Aktualności
Szkoły wyższe
17 Października
Fot. Uniwersytet Jagielloński
Opublikowano: 2022-10-17

Ewaluacja, pieniądze i etyka

Gdy dostaliśmy pod koniec lipca decyzje o kategoriach naukowych, to przez pierwsze dni nie dowierzałem. Cieszę się z czterech dyscyplin w kategorii A+ i siedmiu w A, ale ranga uniwersytetu w zakresie badań naukowych nie pozwala mi przyjąć do wiadomości, że aż 17 dyscyplin dostało tylko kategorię B+ – mówi w wywiadzie dla „Forum Akademickiego” prof. Jacek Popiel, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego i wiceprzewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. 

O ewaluacji, finansach uczelni i wprowadzaniu oszczędności w jej funkcjonowaniu, decentralizacji w zarządzaniu oraz odchodzeniu od masowości kształcenia z prof. Jackiem Popielem, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i wiceprzewodniczącym KRASP rozmawia Piotr Kieraciński.

Ostatnio pokazał pan, jak dramatycznie w roku 2023 miałyby wzrosnąć ceny energii, a tym samym koszty funkcjonowania uniwersytetu.

Jeszcze we wrześniu tego nie przewidywałem. Byłem chyba pierwszym rektorem, który dostał informację z przetargu na dostawy energii na kolejny rok. Nasza umowa na rok 2022 opiewała na kwotę prawie 26 milionów złotych, natomiast przedstawiona nowa oferta na rok 2023 opiewała na 181 milionów 696 tys. zł, czyli w stosunku do poprzedniej była wyższa o 154 miliony. W dotychczasowym kontrakcie płaciliśmy 512,60 zł netto za megawatogodzinę, tymczasem nowa oferta przewidywała koszt 3 419 zł netto za megawatogodzinę, czyli niemal siedem razy więcej. Oznaczało to, że na samą energię musimy przeznaczyć prawie 20 procent subwencji. Podjąłem decyzję, że w tej sytuacji nie mogę podpisać kontraktu, bo nie mamy na to środków. Jednym z pomysłów, który nam przyszedł do głowy, było stworzenie grupy zakupowej. Kiedyś już zastanawialiśmy się nad takim rozwiązaniem, ale okazało się, że jesteśmy tak poważnym odbiorcą energii, że nie potrzebujemy wiązać się z kimkolwiek, żeby negocjować lepsze ceny. Teraz zaczęliśmy rozważać takie rozwiązanie. W trakcie toczonych w UJ rozmów na ten temat pojechałem na posiedzenie podkomisji sejmowej, które miało dotyczyć problemów wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym. Byłem przekonany, że po wystąpieniach rektorów Arkadiusza Mężyka i Stanisława Mazura, którzy mówili o sytuacji finansowej polskich uczelni w kontekście wynagrodzeń pracowników, powinienem poruszyć także kwestię wzrostu kosztów energii. Przecież na jakiekolwiek zmiany w rozdysponowaniu środków z subwencji w obrębie uczelni w znaczący sposób wpływają koszty utrzymania infrastruktury. Przekazana przeze mnie informacja o otrzymanej ofercie spowodowała niedowierzanie. Pokazałem dokumenty przetargowe obecnemu na posiedzeniu podkomisji sejmowej ministrowi Wojciechowi Murdzkowi. Dość szybko otrzymaliśmy od władz naszego resortu informację, że rozważane przez rząd wprowadzenie ceny regulowanej na poziomie 618,24 zł za megawatogodzinę dla tzw. odbiorców wrażliwych będzie dotyczyć także szkolnictwa wyższego. To byłoby dobre rozwiązanie dla uczelni. Umowę na taką kwotę każdy rektor podpisze. Jest tylko pytanie, czy jeśli rząd wprowadzi takie rozwiązanie, to firma, która dotychczas dostarczała nam energię, podpisze z nami umowę na taką cenę.

Mówi się o przejściu na zdalne nauczanie w celu wprowadzenia oszczędności w funkcjonowaniu uczelni.

Do końca roku mamy zaplanowany semestr w normalnym, stacjonarnym trybie, z kilkoma wyjątkami w okresach okołoświątecznych, w których przewidujemy kilkudniowe sesje zdalnego kształcenia. O jakimś dalszym trybie oszczędnościowym musimy myśleć tak czy inaczej. Przygotowujemy się na to, że dydaktyka będzie realizowana w trybie stacjonarnym tylko przez cztery dni w tygodniu – od poniedziałku do czwartku. Weekendy byłby wolne od kosztów utrzymania budynków. Chcemy, żeby zajęcia dydaktyczne odbywały się do godziny osiemnastej, aby wyeliminować najbardziej energochłonną porę doby. Przekazałem też zalecenie dziekanom, aby studia podyplomowe i niestacjonarne odbywały się co dwa tygodnie. Mamy na tyle duże zaplecze dydaktyczne, że możemy je zrealizować w ten sposób.

Jakiego rzędu oszczędności by to dało?

Myślę, że chodzi o 8-10 procent.

Czy te propozycje wynikają z doświadczeń z okresu pandemii?

Zamknięcie uczelni dało wówczas pewne oszczędności. Jednak po dwóch latach zamknięcia i komunikacji zdalnej chcielibyśmy utrzymać kontakt studentów z nauczycielami akademickimi, który dopiero co przywróciliśmy. W obecnym semestrze przewidujemy tylko część wykładów w formie zdalnej. Są one przygotowane bardzo profesjonalnie, a dają tę korzyść, że student może w dowolnej chwili wrócić do zajęć i ponownie je odtworzyć. Musimy przeprowadzić poważny audyt dotyczący liczebności grup studenckich na zajęciach. Chodzi o to, żeby liczyły minimum 15 – 20 osób, zależnie od charakteru przedmiotu. Na pewno takie ograniczenia nie będą dotyczyły seminariów magisterskich, gdzie pożądana jest relacja nauczyciel – student. Chodzi też o to, żeby nie było „studentów na legitymację”, czyli takich, których nie ma na zajęciach w ciągu roku, zjawiają się po to, żeby odebrać legitymację, a potem zaliczają tylko niektóre zajęcia i egzaminy.

Czy określenia „nauczyciel – student” użył pan celowo?

Tak. W ostatnich kilkudziesięciu latach poszliśmy za bardzo w masowe kształcenie i tylko w nielicznych sytuacjach można dziś mówić o relacjach mistrz – uczeń w tradycyjnym akademickim rozumieniu tych słów. Uniwersytet Jagielloński powoli odchodzi od masowości kształcenia, określając limity przyjęć na studia na poziomie 30 procent punktów na maturze rozszerzonej. Nie chcemy przyjmować uczniów zdających maturę na poziomie podstawowym. Żeby być przyjętym na niektóre kierunki, trzeba mieć z wybranych przedmiotów na maturze znacznie powyżej 90 procent punktów.

Rozumiem, że zmniejszacie liczbę studentów.

Tak. Nie mamy pretensji, gdy na jakimś kierunku limit przyjęć nie zostanie wypełniony. Takie sytuacje zdarzają się jednak rzadko. Wiele kierunków jest obleganych, np. informatyka, prawo, psychologia, medycyna, filologie: angielska i orientalna, zatem wypełnienie limitu przyjęć nie jest trudne. Natomiast coraz mniej jest chętnych na płatne studia niestacjonarne. U nas cierpią na tym m.in. prawnicy, którzy zawsze mieli spore przychody z kształcenia niestacjonarnego. To wpływa także na zmniejszenie dochodów własnych uczelni. Rozpoczęliśmy 659 rok akademicki z niepewnością co do naszej przyszłości finansowej.

O ile dobrze pamiętam raport Uniwersyteckiej Komisji Finansów, UJ miał w 2021 roku znakomity wynik finansowy.

To prawda, bardzo dobry – 121 milionów złotych na plusie. To jednak wynikało z pewnych niezrealizowanych inwestycji. Poza tym zbieramy środki na przedsięwzięcia, których nie mamy szans sfinansować z zewnętrznych źródeł, np. rozbudowę Małopolskiego Centrum Biotechnologii, jednostki stricte badawczej, czy infrastruktury Wydziału Filologicznego na ul. Krupniczej. Będziemy tam mieli piękny kompleks: Auditorium Maximum, Nowe, Stare i Małe Paderevianum, budynek Wydziału Prawa i Administracji. Mamy także nieprzewidziane duże wydatki z zabezpieczeniem kilku budynków zaporami przeciwzalewowymi, jako konsekwencje ubiegłorocznych gwałtownych opadów, pierwszych w tej skali od ponad czterdziestu lat. Wzrost cen materiałów i usług budowlanych bardzo w nas uderzył. Mimo świetnego wyniku w ubiegłym roku, na ten rok zaplanowaliśmy tylko 5 milionów złotych na plusie, czyli ledwie domykamy budżet. Nie wyobrażam sobie 2023 roku przy tych nowych cenach energii.

Wiele uczelni cieszyłoby się z pięciu milionów w dodatnim bilansie rocznym.

Jednak skala Uniwersytetu Jagiellońskiego jest inna niż większości polskich uczelni i pięć milionów złotych to naprawdę drobna część naszego budżetu, który z innymi przychodami, m.in. z realizacji krajowych i międzynarodowych projektów badawczych, wynosi ponad półtora miliarda złotych. Zakładaliśmy taki zysk, licząc się z podwyżkami kosztów, w tym cen energii, ale nie aż na takim poziomie, z jakim mamy do czynienia. Jest też poważny problem z płacami. Mieliśmy nadzieję, że każdego roku nastąpi nowelizacja rozporządzenia o wysokości minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego profesora. Planowano przecież z okazji wprowadzania tzw. Ustawy 2.0, że pensja profesora tytularnego wyniesie trzykrotność minimalnego wynagrodzenia w Polsce. Wynagrodzenie profesora jest dla rektorów podstawą do naliczania wynagrodzeń pozostałych pracowników akademickich i stypendiów w szkołach doktorskich. Tymczasem ta kwota nie jest zmieniana od 2018 roku, a pierwszego lipca 2023 roku minimalne wynagrodzenie za pracę ma wynieść 3 600 złotych. Wiele uczelni czekają podwyżki, wyrównania do płacy minimalnej, na które na razie nie mają pieniędzy. Podwyżka o 4,4 procent nie wygląda poważnie w świetle wysokości inflacji (dane z października mówią już o 17,2 %). Minister zapowiedział też kolejną podwyżkę w przyszłym roku o 7,8 %, co ma dać w sumie 12,2 procent. Chcielibyśmy mieć formalne potwierdzenie nawet tych skromnych podwyżek, żeby odpowiedzialnie w uczelniach podejmować decyzje dotyczące płac.

Dla uczelni badawczych dojdą też, jak co roku, obligacje skarbowe o wartości 500 milionów złotych.

Są pewne ograniczenia w swobodzie dysponowania tymi środkami. Mimo że wchodzą do subwencji, to jednak są to pieniądze znaczone – powinny być wydane na projekty, które zapisaliśmy w umowie z ministerstwem, dotyczącej konkursu IDUB. Na dodatek, przy obecnym poziomie cen obligacji, wcale nie jest oczywiste, że opłaca się je natychmiast sprzedawać. W chwili rozpoczynania realizacji programu IDUB byliśmy zaskoczeni informacją, że to będą obligacje, a nie gotówka. Na początku ich sprzedaż była jednak korzystna. Teraz może być inaczej, bo spodziewamy się, że ich kurs będzie poniżej naszych oczekiwań, a zatem czekają nas trudne decyzje z tym związane. Jeśli nie sprzedamy teraz obligacji, to z normalnej subwencji musimy finansować zadania IDUB. I pragnę dodać, że po pierwszym roku funkcjonowania Inicjatywy Badawczej dokonaliśmy w ramach obowiązującej umowy pewnych modyfikacji. Skupiliśmy się przede wszystkim na finansowaniu kilkunastu dużych flagowych projektów badawczych. Na uniwersytetach wielodziedzinowych, jak UJ, bardzo trudno było opracować programy integrujące czy włączające całą społeczność naukową. Mamy 28 dyscyplin i sensowne rozdysponowanie tych środków, aby spełnić wymogi, czyli przekazać je na badania międzydyscyplinarne, które integrują nasze dyscypliny i kierunki badań, wcale nie jest łatwe. Łatwiej to zrobić na uczelniach, prowadzących badania w niewielu dziedzinach, czyli medycznych i technicznych. Odrębną sprawą jest to, na ile struktura wydziałowa, utrzymana w uniwersytecie, jest dobrym rozwiązaniem.

Po wprowadzeniu możliwości dowolnego kształtowania struktury uczelni te największe pozostały przy tradycyjnych rozwiązaniach. Czy mam rozumieć, że utrzymanie struktury wydziałowej Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa pan za chybioną decyzję? Dlaczego?

To był jeden z najbardziej gorących fragmentów dyskusji nad nowym statutem. Byłem wówczas prorektorem ds. polityki kadrowej i finansowej. Mój ówczesny przełożony, profesor Wojciech Nowak, rektor UJ, powierzył mi zadanie stworzenia tego dokumentu. Odbywały się intensywne konsultacje ze społecznością akademicką, z Senatem UJ, związkami zawodowymi i Radą Uczelni. Rozwiązanie, które przyjęliśmy, było wynikiem kompromisu, gdyż mieliśmy świadomość, że statut musi uzyskać akceptację tych wszystkich gremiów. Ostateczna decyzja należała do rektora Wojciecha Nowaka. W pierwszym etapie dyskusji skłanialiśmy się do utworzenia kilku szerokich międzydyscyplinowych, a nawet międzydziedzinowych kolegiów – na wzór Collegium Medicum, struktury, z którą zdążyliśmy się przez lata na Uniwersytecie Jagiellońskim oswoić. Zatem nie byłaby to dla nas całkowita nowość. Utworzenie kolegiów, w połączeniu ze zmianą sposobu zarządzania finansami, polegającą na oddaniu kontroli nad pieniędzmi prorektorom odpowiedzialnym za kolegia, byłoby naprawdę głęboką, wręcz kołłątajowską reformą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przed laty prof. Franciszek Ziejka, jako rektor UJ, podjął historyczną decyzję o decentralizacji finansów UJ, która poszła tak daleko, że pieniądze dzielone były między jednostki uniwersytetu na podstawie algorytmu, a dysponentami środków byli dziekani wydziałów. Gdy powstawał nowy statut, nie przewidywałem udziału w wyborach rektorskich. Podjąłem taką decyzję dopiero za namową dziekanów i rektora Nowaka dosłownie w ostatnim momencie. Gdybym wiedział, że to nastąpi, być może naciskałbym na inne rozwiązania organizacyjne i zarządcze niż te, które przyjęliśmy. Wiem, że tym, co powiem, narażę się dziekanom, jednak dziś, po dwóch latach na stanowisku rektora UJ, uważam, że tak głęboka decentralizacja finansów i zarządzania uczelnią nie jest we wszystkich wymiarach uzasadniona.

W perspektywie kilku lat decentralizacja finansowania przynosiła znaczącą racjonalizację wydatków i poważne oszczędności.

To prawda. Tak stało się i u nas. Pamiętam naradę, podczas której przedstawiciel Uniwersytetu Łódzkiego zapowiedział wdrożenie decentralizacji finansów. Byłem wówczas pierwszym, który powiedział: uważajcie, bo to przynosi oszczędności tylko na początku. Dziekani czują się odpowiedzialni za pieniądze i zaczynają oszczędzać, wprowadzać rozwiązania, które dyscyplinują wydatki. Jednak możliwości tego systemu szybko się wyczerpują. Mam wrażenie, że łatwiej jest zarządzać finansami wydziałów ścisłych. W tych naukach jest mnóstwo dużych grantów, za którymi płyną na wydziały spore koszty pośrednie. Natomiast w naukach humanistycznych i społecznych jest znacznie gorzej. Mamy tam granty z NCN i NPRH, ale nawet jeśli jest ich sporo, to są niewielkie, a zatem pieniądze, które trafiają na wydział, są nieduże. W tej chwili w najbardziej dramatycznej sytuacji finansowej znajdują się wydziały humanistyczne i społeczne UJ. W algorytmie, według którego rozdzielamy subwencję pomiędzy wydziały, a który jest przeniesieniem algorytmu ministerialnego na poziom uczelni z uwzględnieniem kategorii naukowej wydziału, jednostki humanistyczne wypadają słabo. Mamy 8 wydziałów, które funkcjonują bardzo dobrze pod względem finansowym, 5 na średnim poziomie i 3 z zagrożeniem. Moją największą troskę budzą wydziały: filologiczny, polonistyki oraz studiów międzynarodowych i politycznych. Różne są tego przyczyny. W wyniku reformy, w miejsce specjalizacji weszły autonomiczne kierunki. To doprowadziło do wzrostu liczby zajęć. Dawniej odbywały się one wspólnie dla ogólnego, masowego kierunku, a teraz są prowadzone dla mniejszych grup na poszczególnych kierunkach, zatem są multiplikowane. Korzystają na tym wykładowcy, którzy mają więcej godzin, w tym nadliczbowych. Ja, humanista, głoszę niepopularny w naszym środowisku pogląd, że na studiach pierwszego stopnia, zwłaszcza na pierwszym roku, który ma charakter selekcyjny, mógłby być pewien blok przedmiotów wspólnych, a dopiero później dochodziłyby przedmioty specjalizacyjne. Oczywiście wspomnianej tendencji uczelnie nie musiały podlegać, ale pojawiły się naciski wewnątrz wydziałów, co powiązane było z małą liczbą chętnych na niektóre kierunki. Spodziewano się ożywienia naborów poprzez studia od początku specjalistyczne. I znowu, to się sprawdziło tylko w pierwszym, rzadziej drugim roku. Potem nowe kierunki traciły na atrakcyjności, ale były już sylabusy, wykładowcy z odpowiednimi godzinami w pensum, i trudno było wrócić do poprzedniego stanu. Zachęcam dziekanów, żeby pomyśleli o kumulowaniu zajęć, żeby nie było godzin ponadwymiarowych, bo w skali uczelni wydamy na nie w tym roku ok. 10 milionów złotych. To dużo. Poza tym mamy wydatki związane z realizacją umów cywilnoprawnych. Różnego rodzaju oszczędności – godziny ponadwymiarowe, umowy cywilnoprawne, energia i inne – skumulowane, mogłyby dać pokaźną kwotę, która trafiłaby na wydziały do dyspozycji dziekanów. Wówczas można rozważać projekt przeznaczenia tych środków na zwiększenie wynagrodzeń zasadniczych. Sytuacja, gdy pracownicy mają niskie wynagrodzenia, a rektor nie dysponuje środkami na podwyżkę płac, jest bardzo niekomfortowa. Gdy deficyty na wydziałach rosną, kolegium rektorskie musi zastanowić się, czy nie wprowadzić zarządów komisarycznych.

Ma pan takie prawo jako rektor?

Tak. Ustawa przecież tego nie zabrania. Gdy uczelnia przez kilka lat z rzędu przekracza określony poziom strat, minister może wprowadzić program naprawczy. Na uczelni, zorganizowanej tak jak obecnie UJ, takie prawo musi mieć rektor. Mam taką perspektywę przed oczami. Prorektor UJ ds. polityki kadrowej i finansowej, prof. Piotr Jedynak, przedstawia dziekanom wydziałów zagrożonych deficytem taką wizję. Dziekani patrzą na finanse kategoriami swoich wydziałów, a ja muszę patrzeć na to i myśleć o tym w kategorii całego uniwersytetu. Byłem dziekanem w czasach, kiedy w trudnych rozmowach udało się doprowadzić do zmiany uniwersyteckiego algorytmu podziału budżetu, która w tamtym czasie ocaliła wydziały humanistyczne i społeczne. Przekonaliśmy dziekanów wydziałów ścisłych i przyrodniczych, że humanistyka jest ważna dla uniwersytetu. Zmiany dotyczyły czynnika kadrowego, studenckiego i związanego w kosztami utrzymania budynków. Tak się składa, że większość wydziałów społecznych i humanistycznych ma szereg budynków, często zabytkowych, w różnych okolicach, a zatem trudnych do zarządzania.

Czy nie można tego zmienić, tak jak zrobiliście z siedzibami nauk przyrodniczych?

Mamy i chcemy mieć część uniwersyteckich budynków w samym centrum miasta, w obrębie krakowskich Plant. Uniwersytet powinien być obecny tu, w historycznym centrum Krakowa, nie tylko poprzez zabytkowe budynki Collegium Maius i Collegium Novum, ale prowadzenie tu normalnej dydaktyki i badań naukowych. Trudno było w zabytkowych obiektach utrzymać nowoczesną aparaturę nauk przyrodniczych, ścisłych, ale humanistyka i prawo mogły tu pozostać, i dobrze, że tak się stało. Prawnicy, poloniści, historycy są bardzo przywiązani do swoich historycznych siedzib. Wrócę jeszcze do sytuacji finansowej humanistyki. Dziś badaczowi z tego obszaru nie wystarczy kartka papieru, pióro i dostęp do biblioteki. Odsetek humanistów, którzy mogą wspomagać pensję zasadniczą z grantów, jest niewielki. Jestem przeciwnikiem pracy na dwóch etatach. Nauczyciel wliczony do liczby N powinien skupić się na badaniach i dydaktyce, a nie dojeżdżać do pracy przez ileś godzin w tygodniu. Za to na tym jednym etacie powinien mieć godne wynagrodzenie. Oczywiście niektórzy zdobywają poważne granty. Mamy na UJ 6 grantów ERC, w tym także w obszarach nauk humanistycznych i społecznych, a za chwilę będziemy mieli siódmy. To efekt naszych decyzji o wspomaganiu przez Centrum Badań Naukowych osób, które chcą te granty uzyskiwać. Uważam, że z punktu widzenia uniwersytetu łatwiej jest realizować grant w obszarach HS niż w naukach ścisłych i przyrodniczych, gdzie jest kwestia posiadania laboratorium, urządzeń, na których można projekt zrealizować. Myśmy jeden grant w ten sposób stracili, bo pracownik, który go uzyskał, poszedł z nim do Oxfordu, właśnie z powodu braku aparatury w Polsce.

Czy to, że jesteście uczelnią badawczą, poprawiło sytuację finansową i w zakresie badań?

Na pewno tak, ale skala tych dodatkowych środków nie jest wielka. Na dodatek to, że je otrzymujemy, blokuje wzrost subwencji wynikający z algorytmu. Co prawda w ostatnich latach jego działanie zostało ograniczone, gdyby jednak algorytm działał, to wzrost subwencji o 6 procent rok do roku dałby nam większą korzyść niż środki z obligacji; również w tym sensie, że środkami z subwencji, wynikającymi z algorytmu, możemy dowolnie dysponować. Obecnie jednak subwencja nie wzrasta tak, jak powinna, a środki z obligacji tracą wartość. W planie rzeczowo finansowym na rok 2022 nasz budżet wynosi niemal 1,6 miliarda złotych, czyli oprócz subwencji w wysokości ponad 900 milionów, zdobywamy do budżetu ponad 600 milionów środków zewnętrznych, konkursowych. Jest w tym też jakiś procent wpływów z opłat za ponadstandardowe usługi edukacyjne. To pokazuje skalę działania uczelni, ale równocześnie skalę ryzyka. Każdy projekt może się udać lub nie. A gdyby przyszło zwracać środki, które zaplanowaliśmy w budżecie? Mieliśmy już takie, na szczęście nieliczne, przypadki, i nie były to bardzo duże granty. W UJ sporo osób jest zatrudnionych przy realizacji projektów, czyli na czas określony, i finansowanych ze środków grantowych. To dobrzy naukowcy, powiązani zwykle z centrami badawczymi, takimi jak Solaris, Małopolskie Centrum Biotechnologii, Centrum Badania Leków. Dla nich koniec grantu wiąże się z ogromną niepewnością, co będzie dalej. Wyzwaniem dla uniwersytetu jest utrzymanie tych doświadczonych naukowców do momentu otrzymania kolejnego grantu, mimo że częstokroć w budżecie nie mamy na to środków.

Jaki procent nauczycieli akademickich UJ wchodzi do liczby N w ewaluacji?

Ponad 90 procent.

Dużo.

Na pewnej konferencji przedstawiano dane na ten temat. Wtedy prof. Alojzy Nowak, rektor Uniwersytetu Warszawskiego, który też ma ten wskaźnik na wysokim poziomie, ale jednak niższym niż my, powiedział do mnie: „Nie zazdroszczę ci”. To są pracownicy albo na etatach badawczych, albo badawczo-dydaktycznych. Nie w pełni zgadzam się z konkluzją prof. Błażeja Skoczenia (wyrażoną we wrześniowym FA – red.), że liczba N nie odgrywa większej roli w wynikach ewaluacji. Moim zdaniem, wpływa na nie zasadniczo przy dużych grupach osób zaliczonych do dyscypliny. Gdy dostaliśmy pod koniec lipca decyzje o kategoriach naukowych, to przez pierwsze dni nie dowierzałem. Cieszę się z czterech dyscyplin w kategorii A+ i siedmiu w A, ale ranga uniwersytetu w zakresie badań naukowych nie pozwala mi przyjąć do wiadomości, że aż 17 dyscyplin dostało tylko kategorię B+. Oczywiście w tej sytuacji nie tracimy uprawnień (UJ w wyniku kategoryzacji zyskał jedno nowe uprawnienie do doktoryzowania i 3 do habilitowania – red.), ale to za mało jak na naszą pozycję i ambicje. Mając świadomość, że będziemy się odwoływać – a odwołaliśmy się od wyników osiemnastu dyscyplin – powiedziałem wprost: żeby merytorycznie odwołać się od tych decyzji, powinniśmy znać szczegółowe wyniki w każdej z dyscyplin.

Profesor Jerzy Pisuliński, dziekan Wydziału Prawa i Administracji, wysłał prośbę o udostępnienie tych wyników w drodze dostępu do informacji publicznej. Na odwołanie mieliśmy 30 dni, a odpowiedź z ministerstwa przyszła kilka dni po terminie. Uważam, że rektorzy na stronach internetowych uczelni mogliby udostępnić wszystkie decyzje, które otrzymali z ministerstwa. Tam są dokładne opisy każdego kryterium. W pierwszym liczba N, zwłaszcza gdy jest duża, ma znaczenie. Podobnie mała liczba osób zaliczonych do N w uczelniach, które w trakcie procesu ewaluacji sporą część pracowników ze słabszymi wynikami publikacyjnymi przenieśli na etaty dydaktyczne, miała wpływ na końcowy rezultat. Inaczej się dzieli dorobek pomiędzy dwudziestu wybranych pracowników, a inaczej pomiędzy dwustu, trzystu, czterystu, jak to bywa na UJ. Myśmy takich zabiegów nie stosowali, ponieważ mamy przekonanie, że nauczyciel akademicki powinien uczestniczyć w badaniach, że tylko czynny badacz może przekazywać studentom bieżącą wiedzę na temat tego, co się dzieje w przedmiocie określonego wykładu. Pierwsze kryterium wymaga głębokiej analizy przed następną ewaluacją. W każdej dyscyplinie jest grupa badaczy, która mogłaby pokazać znacznie więcej niż na to pozwalają sloty. To niepotrzebne ograniczenie. Międzynarodowe rankingi pokazują polską naukę inaczej niż wyniki ewaluacji, a to jest istotne kryterium porównawcze. Zastanawiam się czy podział dyscyplin jest dobry z punktu widzenia badań interdyscyplinarnych. Czy w przypadku humanistyki nie byłby lepszy model ewaluacji dziedzinowej? To bardzo dziwne, że polonista musi wybrać, czy należy do dyscypliny literaturoznawstwo, językoznawstwo, nauki o sztuce, czy może do nauk o kulturze i religii. Najważniejsze jest jednak, abyśmy zawczasu znali zasady kolejnej oceny. Mija rok nowego okresu oceny, a nie wiemy, jak dorobek z tego czasu będzie ewaluowany.

Kolejny problem to czasopisma drapieżne na listach ministerialnych. W niektórych dyscyplinach miały na końcowe wyniki większy wpływ, niż periodyki wprowadzone na listę przez ministra Przemysława Czarnka w ostatniej chwili. Nie mam nic przeciwko temu, żeby na liście ministerialnej było więcej polskich czasopism, nawet o niszowym oddziaływaniu. Musimy przedyskutować nie tylko pewne konkretne rozwiązania, ale także etyczne podstawy ewaluowania nauki.

Czy UJ jest przygotowany na rozwiązywanie takich problemów jak mobbing, który został ujawniony w Instytucie Historii Sztuki?

Uniwersytet Jagielloński dysponuje narzędziami, umożliwiającymi sprawne reagowanie w przypadku tego rodzaju incydentów. Przypomnę, że w 2014 roku wdrożona została procedura antymobbingowa, dwukrotnie później nowelizowana, a w 2021 roku, już w trakcie mojej kadencji, działalność rozpoczęło Biuro Rzecznika Praw i Wartości Akademickich. W przypadku wydarzeń, o które pan pyta, władze uczelni reagowały niezwłocznie, wyznaczając do ich zbadania prorektora ds. polityki kadrowej i finansowej oraz prorektora ds. dydaktyki. Podjęli oni działania, które pozwoliły ustalić, do jakich nieprawidłowości dochodziło w przeszłości w Instytucie Historii Sztuki. Na tej podstawie zastosowano odpowiednie środki zaradcze, które uzyskały akceptację społeczności studentów instytutu. O wszystkich tych posunięciach na bieżąco informowałem Rzecznika Praw Obywatelskich, który interweniował w tej sprawie. Zapewniam, że sytuacja w Instytucie Historii Sztuki UJ pozostaje przedmiotem mojej głębokiej, osobistej troski i jakkolwiek udało się ją, w moim przekonaniu, skutecznie wyjaśnić, to nie uważam jej bynajmniej za niebyłą. Przeciwnie, zamierzam ją w dalszym ciągu uważnie obserwować. Zaręczam, że tak postępuję zawsze z każdą ze spraw, z którymi zgłaszają się do mnie członkowie społeczności Uniwersytetu Jagiellońskiego. O tym, że wszystkie sygnały o potencjalnych nieprawidłowościach, które do mnie docierają, traktuję za każdym razem z należytą uwagą, mówiłem zresztą w wystąpieniu, które wygłosiłem podczas inauguracji roku akademickiego 2022/2023. Z tej deklaracji się nie wycofuję.

Rozmawiał Piotr Kieraciński

Prof. Jacek J. Popiel (ur. w 1954 r.) jest literaturoznawcą i teatrologiem, związanym z Uniwersytetem Jagiellońskim, a wcześniej także z Akademią Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego; wykładał też na Politechnice Krakowskiej. W AST – wówczas Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego – był dziekanem Wydziału Aktorskiego i, przez dwie kadencje, rektorem. Na UJ pełnił funkcję dyrektora Instytutu Polonistyki, dziekana Wydziału Polonistyki, prorektora ds. polityki finansowej i kadrowej, a od 2020 r. jest rektorem najstarszego polskiego uniwersytetu. Jest autorem ponad 200 prac, w tym sześciu książek, i redaktorem kolejnych kilkunastu tytułów. Zajmuje się historią teatru i dramatu w XIX-XXI wieku; pisze scenariusze i sztuki teatralne. Jest członkiem korespondentem PAU i Komitetu Nauk o Literaturze PAN. Był wiceprzewodniczącym KRUA i członkiem Rady NPRH. Jest wiceprzewodniczącym KRASP i przewodniczącym Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa.

Dyskusja (0 komentarzy)