Aktualności
Życie akademickie
13 Czerwca
Źródło: Łukasiewicz
Opublikowano: 2022-06-13

Po co firmie doktorat wdrożeniowy?

Nie ma osoby bardziej ewaluowanej w systemie nauki polskiej niż doktorant wdrożeniowy. Dlatego jakości i przede wszystkim przydatności jego badań można być pewnym – mówił Piotr Dardziński, prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz, podczas największego wydarzenia B+R w Polsce.

Tegoroczne Innovatorium Łukasiewicza zgromadziło w Poznaniu blisko 1200 uczestników. Byli wśród nich przedstawiciele biznesu, eksperci Łukasiewicza oraz największych polskich uczelni i ośrodków badawczych w Europie. Tematem jednej z debat odbywających się podczas tego wydarzenia były doktoraty wdrożeniowe. To alternatywna droga uzyskania stopnia doktora przeznaczona dla osób, które– chcąc rozwijać swoją karierę naukową – nie zamierzają rezygnować z pracy zawodowej poza uczelnią. Program wprowadzono w 2017 r. Obecny prezes Łukasiewicza, Piotr Dardziński, odpowiadał wówczas w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego za budowanie relacji między nauką a biznesem. Potrzebne były zmiany, żeby je ożywić.

Wprowadzając nowe rozwiązanie, znane już na Zachodzie, zastrzegliśmy, że u nas doktoraty wdrożeniowe miały być równoprawne „tradycyjnym” studiom doktoranckim. W Niemczech czy Wielkiej Brytanii zróżnicowano obie formuły i zainteresowanie było mniejsze – wspominał P. Dardziński.

Cały proces, jak opisywał, miał wyglądać następująco: do firmy trafia doktorant, który prowadzi badania, uzgodniwszy z przedsiębiorcą ich agendę, zaakceptowaną następnie pod względem jakości przez uczelnię. Firma zyskuje zmotywowanego i dobrze opłaconego pracownika (program został uruchomiony ze wsparciem finansowym, które przysługuje też uczelni), zaś przedsiębiorca ma pewność, że badanie jest zgodne z jego strategią rozwoju. Co ważne, staje się też właścicielem praw do powstałej własności intelektualnej.

Zyskuje również doktorant, bo ma ambitną pracę i godziwe wynagrodzenie, a także uczelnia, która poprzez badania „linkujące” z biznesem, otwiera się na gospodarkę – dodał P. Dardziński.

W dotychczasowych pięciu konkursach wyłoniono ponad 2 tys. doktorantów, z których prawie co dziesiąty prowadzi swoje badania w instytutach należących do Sieci Badawczej Łukasiewicz. Nie wszystkie mają charakter inżynieryjny – są także doktoraty z psychologii, socjologii, ekonomii. Jak tłumaczył prezes, potrzebni są ludzie, którzy rozumieją biznes również w aspektach „miękkich”.

O korzyściach, jakie firmie przynosi doktorat wdrożeniowy, opowiadał z kolei dr inż. Adam Piotrowski, szef Vigo System. Podkreślił, że stopień doktora jest niezwykle ceniony w świecie biznesu, a na pewnym poziomie rozmów z dużymi korporacjami – stanowi wręcz kluczowy element dialogu.

Apeluję więc do wszystkich uczelni, żeby budowały prestiż stopnia otwierającego naukową karierę poprzez pilnowanie reguł pisania dysertacji czy recenzji. Kształcenie doktorów na wysokim poziomie jest potrzebne nie tylko nam, przedsiębiorcom, ale też krajowi, który może zyskać technologiczną markę, i samym doktorom, żeby byli przekonani o wartości dyplomu – przekonywał Piotrowski, którego firma zajmuje się innowacyjnymi detektorami promieniowania podczerwonego.

Dodał, że zaimplementowane w niej procesy rozwoju kadr służą temu, aby tworzyć globalnych ekspertów, ludzi, którzy reprezentują światowy poziom technologii i nauki. Można kształcić ich wewnątrz firmy, ale dzięki współpracy z uczelniami korzysta się z wiedzy akademików, a to bezcenne. Pozwala to wyjść poza własną, komercyjną „bańkę”. Obecnie w Vigo System realizowanych jest 10 doktoratów, jeden będzie broniony lada dzień.

Tomasz Węsierski, dyrektor Centrum Badawczo-Rozwojowego Grupy Azoty, przytoczył historię sprzed lat.

W 2003 roku odbywałem staż w zagranicznej firmie i ku mojemu zaskoczeniu pracowało w niej bardzo wiele osób ze stopniem doktora. Pomyślałem wtedy, czy by nie mogło tak być, że doktor będzie się i w Polsce kojarzył nie tylko z uczelnią, ale również z sektorem gospodarki. Nikt przecież nie zabrania ludziom pracującym w przedsiębiorstwach rozwijać się naukowo, a taki model widziałem za granicą.

Kiedy rozpoczął pracę w Grupie Azoty, okazało się, że właśnie ruszył program doktoratów wdrożeniowych. Zauważył, że ta formuła uczy, jak funkcjonować w obszarach naukowych i jednocześnie przemysłowych, komercyjnych. Wyzwala też lojalizację – pracownicy zdają sobie sprawę z tego, że mogą dać coś firmie od siebie, ale działa to też w drugą stronę. Przynosi to znakomity efekt. Choć, jak przyznał, na początku nie do końca było jasne, na czym w ogóle ta formuła ma polegać.

Teraz nasi kierownicy, dyrektorzy już sami wskazują, w którym kierunku prowadzić doktorat, by przyniosło to korzyść firmie i zaangażowało wszystkie strony, a nie tylko autora – przyznał Węsierski.

Obecnie w całej Grupie Azoty badania prowadzi 50 doktorantów wdrożeniowych. Po tym jak trzy lata temu nastąpił wysyp wniosków, w przyszłym roku szykuje się lawina obron.

Dr inż. Michał Grabia, dyrektor Centrum Logistyki i Nowoczesnych Technologii w Łukasiewicz – Poznańskim Instytucie Technologicznym, wskazywał na dwa cele, które z jego punktu widzenia są istotne przy zachęcaniu pracowników do podjęcia doktoratu wdrożeniowego: rozwój kadr i realizacja prac badawczych w obszarze aplikacyjnym.

Naukowiec, który realizuje doktorat wdrożeniowy, jest doskonałym „nabytkiem”, bo rozumie już, jaki rodzaj badań interesuje nas najbardziej – argumentował.

Ich efekty mogą być podstawą do tworzenia start-upów, np. w ramach inicjatywy Akcelerator Łukasiewicza, albo na zasadach licencji zostać przekazane przedsiębiorcom, którzy wykorzystają opracowaną technologię w realiach gospodarki. Zaznaczył, że to wartościowa inicjatywa, choć dla pracownika może być trudna w realizacji. Dlatego, jak stwierdził, więcej uwagi należy poświęcić na etapie wyboru promotora, uczelni, instytutu, aby dopasować oczekiwania każdej ze stron.

Tę samą kwestię akcentował prof. Adam Woźniak, prorektor Politechniki Warszawskiej ds. rozwoju. Uczelnia w każdym konkursie zdobywa kilkadziesiąt doktoratów wdrożeniowych.

Już na wstępnym etapie konieczne jest uważniejsze przyglądanie się kandydatom i reprezentowanemu przez nich poziomowi, a także odpowiedni dobór tematu.

Jego zdaniem program wpisuje się we wszystkie cele, jakie powinna realizować uczelnia techniczna: kształcenie inżynierów, żeby mogli zasilać gospodarkę, rozwój nauki oraz współpraca z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Dodał, że PW stawia bardzo wyśrubowane wymogi co do ukończenia doktoratu i być może one decydują, że np. na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa z 26 osób zgłoszonych w pierwszym naborze, tylko pięć jak dotąd z sukcesem zakończyło obronę. Określił wszelkie pojawiające się ułomności jako „chorobę wieku dziecięcego”, ale dostrzegł też pozytywną stronę – doktoraty wdrożeniowe skutecznie przecierają ścieżki do kontaktów z biznesem.

Perspektywę wykonawcy przedstawił Tymon Warski z Centrum Materiałów Funkcjonalnych w Łukasiewicz – Instytucie Metali Nieżelaznych. Swój doktorat wdrożeniowy wykonuje na Politechnice Śląskiej. Jest w tej dobrej sytuacji, bo promotor pracuje wraz z nim w instytucie, więc konsultacje ma na bieżąco. Rola promotora, w jego ocenie, jest niezwykle ważna w przypadku osób, które nie miały do tej pory do czynienia z nauką.

To są pracownicy firm, trzeba więc im wytłumaczyć wszystkie naukowe aspekty, na czym polega kształcenie na tym poziomie. Tego czasem brakuje i dochodzi do nieporozumień – opisywał.

Tym, co może zachęcić jest z pewnością podwójne wynagrodzenie. Jedno – za pracę w przedsiębiorstwie, drugie – w ramach stypendium z MEiN. Stypendium wynosi 3450 zł. Po przeprowadzeniu pozytywnej oceny śródokresowej planu badawczego wzrasta ono do 4450 zł. Jak mówił Warski, pieniądze są ważne, ale nie stanowią dla niego priorytetu. Podkreślił, że tego typu doktorat to spore wyzwanie: trzeba pogodzić obowiązki zawodowe, zajęcia na studiach, egzaminy oraz pisanie rozprawy doktorskiej. To ostatnie zwykle w wolnym czasie – po pracy albo w weekendy.

W zamyśle badania miały być prowadzone właśnie w godzinach pracy, a nie po jej zakończeniu. Chodziło o to, by ambitni doktoranci nie musieli rozwijać kompetencji nadludzkim wysiłkiem i w arcytrudnych warunkach.

Wystartowaliśmy z projektem, który tworzy się w procesie. Odeszliśmy od starej zasady, że wprowadzamy coś dopiero wtedy, gdy już wymyślimy do końca. Tymczasem takie rzeczy trzeba zacząć praktykować. Przed uruchomieniem programu spotkaliśmy się z dziekanem, prezesem firmy i potencjalnym doktorantem i przeprowadziliśmy warsztaty, podczas których rozmawialiśmy z nimi, jak te relacje powinny wyglądać. Moim zdaniem takie warsztaty są wciąż potrzebne – stwierdził szef Łukasiewicza. I dodał: – W systemie polskiej nauki nie ma osoby bardziej ewaluowanej niż doktorant wdrożeniowy. Ocenia pracodawca, dwóch promotorów (w firmie i na uczelni), a do tego agenda musi być ustalona z uczelnią i zaakceptowana przez grono ekspertów w ministerstwie. W tradycyjnych doktoratach tego nie ma, więc zaryzykuję tezę, że wdrożeniowe są ambitniejsze. Ich jakości i przydatności dla firmy, gospodarki można być pewnym – podsumował dyskusję Piotr Dardziński.

Debatę prowadził Piotr Kieraciński, red. naczelny „Forum Akademickiego”.

MK

Dyskusja (0 komentarzy)