W grzbiecie takiej uniwersalnej książki może być zainstalowana
Paweł Misiak Przed paru laty na tych łamach pozwoliłem sobie opisać stopniowe wypieranie słowa drukowanego przez przekaz elektroniczny (Zmierzch ery druku, „F.A.” nr 3/94). Komunikacja za pośrednictwem Internetu rodziła nadzieje na szerokie, wirtualne rozpowszechnianie tekstów, bez korzystania z usług drukarzy. W zasadzie można czytać literaturę z ekranu monitora, lecz jest to bardzo męczące. Dlatego dłuższe teksty udostępnione w Sieci do czytania i tak są w praktyce drukowane, tyle że lokalnie. Zużywa się przy tym wiele papieru, bo wydruk jest zwykle jednostronny. Także typografia takiego wydruku ma jakość znacznie niższą niż w profesjonalnym składzie. Choćby z tego powodu trudno mówić o śmierci książki drukowanej w perspektywie najbliższych lat. KSIĘGI A MONITORYW trakcie wycieczek po wirtualnym świecie naukowym natrafiłem na intrygujące określenie „The Last Book” (”Ostatnia książka”). Czyżby jednak? Postanowiłem rzecz podrążyć. Okazało się, że naukowcy z MIT, we współpracy z jednym z największych koncernów komputerowych, pracują nad pomysłem, który wskazuje trzecią drogę – ma połączyć najnowocześniejszą technologię elektroniczną z tradycyjną książką. Zasadnicza różnica między książką a ekranem monitora, jakikolwiek by on nie był, polega na sposobie dostępu do tekstu. Kiedy przeglądamy tekst na monitorze, widzimy jedynie niewielkie „okno”. Reszta pozostaje ukryta gdzieś w czeluściach komputera do momentu, gdy przywołamy na ekran kolejny fragment. Książka natomiast stanowi dużą liczbę połączonych ze sobą „ekranów” o wysokiej rozdzielczości, z których każdy „wyświetla” stronę pełną informacji. Kiedy czytelnik odwraca kartkę, poprzednia strona nie znika. Z wyjątkiem skrajnych solipsystów, każdy ma świadomość, że poprzednie i następne strony czytanej książki istnieją, nawet gdy ich nie widzimy. Książka ma wymiar przestrzenny. Człowiek chcący wrócić do jakiegoś fragmentu pamięta często, gdzie się on znajdował, w jakiej części objętości woluminu, po prawej czy lewej stronie, u góry, w środku czy na dole. Czytający tworzy w swojej świadomości pewnego rodzaju „mapę”, czyli przestrzenne odwzorowanie tekstu, związane z fizyczną postacią książki. Odwzorowanie takie jest znacznie trudniejsze, a może nie całkiem niemożliwe, gdy mamy do czynienia z tekstem w postaci elektronicznej, nawet wtedy, gdy jest on wyświetlany na ekranie w postaci widoku „zszytych” stronic. Niewygodą w przypadku tradycyjnej książki jest jej jednorazowość. Raz wydrukowana istnieje w określonej postaci aż do swej fizycznej „śmierci”. Korzystanie z wielu książek, zwłaszcza w dzisiejszych, ruchliwych czasach, bywa więc uciążliwe. Wystarczy ponosić trochę walizkę pełną książek, by przekonać się, jak wielką wagę ma treść w nich zgromadzona. Jednorazowości owej pozbawione są elektroniczne nośniki tekstu. Wyobraźmy sobie na przykład niewielki komputer typu notebook, ważący tyle, co średniej wielkości książka. Jego pamięć masowa (zazwyczaj twardy dysk) może pomieścić zawartość kilkuset książek. Nawet w czasie bardzo długich a deszczowych wakacji byłoby co czytać. Tyle, że czytanie z ekranu... (patrz wyżej). ELEKTRONICZNY ATRAMENTNaukowcy z Massachusetts, pod wodzą Josepha Jacobsona, umyślili stworzyć nośnik tekstu (szeroko rozumianego) wyposażony jednocześnie w najlepsze cechy książki i komputera – książkę elektroniczną. Ma się ona składać z kilkuset stron specjalnego, elektronicznego papieru, pokrytego w odpowiedni sposób elektronicznym atramentem. W grzbiecie może być zainstalowana pamięć z zapisaną treścią wielu woluminów oraz inne układy elektroniczne. Użytkownik takiej uniwersalnej książki będzie mógł wybierać sobie z katalogu, wmontowanego w elektroniczną książkę, odpowiedni tytuł i czytać przewracając kartki, zupełnie tak, jak w przypadku książki tradycyjnej. Realizacja pomysłu wymaga pierwej zaprojektowania i wyprodukowania wspomnianych wyżej dwóch zasadniczych rzeczy: elektronicznego atramentu i elektronicznego papieru. Pomysł na pierwszy element jest stosunkowo prosty. Mówiąc w uproszczeniu, specjalny atrament składa się ze spolaryzowanych molekuł, które od strony jednego bieguna elektrycznego są widziane jako jasne, od strony przeciwnego – jako ciemne. Rozmieszczone równomiernie na kartce, mogą być ustawiane przy pomocy pola elektrycznego ciemnym lub jasnym „końcem” w kierunku czytającego. Przyłożenie pola o odpowiednim „wzorze” spowoduje pojawienie się tekstu lub rysunku. Umieszczenie cząsteczek tego elektronicznego czy też spolaryzowanego atramentu w odpowiedniej „matrycy” pozwala wytworzyć układ bistabilny (o dwóch stanach równowagi), zdolny utrzymać nadany „wzór” nawet po usunięciu pola orientującego molekuły. Elektroniczny atrament powinien dać się nakładać na różne podłoża w sposób trwały. W pierwszej kolejności – rzecz jasna – na papier, być może specjalnie spreparowany. ELEKTRONICZNY PAPIER I „INTROLIGENCJA”Drugi element to „elektroniczny papier”. Łatwo wyobrazić sobie drukarki czy kopiarki oddziałujące na elektroniczny atrament, czyli ustawiające jego cząsteczki wedle zadanego wzoru. Działanie takie niezbyt odbiega od powszechnie stosowanej obecnie technologii kserograficznej, nie powinno więc przysporzyć trudności technicznych. Co innego jednak, gdy chcielibyśmy, by kartka papieru sama „umiała” sobie nadać treść. W tym przypadku problem polega na stworzeniu sterowanego elektronicznie wyświetlacza, który byłby umieszczony na podłożu papierowym albo wykazującym podobne własności, na przykład mechaniczne. Przy tym musi mieć odpowiednio wysoką rozdzielczość, by „układane” z elektronicznego atramentu litery nie miały zbyt „chropawych” krawędzi. Badacze z MIT podają, że elektroniczny atrament pozwala na uzyskanie rozdzielczości około 100 punktów na cal. Taką też minimalną rozdzielczość powinna mieć „instalacja elektroniczna” samego papieru, czyli lokalne pole elektryczne. Przy tym grubość „inteligentnej” warstwy na podłożu powinna być rzędu 200 mikrometrów, czyli co najwyżej dwa i pół raza większa od grubości średniej kartki papieru. Wydaje się, że stworzenie technologii wyrobu tego rodzaju medium jest najtrudniejszą częścią całego projektu. Opracowanie samej technologii to jeden aspekt zagadnienia. Drugi, to jej zastosowania komercyjne. Produkcja elektronicznego papieru pokrytego elektronicznym atramentem musi być na tyle łatwa i tania, by wykonane z nich książki mogły znaleźć względnie masowego nabywcę. W założeniach projektu cena kartki formatu A-4 elektronicznego papieru w początkowej fazie nie powinna przekroczyć dziesięciu dolarów. Kolejnym etapem tworzenia elektronicznej książki jest doprowadzenie do poszczególnych kartek sygnału powodującego powstawanie na ich powierzchni odpowiednich „wzorów”, jak również zszycie całości w tom o „klasycznym” wyglądzie. Gdzieś w okładce pomieścić się muszą układy pamięci, zasilania i sterowania. W pierwszym przybliżeniu można sobie wyobrazić elektroniczną książkę bez wmontowanej pamięci, za to z przyłączem pozwalającym „ładować” ją treścią z bibliotecznego czy domowego komputera. Docelowo książka z pamięcią ma się stać „jednotomową biblioteką”. Jeśli obserwowane ostatnio tempo miniaturyzacji elektronicznych pamięci masowych utrzyma się dłużej, można się spodziewać, że na nośniku kryjącym się w grzbiecie twardej oprawy kilkusetstronicowego woluminu zmieści się zawartość biblioteki większej niż zdolny jest przeczytać człowiek za swego życia. ULOTNOŚĆ I PŁYNNOŚĆ SŁOWAZastosowania technologii „mikromedialnej” (według określenia wspomnianych wyżej badaczy) mogą być wielorakie. Mogą wręcz zmienić nasz stosunek do słowa drukowanego. Jedną z najprostszych możliwości jest oszczędność papieru wykorzystywanego dotychczas w wielu biurach na „brudnodruki”. Samo tylko zastosowanie elektronicznego atramentu pozwoli zarówno na łatwe drukowanie, jak i usuwanie zapisu z kartki, podobnie jak się to robi na taśmach magnetycznych. W ten sposób wszelkie próbne czy tymczasowo potrzebne wydruki nie będą po wykorzystaniu lądować w koszu na makulaturę, lecz po przepuszczeniu przez elektroniczną „wybielarkę” wrócą na stos czystego papieru. Z kolei pełna realizacja „jednotomowej biblioteki”, oprócz najprostszych ułatwień, o których już wspomniano, niesie możliwości zgoła fantastyczne. Można na przykład tak zaprojektować formatowanie tekstu na elektronicznych stronach, by w razie potrzeby zostawiać większy margines na notatki. Te ostatnie mogą zostać „wyczyszczone”, gdy staną się już niepotrzebne, albo przeciwnie – zapisane w pamięci książki. Można wyobrazić sobie wbudowanego w taką książkę elektronicznego cenzora. Dostęp do niektórych tekstów staje się możliwy dopiero po podaniu hasła albo przyłożeniu elektronicznego klucza. W ten sposób dałoby się, na przykład, ograniczyć dostęp dzieci do dzieł dla nich nie przeznaczonych. Wreszcie, realna może stać się wizja z jednego z opowiadań Jorge Luisa Borgesa – książki bez końca, którą można w nieskończoność otwierać w przypadkowych miejscach i nigdy nie trafić na te same zdania. Od strony technicznej rozwiązanie jest bardzo proste. Wystarczy układ elektroniczny włączający w trakcie otwierania okładek generator liczb losowych, który z kolei w sposób przypadkowy wybierze tytuł wyświetlanej pozycji. W czasach, gdy księgi przepisywali ręcznie kopiści, iluminowano je bogatymi ornamentami i inicjałami. W książce drukowanej, zwłaszcza masowej, tego typu ozdobniki, nie pełniące żadnej konkretnej funkcji, raczej się nie pojawiały. Dalszy rozwój technologii może dać nam do ręki książkę z animowanymi ilustracjami, dźwiękiem oraz dowolnymi „dodatkami”. Czytelnik będzie mógł sam zaprojektować sobie wygląd książki. Nowe tytuły będzie się nabywało w postaci nowych kart pamięci lub może „wgrywało” do książki w specjalnych elektronicznych księgarniach. Jaki będzie czytelnik elektronicznej książki? Czy wykształcony w kulturze obrazkowej będzie „trawił” jedynie komiksy? Czy mając w domu tę jedną, jedyną książkę (po co więcej?) będzie do niej zaglądał? Czy będzie o nią dbał, by przekazywać z pokolenia na pokolenie? Na te i inne pytania odpowiedzą może futurolodzy, a może, już niebawem, samo życie? |
|