzenie obu badaczy. Tyle tylko, że tym ostatnim problemem nie zajmie się fizyk/matematyk/biotechnolog, itd. I słusznie, bo to nie ich dziedzina.
Tylko nieśmiało przypominam, że w zakresie samej historii jest w Scopusie 2 tysiące tytułów. Z szerzej pojętej humanistyki ponad 6 tysięcy. Z nauk społecznych (w których połowa dyscyplin ma tyle wspólnego metodologicznie z humanistyką co nic) - prawie 11 tysięcy. I to nie wliczając nauk ekonomicznych, których w 3 głównych drzewkach klasyfikacji Scopusowej jest łącznie 3,5 tysiąca tytułów. A są jeszcze tytuły multidyscyplinarne. Naprawdę, bez problemu znajdzie się czasopismo z adekwatnym scope dla każdego z wymienionych zagadnień.
Tylko tu wracamy do clou problemu. Jaka jest ta rzekoma specyfika metodologiczna tak zgeneralizowanych "nauk humanistycznych i społecznych"? Jakie metody stosuje filozof? A jakie psycholog? Jakie np. ekonometryk czy informatyk ekonomiczny? Baa, czym się różnią metody stosowane przez tego ostatniego od metod informatyka technicznego? Cała ta generalizacja jest absurdem, a próba rozciągania ochronnego parasola nad "HS" budzi tylko zażenowanie tych dyscyplin z tego parasola, które nie udają, że np. finanse są zjawiskiem lokalnie polskim. A wynika z tego, że w porządnym czasopiśmie eseje bez metodologii, bez wyników empirycznych, jakichkolwiek implikacji i często nawet pytań badawczych są skazane na pożarcie.
Nie będę się bawić w akademicki ping-pong - jeśli ktoś tego szuka, należy zmienić "Forum" na X.
W nauce przyjęte jest podjęcie wysiłku znalezienie materiału empirycznego na podparcie lub obalenie stawianej tezy. Skoro nie potrafi się obronić tezy o rzekomej specyfice metodologicznej nauk humanistycznych i społecznych, to nic dziwnego, że STEM-owcy nie traktują humanistów poważnie.
Lapidarne hasło „nie interesuje” jest często używanym parawanem, za którym kryje się zupełnie innym problem niż tu opisany. Teoria względności Einsteina, prace nad heurystyką Tverskiego i Kahnemana, czy wreszcie prace nad mRNA też nikogo nie interesowały. Zwłaszcza w czasie współczesnym publikacji. Chyba chodzi jednak o wpływ na wiedzę ludzkości, komunikację naukową i (czasem nieoczekiwaną) użyteczność.