Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 5/1998

Dyskusja czy agresja?
Poprzedni Następny

Zbigniew Żmigrodzki odpowiada na polemiki
z jego artykułem "Wotum nieufności" ("F.A." 1/1998),
które drukowaliśmy w dwóch poprzednich numerach.

Zbigniew Żmigrodzki

Fot. Stefan CiechanUstosunkowując się do wypowiedzi moich szanownych oponentów muszę z przykrością stwierdzić postępujące lekceważenie kultury polemicznej w środowisku akademickim. Wyłączam z tej opinii jedynie Pana prof. Jerzego Mikułowskiego-Pomorskiego. Pani prof. Zofia Ratajczak, prorektor uczelni, w której pracuję, zapewne również inicjatorka ankiety przeznaczonej dla studentów w celu wyrażania przez nich anonimowych opinii o zajęciach i wykładowcach, zarzuciła mi bezpodstawnie "pryncypialną postawę braku zaufania do młodzieży". Nie tylko to - także swego rodzaju sabotaż wobec macierzystego uniwersytetu, który stara się o uzyskanie "akredytacji potwierdzającej poziom dydaktyki i dającej szanse zdobycia przezeń wysokiej pozycji wśród innych uczelni". Tym staraniom ma jakoby stawać na przeszkodzie "rozlegający się" mój "głos ostrego potępienia niewinnej w istocie procedury".

STRZAŁ Z ARMATY

Owe "akredytacje" są jeszcze jednym osobliwym pomysłem naszych reformatorów: Czy bez nich uczelnia "wysokiej pozycji" mieć nie może? I czy istotnie te arbitralne orzeczenia, zależne od oceniających ekspertów (ekspert to człowiek, który przestał myśleć - on wie), będą prawidłowe? A w jaki sposób mój skromny artykuł, ujmujący problem ogólnie, ma być aż tak dla owych starań zgubny? Ale to jeszcze nie wszystko. Wotum nieufności jest ponoć "nacechowane negatywnym ładunkiem emocjonalnych słów", a ponadto nie mam podobno prawa zwracać uwagi na genetyczne związki metody "oceniania oddolnego" z komunizmem, bo to wszystko wywodzi się przecież z Zachodu, który trudno podejrzewać o sowieckie filiacje. Na to mógłbym odpowiedzieć Pani Profesor cytatem z Władimira Bukowskiego, znającego dobrze zarówno jedną, jak i drugą stronę świata: Wszędzie na Zachodzie u władzy są lewacy, w przeszłości silnie związani z Moskwą.

Pani prof. Ratajczak nie poprzestała na polemice w "Forum" - wystąpiła także na łamach katowickiej "Gazety Uniwersyteckiej", używając zbliżonych argumentów. Jednego wszak zarzutu tam nie postawiła, że w moim artykule "wytaczam armaty ciężkiego kalibru". Kto jednak naprawdę te "armaty" wytoczył, wynika wyraźnie z oskarżenia mnie przez Panią Profesor o szkodzenie naszej uczelni. Czy może być jeszcze cięższa "armata" niż takie posądzenie? W dodatku jest to nie tylko armata wytoczona: ona strzela.

RÓŻNICA W MENTALNOŚCI

Zupełnie inaczej przedstawia się to, co pisze prof. Mikułowski-Pomorski. Oczywiście, ocena poziomu i trybu prowadzenia zajęć uniwersyteckich, realizowana zgodnie z ustalonymi procedurami, także przy udziale studentów, znana jest od dawna i przynosi pożądane korzyści. Również wykładowcy powinni sami badać efekty swej pracy, hospitować zajęcia młodszych pracowników, dokonywać okresowych czy nawet ciągłych ocen. Pisze o tym dr Ewa Chmielecka. Nie widzę natomiast potrzeby rozwijania akcji anonimowych ankiet studenckich, opartej na obcych przykładach. Polskę dzieli wiele od społeczeństwa amerykańskiego, jego urządzeń oraz mentalności. Czy istotnie tamte wzory w zakresie kształcenia są aż tak imponujące pod względem wyników? Czy nasze szkolnictwo wszystkich szczebli, oparte na autorytecie nauczycieli, było złe? Można powiedzieć, że było nawet bardzo dobre, dopóki go nie zaczęto "reformować" w nieodpowiedzialny sposób.

Sądzę, że moje doświadczenia akademickie nie są mniejsze (o ile nie większe) niż autorów polemik. Z anonimowym ankietowaniem studentów miałem do czynienia niejednokrotnie i nie tylko w tej uczelni, w której obecnie jestem zatrudniony. Pomijam już zasadniczą chyba kwestię, że ankiety, nie zawsze należycie zredagowane, a przy tym wypełniane przez dowolną liczbę studentów, nie spełniają kryteriów badań socjologicznych. Stwarzają też sposobność dania upustu różnym urazom - zarówno gdy chodzi o oceniających, jak i ocenianych. Deklarowanie "życzliwości", "sprawiedliwości" czy "szlachetności" po jednej i drugiej stronie, a także w stosunkach wzajemnych wśród uczonych i uczących - traktowane w kategoriach absolutnych - nadaje się raczej do literatury pięknej, w życiu zaś bywa różnie.

JAK TAK MOŻNA?

Pyta dr hab. Marek Rocki, skąd wiem, że te metody skompromitowały się w innych krajach? Mógłbym tutaj p. Rockiemu wymieniać kolejno źródła i fakty, z których ten sąd czerpię, powoływać się na nazwiska moich rozmówców - ale po co? Jeżeli udziela się bezwzględnego zaufania studentom, to może chociaż i cząstkę wiary wypada przyznać profesorowi? Zresztą, miałem wątpliwości, czy w ogóle o p. Rockim w tej odpowiedzi wspominać. Na wstępie swego wywodu p. Rocki, samodzielny pracownik nauki, profesor SGH, orzeka: Artykuł jest tak pełen nieprawd i nieporozumień. Cóż to za obyczaj polemiczny, Panie Profesorze? Jak tak można?

Dr Rocki używa jeszcze jednego, szczególnego argumentu, który - przyznać muszę - rozbroił mnie swoją naiwnością. Powołuje się na fakt, że prof. Leszek Balcerowicz, wykładowca SGH, uzyskał wysoką pozycję w trakcie wyborów i w badaniach opinii publicznej. Profesor, obecnie wicepremier, znany jest jako czołowy przedstawiciel ideologii liberalnej, z której właśnie "amerykańskie" myślenie się wywodzi. Sądzę, że warto wobec tego zwrócić uwagę na żart rysunkowy, jaki niedawno ukazał się w prasie, bynajmniej nie "skrajnie prawicowej". Przedstawiciel Ośrodka Badania Opinii ogłasza wyniki sondażu: Z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że społeczeństwo chce podwyżek cen, mniejszych zarobków i likwidacji swojego województwa. Si non e vero, e ben trovato.

DOGMAT DOKTRYNERA

Spośród czterech głosów dotyczących mojego artykułu tylko jeden mogę uznać za autentycznie dyskusyjny. Pozostałe trzy to właśnie "nacechowane emocjami", agresywne ataki entuzjastów reform na "konserwatywnego" autora. Myślę wszak, że w Polsce nie tylko ja napatrzyłem się już dość na różne fatalne pomysły, sprzeczne z logiką i zdrowym rozsądkiem. Wolałbym - tak jak i wiele osób w moim otoczeniu - aby "reformatorzy" wreszcie się uspokoili, zanim przewrócą wszystko do góry nogami. W niejednym przypadku nieobiektywne i niesprawiedliwe, a czasem perfidnie złośliwe anonimowe opinie, zniszczyły niejednemu wartościowemu człowiekowi egzystencję, zaś ich skutki ogólne były wprost przeciwne do deklarowanych. Entuzjaści patrzenia na świat z pozycji kogoś, kto uparł się, aby stać na głowie, powinni się dobrze zastanowić. Rezultaty, które taki tryb postępowania przynosi, widzimy wyraźnie w postaci powszechnej destrukcji pojęć etycznych i wychowania społecznego. Ostatnio przyszło nam patrzeć na nie z coraz większym przerażeniem, także i w polityce. Jej realizatorzy głoszą bowiem, zupełnie się nie krępując, że "w podejmowaniu decyzji rola obywateli jest znikoma". Oczywiście, jest to typowy przykład dogmatycznego doktrynerstwa "reformatorów".

Prof. dr hab. Zbigniew Żmigrodzki, bibliotekoznawca, jest kierownikiem Zakładu Bibliografii i Informacji Naukowej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Uwagi.