Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 3/1998

Nikogo to nie obchodzi
Poprzedni Następny

Rozmowa z prof. Kornelem Gibińskim,
przewodniczącym Komitetu Etyki w Nauce
przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk

Prof. dr hab. Kornel Gibiński (ur. 1915) jest wybitnym specjalistą z dziedziny gastroenterologii. Przez wiele lat kierował III Kliniką Chorób Wewnętrznych, Instytutem Chorób Wewnętrznych oraz Kliniką Gastroenterologii Śląskiej Akademii Medycznej. Jest członkiem Prezydium PAN oraz członkiem PAU. Pełni funkcję przewodniczącego Komitetu Etyki w Nauce przy Prezydium PAN. Wśród wielu zagranicznych towarzystw naukowych, do których należy prof. Gibiński, należy wymienić New York Academy of Science i Royal Society of Medicine. Tytuły doktora honoris causa przyznały mu Akademie Medyczne w Poznaniu, Wrocławiu i Katowicach.

Czy nauka jest dziedziną, która predestynuje uprawiających ją do szczególnie etycznego zachowania?

– Naukę można rozumieć co najmniej dwojako: jako kształcenie oraz jako prowadzenie badań. Badania są nauką we właściwym sensie. Celem nauki jest poszukiwanie prawdy, zdobywanie nowej wiedzy i poszerzanie jej. Od ludzi, którzy mają prawdy szukać i ją rozpowszechniać należy oczekiwać uczciwości, najwyższych kwalifikacji moralnych.

– Nauka stworzyła pewną hierarchię i obecnie jest jedną z możliwych dróg kariery. Nie wszyscy zajmują się dziś nauką w celu poszukiwania wzniosłych ideałów.
– Stała się ona zawodem. Kiedyś nauka była czymś bardzo wyjątkowym, przedmiotem zainteresowania ludzi ciekawych, poszukujących prawdy. To były samorodne talenty. Stopniowo jednak stała się zjawiskiem masowym, jednym z wielu zawodów. I wtenczas, podobnie jak w innych zawodach, powstała w nauce pewna hierarchia, zaczęły się budować stopnie wtajemniczenia, awanse. Wybór nauki jako drogi życiowej nie jest obecnie motywowany tylko ciekawością, bezinteresowną chęcią poznania prawdy. To było istotą powołania dawnego uczonego.

– Możliwość zrobienia w nauce kariery czy zdobycia sławy sprawia, że staje się ona areną nadużyć i oszustw.
– Oszustwa, naciąganie rezultatów badań znane są w nauce od najdawniejszych czasów. W notatkach wybitnych uczonych, których rezultaty nie zostały dotąd zachwiane, natrafiamy na ślady poprawek, podciągania wyników eksperymentów do tezy, z dobrej woli zapewne robionych. Ktoś był przekonany, że jego odkrycie jest słuszne, ale nie wszystkie rezultaty badań pasowały – więc poprawiał te wyniki tak, by lepiej uzasadniały wnioski. Takie ułomności ludzkie towarzyszyły nawet największym uczonym. Zupełnie innym nadużyciem jest plagiat, czyli podszywanie się pod czyjąś myśl.

– Czy łatwo jest ujawnić oszustwo w nauce?
– Niesłychanie trudno, zwłaszcza wobec rozdrobnionej specjalizacji badań. Dziś każdy zajmuje się innym aspektem rzeczywistości. Fałszować wyniki badań można w bardzo różny sposób: można niewłaściwie prowadzić eksperyment, zmieniać jego przebieg lub tylko publikować dane różne od tych, które uzyskano w badaniach. A jak ujawnić plagiat wobec faktu, iż naukę uprawiają miliony ludzi we wszystkich zakątkach świata, w wielu różnych językach? Każdego roku powstają setki tysięcy publikacji. Nie można wszystkiego przeczytać. Kto wie, co jest częstsze: fałszowanie danych czy plagiaty? Chyba nikt nie prowadzi statystyk dotyczących tych zagadnień. Nikt nie ma czasu ani cierpliwości, żeby specjalnie szukać plagiatów czy oszustw. Wykrycie takich spraw – szczególnie plagiatów – to najczęściej dzieło przypadku. Jeśli chodzi o plagiat, to mamy do czynienia z kradzieżą intelektualną. Człowiek, który napisał oryginalny tekst, zawarł w nim nie tylko wyniki badań, ale całą koncepcję, własny tok myśli. Przytoczenie słów kogoś innego bez podania źródła, to zwyczajna kradzież. Może ona być popełniona nie tylko z tekstów pisanych, ale z wszelkich innych nośników informacji.

– Kradzież stosunkowo łatwo udowodnić w dziedzinie techniki, gdzie odkrycia chronione są patentami. Inaczej jest w naukach podstawowych. Myśli nie chronią patenty.
– Pojawiły się już takie tendencje, zwłaszcza w dziedzinie biotechnologii, genetyki. Tam, gdzie wyniki mogą zostać zastosowane i przynieść ich autorowi znaczące zyski.

– Czy w Polsce często mamy do czynienia z oszustwami naukowymi?
– Myślę, że tak, ale nie są ujawniane. Zawsze była tendencja do tuszowania takich spraw, nieprzyznawania się. Nikt się tym nie chwali. W naszym kraju nie prowadzono badań nad tą sprawą. W tej chwili robimy studium pilotowe wśród członków komitetów PAN, czyli wśród kilkuset osób. Indagowano ich o własne doświadczenia na ten temat. Jeżeli to się uda, zechcemy zrobić większą próbę w skali całego kraju. Trzeba się nauczyć techniki takich badań: jak stawiać pytania, jak zachęcić ludzi do odpowiadania na ankiety? W Polsce uzyskujemy niewiele odpowiedzi na ankiety. W krajach, gdzie takie badania robione są od dawna, odzysk badań sięga 70 proc. Natomiast my odzyskujemy 20-30 proc. ankiet, 40 proc. uważane jest za duży sukces.

– Skąd takie słabe zrozumienie problemu przez naukowców?
– To nie tylko niezrozumienie, ale zwykłe lekceważenie. Nie mamy żadnych doświadczeń w tej dziedzinie.

– Dlaczego tuszujemy oszustwa naukowe?
– Zazwyczaj mówi się o dobrym imieniu nauki. Chodzi o to, żeby nie przynosić szkody, hańby nauce. Po co swojej instytucji, uczelni sprawiać problemy?

– Każdy stopień kariery naukowej wyznaczają kolejne prace. Są one recenzowane. Podobno zazwyczaj grzecznościowo?
– To bardzo słaby punkt w naszej nauce. Właśnie jakość recenzji sprawia, że polska nauka jest tak nisko oceniana na świecie. Mamy bardzo dobrych naukowców, a nawet całe instytuty. Jednak jesteśmy na dalekich miejscach rankingowych. Powodem jest brak dobrego systemu recenzji: do druku dopuszcza się byle co, stopnie naukowe przydziela się za mierne prace.

– Dlaczego tak się dzieje?
– Ta sama ułomność ludzka: nie można odmówić przysługi, wyświadczenia grzeczności znajomemu. Niestety, wyświadczając przysługę koledze, robimy szkodę nauce.

– Mam wrażenie, że polem nadużyć w nauce jest autorstwo prac naukowych. Wydaje się, że najbardziej rozpowszechniane jest zbiorowe podpisywanie artykułów w medycynie.
– Myślę, że to nie wyłączność medycyny. Rzeczywiście, często pod artykułem podpisuje się kilka osób: patronowie, dyrektorzy placówek, pracownicy laboratoriów. Niestety, czasami profesor podpisuje się pod pracą, której dobrze nie zna. Natomiast inna sprawa, gdy profesor projektuje, inspiruje badania, kontroluje je, pisze lub poprawia tekst. Wtedy może mieć prawo do współautorstwa.

– Jednak profesor bierze pieniądze za to, że kieruje badaniami swoich uczniów.
– To nie wyklucza jego udziału w powstaniu pracy naukowej. Nie da się w postaci szczegółowych ustaw prawnych zapisać, kto i w jakich warunkach może być współautorem pracy naukowej. Dlatego mówimy o etyce, a nie tylko o prawie prasowym.

– Czy dużej części zasad uprawiania nauki nie powinno jednak regulować prawo?
– Pewne kwestie objęte są prawem prasowym. Prawo daje możliwość represji, ale z drugiej strony prawnicy też mają mnóstwo wątpliwości, jak rozwiązać kwestie własności intelektualnej. Jest w naszym prawie takie zastrzeżenie, że jeśli pokrzywdzony nie upomina się o swoje prawa przez trzy lata, to sprawa ulega przedawnieniu. Ale przecież nie można w takiej sytuacji zasłaniać się prawem, gdy w grę wchodzi etyka...

– Nauka chlubi się tym, że potrafi się sama kontrolować.
– Oczywiście. My nie mówimy o błądzeniu, ale o tuszowaniu i wyciszaniu spraw. Niestety, samokontrola ma pewne ograniczenia, a ułomności ludzkie są najpoważniejszym z nich.

– Z określonymi stopniami i tytułami wiążą się ustawowo określone przywileje: profesorowie są nieusuwalni. Czy naszej nauce nie brakuje przypadkiem ostrej, zdrowej konkurencji?
– Ogłasza się konkursy. Jednak, żeby móc swobodnie konkurować, trzeba mieć możność przenoszenia się. Czynniki pozanaukowe nie pozwalają na wprowadzenie zasad ostrej konkurencji w nauce. Ale ma pan rację w jednym: nie może być tak, że człowiek jest przywiązany do jednego stołka w jednej instytucji. Naukowiec winien zmieniać laboratoria, środowiska, poznawać nowe techniki, pracować pod różnym kierownictwem i kierować różnymi zespołami.

– Jeżeli rektor uczelni mówi, że nie ma w zasadzie żadnych sankcji na plagiatora, to gdzieś w tych zasadach czy w prawie tkwi błąd. Nauka polska wykazuje bezsilność w walce z oszustami.
– Każda uczelnia ma swoją komisję dyscyplinarną, która powinna zajmować się pracownikami niższej rangi. Natomiast samodzielni pracownicy, którzy otrzymują swoje tytuły od władz państwowych, podlegają komisjom dyscyplinarnym przy wyższych instancjach, np. przy ministerstwie zdrowia. W innych pionach też są takie komisje. Ostatnio powstał nowy zespół w KBN, który ma czuwać nad tym, żeby sprawy ujawnione przez uczelniane komisje dyscyplinarne zostały doprowadzone do końca. W nauce mniej ważne jest, jaką karę plagiator otrzyma od sądu. Chodzi o to, że człowiek, który czynnie sprzeciwił się poszukiwaniu prawdy, zrobił to świadomie – bo błędy i pomyłki zdarzają się nawet najlepszym – nie może w nauce pozostać.

– Czyli tacy ludzie powinni być wykluczani ze środowiska?
– Zdecydowanie. Powinien panować środowiskowy ostracyzm wobec takich ludzi. Pisałem o tym w uzasadnieniu wniosku o powołanie komitetów etycznych w nauce. Brałem udział w pracach międzynarodowych instancji tego rodzaju. Funkcjonują one na świecie od lat. W Polsce pierwszy taki komitet założyliśmy w ministerstwie zdrowia. W 1977 złożyliśmy memoriał w tej sprawie i po pięciu latach udało nam się uzyskać zgodę na powołanie sieci komitetów ds. etyki w badaniach naukowych prowadzonych na ludziach. Słowo etyka nie było w tamtych czasach dobrze widziane przez władze. Kiedyś poprzestawano na badaniach na zwierzętach. Jeśli wyniki powtarzały się na kilku gatunkach zwierząt, to przenoszono wnioski na człowieka. Teraz już trzeba korzystać z ludzi jako przedmiotów badań. To sprawa bardzo delikatna, by czuwać nad bezpieczeństwem badań – stąd potrzeba tworzenia takich komitetów. W 1992 r. powstał Komitet Etyki w Nauce przy Prezydium PAN i Komitet Etyki Medycznej w PAU. Powstały nie po to, żeby ścigać, ale żeby uprzytomniać, że takie problemy istnieją, stają się coraz częstsze wskutek przemian, którym podlega nauka. Te problemy stwarzają też: pauperyzacja ludzi nauki, proliferacja badań, zaangażowanie wielkich kapitałów.

– Czy w tropieniu nadużyć nie powinna mieć udziału Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych?
– Ona ma swój udział, gdyż weryfikuje wnioski różnych placówek naukowych. Tam też się zdarza, że na niektórych patrzy się przez palce, z rozmaitych powodów. Są dziedziny, na których mało kto się zna, czasami trudno o recenzentów, więc recenzje są ostrożne, mało krytyczne. Gdy byłem przewodniczącym Sekcji Medycznej Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej, zawsze była pewna liczba odrzucanych wniosków. Na pewno teraz jest podobnie.

– Wrócę do prawa. Czy w ustawach o szkolnictwie wyższym, PAN i KBN nie powinny być zagwarantowane jakieś sankcje za plagiaty i oszustwa naukowe?
– Te ustawy wciąż są nowelizowane. Mówi się o ich scaleniu w jedną ustawę. I wtenczas w samej preambule powinno się wyeksponować, czym nauka jest, podkreślić odpowiedzialność nauki i uczonego.

– Czy człowiek wyrzucony z jednej placówki naukowej za oszustwo naukowe, może być zatrudniony w innej?
– Jest wolna konkurencja. Jeżeli jakaś instytucja chce zatrudnić takiego człowieka, to sama sobie kopie grób, ale ma do tego prawo. Nie sądzę, żeby poważna uczelnia świadomie zatrudniła plagiatora lub oszusta.

– Jaka jest rola komitetów, o których powołanie Pan walczy?
– Przede wszystkim – uświadamiać. Ludzie mało czytają nasze publikacje. Kodeks etyczny pracownika nauki najpierw opracował prof. J. Mames z Lublina i rozesłał ten materiał do wszystkich uczelni. Dostał jedną odpowiedź. Już pod egidą Komitetu Etyki w Nauce przy PAN przerobiliśmy ten materiał, nadając mu tytuł Dobre obyczaje w nauce, i rozesłaliśmy do stu uczelni z prośbą o komentarz – dostaliśmy 30 odpowiedzi. To dowodzi, jak ta sprawa jest traktowana. Tylko jedna opinia pochodziła od całej rady wydziału, która poświęciła na dyskusję jedno ze swych posiedzeń. Kolejną edycję, w nakładzie 50 tys. egzemplarzy, wysłaliśmy wszystkim pracownikom nauki. I wciąż nie wszyscy wiedzą, że coś takiego jest! To po prostu nikogo nie obchodzi.

Rozmawiał
PIOTR KIERACIŃSKI

Uwagi.