|
Gwiazdy i meteoryŻaden człowiek nie jest samotną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę Aneta Wysocka
Byłbym szczęśliwy, gdyby ta praca mogła choć w drobnej mierze spełnić te zadania, jakie z nią złączyłem. Pierwszym z nich jest nie tylko popularyzacja wiedzy, ale także pomoc w wychowaniu nowego typu obywatela, [...] któremu nie obca jest dola, nie obce są problemy ludzi kolorowych, choćby nie wiem jak prymitywną była ich kultura; drugim, to rzucenie kładki porozumienia i nawiązanie nici sympatii dla ludzi biednych, których szczęściem czy nieszczęściem było, że dostali się w orbitę wpływów cywilizacyjnych i, dodajmy to także, eksploatacyjnych rasy białej; trzecim zadaniem jest dołożenie do skarbca kultury ogólnoludzkiej jakiejś choćby drobnej cegiełki... Tak pisze w przedmowie do swojej rozprawy o Hotentotach. Wspomina tam także swoich tubylczych przyjaciół. Jest wdzięczny, że oni – „dzicy” – pomogli mu stworzyć naukowe dzieło. Jednocześnie alarmuje społeczność europejską, że plemiona te giną z powodu nędzy i chorób. A także apatii, która jest konsekwencją kontaktu z dynamiczną i ekspansywną – ale przecież obcą i niezrozumiałą – kulturą białego człowieka. „Ni be, ni me” – tak tłumaczy etymologię nazwy „Hotentot”. Oczywiście nie nadali jej sobie sami członkowie tej afrykańskiej społeczności. Otrzymali ją oni za sprawą osadników holenderskich, którzy takim określeniem (hot not) skwitowali mowę tubylców. Był to typowy dla Europejczyków sposób postrzegania kulturowej odmienności. Nasza rodzima, sarmacka Akademia wszelkiej scjencyi pełna – Nowe Ateny Benedykta Chmielowskiego – nie inaczej ją opisuje: Lud tamtejszy jest czarny, kosmaty, grubiański, okrutny, bestialski... [a ich] mowa non articulata, jakieś mruczenie i piszczenie. Prawdziwie naukowa refleksja pojawiła się dopiero pod koniec XIX wieku. Z monografii Romana Stopy dowiadujemy się o tym „mruczeniu i piszczeniu” nieco więcej. Ustalił on, że języki z grupy hotentocko-buszmeńskiej są toniczne (tzn. ton głosu różnicuje znaczenie) i monosylabiczne (większość słów ma tylko jedną sylabę), a składnię mają analityczną (tzn. rolę niektórych naszych końcówek fleksyjnych przejmuje w nich szyk wyrazów w zdaniu). To, co najbardziej charakterystyczne – „mlaski” – językoznawca definiuje następująco: są to dźwięki o charakterze spółgłoskowym, o tyle jednak odmienne od naszych spółgłosek, że ich artykulacja jest niezależną od oddechu, a zatem i od głosu, natomiast wytwarzane są ruchem ssącym warg czy języka. Tuż obok opisu znajdują się poglądowe fotografie, na których Buszmeni – z ustami w ciup – wymawiają mlask wargowy. Jeszcze niedawno, podczas wykładów prof. Stopy, można było te dźwięki usłyszeć w jego wykonaniu. Najwięcej kłopotów sprawiło mu podobno zarejestrowanie melodii tego tonicznego języka. Wynikało to z faktu, iż obcował z ginącą kulturą, przesiąkniętą wpływami z zewnątrz. Jak trudno między krajowcami w Afryce o ludzi nadających się do badań językowych, o tym przekonałem się kilkakrotnie [...] Po prostu trudno było w tym przecudnym, cichym zakątku ziemi znaleźć człowieka, którego akcent byłby względnie czysty. A gdy się wreszcie taki znalazł... poczytywał sobie za punkt honoru powtórzyć możliwie najwierniej moją bezbarwną, niemelodyjną mowę. Udało mu się jednak, przynajmniej częściowo, ocalić brzmienie tubylczego języka przy pomocy zapisu nutowego. Roman Stopa wskazał także niezwykłe cechy gramatyczne języków z grupy buszmeńsko-hotentockiej. O ile w naszej mowie istnieje rodzaj męski, żeński i nijaki, tam różnicuje się następujące kategorie: rzeczy mocne i smukłe (zalicza się do nich mężczyzn), rzeczy niskie i słabe (w tym kobiety) oraz rzeczy pospolite i zwyczajne. Każdej z tych kategorii przysługują osobne końcówki wyrazów, ale... jeżeli żona mówi pod nieobecność męża, opatruje swoje słowa końcówkami przynależnymi istotom mocnym i smukłym (na polszczyznę, w uproszczeniu, przekładałoby się to następująco: my obaj bez ciebie). Jeżeli zaś to mąż mówi pod nieobecność żony, używa końcówek dla istot niskich i słabych (my obie bez ciebie). Ten niesłychany dla nas związek patriarchatu i matriarchatu przekłada się również na sposób nadawania „nazwisk” dzieciom: chłopiec otrzymuje „nazwisko” matki (plus końcówkę dla istot mocnych i smukłych), a dziewczynka – „nazwisko” ojca (także z odpowiednią końcówką). Nie zapalaj fajki od ognia w stepie. Jeżeli natrafisz na jakąś obcą rzecz w stepie, weź ją do osady, żeby właściciel mógł ją odebrać. Takie nakazy, które warto byłoby zastosować i w naszych warunkach, obowiązywały w tamtych społecznościach. Roman Stopa – zafascynowany nie tylko mową, ale i obyczajami Buszmenów i Hotentotów – sporządził dokładne opisy ich norm i tabu. Nade wszystko zajmowała go jednak literatura ustna, którą gromadził i tłumaczył. Podkreślał nieustannie wielką wartość, niepowtarzalność i wyjątkowość kultury ludów Afryki. Kiedy Roman Stopa zaczynał swoją pracę, polska tradycja afrykanistyczna była bardzo uboga. Jego poprzednikami, którzy dokonywali specjalistycznych badań nad strukturą etniczną Afryki, byli w zasadzie tylko dwaj Polacy: Jan Czekanowski i Bronisław Malinowski. Prof. Stopa był trzeci – i bardzo szczególny. Potrafił godzić ogień z wodą, czyli przedmiotowość – konieczną dla nauki – z podmiotowym traktowaniem „obiektu” swoich obserwacji, jakim byli m.in. „przyjaciele Hotentoci”. |
|