|
PolemikiZłoto można zawsze zamienić w ołów Władysław Kraus Od pewnego czasu „Forum Akademickie” zamieszcza wypowiedzi o systemie ocen, który choć zapewne niedoskonały, to jednak zostanie wprowadzony, co się w końcu i dzieje. Towarzyszą temu obawy, czy to o bezkrytyczne przejmowanie wzorów z Zachodu, czy to o brak wyobraźni, aby przewidzieć, jakie będą tego praktyczne skutki w szczególności dla potencjalnych Darwinów i Einsteinów. Śledząc tę dyskusję coraz bardziej odnoszę wrażenie, że cierpi ona głównie z powodu nieznajomości istniejącej literatury przedmiotu. To, co mogłoby się zdarzyć, gdyby Darwin lub Einstein jako młodzi ludzie byli zmuszeni do wystąpienia o wsparcie rządowe, opisał w „BioScience” [vol. 40 z 1990 r., nr 2, s. 123-129] Craig S. Loehle (ekolog z Westinghouse Savannah River Company w Południowej Karolinie), a przedrukował w Current Contents [seria Agriculture... vol. 21 z 1990 r., nr 27, s. 5-17] Eugene Garfield (twórca, handlującej informacją, firmy ISI z Filadelfii). Darwin: propozycja indywidualnego badacza, z wykształcenia geologa, rozwiązania problemu powstawania gatunków. Metoda: zbieranie wszystkich dostępnych danych i sformułowanie teorii, która to wszystko tłumaczy. Czas trwania: 20 lat. Einstein: propozycja zbadania natury przestrzeni i czasu. Metoda: prowadzenie doświadczeń myślowych wspomaganych abstrakcyjną matematyką w wygodnym fotelu. Czas trwania: 1 życie. Autor przewidywał, że prawdopodobieństwo akceptacji przez recenzentów takich wniosków grantowych byłoby podobne do możliwości przetrwania śnieżnej kuli w piekle. Nie sądzę, by wdrażający się system był bardziej liberalny. Życie pisze jednak scenariusze niewyobrażalne dla nas samych, a przede wszystkim dla urzędników. Pracowałem w instytucie, którego sprawozdanie, w części dotyczącej personelu, rozpoczynało zdanie: Instytut posiada jednego stałego pracownika naukowego, o ile tak można nazwać posiadającego 20-letni grant badawczy profesora [tu nazwisko]. Profesor, z wykształcenia fizyk, zajmował się genetyką, a ja, chemik, starałem się przetworzyć jego koncepcje na komputerowy program poprawy jakości upraw leśnych. Co było treścią tych koncepcji? Twierdzenie, że uwzględnienie w pracach selekcyjnych materiału genetycznego większej liczby rodzajów osobników „gorszych” prowadzi do daleko lepszych wyników hodowlanych oraz większej różnorodności i stabilności systemu niż oparcie hodowli głównie na materiale genetycznym osobników uważanych aktualnie za „najlepsze”. Wymaga to jednak znajomości nieco bardziej zaawansowanej matematyki. Finansowali to pospołu rząd oraz miejscowy wytwórca (bodaj papieru toaletowego). Przy użyciu naszego systemu byłoby to raczej problematyczne. INWESTYCJA W PRZYSZŁOŚĆNatura „Forum” skłania do pomieszczania w nim raczej refleksji niż naukowych traktatów. Nie od rzeczy będzie zatem przypomnienie fragmentów artykułu Floriana Znanieckiego z 1936 roku Uczeni polscy a życie polskie [cytaty za: Społeczne role uczonych, PWN 1984, s. 211-261]. Zwolenników produktów ISI zapewniam, że prace Znanieckiego należą nadal do najczęściej cytowanych zarówno w Polsce, jak i w świecie prac polskich socjologów. Człowiek może odgrywać rolę społeczną uczonego tylko w kręgu ludzi, którzy jak on zajmują się nauką. Jego szersze środowisko społeczne może się jego zajęciem naukowym wcale nie interesować (...). Uczony może się obejść bez roli społecznej uczonego w szerszym środowisku tylko wtedy, gdy posiada zupełnie niezależne od swego zajęcia środki utrzymania. Krąg uczonych nie zapewnia bowiem uczonemu pozycji ekonomicznej, wystarczającej do utrzymania. Może to uczynić tylko szersze środowisko, gdy uznając jego zajęcie naukowe jako wartościową funkcję społeczną, nadaje mu stanowisko związane z pewnymi uprawnieniami ekonomicznymi. Jakież to stanowiska, autor również pisze, a dalej przechodzi do odpowiedzi na pytanie: czy Polska chce mieć uczonych twórców? Odpowiedź jest brutalna: z punktu widzenia nie tylko obecnych wymagań społeczeństwa polskiego, ale i najistotniejszych warunków jego bytu, uczony twórca jest typem zupełnie bezużytecznym. Dlaczegoż? Mówiąc, że uczony-twórca jest dziś w Polsce życiowo „bezużyteczny”, nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego. W istocie bowiem uczony-twórca jest w dzisiejszych czasach najniebezpieczniejszym człowiekiem dla wszelkiego ustalonego porządku (...). Zawsze zresztą był niebezpieczny; zwykle jednak przed stróżami stałych porządków ratowało go albo to, że ludzie czynu nie rozumieli tego, co tworzył, albo że praktyczne konsekwencje jego twórczości następowały późno, najczęściej po jego śmierci, i związek ich z jego działalnością był niejasny. Nie na tyle jednak, by nie napotkać w przedruku znajomego znaku [----]. Jeśli nie przedtem i nie teraz, to może kiedyś... A i owszem. Przynajmniej część środowisk mogących zapewnić uczonym pozycje ekonomiczne wystarczające do utrzymania głosi bowiem hasło „inwestuj w przyszłość”. Gwoli ścisłości: pochodzi ono od tytułu książki J. Irvine’a, B.R. Martine’a i P.A. Isarda, Investing in the Future. Są w niej m.in. dane o nakładach budżetowych na badania naukowe w USA, RFN, Francji, Wielkiej Brytanii i Japonii w latach 1975–87. Zawierały się one w zakresie mniej więcej 0,25–0,55 proc. GDP i, z wyjątkiem Francji oraz USA, w końcowym okresie malały. Biorąc za podstawę rezultaty badań nad cytowaniami (z których wynika, że swoi cytują zwykle swoich: Japończycy – Japończyków, Europejczycy – Europejczyków, Amerykanie – Amerykanów, Rosjanie – Rosjan, a np. chemicy – chemików) można ostrożnie założyć, że finansiści układający rządowe budżety czytają prawdopodobnie prace swoich kolegów po fachu z innych krajów. W tym świetle nasze budżetowe „inwestowanie w przyszłość” aż tak źle nie wygląda; gdyby jednak już teraz zajrzeli do wydawnictw UE, mogliby tam przeczytać, że finansowanie nauki na tym poziomie jest far below of UE average of 2,0%. BŁĘDNE POMYSŁY I PSEUDOPROBLEMYW opinii Komisji Europejskiej o naszym postępie w dostosowaniu do członkostwa UE w dziale nauki i badań naukowych można przeczytać m.in.: W chwili obecnej brak bezpośredniego włączenia się KBN (poza wsparciem finansowym wniosków grantowych ocenionych pozytywnie) w kierowanie uwagi polskich jednostek na aplikacje o granty Unii Europejskiej. W prace związane z UE jest tamże – według opinii – zaangażowanych jedynie 9 osób. W ocenie ogólnej Komisji czytamy m.in.: Jako że Polska jest mocniejsza raczej w badaniach podstawowych niż stosowanych, powinno nastąpić usprawnienie kooperacji między „akademicką” i „stosowaną” nauką w celu osiągnięcia pełnych korzyści z możliwości oferowanych przez FP5. Konieczna będzie dalsza reforma systemu administracyjnego, w szczególności przez wzmocnienie personelu odpowiedzialnego za kooperację międzynarodową w ministerstwie zajmującym się badaniami oraz jego warunków działania. Dla dalszego rozwoju tego sektora jest niezbędny wzrost ogólnych krajowych nakładów na badania i rozwój jako udziału procentowego w GDP, który jest względnie niski (0,74 proc. w roku 1999). W konsekwencji, będą konieczne dalsze wysiłki, włączając w to znaczący wzrost zaangażowania kręgów biznesu w zakresie badań (które sięgało do 0,3 proc. GDP w roku 1999), o ile Polska pragnie osiągnąć pełne korzyści z możliwości oferowanych przez programy Wspólnoty. Należy się jednak szczerze obawiać, czy w tym kontekście pomysł jakiegoś nadgorliwego urzędnika (bez stosownej reakcji odpowiednich władz), aby opodatkować kierowane tylko i wyłącznie na takie cele dochody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, jest akurat najlepszym i najbardziej pożądanym krokiem w tym kierunku. Z tego powodu nie można jednak traktować jako przesadne twierdzeń w rodzaju wygłoszonych w 1995 r. przez Suzan Cozzens z National Science Foundation w USA na sympozjum SmithKline Beecham na temat wartościowania i oceny badań (Valuing and Evaluating: assessment of the value of R&D in creating national and corporate prosperity, Moller Centre, Cambridge UK, 1996). Mówiła ona: trzeba, abyśmy mieli zdolność wytłumaczenia amerykańskim podatnikom, co robimy z ich pieniędzmi; musi to być jednak zrobione bardzo bardzo ostrożnie, tak by nie wprowadzać do systemu błędnych pomysłów i pseudoproblemów, a równocześnie przedstawiła 10 sposobów na to, jak to zepsuć. Ostatnim z takich sposobów ma być zaprojektowanie systemu oceny w taki sposób, że obecnie podważa on rolę pracowników nauki w kształceniu studentów, co, jak chce autorka, właśnie dzieje się z systemem amerykańskim, w którym uzyskanie grantów jest znacznie ważniejsze niż nauczanie. (Ci, którzy zdecydują się zajrzeć do Znanieckiego łacno postrzegą, że przewidział on to jakieś 60 lat wcześniej.) MONOPOL CYTOWAŃProfesor Cozzens (socjolog) kierowała komisją mającą ustalić, w jaki sposób wprowadzić w życie postanowienia tzw. GPRA (Government Performance and Results Act) w dziedzinie budżetowego finansowania nauki amerykańskiej. Inny członek tej komisji (liczyła 10 osób) dr Rolf Kostoff (zajmuje się finansowaniem badań naukowych amerykańskiej floty, nadzorował m.in. badania nad fuzją jądrową w DOE, jest autorem obszernego poradnika oceny badań) napisał w „Science” (vol. 277 z 1997 roku, s. 651), że odpowiednią miarę dla tego celu stanowi peer review. Nie wydaje się przy tym, by produkty ISI cieszyły się znaczną estymą u członków tej komisji. Przekonuje o tym kolejny tekst dr. Kostoffa opublikowany ostatnio w „Scientometrics” (vol. 43 z 1998 roku, s. 27-43), w którym możemy przeczytać: cytowania nie są miarą wewnętrznej poprawności danego kierunku badań. Rzeczywistym problemem staje się: co, jeśli coś w ogóle, one mierzą? Cytowania stały się środkiem, za pomocą którego został ustanowiony i unieśmiertelniony naukowy monopol. W jakiejkolwiek wiarygodnej ewaluacji i ocenie wpływu oraz jakości badań cytowania i inne miary ilościowe muszą stanowić część i być podporządkowane szeroko pomyślanemu peer review. Zdaniem pani Cozzens, opisane przez nią błędy stanowią ilustrację odwrotnego prawa alchemii: złoto można zawsze zamienić w ołów stosując nieodpowiedni system ocen. Na zasadzie swobodnej gry słów związanej ze znaczeniem angielskiego assessment, prawu temu można nadać nawet bardziej ekonomiczną treść: złoto można zawsze zamienić w ołów stosując nieodpowiedni system podatkowy. PS Dobrze byłoby, aby uczestnicy polskich dyskusji na te tematy poznali tekst prof. Elżbiety Pleszyńskiej Polski system oceniania i promowania w nauce widziany oczami statystyka, opublikowany wśród mnóstwa innych w „Zagadnieniach Naukoznawstwa” w 1995 roku [vol. 31, nr 3-4] i próbowali się odnieść do jego treści. Poważna dyskusja nie cierpi bowiem ignorowania zasady audiatur et altera pars. Dr Władysław Kraus, chemik, zajmuje się biotechnologią, były pracownik akademicki. |
|