Dom nie był zdominowany ani przez humanistyczne zainteresowania ojca,
ani przez przyrodnicze matki. Rodzice wzajemnie "ciekawili się" swoją pracą. Z jednakowym zapałem o niej mówili.
Magdalena Bajer
 |
Po maturze znalazł się w Krakowie,
by studiować w Akademii
Górniczo-Hutniczej. |
Jak się jest bardzo młodym, to człowieka nie interesuje, potem się myśli, że jeszcze zdążą nam
wszystko opowiedzieć, potem... rodzice umierają i nagle okazuje się, że tylu rzeczy nie wiemy.
Melancholijnym i samokrytycznym stwierdzeniem zaczęła opowieść profesor Magdalena Fikus. Jej
córka Marta - robiąca doktorat w tej samej, co mama dziedzinie, tj. biologii molekularnej
- która nie pamięta najważniejszej w rodzinie postaci, swojego dziadka macierzystego,
usprawiedliwia się dodając, że teraz właśnie nadrabia swoje niegdyś nieuważne słuchanie. Udało
jej się zapełnić pewną małą, ale istotną lukę w głównym wątku tradycji, jakim było i jest
kształcenie.
Parali się nim, jak to właśnie ustaliła Marta Fikus, już jej prapradziadkowie, mieszkający w
Warszawie przy Nowym Świecie. W następnym pokoleniu mamy znów małżeństwo nauczycieli. Babka
pani profesor, niemieckiego pochodzenia, uczyła tego języka, dziadek zaś, rodem ze Żmudzi,
najpewniej łaciny. Młodo odumarł rodzinę, żona została z czasem dyrektorką szkoły i oddając
się z pasją nauczaniu, całą miłość oraz wszystkie życiowe nadzieje związała z osobą jednego
"wspaniałego syna".
ZAPATRZONY W NIEBO...
Kiejstut Żemajtis nie od razu podjął główny wątek tradycji, choć w jego biografii i zajęcia, i
miejsca, gdzie je wykonywał, powracały na kształt fraz muzycznych w rodzinie. Urodził się w
roku 1906 w Piotrkowie Trybunalskim. Po maturze znalazł się w Krakowie, by studiować w
Akademii Górniczo-Hutniczej. Ukończywszy studia w roku 1928 przez kilkanaście miesięcy był
bezrobotny, po czym trafił do Huty Baildon i, przeszedłwszy szybko "zapoznawczą" praktykę,
został inżynierem ruchu, pełniąc tę funkcję aż do wybuchu wojny. Miał wszakże za sobą
urozmaicone życiowe i zawodowe doświadczenia, w tym pisanie skryptów oraz... prowadzenie
lokomotywy. Córka wspomina: Nie był związany z konspiracją, poszedł walczyć z II Armią Wojska
Polskiego, choć nikt go nie werbował. Uważał, że musi pójść i pomóc w zakończeniu tej wojny.
Wrócił z Krzyżem Walecznych, z pielęgnowanym w duszy marzeniem o kształceniu młodzieży... na
wysokie urzędy. Był ministrem hutnictwa i przemysłu ciężkiego, zastępcą przewodniczącego
Komitetu Planowania. Należąc do decydentów przemawiał w latach sześćdziesiątych: Administracja
przemysłu musi dziś zdać sobie sprawę, że ludzie w fabrykach mają już dość nieporządków, dość
marnowania czasu i materiałów. Nie przychodzą oni po to do fabryki, aby nic nie robić i
kiepsko zarabiać, lecz chcą solidnie pracować i dobrze zarabiać, słowem - mają dość marnej
gospodarki.
Kiejstut Żemajtis, jak wielu innych inżynierów z jego pokolenia - gruntownie wykształconych, o
rozległych zainteresowaniach i mocno zakorzenionym poczuciu powinności wobec ojczyzny
- patrzył na zapowiadane przez władze komunistyczne uprzemysłowienie kraju ponad horyzontem
niweczącej tę szansę ideologii. Myślę, że stosują się doń słowa z Poematu dla dorosłych Adama
Ważyka: Kiedy nie chcemy mówić wprost o ziemi, wtedy mówimy: niebo nie jest puste.
Pani profesor wspomina noc lądowania pierwszego człowieka na Księżycu, nie przespaną razem z
rodzicami, mężem i, także nie mogącym zasnąć, dwuletnim synkiem Łukaszem, kiedy ojciec
fascynująco mówił o kosmologii, fizjologii i życiu. Zapamiętała niejedną z nim rozmowę,
jakkolwiek z reguły brakowało czasu, spędzanego przez pana ministra "w oparach cudzych
papierosów" na pracy nad uzdrowieniem polskiego przemysłu, do której czuł się zobowiązany
zawodowymi doświadczeniami, której dużo poszło na marne nie z jego winy. Byliśmy sobie bardzo
bliscy - mówi dzisiaj pani Magdalena, troszkę ubolewając nad tym, że w takich jak jej domach
matki bywają w cieniu i potomni pamiętają je jako autorki... niepowtarzalnych pierogów. Ona
sama, zdaniem swojej córki, też robi najlepsze pierogi na świecie, ale, jak pamięć dzieci
sięga, dzieli się zawsze przeżyciami towarzyszącymi jej pracy naukowej, dydaktycznej,
popularyzatorskiej. Teraz, kiedy obie panie pracują w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN,
okazji jest więcej.
W roku 1963 Kiejstut Żemajtis znalazł się znowu w Krakowie, jako profesor uczelni, którą
kiedyś ukończył. Następne, ostatnie dziesięciolecie upłynęło mu pośród zajęć, które lubił
najbardziej i cenił najwyżej, tj. wykładów, seminariów i dyskusji z uczniami, a także na
kierowaniu Akademią Górniczo-Hutniczą z rektorskiego gabinetu. Podczas tego dziesięciolecia
zdarzyły się panu profesorowi wakacje z wnukiem w jakiejś zapadłej wiosce i sposobność do
roztoczenia talentów pedagogicznych przed najmłodszym bodaj słuchaczem. Razem upiekli chleb,
zaczynając od zebrania kłosów na polu, roztarcia ziarenek kamieniem, po wypiek na ognisku.
Gdybym chciała zostać np. aktorką, ojciec nic by nie powiedział, ale myślę, że był bardzo
zadowolony, kiedy wybrałam... pracę umysłową. Bardzo mu imponowało to, że zajmuję się nauką.
Był szczęśliwy, gdy zrobiłam doktorat. Nie dożył już habilitacji. Im starsza jestem, tym
częściej zastanawiam się nad tym, co On myślałby o tym czy o owym, jak radziłby mi postąpić,
czego by się po mnie spodziewał. Powtarzał często, że bez kształcenia innych praca naukowa nie
ma sensu.
PRZYZWOITE RZEMIOSŁO
Profesor Magdalena Fikus: Ogromnie to lubię. Do dzisiaj to lubię. Właściwie z mojej całej
pracy zawodowej to najbardziej lubię - uczenie. Mgr Marta Fikus: W szkole bardzo lubiłam
tłumaczyć kolegom, jak czegoś nie rozumieli. Jeśli ja zrozumiałam, naturalnie.
Pani Marta zajmuje się genetyką grzybów. Z tej to konstatacji wysnuł się długi wątek naszej
rozmowy o współczesnej nauce. Modelem pierwszych badań genetycznych, jeśli tak można to
określić, była muszka owocowa Drosophila melanogaster. Zdawałoby się, że od tego owada do
grzybów niedaleko, jednak, zdaniem pani profesor, ktoś, kto nie uprawia dydaktyki, nie uczy
innych a zajmuje się tylko muszką lub tylko grzybami, z trudem by ten dystans pokonał. Uczenie
zaś wymusza szerszy horyzont, przekraczanie barier wyrosłych między wąskimi specjalnościami,
gwałtownie dalej rosnących. Zarazem wszakże - to też jest nauka mojego ojca, mocno akcentuje
rozmówczyni - nie można być dobrym nauczycielem akademickim, jeśli się nie prowadzi własnych
oryginalnych, niechby wycinkowych, badań. To, co robi sama - a są to i badania, i z pasją
uprawiana dydaktyka, i z wielkim talentem prowadzona popularyzacja (pani profesor już drugi
raz nie tylko organizuje, ale w dużej części "wymyśla" doroczny Festiwal Nauki) - nazywa
przyzwoitym rzemiosłem, dodając, że w tym określeniu nie ma cienia wzgardliwej pobłażliwości.
Przyzwoitymi rzemieślnikami jest dzisiaj większość ludzi zajmujących się badaniami w jej
dziedzinie.
Na początku wieku niektórzy okazali się rzeczywistymi twórcami podstaw współczesnej biologii
molekularnej, znali się osobiście i od czasu do czasu, pracując w Getyndze, Tybindze albo w
Monachium, dochodzili do wniosku, że trzeba się spotykać i dyskutować, gdyż nazbierało się
sporo ważnych faktów oraz trochę niedostatecznych jeszcze interpretacji. Dzisiaj na światowych
kongresach biologów bywa po 3 tysiące osób a liczba tych, od których zależy poznanie
mechanizmów życia, powiększyła się może do pięćdziesięciu - nadal znających się osobiście.
Zastanawiało mnie, dlaczego córka inżyniera-hutnika, który czytał Tomasza Manna, została
biologiem, będąc pod dużym duchowym a także intelektualnym, wpływem ojca? W moim przypadku
biologia była absolutnie... przypadkiem. Podziwiana w szkole nauczycielka zachęcała do
czytania książek o ewolucji i do studiów biologicznych. Początkowe zamiary zostania
fizjologiem zwierząt wyewoluowały ku biochemii, która jest formalną specjalnością prof.
Fikusowej. Marta inaczej: Biologia to chyba było konieczne. W dzieciństwie chciała być
ujeżdżaczem koni, potem pielęgniarką chirurgiczną. Słuchała mamy "opowiadań z laboratorium",
dowiadywała się - razem z ojcem-dziennikarzem i starszym bratem, który jest dzisiaj inżynierem
- o uzyskiwanych przez matkę wynikach, o przygotowywanych publikacjach, potem je oglądała.
Pani profesor wtrąca tu, że to bardzo ciekawe, jaki wpływ mają geny, jaki zaś tradycja. Dom, w
którym rosły jej dzieci nie był zdominowany ani przez humanistyczne zainteresowania ich ojca,
ani przez przyrodnicze matki. Rodzice wzajemnie "ciekawili się" swoją pracą. Z jednakowym
zapałem o niej mówili. Dariusz Fikus czytał głośno swoje felietony, właśnie powstałe. Liczni
goście bywali ludźmi wszelkich możliwych profesji, specjalności, poglądów i narodowości.
WYZWANIE I SPODZIEWANIE
Marta chodząc w dzieciństwie do instytutu oglądała hodowle bakterii, dowiadywała się, ile
uwagi potrzeba, żeby porządnie przeprowadzić eksperyment. Na początku studiów pociągały ją i
zoologia i botanika. W pewnym momencie, chyba zupełnie nie kontrolując tego, uznałam, że to,
co jest interesujące i naprawdę wyzywające intelektualnie, to molekularne podstawy życia,
procesy toczące się w strukturach wewnątrzkomórkowych. Kiedy pani profesor zaczynała pracę
badawczą, uczeni odkrywali "najbardziej ogólny schemat" tych procesów, "coś podobnego do
składania słów z liter". Od lat siedemdziesiątych biolodzy zaczynają pojmować, co te słowa
znaczą i próbują ostrożnie ustawiać je w innej kolejności. Mnie, laikowi, wolno dopowiedzieć,
że komuś kiedyś uda się... układać wiersze. Pani profesor przypomina: cały czas uważając
bardzo, żeby nie naruszyć majestatu przyrody.
Pod koniec XX wieku człowiek poznał podstawy procesów molekularnych. To, co dzieje się na
poziomie cząsteczek jest mniej więcej zrozumiałe. Mechanizmy różnicowania - zarówno całego
żywego świata, sprawiające, że różnimy się od szympansów, jak i różnicowania w obrębie
organizmu, przynoszące to, że z jednych komórek wykształcają się nam ręce, z innych wątroba
lub serce - te mechanizmy bardzo wolno zaczynają się badaczom odsłaniać. Magdalena Fikus mówi,
że gdyby dzisiaj wstępowała na drogę naukową, najbardziej interesowałyby ją mechanizmy
funkcjonowania mózgu człowieka, mechanizmy myślenia.
Marta: Bardzo chciałabym mieć takie swoje małe satysfakcje, ale myślę, że one będą głównie dla
mnie. Kiedy robię jakieś doświadczenie i ono wychodzi, zawsze jestem zdumiona, że to, czego
się uczę z podręczników czy artykułów, to rzeczywiście tak jest. Czuję, że postawiłam maleńki,
ale prawdziwy kroczek w swojej maleńkiej dziedzinie. To są dla mnie najpiękniejsze momenty.
Mogę zacząć coś analizować, próbować uogólniać. Wtedy jest radość intelektualna i to jest,
uważam, najważniejsze.
I pani profesor, która takich chwil, jak opisana przez jej córkę przeżyła sporo, i pani Marta,
która stawia swoje pierwsze "małe kroczki" wiedzą, że w ich dziedzinie wielkie kroki udają się
bardzo nielicznym. Pani Magdalena nieraz wraca do lektury Podwójnej spirali odkrywców
struktury DNA, którzy w tej książeczce opisali dzieje swego dokonania. Smak intelektualnej
radości jest bardzo podobny, jeśli się zrobi nawet zupełnie mały krok, gdy się coś dostrzegło
pierwszy raz, choć inni na to patrzyli.
Pytanie, skierowane przede wszystkim do pani Marty, o to, czy w jej środowisku jest obyczaj
dzielenia się radością intelektualisty z kolegami, na które to pytnie odpowiedziała bez
wahania twierdząco, wprowadziło naszą rozmowę na rozleglejsze obszary nauki współczesnej.
Profesor Fikusowa widziała za granicą zjawiska towarzyszące komercjalizowaniu rezultatów pracy
uczonych, polegające m.in. na podziałach wewnątrz zespołów przedtem harmonijnie
współpracujących, których członków sponsorzy zobowiązali do ścisłego przestrzegania tajemnicy.
Spotkała się z taką organizacją pracy badawczej, by nikt z członków zespołu wykonującego
zadanie nie znał całości. Zacofanie polskich pracowni, słabość nici wiążących u nas biologię
akademicką np. z przemysłem farmaceutycznym sprawiają, że ludzie mogą razem przeżyć swoje
satysfakcje badawcze, choć owo zacofanie nikogo nie może cieszyć.
Pokolenie prof. Żemajtisa pracę społeczną traktowało jako naturalny składnik życia, które w
niepodległej Polsce zakwitało na wszystkich polach. W pokoleniu jego córki nie pozwalano
nawiązywać do tamtej tradycji, ale przetrwał w nim odruch użyczania swojej wiedzy,
umiejętności i czasu innym, gdy potrzebują. Równieśnicy wnuczki przeżyli awersję do tego, co
oficjalne, ale i poryw aktywności w Polsce znów niepodległej. Doceniają teraz szansę robienia
tego, co daje autentyczną radość i poczucie uczestnictwa w czymś dobrym.
--------
Tekst powstał na podstawie audycji "Rody uczone", nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego
Radia S.A. sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.
|