Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 10/1998

Szczeklikowie
Poprzedni Następny

Lekarz to musi być ktoś, kto zaciśnie zęby i nie zrezygnuje z walki.
Potrzebny jest upór.

Magdalena Bajer

Ród Szczeklików z Pogórza tradycję ma długą i w wydarzenia patriotyczne bogatą. Dzisiejsi jego przedstawiciele odnoszą to do genius loci swoich rodzinnych stron, gdzie żyły od pokoleń rodziny gotowe służyć Ojczyźnie w każdej nagłej potrzebie, służące jej zawsze niestrudzoną, ofiarną i... radosną pracą – w rozmaitych zawodach.

POGÓRZAŃSKIE GNIAZDO

Pilzno usytuowane jest w rozwidleniu dróg wiodących na Ruś i na Węgry, nad malowniczą rzeką Wisłoką, pośród łagodnie falistych wzgórz. Przywileje miejskie uzyskało w połowie XIV wieku od króla Kazimierza Wielkiego, a wzmianki o nim znajdują się w jeszcze starszych dokumentach. Rodzina Szczeklików pojawiła się w Pilznie w wieku XV, a w następnym Marcin Szczeklik był burmistrzem miasta, zapoczątkowując długi szereg przedstawicieli rodu piastujących ten urząd, aż po dziadka moich bohaterów, który został burmistrzem w roku 1907 i był nim do wybuchu drugiej wojny światowej.

Dwaj wnukowie, prof. Andrzej Szczeklik z Collegium Medicum UJ oraz doc. Jerzy Szczeklik z tegoż uniwersytetu, obaj lekarze, czują się mocno związani z rodzinnym miastem, gdzie dotąd stoi i – jak powiada pan Jerzy – żyje ich dom w sadzie, odwiedzany nierzadko, utrzymywany w gotowości do odwiedzin przez jego żonę Irenę oraz córkę, która jest architektem.

Szczeklikowie koligacili się z innymi znacznymi w Pilznie rodami: Pawlusów, Węgrzynów, Węglowskich, co pokazuje drzewo genealogiczne, zapisane na wielkim rulonie pergaminu, rozwiniętym podczas naszego spotkania w krakowskim mieszkaniu państwa Marii i Andrzeja.

Gospodarz i jego brat (młodszy) urodzili się w Krakowie, pani Maria we Wrocławiu – mieście również ważnym w rodzinnych dziejach. Ich ojciec, śladem wielu urodzonych pilznian, pośród których są tacy, jak wielki lekarz i filozof XVI-wieczny Sebastian Petrycy z Pilzna, wcześniejszy odeń o pół wieku Szymon Marycjusz – obaj rektorzy Uniwersytetu Jagiellońskiego, jak trzy wieki później prastryj Szczeklików, doktoryzowany w Padwie, profesor teologii UJ. Droga do Krakowa była jednym ze szlaków patriotycznych wiodących znad Wisłoki na obywatelską służbę. Dalsze prowadziły na Sybir – po powstaniu styczniowym, w którym bardzo licznie walczyli mieszkańcy Pilzna. Podobnie później liczne było zgrupowanie Legionów w tamtych stronach, zaś w czasach znacznie już nam bliższych formowała się tam Brygada Karpacka.

NAJCENNIEJSZA PAMIĄTKA

Ojciec braci-lekarzy zostawił im pamiątkę, którą szczególnie cenił, „Srebrne Orlęta Lwowskie” – odznaczenie za udział w Obronie Lwowa w roku 1918, dla której, ku rozpaczy rodziców, uciekł z pierwszego roku krakowskich studiów lekarskich, by prawie dwa lata wojować. W późniejszym życiu otrzymał sporo rozmaitych odznaczeń za wielorakie zasługi, ale to pierwsze, jak mówi prof. Andrzej, cenił chyba najbardziej. I dodaje: Przypominam sobie, że jak byłem młodym człowiekiem i pracowałem przez półtora roku w uniwersytecie w Stanach Zjednoczonych, to mogłem tam zostać, mając bardzo interesujące propozycje zawodowe i naukowe, a nie mając jeszcze rodziny, nie znając nawet mojej obecnej żony. Jedyną rzeczą, która mnie powstrzymywała, była świadomość, że ojciec nigdy by mi tego nie wybaczył. Przypisuję ten patriotyzm nie tylko mojej rodzinie, ale tamtym stronom i więzi z nimi.

Z tamtych stron wszakże niejedna rodzina musiała wywędrować „za chlebem”. W amerykańskim stanie Nebraska istnieje parafia Pilzno, zachowująca więzi z miejscem pochodzenia przodków, podobnie jak inne grupy emigrantów. W książce Józefa Szczeklika Pilzno i okolice mamy tego ślad. Pośród opisu różnorakiej aktywności mieszkańców miasta na polach dostępnych w epoce rozbiorów, „Jutrzenka” była pomyślana jako stowarzyszenie grupujące mieszkańców Pilzna w celu podniesienia ich poziomu intelektualnego i moralnego, a także dające im godziwą rozrywkę. Założona została biblioteka, która cieszyła się dużym zainteresowaniem ogółu mieszkańców Pilzna i okolicy. Wypożyczano w niej bowiem książki nie tylko członkom „Jutrzenki”, ale każdemu, kto się po nie zgłaszał. Główną salą stowarzyszenia była duża świetlica przeznaczona na gromadzenie się w niej, w każdym dniu po pracy, członków stowarzyszenia, dla porozmawiania, zagrania w szachy, karty oraz w bardzo popularny i cieszący się ogromnym powodzeniem bilard. Można było w niej przejrzeć bieżącą prasę, w tym „Dziennik Chicagowski”, przysyłany regularnie towarzystwu przez Klub Pilźnian w Chicago.

Całe bogactwo tradycji rodzinnego miasta chłonął i przekazywał synom prof. Edward Szczeklik – protoplasta lekarskiej linii rodzinny, która to linia idzie dalej, jako że dwaj wnukowie, dzieci starszego syna Andrzeja, studiują medycynę. Edward, urodzony sto lat temu, w końcu ubiegłego wieku, w rodzinie zamożnego gospodarza, był najstarszy z ośmiorga rodzeństwa. Wiemy już, że śladem licznych swych ziomków ruszył po wiedzę do Krakowa. Ukończywszy przerwane obroną Lwowa studia na Wydziale Lekarskim UJ, kontynuował je w Paryżu. Później zaś był przez wiele lat ordynatorem szpitala św. Łazarza w Krakowie. Pilzno i swój ukochany tamtejszy dom odwiedzał w każde wakacje, razem z dziećmi, gdy przyszły na świat.

Dwaj bracia Edwarda byli również lekarzami, jeden z nich trafił do Katynia, drugi zginął w Polsce podczas wojny. Całe rodzeństwo uczyło się lub kształciło w Krakowie; siostry zostały nauczycielkami, co było wówczas obyczajem kobiet ich stanu.

Synowie podkreślają, że prof. Edward był wierny naukom Hipokratesa, który zalecał adeptom sztuki lekarskiej, by zachęcali swoje dzieci do jej uprawiania. Że uważają medycynę za sztukę, okazało się pod koniec naszego spotkania.

INTERLUDIUM WROCŁAWSKIE

Edward Szczeklik, wyszedłszy z obozu jenieckiego, habilitował się w 1945 roku i pracował w krakowskiej klinice uniwersyteckiej. Otrzymał katedrę, ale jednocześnie zapowiedź władz, że jeżeli nie wstąpi do partii, nie ma czego szukać w Krakowie. Nie wstąpił, więc posłano go do Wrocławia, gdzie dogasały pożary wojenne. Pracował tam, kierując kliniką przez dwadzieścia kilka lat, dojeżdżając do Krakowa. Starszy syn wspomina ojcowski zachwyt miastem nad Odrą, gdzie Edward Szczeklik stworzył silną szkołę naukową.

Doświadczenie budowania życia akademickiego od podstaw – panująca ideologia nie pozwalała na jakiekolwiek nawiązania do niemieckiej przeszłości Wrocławia – pozostało jako ważny rys biografii przybyszów z różnych stron. Pamiętam je z własnego rodzinnego domu, który po wojnie ze Lwowa przeniósł się na przeciwległy kraniec Ojczyzny. Pamiętam też prof. Szczeklika, który z moim ojcem, również profesorem interny, dzielił kliniczny budynek, skąd okna wychodzą na jeden z odrzańskich kanałów. Po latach, w Krakowie dowiedziałam się, że Andrzej Szczeklik habilitował się pod opieką mojego ojca.

W pamięci dzisiejszego profesora odwiedzany podczas studenckich praktyk, a lepiej poznany później Wrocław, pozostał naznaczony lwowskim humorem, wzajemną otwartością ludzi, którzy znaleźli się w pionierskich warunkach, co dawało specyficzny odpór komunie. Jerzy, młodszy z synów dopowiada, że to ich ojciec, jeden z niewielu, otwarcie się sprzeciwił stosowaniu kryterium przynależności partyjnej przy zatrudnianiu współpracowników.

We Wrocławiu poznali się Maria i Andrzej, wspominający dzisiaj znakomite tradycje tamtejszych szkół naukowych – medycyny, matematyki, fizyki. Pani Maria mówi: Zdecydowałam się w ciągu jednej minuty, bo inaczej nigdy bym nie wyjechała do Krakowa. Przez pierwszy rok raz po raz wracała na kilka dni, potem urodził się pierwszy syn, Michał i mniej było czasu.

We wspomnieniach o Wrocławiu powrócił motyw związków z małą i dużą ojczyzną. W 1985 roku prof. Andrzej był z rodziną kilka miesięcy w Anglii. Proponowano mu katedrę, miał perspektywę ciekawej pracy. Dzieci, chodzące wtedy do angielskiej szkoły, pierwsze sprzeciwiły się ewentualności takiego wyboru. Ćwierć wieku wcześniej, przypomina Jerzy, z tej samej Anglii przyjechał daleki krewny, człowiek bardzo majętny, z propozycją... założenia tam obu braciom, młodym wówczas lekarzom, prywatnej kliniki. Nie braliśmy tego pod uwagę. Pilzneńskie więzi, duch tamtych stron i postawa ojca trwają z niezmienną siłą. Trudno przychodzi dokładniej je opisać, dla moich bohaterów oczywiste są powinności względem ojczystej ziemi, względem ludzi, spełnianej przez czyny waleczne, gdy tego potrzeba, przez ofiarną pracę – od pokolenia prof. Edwarda Szczeklika – przy łóżku chorego.

ARS MEDICA

Podczas niedzielnych rodzinnych obiadów rozmawiało się w krakowskim domu najczęściej o pacjentach, chorobach, diagnozach i terapiach. Choć ojciec na te obiady nie każdej niedzieli mógł przyjechać z Wrocławia, rozmowy zapadły głęboko w umysły i dusze synów.

Obaj zwracają teraz uwagę na obecność w rodzinnej tradycji także wątku artystycznego. W pokoleniu ojca, dzięki jego serdecznym przyjaźniom – w Zielonym Baloniku śpiewano kiedyś: Jak z historii tej wynika, lecz się tylko u Szczeklika. Andrzej ukończył średnią szkołę muzyczną, trójka jego dzieci do takich szkół uczęszczała lub jeszcze się w nich uczy. Córka docenta Jerzego jest architektem. Zdaniem moich rozmówców, wszystko to bardzo cenne, bowiem, jak mówi Andrzej, medycyna, która strasznie chce być nauką, jest przede wszystkim sztuką. Jak sztuka wymaga wrażliwości. Umiejętność wysłuchania człowieka chorego, odnalezienia w sygnałach chorego organizmu symptomów choroby, ułożenia ich błyskawicznie w konstelację objawów, które dają od razu diagnozę, co potrafi wybitny lekarz – jest bez wątpienia sztuką. Z drugiej strony, w mojej klinice ludzie młodsi ode mnie potrafią odnaleźć błąd w zapisie jednej jedynej literki kodu genetycznego, powodujący objawy choroby, które my obserwujemy. To jest wielka nauka.

W czasach wrocławskich dzisiejszy prof. Andrzej Szczeklik miał dwóch mistrzów: Antoniego Falkiewicza i swojego ojca. Obaj, będąc klinicystami, doceniali znaczenie zaczynającej się dopiero rozwijać biologii molekularnej. Zachęcali swoich młodych uczniów do przesiadywania po „godzinach klinicznych” w laboratorium, do zatrudniania się na połówkach etatów, np. w Instytucie Biochemii.

Pytałam, jak można zharmonizować to, co w medycynie jest sztuką z wciąż nowymi osiągnięciami nauki? Niezbędny jest „węch”, talent lekarza, który patrzy w oczy chorego, bada puls, słucha, co mówią asystenci, cała świta i formułuje diagnozę, która dodatkowe badania najczęściej potwierdza. Syn takiego lekarza, Jerzy, pamięta od trzydziestu z górą lat zdarzenie, jakiego był świadkiem. U chorego z silnymi bólami kilkoro lekarzy orzekło zawał serca. Ojciec mojego rozmówcy był innego zdania. Chory zmarł a sekcja potwierdziła rozpoznanie prof. Edwarda Szczeklika. Indagowany wielekroć potem przez syna nie potrafił – po raz pierwszy – wytłumaczyć, w jaki sposób postawił ową trafną diagnozę, odtworzyć przebiegu rozumowania.

Podobnie trudno wskazać, zdaniem starszego brata, jakie cechy osobowości są najważniejsze u kandydata na studia lekarskie. To, że ktoś wkuł chemię, fizykę, biologię – nie jest żadną wskazówką, czy będzie z niego dobry lekarz, powiada. Kiedy w 1990 roku został wybrany rektorem, próbował – z pomocą kolegów psychologów, psychiatrów – wymyślić testy, które by taką wskazówkę dawały. Nie udało się. Dzisiaj prof. Andrzej Szczeklik uważa, że najważniejszą cechą charakteru dobrego lekarza jest wytrwałość w zmaganiu się z chorobą. Lekarz to musi być ktoś, kto zaciśnie zęby i nie zrezygnuje z walki. Ktoś, kto będzie siedział przy chorym, jeśli nie dosłownie, to będzie go nosił w głowie, w sercu, nie da mu to spać... Uporczywość lekarza daje człowiekowi choremu poczucie, że ktoś z nim jest. Wiele trzeba mieć odwagi wewnętrznej, żeby nacisnąć klamkę i wejść do sali, gdzie leży ktoś nieuleczalnie chory. I komuś takiemu jednak można pomóc, a w innych przypadkach można zrobić ogromnie dużo, medycyna daje takie możliwości. Potrzebny jest upór.

W tradycji rodzinnej Szczeklików wiele jest wątków wartych przekazywania następnym pokoleniom. Widzenie medycyny jako sztuki lekarskiej i wiedzy naukowej zarazem wydaje się rysem szczególnie interesującym i cennym.

Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego Radia SA, sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.