Mamy wrażenie, że Narodowe Centrum Nauki, podobnie jak Agencja Badań Medycznych, priorytetowo traktuje duże ośrodki akademickie, które mają znaczące dotychczasowe osiągnięcia, a w tej sytuacji „nowym” i mniejszym trudniej się włączyć do skutecznej rywalizacji. Brakuje nam poczucia sprawiedliwej dystrybucji środków na projekty badawcze – mówi w rozmowie z „Forum Akademickim” prof. Stanisław Głuszek, rektor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.
Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach powstał w 2011 roku. Jego historia sięga jednak korzeniami roku 1969, a zatem 55 lat wstecz, gdy w Kielcach powstała Wyższa Szkoła Nauczycielska. Obecnie strukturę UJK tworzy 6 wydziałów – Collegium Medicum oraz wydziały: Humanistyczny, Nauk Ścisłych i Przyrodniczych, Pedagogiki i Psychologii, Prawa i Nauk Społecznych, Sztuki, a także Filia UJK w Sandomierzu, powstała w wyniku inkorporowania w 2016 r. tamtejszej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. UJK na 58 kierunkach kształci prawie 9,5 tys. studentów, w tym 365 obcokrajowców. Kadrę tworzy 1465 pracowników, wśród których jest 929 nauczycieli akademickich. Z rektorem UJK, prof. Stanisławem Głuszkiem, rozmawia Piotr Kieraciński.
Czy w niedużych ośrodkach/miastach, takich jak Kielce, potrzebne są uniwersytety?
Uniwersytety są siłą napędową rozwoju społeczno-gospodarczego i cywilizacyjnego. Oprócz kształcenia, które absolwenci szkół średnich mogą mieć zapewnione na miejscu czy w pobliżu miejsca zamieszkania, oprócz badań na rzecz bliskiego otoczenia, tego typu uczelnie zapewniają podstawę rozwoju społecznego dla miast i regionów, bo uniwersytet ma większą siłę oddziaływania niż innego typu uczelnia, np. zawodowa. Zawsze jednak rozwój rozpoczyna się od uczelni nieco niższej rangi, zawodowych, które zwiększając potencjał dydaktyczny i badawczy, odpowiadają na zapotrzebowanie społeczne, ale i na ambicje społeczności lokalnych, i stopniowo ewoluują w kierunku uniwersyteckim. Tak było w Kielcach.
Czy to, że Akademia Świętokrzyska stała się uniwersytetem, zmieniło coś w niej samej?
Myślę, że kierunek był inny. Staliśmy się uniwersytetem, bo uczelnia się rozwinęła, stopniowo powiększając swoją ofertę oraz potencjał naukowy i dydaktyczny, ale również rozwijając infrastrukturę badawczą i dydaktyczną. Natomiast zmiana na uniwersytet klasyczny jeszcze przyspieszyła rozwój infrastruktury, zwłaszcza w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych, bo to one wymagają bardziej zaawansowanej i droższej aparatury naukowej. Podobnie nauki medyczne i o zdrowiu wymagają nowoczesnego i kosztownego zaplecza badawczego, ale też klinicznego. I z jednej strony to rozwija uniwersytet, a z drugiej podniesienie uczelni do rangi uniwersytetu daje szansę na podniesienie tych nauk i kształcenia na wyższy poziom.
Wspomniał pan nauki medyczne, czyli pana specjalność.
Nauki medyczne rozwijamy na UJK od 2001 roku. Pierwsze były nauki o zdrowiu, reprezentowane przez pielęgniarstwo i fizjoterapię. Dopiero w 2015 roku rozpoczęliśmy kształcenie na kierunku lekarskim. Od tego okresu nastąpił istotny wzrost infrastruktury badawczej i możliwości w zakresie nauk podstawowych, m.in. dotyczące badań molekularnych, które są naturalnym zapleczem dla medycyny. W okresie pandemii uruchomiliśmy laboratorium covidowe, które musiało spełniać odpowiednie kryteria izolacji, czystości i bezpieczeństwa. Mieliśmy na tyle bogatą infrastrukturę, że znalazło się miejsce na tak zaawansowaną pracownię wirusologiczną. Teraz nie jest wykorzystywana w pełni, bo nie ma takich potrzeb, ale gdyby się pojawiły, możemy w każdej chwili wrócić do tej problematyki, bo mamy nie tylko aparaturę, ale i odpowiednie kadry.
Mam wrażenie, że w momencie tworzenia się nowych uniwersytetów wszystkie regionalne siły polityczne jednoczyły się w celu utworzenia takich uczelni – było poparcie, wyrażane także środkami finansowymi i wszelkimi możliwymi ułatwieniami, np. inwestycyjnymi. Gdy uniwersytety powstały, wszystko to znikało, młode uczelnie zostawiano samym sobie. Czy podobnie było w Kielcach?
Pamiętam dobrze czas, gdy tworzyliśmy medycynę. Przygotowaliśmy szacunkowy kosztorys, który opiewał na 26 milionów złotych, wydatki były rozłożone na kilka lat. Rzeczywiście marszałek województwa świętokrzyskiego wywiązywał się z tego zadania, wspomagając także finansowo uruchomienie medycyny. Po zmianie władzy to wsparcie się zmniejszyło, a potem ustało. Mam wrażenie, że nie wszystkie samorządy, różnego szczebla, doceniają znaczenie szkół wyższych dla rozwoju regionów w wielu aspektach, w tym gospodarczym, społecznym czy kulturalnym. Za najważniejsze uznałbym zatrzymywanie młodzieży, stworzenie dla niej atrakcyjnej oferty kształcenia i pracy. Młodzież, która po wyjeździe na studia do innego dużego miasta rzadko wraca do swoich rodzinnych stron, stanowi istotną dla rozwoju utratę kapitału społecznego, której w jakimś stopniu, bo przecież nie całkowicie, może zapobiec jedynie istnienie odpowiedniej klasy uczelni w regionie – politechniki czy uniwersytetu. Jeżeli nie będziemy w stanie zatrzymać młodzieży, a jej odpływ grozi w dużej mierze Kielcom, to niestety wyludnienie się regionu mamy gotowe.
Skąd się wziął w Kielcach profesor medycyny Stanisław Głuszek?
Jestem stąd. Studiowałem w Łodzi w tzw. trybie indywidualnym. To był wtedy, w latach siedemdziesiątych, eksperyment. Było na takich studiach osiem osób, w tym prof. Andrzej Lewiński, który został rektorem Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Wróciłem do Kielc, bo jestem lokalnym patriotą. W latach 1968–1991 działał tu Zespół Nauczania Klinicznego, który potem został Katedrą Medycyny Klinicznej, a w końcu Instytutem Medycyny Klinicznej AM w Krakowie (siedziba w Kielcach). Podobny był w Rzeszowie oraz przy szpitalu MSWiA w Warszawie; szefem tego ostatniego był prof. Ryszard Żochowski, znakomity kardiolog i minister zdrowia.
W Kielcach to był rodzaj filii Akademii Medycznej w Krakowie. W pewnym okresie około stu studentów krakowskiej AM studiowało na ostatnich trzech latach w Kielcach. To wtedy zacząłem prowadzić zajęcia ze studentami na warunkach umowy zlecenia. Pracując w Kielcach, doktoryzowałem się, choć broniłem doktorat w Łodzi. W 1997 roku się habilitowałem. W tamtych czasach utworzyło się w Kielcach akademickie środowisko lekarskie, a jednym z jego członków był prof. Henryk Belowski, który kierował Kliniką Chirurgii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym. Mieliśmy w Kielcach wielu innych samodzielnych pracowników medycyny (prof. prof. Miecznikowski, Koba, Malarewicz, Kuźniarz, Bień, Starzewski i wielu innych), co na pewno nie pozostało bez wpływu na utworzenie kierunku lekarskiego na naszym uniwersytecie. Background dydaktyczno-naukowy powstał na bazie owego Instytutu Medycyny Klinicznej. Przyznam, że trafiłem na dobrego szefa i dobrą atmosferę w Kielcach, gdzie nie przeszkadzano, ale wspierano rozwój naukowy lekarzy. Zaczątkiem siedziby naszego Wydziału Lekarskiego była dawna szkoła pielęgniarska. Gdy w 2001 roku nastąpiła zmiana w zasadach kształcenia pielęgniarek, dostałem propozycję pracy na uniwersytecie. W czasie funkcjonowania Instytutu Medycyny Klinicznej było wiele jednostek klinicznych na dobrym poziomie merytorycznym, a także Zakład Medycyny Sądowej z właściwym zapleczem laboratoryjnym.
Czy to jest uniwersyteckie prosektorium do kształcenia w zakresie anatomii?
Nie. Nasze prosektorium zostało wybudowane w 2014 roku, a zatem jeszcze przed otwarciem kierunku lekarskiego. Mieliśmy więc wcześniej wszystko przygotowane, byliśmy po pozytywnej ocenie programowej PKA i dopiero wtedy, w 2014 roku, złożyliśmy wniosek i otrzymaliśmy zgodę na uruchomienie kształcenia lekarzy, które rozpoczęliśmy od 1 października 2015 roku. Podkreślam, że wszystko było rzetelnie przygotowane. Pozytywna ocena PKA była kluczowa, ale ważnym argumentem za kierunkiem lekarskim były również dobrze rozwinięte nasze dyscypliny przyrodnicze, z laboratoriami, w których mogły być wykonywane badania podstawowe.
Jak jest traktowany UJK przez lokalny samorząd, władze wojewódzkie?
Generalnie samorządy traktują uniwersytet z dużą atencją. To jest zmienne w czasie i zależy od tego, kto w danym momencie pełni władzę. W przełomowych momentach, np. gdy uczelnia zmieniała się z akademii w uniwersytet przymiotnikowy, a potem klasyczny, wszyscy byli w to zaangażowani i w znaczący sposób odczuwaliśmy wsparcie samorządu. Podobnie było, gdy uruchamialiśmy kierunek lekarski. Wtedy pojawił się też pomysł, by utworzyć odrębną uczelnię medyczną, czemu osobiście byłem przeciwny. To było w czasie, gdy uniwersytet rozpoczął przygotowania do utworzenia kierunku lekarskiego, czyli około 2012 roku, a już na początku 2014 złożyliśmy wniosek o utworzenie kierunku. Bywało jednak różnie, np. w 2011 roku prezydent miasta zapewnił nas, że szpital, który stoi w sąsiedztwie uniwersytetu, zostanie nam przekazany. Niestety, wkrótce zmienił zdanie i losy szpitala potoczyły się inaczej. Bywały zatem okresy znakomitej współpracy, ale i gorsze. Miewamy też projekty finansowane z funduszy unijnych, którymi dysponuje marszałek. Jeżeli chodzi o szpital uniwersytecki, udało się uzyskać wsparcie w tej sprawie w Rzeszowie, Opolu, Zielonej Górze, tymczasem u nas jeszcze nie. Powiedziałbym, że istnienie uczelni jest postrzegane pozytywnie, ale nie zawsze przekłada się to na wsparcie finansowe, także wtedy, gdy jest to dla nas ważne strategicznie.
Czy część medyczna jest obciążeniem dla uniwersytetu?
Wszystkie uniwersytety klasyczne mają to samo doświadczenie: część medyczna traktowana jest przez innych jako konkurencja o środki, zwłaszcza inwestycyjne. Zarzut, że rektor faworyzuje część medyczną pojawia się w czasie całej mojej kadencji, chociaż tak nie jest. Muszę jednak przyznać, że medycyna jest bardzo kosztowna. Z drugiej strony przyczynia się ona do rozwoju uniwersytetu, zwłaszcza badań naukowych. Kiedyś profesor Regina Renz, która doprowadziła do uzyskania przez naszą uczelnię statusu uniwersytetu, powiedziała, że tworząc medycynę, stworzyłem w Kielcach uniwersytet, bo to ona jest siłą napędową całego uniwersytetu. Inwestując w rozwój badań i infrastruktury medycznej, działamy na rzecz całego uniwersytetu. Inne dyscypliny też na tym korzystają.
Utarło się przekonanie, że uniwersytet powinien mieć medycynę, ale chyba też inne kierunki, które nie są modne, jak choćby filozofię.
Zgadzam się z tym, że powinniśmy utrzymywać niektóre kierunki, nawet gdy nie domykają się finansowo. Otworzyliśmy filozofię, ale nie było chętnych na takie studia. Nie wszystko udaje się zrobić tak, jakbyśmy chcieli, ale liczę na to, że przemiany społeczne będą sprzyjać odradzaniu niektórych kierunków kształcenia, w tym filozofii.
Dla regionu świętokrzyskiego charakterystyczna wydawałaby się geologia.
Nigdy jej u nas nie było i chyba nawet nie było myśli o jej powołaniu, ale należy rozmawiać i myśleć o otwarciu tego kierunku.
Jak się ma uniwersytet na prowincji?
Nie czujemy się prowincją. Jesteśmy w centrum Polski.
Jednak ośrodki krakowski czy warszawski zabierają Kielcom najlepszych maturzystów. Nie udaje się też wam zaistnieć mocno w konkurencji grantowej…
Mamy wrażenie, że Narodowe Centrum Nauki, podobnie jak Agencja Badań Medycznych, priorytetowo traktuje duże ośrodki akademickie, które mają znaczące dotychczasowe osiągnięcia, a w tej sytuacji „nowym” i mniejszym trudniej się włączyć do skutecznej rywalizacji. Brakuje nam poczucia sprawiedliwej dystrybucji środków na projekty badawcze.
Składacie też mało wniosków.
Tak. I podkreślamy – cały zespół rektorski – od początku mojej kadencji, że musimy składać więcej wniosków grantowych, bo od tego także zależy to, ile grantów uzyskamy. W ubiegłym roku osiągnęliśmy kilkunastoprocentową skuteczność. To pokazuje, że szanse są. Wiemy, że jesteśmy obiektywnie słabsi niż UJ czy UW. Mamy też jednak przekonanie, poparte doświadczeniem, że pomysł naszego projektu odrzuconego przez NCN dostaje w tej agencji finansowanie, gdy podobny wniosek złoży później inny, większy ośrodek. Widzę jakąś przestrzeń do poprawy działania NCN. Finansowanie grantowe ma sens tylko wtedy, gdy jest stabilne, gdy nie jest loterią, dlatego jestem za zwiększeniem finansowania Centrum. Wtedy i nasze szanse wzrosną.
Czy UJK zmierza do ulokowania całej swej działalności na jednym zwartym kampusie?
Mamy piękny kampus akademicki, na którym znajdują się siedziby połowy naszych wydziałów: Nauk Ścisłych i Przyrodniczych, Humanistyczny, Prawa i Nauk Społecznych oraz Biblioteka Uniwersytecka. Collegium Medicum usadowiło się z powodu pewnej tradycji i historii w innej lokalizacji, nawiasem mówiąc blisko szpitala. Była tam szkoła pielęgniarska, która stanowiła w pewnym sensie jego zaczątek. Ten obiekt został rozbudowany na potrzeby kształcenia. Gdybyśmy otrzymali lub odkupili ten szpital, albo może znaleźli inne rozwiązanie, np. budowa nowego szpitala…
Jakie to koszty?
Wysokie, około 200 milionów złotych. Gdybyśmy dysponowali takimi środkami, moglibyśmy zbudować lub rozwijać szpital i bazę dydaktyczną Collegium Medicum. Oczywiście zgoda na takie działania zależy od władz miasta i regionu, ale trudno mi sobie wyobrazić brak ich przychylności dla tego rodzaju inicjatywy. Otworzyliśmy farmację, dobrze by było zbudować dla niej siedzibę.
Przedstawił pan potrzeby inwestycyjne medycyny, a pozostałe wydziały?
Najstarszy budynek na kampusie wymaga poważnej modernizacji, która może kosztować ok. 60-70 mln zł. W tej sprawie złożyliśmy wniosek do ministerstwa. Musimy też zmodernizować i nadbudować siedzibę ekonomii na kampusie (Wydział Prawa i Nauk Społecznych). Jesteśmy w trakcie przetargu na koncepcję i projekt nowej siedziby Wydziału Sztuki, która powstanie na terenie kampusu. Obecnie ma on najgorszą infrastrukturę i to w dwóch częściach, gdyż w innym miejscu jest siedziba Instytutu Sztuk Wizualnych, a gdzie indziej Instytut Muzyki. Środki, które dostaliśmy jako rodzaj rekompensaty za usamodzielnienie naszej filii w Piotrkowie Trybunalskim, 41 mln 300 tys. zł w postaci obligacji, przeznaczone są właśnie na inwestycje dla Wydziału Sztuki.
Czy obligacje są wygodną formą finansowania uczelni?
W obecnej sytuacji każda forma jest dobra. Oczywiście ich zbycie uzależnione jest od zgody ministra finansów i Prokuratorii Generalnej. Poprzednio nie mieliśmy z tym problemu – otrzymaliśmy 30 milionów złotych, których część została przeznaczona m.in. na inwestycje dotyczące domu studenckiego oraz Wydziału Prawa i Nauk Społecznych.
Wrócę do jednostek, które są poza kampusem.
Oprócz medycyny i wspomnianej już sztuki, to także pedagogika i psychologia oraz filia w Sandomierzu, która stanowi poważny problem inwestycyjny. Mamy tam 160 studentów i trudno przy obecnych warunkach marzyć o czymkolwiek więcej. Jesteśmy w trakcie procesu przyjęcia darowizny działki od powiatu sandomierskiego. Problem w tym, że jeśli wybudujemy nowy obiekt, to obecny musimy oddać, a ten budynek jest droższy niż działka, którą przejmujemy. Ponieważ też pozyskaliśmy go w wyniku darowizny na cele dydaktyczne, gdy one ustaną, musimy go zwrócić. Potrzebujemy na to wszystko zgody Prokuratorii Generalnej, co jest bardzo skomplikowane.
Ta filia jest potrzebna uniwersytetowi?
Na pewno jest ona ważna dla Sandomierza. Jeśli podjęliśmy się jej prowadzenia niecałe dziesięć lat temu, to powinniśmy się z tego wywiązać. To w pewnym sensie część naszej uniwersyteckiej misji. Dla miasta jest to czynnik prorozwojowy. Oczekiwalibyśmy jednak większego zaangażowania władz miejskich i powiatowych. Myślimy o uruchomieniu tam pielęgniarstwa, władze powiatowe zaoferowały nawet tymczasowe zaplecze dla takiego kierunku, nim wybudujemy nowy obiekt.
Co zmieniła szkoła doktorska w kształceniu doktorantów?
W tej chwili mamy prawie stu doktorantów, którzy otrzymują stypendia. Pierwsza obrona doktoratu miała miejsce w październiku ubiegłego roku, a wygląda na to, że pozostałe zostaną obronione mniej więcej w terminie. Ta forma doktoryzowania sprzyja intensyfikacji badań naukowych i poprawie poziomu prac doktorskich. Mieliśmy kilka projektów, które wspomagają szkołę doktorską. Jeszcze kilkunastu doktorantów ze starego trybu kończy prace i przygotowuje się do obron.
Czy UJK ma problem z zatrudnieniem kadr ze względu na niekonkurencyjne zarobki?
Gdyby spojrzeć przez pryzmat konkursów na stanowiska, to mamy problem z zatrudnieniem matematyków i informatyków, tu właśnie wyraźnie widać problem płacy. To jest problem punktowy, który wymaga wyjątkowych ingerencji, czyli zaoferowania odpowiedniej płacy. Dotyczy to nie tylko młodych pracowników, adiunktów, ale także profesorów uczelni na kierunkach, na których nam zależy. Jesteśmy uniwersytetem, na którym dotychczas stosunkowo łatwo było otrzymać stanowisko profesora uczelni. Zmieniamy zasady już teraz, przed końcem kadencji, aby nowemu rektorowi było łatwiej działać.
Ilu pracowników UJK pracuje za minimalną płacę krajową?
Około dwustu pracowników administracji.
Jak pan widzi kwestię udziału studentów w wyborach rektorskich?
Studenci powinni mieć udział w decyzji o wyborze rektora, są w końcu najliczniejszą grupą w społeczności uczelni. Myślę, że obecna proporcja, czyli 20 procent głosów elektorów studenckich, jest odpowiednia. Studentów traktuję zawsze po partnersku, szanuję ich wszelaką uniwersytecką aktywność. Studenci interesują się nie tylko sprawami im bliskimi, ale też społeczności akademickiej, doskonale wiedzą, kto jest prodziekanem ds. studenckich, chociaż rektora nie zawsze kojarzą z nazwiska i nie rozpoznają na uniwersyteckim korytarzu.
Jakie są relacje UJK z dużymi uniwersytetami z krajowego topu?
Staramy się współpracować, korzystać z ich doświadczeń. Często ta współpraca przekłada się na pozyskiwanie pracowników dla naszej uczelni, ludzi, którzy pomagają nam uruchomić nowe zespoły naukowe czy laboratoria. Mamy dobrą, twórczą współpracę z wieloma krajowymi i zagranicznymi uniwersytetami w różnych dyscyplinach, korzystną dla obydwu stron. Taką aktywność rozwijamy i upowszechniamy w naszej społeczności.
Nie widzi pan pól konkurencji czy rywalizacji?
Jeśli ona ma miejsce, to nie tyle między uniwersytetami, ile raczej między naszymi naukowcami a badaczami z dużych uczelni. Zdarza się, że potrafimy w takiej rywalizacji pokazać swoje mocne strony.
Skąd UJK pozyskuje studentów?
Większość naszych studentów pochodzi z regionu świętokrzyskiego. To nie tylko Kielce i okolice, ale całe województwo. Około 30 procent jest spoza regionu, często są to mieszkańcy okolicznych województw, graniczących z nami, a zatem z lubelskiego, łódzkiego, podkarpackiego czy mazowieckiego. Mniejsze liczby z innych, czasami odległych województw. W gronie studentów reprezentowane są wszystkie województwa.
Jakie perspektywy zatrudnienia w regionie mają absolwenci UJK?
Aż 61 procent absolwentów Collegium Medicum podjęło staż w regionie świętokrzyskim. To znaczy, że faktycznie nasza medycyna daje kadry dla regionu. Podobnie jest z pozostałymi kierunkami. Z ostatnich badań przeprowadzonych w ramach monitoringu ekonomicznych losów absolwentów szkół wyższych wynika, że dyplom jest ważnym sygnałem dla lokalnych pracodawców poszukujących nowych pracowników. Spośród absolwentów uniwersytetu 52% znalazło zatrudnienie w województwie świętokrzyskim. Największy odsetek stanowili studenci filologii angielskiej – 89%, psychologii – 87%, filologii germańskiej – 85%, zdrowia publicznego – 83%, pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej – 79%, prawa i pielęgniarstwa – w obu przypadkach 76% podjęło aktywność zawodową na lokalnym rynku.
A jak wygląda kwestia umiędzynarodowienia kształcenia na UJK?
Mamy prawie czterystu studentów zagranicznych, m.in. z Nigerii i Afganistanu, ale również z Norwegii, Jemenu, Kanady, Kongo, Malezji, Maroka, Chin, Iranu, a także USA. Myślę, że umiędzynarodowienie kształcenia jest bardzo ważne. Collegium Medicum jest najbardziej umiędzynarodowione (studia lekarskie english division). Zadowalająco rozwija się też program Erasmus, przyjeżdża do nas znacząca liczba studentów z różnych krajów europejskich, m.in. z Włoch, Hiszpanii, Niemiec, Turcji. Natomiast z całą pewnością pragniemy bardziej umiędzynarodowić zespoły badawcze, aczkolwiek i w tej kwestii nastąpiła znacząca poprawa. Organizacyjnie wspieramy umiędzynarodowienie, tworząc zespół welcome center w Biurze Rektora UJK.
Gdyby prawo pozwalało, wystartowałby pan w wyborach rektorskich na kolejną kadencję?
Raczej nie. Biorąc pod uwagę moje zainteresowania, zaangażowanie zawodowe – lekarskie i naukowe… Kończąca się kadencja była szczególnie trudna ze względu na pandemię, wojnę na Ukrainie, inflację i szereg stąd wynikających problemów organizacyjnych i ekonomicznych dla realizacji strategii UJK. Odpowiednie zarzadzanie uczelnią pozwoliło utrzymać bezpieczeństwo jej funkcjonowania i płynność finansową.
To dlaczego startował pan cztery lata temu?
Miałem przekonanie, że mogę wykonać i rzeczywiście wykonałem, razem ze społecznością akademicką, pewne zadania, m.in. w zakresie zwiększenia potencjału naukowo-badawczego uniwersytetu, co wykazały wyniki ewaluacji, utworzenia atrakcyjnych kierunków studiów, jak choćby farmacja, nowoczesne systemy diagnostyczne w medycynie, grafika oraz inżynieria biomedyczna wspólnie z Politechniką Świętokrzyską. Za nami trudne przygotowania do realizacji budowy Wydziału Sztuki i zabezpieczenia środków finansowych na ten cel, szeroko zakrojone prace zmierzające do utworzenia szpitala uniwersyteckiego czy też pozyskania działki budowlanej dla nowej siedziby Filii w Sandomierzu. Część zadań wymaga kontynuowania przez moich następców. W sprawie szpitala uniwersyteckiego proces nie jest zakończony, ale ważne prace zostały wykonane, czas nie był zmarnowany, wszystkich informacji nie mogę przekazać, bo negocjacje mają na tym etapie poufny charakter. Potrzebujemy ostatecznie uzgodnień między uniwersytetem, ministrem nauki i szkolnictwa wyższego oraz ministrem zdrowia, a także pomocy państwa w pozyskaniu środków na dokonanie transakcji.
Rozmawiał Piotr Kieraciński
To jest błazenada, to ciągłe politpoprawne pompowanie prowincjonalnych "ośrodków naukowych", niedługo będziemy mieć "uniwersytet" w każdym sołectwie, ale ile kompleksów zostanie wyleczonych? Bezcenne.
"Mamy wrażenie, że Narodowe Centrum Nauki, podobnie jak Agencja Badań Medycznych, priorytetowo traktuje duże ośrodki akademickie, które mają znaczące dotychczasowe osiągnięcia, a w tej sytuacji „nowym” i mniejszym trudniej się włączyć do skutecznej rywalizacji. Brakuje nam poczucia sprawiedliwej dystrybucji środków na projekty badawcze."
- NCN czy inne osrodki rozdzielajace granty na badania nie sa od wyrownywania szans finansowych. One powinny kierowac sie tylko JEDNA wartoscia: jakoscia. I niczym wiecej. Od wyrownywania szans jest niezalezny od grantowego system rozdzielania srodkow na prowadzenie badan podstawowych. Jesli go nie ma, lub dziala zle, to koniecznie trzeba ta sytacje zmienic, ale nie poprzez zmuszanie NCNu do kierowania srodkow na badania, ktore przegrywaja w konkurencji z innymi, lepszymi.
Wy to byście wszystko przejedli, a winnych szukacie wszędzie tylko nie u siebie. Co za prymitywna mentalność.