Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 11/1998

Pokolenia kształcących
Poprzedni Następny

Dom nie był zdominowany ani przez humanistyczne zainteresowania ojca,  ani przez przyrodnicze matki. Rodzice wzajemnie "ciekawili się" swoją pracą. Z jednakowym zapałem o niej mówili.

Magdalena Bajer

Fot. Stefan Ciechan
Po maturze znalazł się w Krakowie,
by studiować w Akademii
Górniczo-Hutniczej.

Jak się jest bardzo młodym, to człowieka nie interesuje, potem się myśli, że jeszcze zdążą nam wszystko opowiedzieć, potem... rodzice umierają i nagle okazuje się, że tylu rzeczy nie wiemy. Melancholijnym i samokrytycznym stwierdzeniem zaczęła opowieść profesor Magdalena Fikus. Jej córka Marta - robiąca doktorat w tej samej, co mama dziedzinie, tj. biologii molekularnej - która nie pamięta najważniejszej w rodzinie postaci, swojego dziadka macierzystego, usprawiedliwia się dodając, że teraz właśnie nadrabia swoje niegdyś nieuważne słuchanie. Udało jej się zapełnić pewną małą, ale istotną lukę w głównym wątku tradycji, jakim było i jest kształcenie.

Parali się nim, jak to właśnie ustaliła Marta Fikus, już jej prapradziadkowie, mieszkający w Warszawie przy Nowym Świecie. W następnym pokoleniu mamy znów małżeństwo nauczycieli. Babka pani profesor, niemieckiego pochodzenia, uczyła tego języka, dziadek zaś, rodem ze Żmudzi, najpewniej łaciny. Młodo odumarł rodzinę, żona została z czasem dyrektorką szkoły i oddając się z pasją nauczaniu, całą miłość oraz wszystkie życiowe nadzieje związała z osobą jednego "wspaniałego syna".

ZAPATRZONY W NIEBO...

Kiejstut Żemajtis nie od razu podjął główny wątek tradycji, choć w jego biografii i zajęcia, i miejsca, gdzie je wykonywał, powracały na kształt fraz muzycznych w rodzinie. Urodził się w roku 1906 w Piotrkowie Trybunalskim. Po maturze znalazł się w Krakowie, by studiować w Akademii Górniczo-Hutniczej. Ukończywszy studia w roku 1928 przez kilkanaście miesięcy był bezrobotny, po czym trafił do Huty Baildon i, przeszedłwszy szybko "zapoznawczą" praktykę, został inżynierem ruchu, pełniąc tę funkcję aż do wybuchu wojny. Miał wszakże za sobą urozmaicone życiowe i zawodowe doświadczenia, w tym pisanie skryptów oraz... prowadzenie lokomotywy. Córka wspomina: Nie był związany z konspiracją, poszedł walczyć z II Armią Wojska Polskiego, choć nikt go nie werbował. Uważał, że musi pójść i pomóc w zakończeniu tej wojny. Wrócił z Krzyżem Walecznych, z pielęgnowanym w duszy marzeniem o kształceniu młodzieży... na wysokie urzędy. Był ministrem hutnictwa i przemysłu ciężkiego, zastępcą przewodniczącego Komitetu Planowania. Należąc do decydentów przemawiał w latach sześćdziesiątych: Administracja przemysłu musi dziś zdać sobie sprawę, że ludzie w fabrykach mają już dość nieporządków, dość marnowania czasu i materiałów. Nie przychodzą oni po to do fabryki, aby nic nie robić i kiepsko zarabiać, lecz chcą solidnie pracować i dobrze zarabiać, słowem - mają dość marnej gospodarki.

Kiejstut Żemajtis, jak wielu innych inżynierów z jego pokolenia - gruntownie wykształconych, o rozległych zainteresowaniach i mocno zakorzenionym poczuciu powinności wobec ojczyzny - patrzył na zapowiadane przez władze komunistyczne uprzemysłowienie kraju ponad horyzontem niweczącej tę szansę ideologii. Myślę, że stosują się doń słowa z Poematu dla dorosłych Adama Ważyka: Kiedy nie chcemy mówić wprost o ziemi, wtedy mówimy: niebo nie jest puste.

Pani profesor wspomina noc lądowania pierwszego człowieka na Księżycu, nie przespaną razem z rodzicami, mężem i, także nie mogącym zasnąć, dwuletnim synkiem Łukaszem, kiedy ojciec fascynująco mówił o kosmologii, fizjologii i życiu. Zapamiętała niejedną z nim rozmowę, jakkolwiek z reguły brakowało czasu, spędzanego przez pana ministra "w oparach cudzych papierosów" na pracy nad uzdrowieniem polskiego przemysłu, do której czuł się zobowiązany zawodowymi doświadczeniami, której dużo poszło na marne nie z jego winy. Byliśmy sobie bardzo bliscy - mówi dzisiaj pani Magdalena, troszkę ubolewając nad tym, że w takich jak jej domach matki bywają w cieniu i potomni pamiętają je jako autorki... niepowtarzalnych pierogów. Ona sama, zdaniem swojej córki, też robi najlepsze pierogi na świecie, ale, jak pamięć dzieci sięga, dzieli się zawsze przeżyciami towarzyszącymi jej pracy naukowej, dydaktycznej, popularyzatorskiej. Teraz, kiedy obie panie pracują w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN, okazji jest więcej.

W roku 1963 Kiejstut Żemajtis znalazł się znowu w Krakowie, jako profesor uczelni, którą kiedyś ukończył. Następne, ostatnie dziesięciolecie upłynęło mu pośród zajęć, które lubił najbardziej i cenił najwyżej, tj. wykładów, seminariów i dyskusji z uczniami, a także na kierowaniu Akademią Górniczo-Hutniczą z rektorskiego gabinetu. Podczas tego dziesięciolecia zdarzyły się panu profesorowi wakacje z wnukiem w jakiejś zapadłej wiosce i sposobność do roztoczenia talentów pedagogicznych przed najmłodszym bodaj słuchaczem. Razem upiekli chleb, zaczynając od zebrania kłosów na polu, roztarcia ziarenek kamieniem, po wypiek na ognisku.

Gdybym chciała zostać np. aktorką, ojciec nic by nie powiedział, ale myślę, że był bardzo zadowolony, kiedy wybrałam... pracę umysłową. Bardzo mu imponowało to, że zajmuję się nauką. Był szczęśliwy, gdy zrobiłam doktorat. Nie dożył już habilitacji. Im starsza jestem, tym częściej zastanawiam się nad tym, co On myślałby o tym czy o owym, jak radziłby mi postąpić, czego by się po mnie spodziewał. Powtarzał często, że bez kształcenia innych praca naukowa nie ma sensu.

PRZYZWOITE RZEMIOSŁO

Profesor Magdalena Fikus: Ogromnie to lubię. Do dzisiaj to lubię. Właściwie z mojej całej pracy zawodowej to najbardziej lubię - uczenie. Mgr Marta Fikus: W szkole bardzo lubiłam tłumaczyć kolegom, jak czegoś nie rozumieli. Jeśli ja zrozumiałam, naturalnie.

Pani Marta zajmuje się genetyką grzybów. Z tej to konstatacji wysnuł się długi wątek naszej rozmowy o współczesnej nauce. Modelem pierwszych badań genetycznych, jeśli tak można to określić, była muszka owocowa Drosophila melanogaster. Zdawałoby się, że od tego owada do grzybów niedaleko, jednak, zdaniem pani profesor, ktoś, kto nie uprawia dydaktyki, nie uczy innych a zajmuje się tylko muszką lub tylko grzybami, z trudem by ten dystans pokonał. Uczenie zaś wymusza szerszy horyzont, przekraczanie barier wyrosłych między wąskimi specjalnościami, gwałtownie dalej rosnących. Zarazem wszakże - to też jest nauka mojego ojca, mocno akcentuje rozmówczyni - nie można być dobrym nauczycielem akademickim, jeśli się nie prowadzi własnych oryginalnych, niechby wycinkowych, badań. To, co robi sama - a są to i badania, i z pasją uprawiana dydaktyka, i z wielkim talentem prowadzona popularyzacja (pani profesor już drugi raz nie tylko organizuje, ale w dużej części "wymyśla" doroczny Festiwal Nauki) - nazywa przyzwoitym rzemiosłem, dodając, że w tym określeniu nie ma cienia wzgardliwej pobłażliwości. Przyzwoitymi rzemieślnikami jest dzisiaj większość ludzi zajmujących się badaniami w jej dziedzinie.

Na początku wieku niektórzy okazali się rzeczywistymi twórcami podstaw współczesnej biologii molekularnej, znali się osobiście i od czasu do czasu, pracując w Getyndze, Tybindze albo w Monachium, dochodzili do wniosku, że trzeba się spotykać i dyskutować, gdyż nazbierało się sporo ważnych faktów oraz trochę niedostatecznych jeszcze interpretacji. Dzisiaj na światowych kongresach biologów bywa po 3 tysiące osób a liczba tych, od których zależy poznanie mechanizmów życia, powiększyła się może do pięćdziesięciu - nadal znających się osobiście.

Zastanawiało mnie, dlaczego córka inżyniera-hutnika, który czytał Tomasza Manna, została biologiem, będąc pod dużym duchowym a także intelektualnym, wpływem ojca? W moim przypadku biologia była absolutnie... przypadkiem. Podziwiana w szkole nauczycielka zachęcała do czytania książek o ewolucji i do studiów biologicznych. Początkowe zamiary zostania fizjologiem zwierząt wyewoluowały ku biochemii, która jest formalną specjalnością prof. Fikusowej. Marta inaczej: Biologia to chyba było konieczne. W dzieciństwie chciała być ujeżdżaczem koni, potem pielęgniarką chirurgiczną. Słuchała mamy "opowiadań z laboratorium", dowiadywała się - razem z ojcem-dziennikarzem i starszym bratem, który jest dzisiaj inżynierem - o uzyskiwanych przez matkę wynikach, o przygotowywanych publikacjach, potem je oglądała. Pani profesor wtrąca tu, że to bardzo ciekawe, jaki wpływ mają geny, jaki zaś tradycja. Dom, w którym rosły jej dzieci nie był zdominowany ani przez humanistyczne zainteresowania ich ojca, ani przez przyrodnicze matki. Rodzice wzajemnie "ciekawili się" swoją pracą. Z jednakowym zapałem o niej mówili. Dariusz Fikus czytał głośno swoje felietony, właśnie powstałe. Liczni goście bywali ludźmi wszelkich możliwych profesji, specjalności, poglądów i narodowości.

WYZWANIE I SPODZIEWANIE

Marta chodząc w dzieciństwie do instytutu oglądała hodowle bakterii, dowiadywała się, ile uwagi potrzeba, żeby porządnie przeprowadzić eksperyment. Na początku studiów pociągały ją i zoologia i botanika. W pewnym momencie, chyba zupełnie nie kontrolując tego, uznałam, że to, co jest interesujące i naprawdę wyzywające intelektualnie, to molekularne podstawy życia, procesy toczące się w strukturach wewnątrzkomórkowych. Kiedy pani profesor zaczynała pracę badawczą, uczeni odkrywali "najbardziej ogólny schemat" tych procesów, "coś podobnego do składania słów z liter". Od lat siedemdziesiątych biolodzy zaczynają pojmować, co te słowa znaczą i próbują ostrożnie ustawiać je w innej kolejności. Mnie, laikowi, wolno dopowiedzieć, że komuś kiedyś uda się... układać wiersze. Pani profesor przypomina: cały czas uważając bardzo, żeby nie naruszyć majestatu przyrody.

Pod koniec XX wieku człowiek poznał podstawy procesów molekularnych. To, co dzieje się na poziomie cząsteczek jest mniej więcej zrozumiałe. Mechanizmy różnicowania - zarówno całego żywego świata, sprawiające, że różnimy się od szympansów, jak i różnicowania w obrębie organizmu, przynoszące to, że z jednych komórek wykształcają się nam ręce, z innych wątroba lub serce - te mechanizmy bardzo wolno zaczynają się badaczom odsłaniać. Magdalena Fikus mówi, że gdyby dzisiaj wstępowała na drogę naukową, najbardziej interesowałyby ją mechanizmy funkcjonowania mózgu człowieka, mechanizmy myślenia.

Marta: Bardzo chciałabym mieć takie swoje małe satysfakcje, ale myślę, że one będą głównie dla mnie. Kiedy robię jakieś doświadczenie i ono wychodzi, zawsze jestem zdumiona, że to, czego się uczę z podręczników czy artykułów, to rzeczywiście tak jest. Czuję, że postawiłam maleńki, ale prawdziwy kroczek w swojej maleńkiej dziedzinie. To są dla mnie najpiękniejsze momenty. Mogę zacząć coś analizować, próbować uogólniać. Wtedy jest radość intelektualna i to jest, uważam, najważniejsze.

I pani profesor, która takich chwil, jak opisana przez jej córkę przeżyła sporo, i pani Marta, która stawia swoje pierwsze "małe kroczki" wiedzą, że w ich dziedzinie wielkie kroki udają się bardzo nielicznym. Pani Magdalena nieraz wraca do lektury Podwójnej spirali odkrywców struktury DNA, którzy w tej książeczce opisali dzieje swego dokonania. Smak intelektualnej radości jest bardzo podobny, jeśli się zrobi nawet zupełnie mały krok, gdy się coś dostrzegło pierwszy raz, choć inni na to patrzyli.

Pytanie, skierowane przede wszystkim do pani Marty, o to, czy w jej środowisku jest obyczaj dzielenia się radością intelektualisty z kolegami, na które to pytnie odpowiedziała bez wahania twierdząco, wprowadziło naszą rozmowę na rozleglejsze obszary nauki współczesnej. Profesor Fikusowa widziała za granicą zjawiska towarzyszące komercjalizowaniu rezultatów pracy uczonych, polegające m.in. na podziałach wewnątrz zespołów przedtem harmonijnie współpracujących, których członków sponsorzy zobowiązali do ścisłego przestrzegania tajemnicy. Spotkała się z taką organizacją pracy badawczej, by nikt z członków zespołu wykonującego zadanie nie znał całości. Zacofanie polskich pracowni, słabość nici wiążących u nas biologię akademicką np. z przemysłem farmaceutycznym sprawiają, że ludzie mogą razem przeżyć swoje satysfakcje badawcze, choć owo zacofanie nikogo nie może cieszyć.

Pokolenie prof. Żemajtisa pracę społeczną traktowało jako naturalny składnik życia, które w niepodległej Polsce zakwitało na wszystkich polach. W pokoleniu jego córki nie pozwalano nawiązywać do tamtej tradycji, ale przetrwał w nim odruch użyczania swojej wiedzy, umiejętności i czasu innym, gdy potrzebują. Równieśnicy wnuczki przeżyli awersję do tego, co oficjalne, ale i poryw aktywności w Polsce znów niepodległej. Doceniają teraz szansę robienia tego, co daje autentyczną radość i poczucie uczestnictwa w czymś dobrym.

--------
Tekst powstał na podstawie audycji "Rody uczone", nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego Radia S.A. sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.