Doktoranci w całym światowym systemie akademickim należą wprawdzie do grupy o wysokim potencjale, lecz jednocześnie o wysokim ryzyku. To ryzyko jest dwustronne – komentuje sprawę kosztów kształcenia doktorantów dr hab. Sebastian Kołodziejczyk, dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Głosy, szczególnie wyrażone w ostatnich publikacjach (np. w łódzkim wydaniu Gazety Wyborczej), mówiące, iż w świetle zwiększających się kosztów życia, wzrostu inflacji oraz po prostu oczekiwań młodych ludzi, stypendium doktoranckie (przed i po ocenie śródokresowej) jest zbyt niskie, należy potraktować bardzo poważnie, lecz jednocześnie dopowiedzieć to, co zbyt słabo wybrzmiewa, gdy mówimy o kształceniu doktorantów.
Rozważając kwestie finansowe, należy zacząć od tego, że koszt realizacji projektu doktorskiego nie redukuje się do stypendium doktoranckiego i obejmuje cały szereg składowych, które po zsumowaniu można ująć w kategoriach całkiem sporego grantu. W jego ramach samo stypendium na 4-letni okres realizacji projektu doktorskiego to łącznie ok. 195 tys. zł brutto brutto (należy brać pod uwagę także narzuty na ZUS i NFZ, a nie jedynie wysokość stypendium netto). Pozostałe składowe obejmują koszty prowadzenia badań, czyli dostępu do infrastruktury (aparatury, bibliotek, etc.), odczynników, wsparcia kadry naukowej i technicznej, ale też udostępniania środków na podnoszenie kompetencji dydaktycznych i badawczych czy po prostu prowadzenie działalności naukowej poprzez wyjazdy studyjne, stażowe czy konferencyjne.
Warto też zauważyć, że za kształcenie w polskim systemie akademickim doktoranci nie ponoszą żadnych opłat, a to oznacza, że szereg kosztów bezzwrotnie przeniesionych jest na uczelnię. Równie istotne jest, że uczelnia wspiera doktorantów także w innych wymiarach, np. poprzez udzielenie dostępu do infrastruktury sportowej, socjalnej, lokalowej, wsparcie administracyjne czy zapewnienie względnego bezpieczeństwa w funkcjonowaniu przez lata realizacji projektu doktorskiego. Niemniej ważne – to, że uczelnia udziela doktorantom swego prestiżu i rozpoznawalności. Po zsumowaniu wszystkich tych jawnych i ukrytych elementów wsparcia mówimy o kwocie znaczącej i powodującej, że realizacja projektów doktorskich to poważne wyzwanie dla uczelni.
Należy też zdać sobie sprawę z tego, że doktoranci w całym światowym systemie akademickim należą wprawdzie do grupy o wysokim potencjale, lecz jednocześnie o wysokim ryzyku. Ryzyko, o którym mowa, jest dwustronne: doktoranci, będąc jeszcze w relatywnie młodym wieku, decydują się zainwestować swój czas, ambicje, zdolności intelektualne i, co tu ukrywać, komfort, by po kilku latach móc cieszyć się stopniem doktora i rozpocząć właściwą karierę zawodową, natomiast uczelnia, jeśli projekt doktorski okaże się nieudany, godzi się na bezzwrotność poniesionych wydatków. To jest też powód, dla którego na większości uczelni świata stypendia doktoranckie są względnie (do kosztów życia) niskie, lecz jednocześnie uczelnie dokładają starań, by zrekompensować ten fakt innymi formami wsparcia.
Podsumowując: wysokość stypendiów netto na pewno nie nadąża za kosztami życia. Można byłoby temu przeciwdziałać na wiele sposobów, od podniesienia stawki minimalnej po wprowadzenie dodatkowych instrumentów finansowania. Na dziś niezbędne jest wprowadzenie ustawowego systemu stypendiów socjalnych oraz systemu stypendiów naukowych z uwzględnieniem w subwencji środków na ten cel. Z pewnością palącą potrzebą jest także urealnienie systemu korzystania ze składek na ZUS i NFZ. Teraz doktoranci i uczelnie ponoszą koszty, lecz ci pierwsi z tego tytułu nic nie mają, łącznie z tym, że to uczelnia ponosi koszty urlopu macierzyńskiego lub urlopu na prawach urlopu macierzyńskiego czy też długoterminowego zwolnienia lekarskiego. W tym ostatnim przypadku konieczne jest wprowadzenie możliwości skorzystania z urlopów zdrowotnych.
Sebastian Kołodziejczyk
W wakacyjnym numerze „Forum Akademickiego” polecamy blok tekstów poświęconych doktorantom:
Polska wspiera system w którym doktorat to dodatek do pracy poza uczelnia. Proste. I tak to cud ze jesteśmy w rankingach uniwersytetów.
I do tego opieranie modelu w którym doktorant za darmo prowadzi zajęcia (albo jak przekroczy limit za najniższa krajowa na godzinę).
A dajcie spokoj, trzeba zwijać interes uniwersytecki w tym kraju.
Na szczęście u nas doktorant może zainwestować swój czas uzyskując stypendium niebędące wynagrodzeniem, w wysokości poniżej minimum godności. W nagrodę zostaje się po godzinach, w czasie weekendów. Nie ma za to pieniędzy na badania, chyba, że ma się dobrze prosperującego promotora, który wciagnie w grant. Zapytacie gdzie jest nagroda? Ano można być mobingowanym do woli, głównie przez kierownika katedry, instytutu lub nawet władze dziekańskie. Czasem nawet przez promotora, dowolnego technika, adiunkta lub profesora, przez co syndrom sztokholmski murowany. Nie piszę o sobie, bo do doktoratu podchodziłem asertywnie i przetrwałem. Ale masa znajomych skończyła ze zmarnowanym czasem i potrzebą pójścia do psychiatry.
Nie wiem, co to znaczy "na szczęście może zainwestować", bo przecież nie ma przymusu robienia doktoratu. Co do do drugiej części wypowiedzi (o patologiach) - należy bezzwłocznie zgłosić ten fakt najpierw promotorowi, a potem w stosownej agendzie uczelni, która jest powołana do tego, by takimi zjawiskami się zajmować. Nie wiem, o jakiej uczelni mówimy, ale bezwzględnie należy ten fakt zgłosić.
Mi wynagrodzenie adiunkta nie pozwala na przezycie...
Doktorat to praca na (co najmniej) pełen etat, a nie wolontariat. Zapewnijmy godne wynagrodzenie doktorantom. To, co teraz oferuje Szkoła Doktorska, czyli stypendium PONIŻEJ minimalnej krajowej jest uwłaczające.
Doktorat to faktycznie praca na pełny etat, ale w warunkach takiej a nie innej umowy społecznej. Stypendia, jak napisałem, w większości akademickiego świata są postrzegane jako subsydiarne, a nie jako wynagrodzenie w pełnym tego słowa znaczeniu. Charakter tej umowy jest czytelny: system oferuje środki na realizację projektu przez młodego człowieka, który nie jest jeszcze w pełni wykwalifikowanym naukowcem. W tym obszarze, niestety, trzeba bardzo długiego czasu, by uzyskać wysokie kwalifikacje. I jeszcze jedno zdanie: to nie szkoła doktorska oferuje stypendia w takiej czy innej wysokości, ale uczelnia, która jest zdeterminowana czynnikami zewnętrznymi. Bądźmy precyzyjni.
Miałam okazję porównać sytuację doktorantów w Szwajcarii i doktorantów w polskich szkołach doktorskich. Owszem, doktoranci zagranicą również otrzymują stosunkowo niskie wynagrodzenie, jeśli je porównywać z wynagrodzeniem w korporacji. Tyle, że w przeciwieństwie do polskiego stypendium, wynagrodzenie doktorantów w Szwajcarii pozwala im na samodzielne utrzymanie wynajmowanego mieszkania, niezbędne wydatki (jedzenie, leki, opieka zdrowotna, itd.), a nawet małe przyjemności w formie wyjazdu na narty, wycieczki w góry lub wyjazdu do rodziny zagranicą. Nie znam doktoranta w Polsce, który mógłby sobie na to pozwolić z samego stypendium doktoranckiego.
Byłoby dobrze dopisać, jak działa system stypendialny w Szwajcarii, a więc nie tylko jaka jest wysokość stypendium doktoranckiego, ale też jakie są źródła finansowania oraz jaka jest skala dostępności (ile stypendiów się przyznaje - od razu dodam, że jest to system wysoce kompetytywny oraz selektywny), a nade wszystko, jak zamożna jest Szwajcaria. Nie mieszajmy sobie wzajemnie w głowach, tylko odnośmy się do realiów. Polski system jest egalitarny, a nie elitarny - decydują o tym różne czynniki, w tym między innymi usytuowanie Krajowej Reprezentacji Doktorantów, która dba o interesy środowiska doktoranckiego niczym związek zawodowy. Z egalitarności wynika choćby to, że uczelnie nie mogą zaproponować bardzo wysokich stypendiów (choć niekiedy byłoby to wskazane) selektywnej grupie doktorantów, na przykład z dyscyplin o największym potencjale, bo zaraz podniosą się głosy, że wszystkie dyscypliny są równe, a doktoranci mają prawo do stypendiów w tej samej wysokości. A co do nart i rodzinnego wyjazdu zagranicę - strasznie trudno to zrobić początkującemu naukowcowi, więc doktorant nie jest tu wyjątkiem. Mówimy o systemie naczyń połączonych - żadna grupa nie działa i nie jest finansowana w izolacji. Oczywiście, najlepiej byłoby podnieść wszystkim wynagrodzenia, tyle że aby to uczynić, należałoby dokonać realnej zmiany systemu, czyli na przykład wprowadzić odpłatność za studia, w tym także kształcenie w szkołach doktorskich, przeszeregować kadrę naukowo-dydaktyczną i wykonać szereg innych mało popularnych działań, a na to nie ma zgody społecznej.
Co za durny tekst.
Gdzie jest promotor w takim układzie? Z tekstu wynika, że doktorant jest samodzielny, a później musi czekać aż do habilitacji aby znowu być samodzielnym naukowcem?
Nie ponoszą żadnych opłat. Ale nie dostają nic za siedzenie od rana do wieczora i w weekendy. Ktoś chyba nigdy nie był na studiach doktoranckich i nie wie ile czasu trzeba poświęcić aby w ciągu jednego roku opublikować jedną przyzwoitą publikację w zagranicznym czasopiśmie. A co w sytuacji kiedy doktorant jest na tyle "umny" i ma kilka publikacji to czy zakład w, którym się doktoryzuje i sam wydział nie korzysta na tym w sposób finansowy?
Zapraszamy do Lublina proszę sobie przeżyć za 2300 miesiąc i poprawić ten tekst.
Pominę pierwszy wers, który nijak ma się do rzeczy. Pozwolę sobie także na to, by nie rozkładać drugiej części tego tekstu na czynniki pierwsze, by nie obnażać słabości w niektórych częściach wypowiedzi. Warto jednak podkreślić trzy rzeczy, które są zsumowane w tej anonimowej wypowiedzi: 1) Lublin nie ma nic do rzeczy, ale z zaproszenia chętnie skorzystam, szczególnie chcąc się przyjrzeć temu, jak systemowo uczelnie lubelskie rozwiązują problem wsparcia dla doktorantów; 2) "korzyść" jest rzeczą umowną, ale Doktoranci UJ za świetne publikacje są doceniani nagrodami, które mają charakter indywidualny; 3) nie trzeba być dzisiaj w szkole doktorskiej (a nie na studiach doktoranckich), lecz wystarczy być promotorem wielu doktorantów, by to wiedzieć, nade wszystko jednak stymulować i wspierać swoich podopiecznych w rozwoju naukowym, w tym także pozyskiwaniu środków, stypendiów dodatkowych, nagród, etc. Zapraszam do zapoznania się z osiągnięciami moich Doktorantów, wtedy też łatwiej będzie sobie odpowiedzieć na pytanie, "co robi promotor w tym układzie".