Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 3/1998

Szeptyccy
Poprzedni Następny

Mimo że warstwę ziemiańską pozbawiono materialnych podstaw bytu i przywilejów,
a oficjalna ideologia zaprzeczyła jej społecznemu znaczeniu i zakwestionowała
zasługi historyczne, Szeptyccy potrafili zrobić coś wartościowego dla kraju.

Magdalena Bajer

Bp Andrzej (Roman) Szeptycki, metropolita lwowskiUdokumentowana genealogia rodziny sięga przełomu XIII i XIV w. Drzewo genealogiczne – dołączone do wydanych kilka lat temu wspomnień Zofii z Fredrów Szeptyckiej o synu Romanie, późniejszym metropolicie lwowskim obrządku grekokatolickiego – jest niezmiernie rozłożyste. Wielodzietne bywały, dawniej zwłaszcza, rodziny warstwy ziemiańskiej; stąd owe pokrewieństwa Szeptyckich: z Szembekami, Sapiehami, Starowieyskimi, Jabłonowskimi, Broel Platerami – antenatami Emilii, bohaterki powstania listopadowego, Krasińskimi, Fredrami i Wielopolskimi.

Dwoje Szeptyckich, wnuków hrabiego Leona, dzieci Jana Sylwestra, opowiadało mi o rodzinie i o sobie: prof. Maria Szeptycka, fizyk z Instytutu Problemów Jądrowych im. Andrzeja Sołtana w Warszawie i prof. Andrzej Szeptycki z Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN pod Krakowem. Trzeci z rodzeństwa, Paweł, jest profesorem matematyki w Stanach Zjednoczonych. Reprezentują stosunkowo niedługi wątek w rodzinnej tradycji, będącej niezmiernie bogatym splotem zadań, pełnionych przez kolejne pokolenia – na polach bitew o niepodległość, w organizacjach służących przetrwaniu narodu, w pracy organicznej, życiu religijnym, w kulturze, zwłaszcza posługiwaniu piórem – Rzeczypospolitej wielu narodów.

Zofia Fredrówna-Szeptycka, córka autora Zemsty, odziedziczywszy i talent, i ochotę do pisania, pozostawiła bogate wspomnienia, będące zarazem dziejami rodziny, autobiografią i także cennym obrazem epoki, której niejeden rys przechował się jeszcze w życiorysach prawnuków.

Pani Maria sięga pamięcią do czasów prababki, lecz żywa pamięć i serdeczna ciekawość ogarniają pokolenie dziadka Leona, którego trójka obecnych profesorów właściwie nie znała, gdyż zginął, rozstrzelany przez żołnierzy sowieckich we własnym majątku, 27 września 1939 r. Żona poszła z nim razem na śmierć, nie chcąc ratować się ucieczką. Moi bohaterowie byli wtedy w wieku, którego dorosły człowiek nie pamięta. Najmłodszego z trójki rodzeństwa jeszcze nie było na świecie.

DZIADKOWIE Z FOTOGRAFII

Pani Profesor przechowuje fotografię pięciu braci Szeptyckich, braci dziadka Leona, zrobioną latem 1939 roku, kiedy niektórzy już przeczuwali, że nadchodzi jeśli nie koniec budowanego przez nich świata, to los na długo niepewny. Dwaj najstarsi z siedmiu synów Zofii Fredrówny i Jana Szeptyckiego nie dożyli dorosłości. Dwaj inni, Andrzej i Kazimierz, zmienili obrządek rzymskokatolicki na grekokatolicki, wstępując do zakonu bazylianów. Ich stryjeczne wnuki, zwłaszcza pani Maria, żyjąca od dawna w Warszawie, mają w wielkiej estymie „rusińskie” korzenie rodziny i to bogactwo, jakiego jej dziejom przydało powołanie obu stryjecznych dziadów. Starszy z nich, Roman, został metropolitą lwowskim obrządku grekokatolickiego, stając się postacią niezmiernie kontrowersyjną. Angażując się, za wiedzą i zgodą papieża Leona XIII, w dzieło reformy zakonu bazylianów, aby lepiej służył narodowym i kulturalnym aspiracjom Ukraińców (jak ich dopiero później nazwano), bywał potępiany przez Polaków, gdy zaogniały się konflikty na wspólnej ziemi. Młodszy brat, zakonnik, jako ojciec Klemens, później archimandryta bazylianów studytów, został wywieziony ze Lwowa przez bolszewików po śmierci metropolity (1944 r.) i umarł w więzieniu.

Aleksander Szeptycki, także uwieczniony na fotografii, gospodarował w majątku Łabunie na Zamojszczyźnie i również zginął, zamęczony w Rotundzie zamojskiej. Zaś Stanisław Maria, generał w wojsku austriackim, potem generał broni w wojsku polskim, zmarł śmiercią naturalną we własnym łóżku, co z uśmiechem zauważa Pani Profesor.

W 1996 roku, kiedy to przypadło 400-lecie Unii Brzeskiej, prof. Szeptycka pojechała ze swoim synem, studentem stosunków międzynarodowych w Uniwersytecie Warszawskim, na uroczystości do Rzymu. Spotkali tam licznych przybyszów z Ukrainy i doznali wielu przejawów sympatycznego zainteresowania. Ludzie cieszyli się do nas. Mówiono im nieraz: Metropolita Andrzej dał memu dziadkowi stypendium, żeby się uczył, metropolita wysłał mego dziadka za granicę. Pani Profesor, jakby tłumacząc się, mówi: Ja nie mogę dzisiaj nikomu ufundować stypendium, ale... Szeptyccy to robili, a ludzie pamiętają.

CIENIE WIELKICH I BLISKICH

Leon Szeptycki miał ośmioro dzieci. Dwie z sześciu córek zostały zakonnicami. Jeden z dwu synów, Jan Sylwester, zmarły w 1980 roku, był ojcem trójki obecnych profesorów. Ze strony matki, Zofii wielopolskiej, mają oni również bogate parantele, sięgające margrabiego Aleksandra.

Pytałam moich rozmówców o wzory, jakie pragnęli naśladować. Najbliższym i pierwszym, jakkolwiek nie „wzorem absolutnym”, był ojciec. Pani Maria i pan Andrzej w dzieciństwie... mało go znali, gdyż wywieziony przez bolszewików budował Nachodkę, siedział w więzieniach, po czym, wydostawszy się z „domu niewoli” z armią Andersa, osiadł w Afryce Południowej, by wrócić, gdy Andrzej miał 18 lat. Rozdzielona przez wojnę rodzina przetrwała i to jest, zdaniem Pani Profesor, szczególnie cenną pośród zasług jej członków. Po aresztowaniu ojca, matka z trójką dzieci została w Dziewiętnikach, wsi ukraińskiej, której stosunki z polskim dworem w Przyłbicach zawsze były dobre. Dzięki pomocy „cioci Hani” wszyscy przenieśli się do Lwowa, następnie dalej, do Generalnej Guberni.

Imperatywem w „kierowaniu się na ludzi”, tj. przede wszystkim pobieraniu nauk, była legenda ojca, pielęgnowana przez matkę wówczas, gdy dzieci nie wiedziały, że ojciec żyje w Afryce, że przyszła o nim wiadomość przez Czerwony Krzyż. Wychowywały się, jak wspominają, w cieniu fotografii w skórzanej ramce, przedstawiającej „Jasia”, jak zawsze ojca nazywały, w battle--dressie armii Andersa.

Trójka profesorów Szeptyckich wywodzi się z linii przyłbickiej, które to Przyłbice dostał Leon, jako najmłodszy, co było zwyczajem rodu. Gniazdo rodzinne znają dobrze, choć tylko pośrednio, z opowiadań, jako „dom duży, niesłychanie gościnny”, w którym na Boże Narodzenie odbywały się ogromne zjazdy familijne. Rano w Wigilię wyjeżdżano na polowanie, potem przy stole śpiewano polskie i ruskie kolędy, a na Pasterkę jechało się do kościoła w Bruchnalu. Wiedzą także, że ich babka, pochodząca z kielecczyzny, słuchała często niedzielnej mszy św. w bliższej od kościoła cerkwi grekokatolickiej w Dziewiętnikach. Pani Maria chodzi dzisiaj do cerkwi Bazylianów w Warszawie i czasem towarzyszy jej syn.

Parę lat temu pojechała na Ukrainę, do Przyłbic, i pierwszy chyba raz od wojennego rozproszenia zapaliła znicze na rodzinnych grobach w dniu Wszystkich Świętych. Dom, gromadzący Szeptyckich przez pokolenia, nie istnieje; ich cienie zdają się trwać na tamtej ziemi, żeby nie pozostała o nie uboższa.

KRAJANIE

Ojciec moich rozmówców powiedział kiedyś, że nie ma Szeptyckiego, któremu problemy polsko-ukraińskie byłyby obce. Rodzina żyła od wieków na ruskiej ziemi i w pewnym momencie stała się rodziną polską. Poczucie „dualizmu narodowego” pozostało silne i przybrało postać ciekawości nacechowanej poczuciem wspólnoty.

Prof. Andrzej Szeptycki ma, z racji kontaktów naukowych, wielu przyjaciół na Ukrainie. Jadę tam prawie jak do rodziny. Syn pani Marii mówi o Ukraińcach: „Twoi, mamo, krajanie”, co ona uważa za piękne i trafne określenie tej więzi, jaka łączy ją z mieszkańcami stron rodzinnych. Uboczną niejako, poza fizyką, pasją Pani Profesor jest właśnie historia krajan, a przede wszystkim historia wzajemnych stosunków Polaków i Ukraińców – z całą jej bolesnością, ze wszystkimi fałszami popełnionymi przez opisywaczy tych dziejów, ze szczególną uwagą dla losów bratnich kościołów, z osobistym wzruszeniem postacią metropolity Andrzeja i pragnieniem przezwyciężenia jego czarnej legendy, narosłej z niewiedzy i nie zawsze dobrej woli biografów. Całe to zainteresowanie musi zostać, jak mówi Pani Profesor, podbudowane właśnie porządną wiedzą. Podziela je syn Andrzej i oboje wiele sobie obiecują po kwerendach w rodzinnych oraz historycznych dokumentach.

MUSIELIŚMY BYĆ NAJLEPSI

Wiedzieliśmy i w szkole, i w gimnazjum, że musimy być najlepsi – powiada prof. Szeptycki. Przyznaje, że sam nie miał kłopotów z racji pochodzenia idąc na studia w 1956 roku. Najstarszy, Paweł, dostał się „z wielką łaską” na matematykę. Maria chciała... budować samoloty. Na odpowiedni wydział Politechniki Wrocławskiej nie przyjęto jej; podobnie później, na Wydział Fizyki UJ. Pomogła dopiero interwencja „porządnego człowieka”.

Pan Profesor wywodzi „uczoność” rodu bardziej z linii macierzystej, od dwóch wujów – Aleksandra Wielopolskiego, chemika w Warszawie i Alfreda – historyka w Szczecinie. Przynależy tu także historyk, mąż matczynej siostry, prof. Gerard Labuda z Poznania. Od wielu pokoleń zresztą Wielopolscy kształcili się w dobrych szkołach oraz uczelniach, najstarszy syn dziedziczył zaś majątek, którego, jako ordynacji, nie można było dzielić.

Kariera nie związana z własną wartością nie wchodziła w grę. Dlatego, że tak wychowywano młodych w przyłbickim domu i, po wojnie, w Korczynie koło Krosna, gdzie bohaterowie rodzinnej sagi spędzili lata szkolne. Zgodnie twierdzą, że nie potrafią rozdzielić tego, co z tych domów wynieśli, od tego, do czego zobowiązała ich historia szersza niż rodzinna – historia ojczysta; a takie zobowiązanie czują. Akademickie kariery obojga były sposobem wypełniania tej powinności. Andrzej „przyszedł do biologii” z zaciekawienia tym, „jak się co nazywa” i pragnienia, żeby znać po imieniu jak najwięcej zwierząt – ryb, ptaków, owadów. Zajmuje się tym zawodowo, prowadząc badania z zakresu systematyki zwierząt i, po pracy, cieszy się ogrodem, gdzie żyje mnóstwo... ciekawych owadów. I on, i Pani Profesor, zaangażowali się w zmiany, jakie nastąpiły po Sierpniu. Andrzej Szeptycki był dyrektorem Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN, przeprowadzając tę placówkę przez zły czas stanu wojennego. Maria Szeptycka kierowała swoim zakładem w Instytucie Problemów Jądrowych im. Andrzeja Sołtana. Poza nauką, nie mając ogrodu, hoduje na balkonie 11 gatunków jałowca. Mieszka w pobliżu toru wyścigowego i bywa tam, aby zachwycać się końmi. Pan Profesor zgłębia dzieje starożytne przez lektury.

Następne pokolenie, zdaniem obydwojga, jest bardziej „życiowo” ukierunkowane w swoich ciekawościach i pragnieniach. Nie wiadomo, czy będą w nim uczeni, pewne jest, że każdy zechce skończyć studia – nie dlatego, iż jest to potrzeba obecnych czasów, ale ponieważ zawsze w rodzinie wymagano tego od młodych.

Państwo Maria i Andrzej Szeptyccy, także trzeci z trójki rodzeństwa, Paweł, profesor matematyki w Ameryce – jak ich rówieśnicy z linii łabuńskiej: Aleksander, dyrektor Instytutu Mechanizacji Rolnictwa, jego żona, chemiczka, zaangażowana w pracę Hospicjum i inne formy pomocy bliźnim – wszyscy rozpoczynali dorosłe życie w epoce, kiedy warstwę ziemiańską pozbawiono materialnych podstaw bytu, przywilejów, a oficjalna ideologia zaprzeczyła jej społecznemu znaczeniu i zakwestionowała historyczne zasługi. Myśmy to przyjęli do wiadomości i chyba dobrze przeszliśmy ten test – mówi Pani Profesor, dodając: Mam nadzieję, że potrafimy tworzyć coś wartościowego – jako ludzie. Ludzie ich pokolenia przeszli z warstwy ziemiańskiej w szeregi inteligencji w innych warunkach niż zdarzało się to ich przodkom z XIX w. Liberalne demokracje kwestionują duchowe przywództwo inteligencji z innych powodów. Pytałam moich rozmówców, czy mają poczucie wyczerpywania się tej roli. Pani Maria odpowiada przecząco, trochę pośrednio: Nie jest do pomyślenia, żeby profesor odwołał wykład bez bardzo ważnej przyczyny. Zapalenie oskrzeli pozwala na odwołanie wykładu, ale nęcące spotkanie za granicą – nie. Cała sfera wychowania jest domeną naszych powinności. Druga sfera to różne działania społeczne, dla innych, z innymi. Jeżeli chcemy zbudować coś konkretnego w naszym bliższym czy dalszym otoczeniu, po prostu musimy to robić. I chyba to robimy.

Tekst powstał na podstawie audycji „rody uczone”, nadawanej cyklicznie w Pogramie I Polskiego Radia S.A., sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.