Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 7-8/1998

Kresy, góry, Warszawa
Poprzedni Następny

W rodzinie Birulów Białynickich, połączonej małżeństwami
z rodzinami Borsuków i Wiatrów, skoligaconej z wieloma rodami inteligenckimi,
skondensowało się tułacze doświadczenie Polaków.

Magdalena Bajer

Karol BorsukNajpierw będzie o Birulach, gdyż czworo moich bohaterów nosi dzisiaj to nazwisko, z przydomkiem rodowym Białyniccy. Starszy z braci, Iwo, jest profesorem w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN, młodszy, Andrzej, w rodzinie zwany Szczepanem, w Instytucie Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. Żony obu panów również pracują naukowo, prof. Zofia z Wiatrów Birula Białynicka, podobnie jak mąż, w dziedzinie fizyki i w Instytucie Fizyki Teoretycznej PAN, a docent Magdalena z Borsuków Birula Białynicka - w Instytucie Paleobiologii PAN.

Spotkaliśmy się w warszawskim domu państwa Iwo i Zofii, przy rodzinnym stole, na którym rozkładano rodzinne dokumenty, pośród ścian zawieszonych obrazami Witkacego z kolekcji ofiarowanej przez autora przyjacielowi Teodorowi Biruli Białynickiemu, który był lekarzem w Zakopanem. Opowieść rodzinna zaczęła się jednak od czasów i miejsc dużo odleglejszych.

KRESY

W wyprawach Stefana Batorego na Wielkie Łuki i Psków jednym z wodzów wojsk polsko-litewskich był Hawryła Semenowicz Birula Białynicki. W następnym, XVII stuleciu rodzina odgrywała znaczną rolę na witebszczyźnie, gdzie jej członkowie piastowali szereg urzędów. W wieku XVIII jeden z Birulów przeniósł się z ziemi witebskiej na słucczyznę i tej to słuckiej linii potomkami są dzisiejsi profesorowie. Ich pradziad Jan miał sześciu synów i dwie córki. Dziad Franciszek dzierżawił w słuckiej ziemi majątek, który niedługo przed wojną zdołał wykupić. Na północno-wschodnich kresach Rzeczypospolitej sporo było Birulów wywodzących się ze wspólnego gniazda - Białynicz. Część z nich się zruszczyła i, jak znany malarz Kajetan Kajetanowicz, a także badacz-polarnik Andriej Aleksiejewicz, długoletni dyrektor instytutu naukowego w Petersburgu, przynależą do dziejów kultury białoruskiej.

Peregrynacje tułacze zaczęły się dość dawno. Dziad, z rodziną i... stadem bydła, znalazł się podczas rewolucji rosyjskiej na nowogródczyźnie, by tam zaczynać życie od nowa. Dzięki wysiłkom licznej rodziny ojciec moich bohaterów skończył studia na Wydziale Rolnym Politechniki Lwowskiej w Dublanach, a był już wtedy... weteranem wojny bolszewickiej, podczas której został ranny. Pracę rozpoczął w Nowogródku, będącym wówczas "dzikim zachodem" Kresów, i tam spotkał przyszłą żonę, której genealogia sięga również czasów Stefana Batorego - odeń bowiem przodkowie otrzymali nadanie na Dzikich Polach, skąd później przywędrowali na Podlasie. Po traktacie ryskim rodzina znalazła się w Warszawie, gdzie przyszła matka panów Birulów Białynickich skończyła studia rolnicze. Od matki wzięli "przywiązanie do tradycji polskiej i fascynację kulturą ukraińską". Synowa Zofia wspomina, jak jej teściowa do końca życia haftowała ukraińskie motywy i śpiewała ukraińskie pieśni.

FUNDAMENT

Pokolenie rodziców moich gospodarzy przekonało się dotkliwie jak kruche są materialne podstawy bytu w czasach burzliwych dziejowych przemian. Fundamentem trwałym stały się odtąd wiedza i zdobyte wykształcenie, walory oraz zasoby umysłów, przez pokolenia następne ćwiczonych w poznawaniu świata.

Iwo i Andrzej przyszli na świat w Nowogródku. Zimą 1940 roku przeżyli podobne rodzicielskiemu doświadczenie wygnania. Rodzina uciekała przez "zieloną granicę", która była wtedy biała od śniegu. Młodszego syna niósł na plecach przewodnik.

Pytałam, co w tych wszystkich wędrówkach przenieśli, czemu zostali wierni? Prof. Andrzej-Szczepan: Chyba tradycje dobrze pojmowanej szlachetczyzny, tj. właściwie rozumianej godności, odpowiedzialności za to, co się robi, zobowiązanie, żeby kontynuować wartości, które nam przekazano. Poza tym, dużo tradycji w codziennym życiu - Wigilia, Wielkanoc, pełne nawiązań do tamtych wschodnich stron, sympatii do idealizowanych z pewnością ukraińskich sąsiadów. Prof. Iwo ubolewa nad obecnym losem Białorusi. Jego brat kupił chałupę w białostockiem, przy białoruskiej granicy i gromadzi tam zbiory etnograficzne, stwierdziwszy, że sprawia mu przyjemność kontakt z przedmiotami, które przez wiele lat służyły ludziom z tamtych stron, a może i z nowogródczyzny.

Kiedy bracia Białyniccy byli w szkole podstawowej działania wojenne na linii Sanu wygnały rodzinę do dość zapadłego zakątka, gdzie trudno było czynić zadość wymogom starannego kształcenia. Uczyli się z książek przypadkowych: jakiejś o matematyce, jakichś tablic, gdzie spisano ciężary właściwe pierwiastków, przedwojennego Kalendarza Iskier, skąd dowiadywali się o długościach rzek, wysokościach gór itp. Sami zaczęli pisać... encyklopedię, notując na kartkach wszelkie zdobyte wiadomości. Pani docent Magdalena dopowiada, że jej przyszły mąż oraz szwagier odznaczali się zapewne dużymi zdolnościami umysłu, oni sami podkreślają znaczenie zapału do nauki i motywacji wyniesionych z domu.

BORSUKOWIE

Wywodzą się również z Kresów i, podobnie jak wiele rodzin ziemiańskim, zasilili w XIX stuleciu warstwę kształtującej się polskiej inteligencji, przenosząc się do centrum kraju.

Pani Magdalena przypisuje się do tradycji pozytywistycznej, w jej domu żywej. Zapamiętała jako coś ważnego i godnego naśladowania, choć dokładnie naśladować się nie da, że dziadkowie wychowywali ubogie dzieci z dalszej rodziny, kształcąc je. Ojciec wyniósł ze swojego domu uznanie dla pracy zawodowej kobiet, co było w czasach jego młodości ideą angażującą światłe umysły, przy czym podkreślał zawsze, co córka zapamiętała, że w ocenie i traktowaniu tej pracy nie może być taryfy ulgowej. Dzisiaj sama spełnia to przykazanie, narażając się czasami na wymówki własnych dzieci, w czym zresztą bywa skrywany podziw.

Dziadkowie pani docent mieszkali w Warszawie, gdzie dziadek był chirurgiem, ordynatorem Szpitala Wolskiego. Babka miała wyższe wykształcenie i w pewnym okresie życia pracowała zawodowo.

Tradycje pozytywistyczne rodziny Borsuków można zilustrować różymi przykładami, najdobitniej określa je stwierdzenie, że "wartość człowieka to jest to, co sam potrafi wypracować". Prof. Andrzej Białynicki lokuje siebie bliżej tradycji romantycznych, przyznając żonie, że prosta dychotomia nie opisuje dobrze sytuacji współczesnej. Jemu samemu szlacheckie pochodzenie, ciąg zasłużonych przodków niosą więcej zobowiązań niż poczucie dumy lub jakichkolwiek przywilejów. A jest przed kim do raportu stawać: prababką po kądzieli była Ewa Felińska, matka biskupa warszawskiego, wybitna pamiętnikarka, znaczna postać w konspiracji Szymona Konarskiego; bliżej czasów dzisiejszych byli: Jan Pohoski, wiceprezydent Warszawy, rozstrzelany w Palmirach i Juliusz Poniatowski, minister rolnictwa w Drugiej Rzeczypospolitej.

GÓRY

W historycznej genezie polskiej inteligencji jest też wątek ludowy. Ja w 50 proc. do tego ludowego wątku należę - powiada prof. Zofia Birula Białynicka. Rodzina Wiatrów, z której pochodzi, to podhalańscy górale, choć matka jej była zubożałą ziemianką z Korony. Dziadek Wiatr awansował dość typowo, zostając nauczycielem szkół powszechnych, jego synowie już zaś mieli wyższe wykształcenie. O domu pani Zofia niewiele mówi, jako że rodziców straciła bardzo wcześnie, podczas wojny. Na pewno wie, że od obojga otrzymała w genach uzdolnienia do nauk matematycznych, które zamierzała studiować, do momentu, kiedy... poznała fizykę. Przedtem była jeszcze roczna przygoda z architekturą, gdzie pani Zofia miała bardzo dobre stopnie i zasłużyła na stypendium naukowe.

Pytałam jednak o dom, o to, co choć krótkotrwałe, zostawiło ślad w duszy. Usłyszałam, że mama, ciotka i dziadek grali na instrumentach, a wszyscy rysowali. No i "wieczne czytanie książek", które pani profesor uprawia dzisiaj we własnym domu, kontynuując zarazem tradycję rodziny swego męża, który w dzieciństwie słuchał głośnych lektur, m.in. Potopu. Czwórka moich rozmówców podkreśla chórem, że dużo czytano dzieciom, choć rodzice ich wszystkich pracowali zawodowo, udzielali się społecznie, pełnili wiele różnorakich obowiązków. Umiłowanie fizyki zaprowadziło panią Zofię na profesorską katedrę, co jest także, mimo że nie pracuje ona w uczelni, wiernością licznym w rodzinie zamiłowanym nauczycielom. Brat Jerzy również poszedł drogą naukową.

WARSZAWA - PO WOJNIE

Obie pary moich rozmówców poznały się na studiach. Andrzej Birula Białynicki studiował krótko fizykę razem ze swą przyszłą szwagierką. Później odszedł na dalsze studia matematyczne. Jednym z jego mistrzów był wielki uczony, prof. Karol Borsuk, ojciec pani Magdaleny, późniejszy teść. Córka nie poszła w jego ślady, ale podkreśla mocno wpływ ojca na własną życiową i naukową drogę. Interesował się bardzo historią i szeroko pojętym przyrodoznawstwem. Był jakoś zwrócony ku przeszłości.

W rozmowach z córką pojawiały się często problemy... paleontologii - "w wydaniu dla mnie uproszczonym" - tak ciekawe, że wybrała ona tę właśnie dziedzinę. Mówi o sobie: Mam skłonność i znajduję przyjemność w cichej pracy gabinetowej, w powolnym rozmyślaniu nad jakimiś, ważnymi dla mnie sprawami. Jak to się potem układa, mogę napisać pracę.

Pozostała trójka profesorów Białynickich powiada, że Magdalena wyręczyła ich w określeniu, na czym polega istota pracy badawczej bez względu na uprawianą dziedzinę, a pani Zofia dodaje, iż zapewne tak samo jest w sztuce: Tylko to wychodzi, co się robi dla przyjemności. Idąc dalej w uogólnianiu stwierdzają, znów zgodnie wszyscy, że w życiu można robić rozmaite rzeczy - byle dobrze, i to odnosi się także do następnego pokolenia, o którym jeszcze nie wiadomo, czy będzie dalej "rodem uczonym". Pani Magdalena przyznaje, że nie wyobraża sobie innego zajęcia jak nauka i lęka się o los swoich dzieci, bo zapewne właśnie inne drogi wybiorą.

Bracia Birule Białyniccy dorastali w czasach, kiedy ludzie stroniący od polityki a pragnący zachować niezależność myślenia mieli na to szansę w naukach ścisłych. Obaj wykorzystali tę szansę, ale kiedy rozpoczynali pracę naukową nie myśleli jak daleko zajdą. Prof. Iwo ucząc się w liceum mechanicznym zwyciężył w olimpiadzie fizycznej, co pozwoliło mu ominąć obowiązujący wówczas nakaz pracy i pójść na studia. Nie wyobrażałem sobie dokąd ta ścieżka prowadzi. Jego żona zastanawia się, czy dzisiaj jakikolwiek student porzuciłby architekturę dlatego, że fizyka bardziej mu się spodobała.

Asystentura u Leopolda Infelda stała się dla jej przyszłego męża wielkim zaszczytem, ale i wtedy nie było to świadome kształtowanie kariery, tylko dawanie folgi zainteresowaniom i znajdowanie w tym radości. Podobnie Andrzej oniemiał z zachwytu, kiedy mistrz zaproponował mu współpracę, ostrzegając zarazem, że sytuacja materialna się zbytnio nie polepszy. W tym miejscu rozmowy jego brat wyjaśnia, iż profesor matematyki trochę się mylił, ponieważ wielki światowy "boom" nauk ścisłych w latach sześćdziesiątych sprawił, że i w Polsce mogły one kwitnąć (na PRL-owską miarę), a adeptom otwierały świat, co miało zasadnicze znaczenie dla autentycznych karier naukowych.

Odezwały się w profesorskim pokoleniu Birulów Białynickich tradycje artystyczne - obaj panowie są muzykalni, grają przy rodzinnych okazjach. Trwa, jak już wiemy, czytanie książek, jakkolwiek mniej go znacznie niż dawniej. Obowiązuje - tak chyba wolno powiedzieć - przekonanie, że wartość człowieka mierzy się jego uczynkami, tym co zrobił, a co powinno oznaczać pomnożenie tego, co sam otrzymał - w genach, w wychowaniu.

W rodzinie Birulów Białynickich, połączonej małżeństwami z rodzinami Borsuków i Wiatrów, skoligaconej z wieloma rodami inteligenckimi, skondensowało się tułacze doświadczenie Polaków. Sądzę, że jak zwykle to się dzieje, ubogaciło ono tradycję, ale i współczesną aurę rodzinnych domów, ich duchowość. Białoruskie zbiory profesora Andrzeja, zapamiętane ukraińskie piosenki, owe hafty matczyne i wschodnie wigilijne zwyczaje, pielęgnowane w Warszawie, pospołu z nawykami pracy organicznej, z przywiązaniem do zawodu nauczycielskiego, tworzą klimat, w którym rośnie następne pokolenie - nie wiadomo: profesorów, biznesmenów, artystów, polityków? - który to klimat zapewne, wzbogaciwszy własnym doświadczeniem, poniosą dalej.

Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego Radia S.A., sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.