Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 7-8/1998

Dobrze wykreowany obraz
Poprzedni Następny

Rozmowa z prof. Henrykiem Klubą,
rektorem PWSFTv i T w Łodzi

Henryk Kluba (ur. 1931), scenarzysta, reżyser, aktor, pedagog. Ukończył Studium Teatralne przy Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie. Studiował filologię klasyczną w Uniwersytecie Wrocławskim. Pracował jako dziennikarz. Absolwent PWST w Łodzi (1959). Rektor PWSFTviT w Łodzi. Filmografia: Chudy i inni (1966), Słońce wschodzi raz na dzień (1967 r., premiera 1972), Szkice warszawskie (1969), Doktor Ewa (serial tv - 1970), Pięć i pół Bladego Józka (1971), Opowieść w czerwieni (1974), Sowizdrzał Świętokrzyski (1978), Gwiazda Piołun (1988).

W tym roku mija 50 lat istnienia Łódzkiej Szkoły Filmowej, chociaż historycy doszukują się jej początków w krakowskim Kursie Przysposobienia Filmowego...

- Skoro sięgamy do prehistorii, to trzeba oddać sprawiedliwość także Łódzkiej Wyższej Szkole Plastycznej, wówczas prowadzonej przez Strzemińskiego i Kobro. Utworzony tam Wydział Filmowy, razem z przeniesionym do Krakowa Kursem, dołączyły do szkoły, powstającej przy ulicy Targowej.

- Jakie etapy w historii szkoły mógłby Pan wyróżnić?
- Interesujące byłoby pytanie, co kreowało te etapy? Myślę, że w przypadku Filmówki wyznaczały je kolejne pokolenia twórców - pedagogów. A nazywając je wyraźniej: pierwszym było pokolenie Wohla, Bohdziewicza, Toeplitza, drugim - Karabasza, Kutza, Morgensterna, Brzozowskiego, Zanussiego, pewnie także i moje. Następną jest generacja naszych uczniów - m.in. Szulkina, Królikiewicza, Kędzielawskiej, Pałki, Janickiego. Niezależnie jednak od tego, że ci wszyscy ludzie wyznaczają określone etapy, istnieje tradycja, ciągłość. Model szkoły, wymyślony jeszcze na krakowskim kursie, wiązał się z tym, by nauczaniu specjalistycznemu przydawać odpowiednie tło kulturowo-estetyczno-filozoficzne. To bardzo silny wyróżnik. Natomiast nasza idea akademicka łączy się mocno z kinem klasycznym, rozumianym jako sztuka narracji opartej na dobrze wykreowanym obrazie, który nie tylko odtwarza rzeczywistość, lecz nabiera znaczeń i czyni wieloznacznymi anegdotę i opowiadanie. A w efekcie ewokuje bardziej skomplikowane emocje i daje widzowi większe pole do refleksji.

- Mit łódzkiej Filmówki współtworzą międzynarodowe kariery jej absolwentów, a także zjawiska w rodzaju polskiej szkoły operatorów w Hollywood. Według prof. Toeplitza, początek tego mitu wiąże się z eksplozją polskiej szkoły filmowej. Co nadal karmi ów mit, co powoduje tę specyficzną aurę szkoły?
- Trudno dokonywać takiego precyzyjnego autorozpoznania, ale myślę, że specyfiką szkoły jest indywidualny, w dużym stopniu, tok nauczania. Nie audytoryjne przemawianie do dziesiątka osób, ale dialog prowadzony z każdym z osobna, według innej zasady i modelu. Inne jest formowanie, inna edukacja studenta o wykształceniu filologicznym, który przychodzi do szkoły z rozbudzoną pojęciową wyobraźnią, inna - plastyka o rozwiniętej obrazowej wrażliwości. Trzeba wiedzieć, jakie zachowania psychiczne towarzyszą jednemu i drugiemu typowi. Poza tym myślę, że mamy dosyć odwagi, by kodyfikować, formułować zasady tworzenia kina. Dzięki temu skracamy studentowi drogę do prawd definiowanych, podpowiadamy, jakie środki należy wybrać podejmując się filmowego opowiadania.

Kiedy urządziłem sympozjum poświęcone inscenizacji, przyjechał na nie z grupą studentów angielskich dziekan wydziału reżyserskiego tamtejszej szkoły filmowej, założonej zresztą według wzorów łódzkich. Był ogromnie zdziwiony, że można w taki sposób kodyfikować zasady inscenizacji. A myśmy tego wysiłku dokonali opierając się na własnych doświadczeniach twórców, a także na tekstach Appii, Wachtangowa, Craiga. To jest potężna wiedza - trzeba tylko do niej dotrzeć i spróbować ją uporządkować. Inne dyscypliny nauczania artystycznego, w miarę sił, pomysłowości i wytrwałości, również staramy się wzbogacać, wciąż coś do nich dorzucając. To podtrzymuje siły szkoły - jej mit nie żywi się wyłącznie dawnymi, cennymi osiągnięciami. Zdaję sobie sprawę, że zmiana pokoleniowa jest potrzebna, ale nasi młodzi następcy zyskają w spadku pewien model, sprawdzone mechanizmy.

- Typ relacji mistrz-uczeń, obowiązujący w szkole, nazwał Pan kiedyś płodozmianem.
- Wyciągnęliśmy nauki m.in. z doświadczeń WGIK-u, gdzie jeden wybitny twórca prowadził studentów od pierwszego roku aż do dyplomu, w rezultacie powstawały liczne jego kopie, artystyczne sobowtóry. To jest nie do uniknięcia, nawet w przypadku rocznych przygód, jakie nasi studenci przeżywają z profesorami. Przykładem jest Wojciech Jerzy Has - bardzo silna osobowość, która wywiera na tyle mocny wpływ, że przez pewien czas chodzą po szkole liczne "małe Haski". Ale już na trzecim roku, kiedy zaczynają kontaktować się z Szulkinem, Marczewskim, ongiś Kieślowskim, natychmiast dochodzą do równowagi, następuje przewietrzenie wyobraźni. To są dowody, że słusznie robimy dając im szansę obcowania z różnymi twórcami, aby w ten sposób mogli obronić swoją eksterytorialność, osobowość twórczą.

- Czy taką osobowość twórczą można wskazać w sytuacji egzaminu?
- Osobowość, która jest przydatna do zawodu reżysera czy operatora, nie jest czytelna ani na egzaminie, ani nawet na pierwszym roku. Mniej doświadczeni członkowie komisji czasem pozwalają się wprowadzać w błąd, bo takie ostro ujawnione "osobowości" na ogół padają w trakcie studiów. Dla mnie istotna jest rozległość wiedzy, a także - powtarzam obsesyjnie - typ zapoczątkowanej wyobraźni, może to być malarz, literat, muzyk.

Pierwszy etap egzaminu to rozmowa ogólna, w czasie której badamy stopień zainteresowania kinem przy pomocy pytań-wytrychów, które dość szybko weryfikują (np. "Z czym się panu kojarzy słowo: eroica?"). Ale już dalsze etapy to ścisłe badania predyspozycji: dostają kamerę, pióro do ręki, piszą scenariusze, realizują krótkie scenki z aktorem. Tych sprawdzianów jest bardzo dużo i one rzeczywiście skutecznie selekcjonują, choć oczywiście zawsze można się pomylić.

- W jakim kierunku zmieniają się studenci w toku studiów?
- Szybko nabierają pewnej artystycznej zarozumiałości. Może to wina programu, bo już po pierwszym roku robią dojrzałe, samodzielne krótkie filmy, są więc rzucani na głęboką wodę i zaczynają się uważać za wszystkowiedzących artystów. Tymczasem chrzest reżyserski następuje na roku drugim, gdy muszą zrobić poważną fabułę na światłoczułym nośniku. Na tym nie koniec - kiedy już wspinają się coraz wyżej, pojawia się lęk przed wyborem tematu, przed podjęciem filmu. Sam przechodziłem tę drogę i wiem jak psychicznie skomplikowane i wymagające są to studia. Andrzej Wajda mówi, że reżyser, nawet będąc poetą, musi mieć cechy kaprala. A więc ci delikatni, księżycowi nie są w stanie radzić sobie później w zawodzie.

- Jak w związku ze zmianami polityczno-ekonomicznymi zmieniła się sytuacja młodego człowieka, który musi nakręcić w szkole etiudę?
- W najmniejszym stopniu. W najgorszych okresach nie zrobiliśmy w sensie materialnym ani jednego kroku do tyłu. Szkoła dość pewnie porusza się w przejściu do gospodarki rynkowej, ponieważ szybko zrozumieliśmy, że jej funkcjonowanie nie może zależeć wyłącznie od dotacji. Proszę uwierzyć, że szkoła w połowie sama na siebie zarabia, sprzedając etiudy, wynajmując sprzęt i transport, a także uruchamiając studia odpłatne.

- Przy okazji, czy mógłby Pan przybliżyć aktualną strukturę szkoły?
- Obok Wydziału Reżyserii Filmowej i Telewizyjnej, jest Wydział Operatorski i Realizacji Obrazu oraz Wydział Aktorstwa. Wydział Operatorski prowadzi specjalności: film animowany, fotografia i przygotowuje się do uruchomienia zaocznych studiów realizacji obrazu multimedialnego, czyli obejmującego kino, tv, Internet i komputer. Oprócz tego istnieją studia zaoczne: studium scenariuszowe, studium realizacji obrazu telewizyjnego, zaoczny Wydział Kierunków Produkcji Filmowej i tv oraz podyplomowe stacjonarne dwuletnie studia dla kierunków produkcji filmowej i tv oraz podyplomowe stacjonarne dwuletnie studia dla kierunków produkcji filmowej i telewizyjnej.

- W tym roku akademickim Andrzej Wajda poprowadził tzw. kurs mistrzowski przy PWST w Krakowie. Sformułował przy tej okazji bardzo krytyczną opinię o dwóch polskich szkołach filmowych - łódzkiej i katowickiej - zarzucając im m.in. anachroniczną strukturę, nadmiar przedmiotów dodatkowych, niewystarczający kontakt przyszłych reżyserów z aktorem. Jak Pan sądzi, czy powstawanie prywatnych studiów i kursów może być zagrożeniem dla Filmówki?
- Absolutnie nie, ponieważ nikt jeszcze nie nauczył mistrzostwa w ciągu 3 tygodni. Poważne wykształcenie powinno być rozciągniętym w czasie procesem. Poza tym wymaga odpowiednich środków i określonego programu.

By odnieść się do szczegółowych kwestii. Twierdzę, że Andrzej Wajda mało zna współczesną szkołę. Gdy studiowaliśmy, pracy z aktorem poświęcone były tylko 3 godziny tygodniowo na pierwszym roku, teraz ta współpraca została rozbudowana do 4 lat. Co jakiś czas przecież przeprowadzamy oceny programowe, dokonujemy korekt i różnych zmian. Wiemy np., że teraz bardzo słabo funkcjonuje scenariusz. Aby temu zaradzić, publikujemy i tłumaczymy wszystko, co jest w tej dziedzinie poważne, organizujemy workshopy z amerykańskimi nauczycielami przedmiotu, zaangażowaliśmy najlepszych naszych scenarzystów, np. Cezarego Harasimowicza.

- Jaka jest pańska wizja współczesnej szkoły artystycznej?
- Staram się, by była to instytucja otwarta, poddawana ostrym konfrontacjom i ocenom, żeby nie była to hodowla talentów w warunkach cieplarnianych, ale miejsce, gdzie czuje się oddech współczesności. Uważam, że nie ma sztuki bardziej naznaczonej piętnem pokoleniowości niż film. Ciągle powtarzam swoim studentom, że tylko oni są w stanie opowiedzieć o losach, kondycji, niepokojach swojej generacji, tak jak ich poprzednicy w filmach szkoły polskiej czy w kinie niepokoju moralnego. Ważna jest łączność z życiem, z tym, co dookoła - dlatego tak mocną pozycję w szkole ma wciąż gatunek dokumentu.

Poddawanie się szerokiej konfrontacji - to udział w dziesiątkach festiwali. Sami wymyśliliśmy i prowadzimy już od 15 lat Ogólnopolski Festiwal Sztuk Teatralnych, a także Festiwal Filmów Animowanych czy School Media, w którym uczestniczy corocznie 20-30 szkół z całego świata. Nasze wysiłki są doceniane, szkoła cieszy się dużym szacunkiem, czego dowodem liczne jublileuszowe pokazy dokonań jej studentów - w Kopenhadze, Sztokholmie, Berlinie. Wielkim wyróżnieniem będzie listopadowa projekcja 115 naszych filmów w Museum of Modern Art w Nowym Jorku.

Rozmawiała
MAGDALENA LEBECKA

Uwagi.