Strona główna

Archiwum z roku 2002

Spis treści numeru 7-8/2002

Doroszewscy z Gołubiewami
Poprzedni Następny

Rody uczone (67)

Dom rodziców Doroszewskich był naukowy, Gołubiewów „w całym tego słowa 
znaczeniu” artystyczny, jakkolwiek intelektualnie również bardzo rozbudzony.

Magdalena Bajer

Witold Doroszewski

O Grzegorzu Gracjanie Doroszewskim profesor medycyny oraz biofizyki Jan Doroszewski słyszał sporo od ojca, prof. Witolda Doroszewskiego, wielkiego językoznawcy i wielkiego popularyzatora polszczyzny. Pradziadek miał po powstaniu styczniowym nieduży majątek na Chersońszczyźnie, tj. Dzikich Polach, o intrygującej nazwie Besz Bejraki, co oznacza (po turecku) cztery przystanki. Wcześniej rodzina żyła w okolicach Zamościa, gdzie znajdowała się wieś Doroszewszczyzna; w tamtych stronach było to wyjątkowym przypadkiem nazwy topograficznej pochodzącej od nazwiska.
Kiedy dorastało liczne potomstwo pradziadka Gracjana, majątek trzeba było sprzedać, a synowie rozjechali się po obszarach cesarstwa rosyjskiego. Dziadek mojego rozmówcy Antoni Doroszewski znalazł się w Moskwie, gdzie pracą uniwersytecką zapoczątkował inteligencką tradycję rodu. Był chemikiem „twórczym naukowo”, jak go wnukowi przekazały rodzinne opowieści.

Macierzysta linia jego przodków również ma rodowód szlachecki. Kondycję społeczną odmienili z wyboru. dziadek obecnego prof. Jana Doroszewskiego i jego siostra mieli poglądy socjalistyczne, które sprzeciwiały się temu statusowi. Należeli do radykalnej społecznie, a gorącej patriotycznie młodzieży połowy XIX wieku, z której rekrutowały się szeregi polskiej inteligencji. Za ich namową majątek na Białostocczyźnie sprzedano i dziadek obecnego prof. Jana Doroszewskiego, założył wraz z żoną pierwszą w Łodzi wypożyczalnię książek dla robotników. Na budynku jest poświęcona im tablica pamiątkowa.

W domu państwa Rogowskich, skąd pochodziła matka mojego rozmówcy, pulsowały idee społecznikowskie i kiełkowały rozmaite konkretne społecznikowskie pomysły, wyrosłe z pragnienia, by tym, co się samemu otrzymało w dziedzictwie od poprzednich pokoleń – przede wszystkim wiedzą i zapałem do korzystania z niej – dzielić się z innymi. W kręgach ludzi wywodzących się z takich domów dojrzewały bardzo nowoczesne wtedy idee pedagogiczne, zwłaszcza pedagogiki specjalnej, dla której prof. Janina z Rogowskich Doroszewska ma wielkie zasługi. Dowiedziałam się o tym z rodzinnej opowieści syna i synowej – pani Anny z Gołubiewów, która jest historykiem.

„FUNDAMENT PRAWDY”

Wymowne jest to określenie zmarłego ponad ćwierć wieku temu Witolda Doroszewskiego przez młodszego z dwu synów, który zapamiętał ojca pracującego przy biurku, ale także żeglującego z nimi po Bałtyku, najpierw malutką „Panną wodną”, z czasem większą jednostką „Quid non”, i rozmawiającego na niedzielnych spacerach o rzeczach najważniejszych.
Fundamentalne są prace profesora, oparte na znajomości i znakomitym wyczuciu wagi najnowszych za jego życia osiągnięć światowego językoznawstwa, a trzeba pamiętać, że tworzył w epoce, kiedy psycho– i socjolingwistyka, rozwijane głównie w Stanach Zjednoczonych, wywoływały u nas awersję ideologiczną.

Fundamentalny jest Słownik Języka Polskiego, z którego wszyscy ciągle korzystamy. Zawiera, co warto przypomnieć, 5 milionów haseł zebranych z literatury pięknej, piśmiennictwa naukowego, prasy. Tę samą miarę mają dzieła popularyzatorskie, przede wszystkim Poradnik Językowy i jego wersja radiowa, emitowana przez wiele lat.

Witold Doroszewski urodził się w Moskwie i tam rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym. Drugi raz zaczynał w Warszawie (też filozofię), dokąd podczas rewolucji przenieśli się z matką i dwiema siostrami. Utrzymywał rodzinę studiując polonistykę, na którą rychło się przeniósł, i to znów przerwała mu historia. Na wojnę bolszewicką ruszył z Legionem Akademickim. Nie spotykał wtedy swej przyszłej żony, która była sanitariuszką i w tej roli uczestniczyła w Bitwie Warszawskiej. Spotkali się w roku 1927 w uniwersytecie, gdzie Janina Rogowska studiowała psychologię oraz historię sztuki. Po ślubie (1929) wyjechali na rok do Francji, gdzie Witold uzupełniał wiedzę z zakresu „języków orientalnych”, jak określano slawistykę.

Po powrocie zaczęło się budowanie tego, co syn Jan nazwał „fundamentem prawdy” – praca akademicka, naukowa i dydaktyczna. Młody profesor jeździł z domu na uniwersytet motocyklem, jako jedyny z utytułowanego grona kolegów. Nauka była dlań „bardzo wysoką wartością”, a na wspomniany fundament składało się przekonanie o tym, że „moralność naukowa” mogłaby i powinna być wzorem dla szerszego ogółu, choć nieraz mówił synowi, że ludzie uprawiający naukę nie zawsze się taką moralnością odznaczają.

Przed drugą wojną państwo Doroszewscy, z dwoma już synami, spędzili rok w Ameryce, gdzie ojciec założył Instytut Języka Polskiego w uniwersytecie w Madison (jest tam do dziś sala jego imienia z portretem).

RADOSNA SŁUŻBA

Okupację rodzina Doroszewskich przeżyła w Laskach, skąd profesor dojeżdżał codziennie rowerem do Warszawy na zajęcia tajnego nauczania i do pracy urzędniczej, będącej dla tego głównego zajęcia przykrywką i źródłem utrzymania. Popowstaniowy exodus do Krakowa, gdzie rozpoczął pracę w UJ, zakończył się w 1947 roku powrotem i zamieszkaniem w domu, w którym żyje kolejne już pokolenie.

W opracowanym przez Tadeusza Mazowieckiego tomie Ludzie Lasek znalazłam szkic Janiny Doroszewskiej o matce Róży Czackiej i jej metodach wychowywania oraz kształcenia niewidomych, szczególnie dzieci. Sama autorka przyczyniła się znacznie do rozwinięcia i udoskonalenia tych metod.

Matka i teściowa moich rozmówców doszła do Lasek oraz wydawanego tam pod auspicjami ojca Władysława Korniłowicza miesięcznika „Verbum”, w którym publikowała, do pedagogiki specjalnej, długą drogą od początkowych zainteresowań historią sztuki. Praca doktorska poświęcona była wizerunkom Zwiastowania w ikonografii średniowiecznej, a już po śmierci Ossolineum wydało dwutomowe kompendium pedagogiki specjalnej – rzecz unikalną, przez nikogo dotąd nie powtórzoną.

Z rodzinnego domu wyniosła silne poczucie niezależności, które dobitnie ilustruje rodzinne wspomnienie o tabliczce na drzwiach wspólnego mieszkania. Dziadek Rogowski chciał młodym zafundować taką tabliczkę. Sprzeciw budził panujący obyczaj umieszczania najpierw imienia męża, wobec czego do końca życia pozostał napis: Doroszewscy.

Mimo wielkiego znaczenia przypisywanego pracy zawodowej i wielkiego do niej przywiązania, gdy przyszli na świat synowie, Janina Doroszewska pozostała w domu zajmując się, dorywczo, acz intensywnie, pracą nad zagadnieniami estetycznymi związanymi z wychowaniem, ze sztuką dziecka itp. Synowa zapamiętała ją jako osobę z ogromnym czarem, wdziękiem, otwartością wobec ludzi, niesłychanym talentem stwarzania domowych obyczajów, umiejętnością tworzenia atmosfery zupełnie wyjątkowej.

Jeśli postawę ojca i teścia określają oboje państwo Doroszewscy mianem „fundamentu prawdy”, to równie są zgodni w przekonaniu, że życiowym drogowskazem matki-teściowej była służba. Ideał służby wyniosła z domu, jak już wiemy, socjalistycznego, związanego ideowo, ale także osobistymi spotkaniami z Piłsudskim oraz jego PPS, z kontaktów ze Stefanią Sempołowską, która ją uczyła w dzieciństwie, ze szkoły panny Kowalczykówny, poprzez którą trafiła do Lasek. Późniejsze kontakty z Marią Grzegorzewską, pionierką wielu idei pedagogicznych, były dalszym ciągiem urzeczywistniania ideału. Zdaniem pani Anny z Gołubiewów, miało to znaczący wpływ na wychowanie synów, zwłaszcza na dalszą drogę jej męża.

TEN SAM ŚWIAT

Podczas uroczystości swych 85. urodzin Jerzy Turowicz mówił w Pałacu pod Baranami: Było moim szczęściem, że udało mi się skompletować w trudnych powojennych czasach znakomity zespół świetnych publicystów, pisarzy, ludzi złączonych wspólnotą ideową i węzłami przyjaźni i że ta ekipa – zarówno członków redakcji, jak i szerokiego grona współpracowników – odnawiała się z pokolenia na pokolenie.

Odnawiać się może wspólnota autentyczna, pewna swej ideowej tożsamości – takie wewnętrzne spoiwo zapewnia ludzkim związkom trwałość. Stwierdzają to ze spokojną pewnością moi rozmówcy, opisując podstawy, na jakich opiera się ich małżeństwo i opierały bardzo bliskie, stałe kontakty z obiema parami rodziców.

W 1946 roku Antoni Gołubiew, pisarz, z żoną malarką, znaleźli się z Wilna w Krakowie. Od następnego roku każde wakacje państwo Gołubiewowie spędzali w okolicach Nowego Targu, gdzie opodal miała dom Maria Grzegorzewska, z którą niebawem się zaprzyjaźnili. Bywała tam również Janina Doroszewska, matka przyszłego męża Anny Gołubiewówny. Młodzi poznali się w roku 1958, kiedy to Jan Doroszewski przyjechał, żeby przywitać się z rodzicami po rocznym pobycie na stypendium we Francji. Dwa lata później wzięli ślub.

Dom rodziców Doroszewskich był naukowy, Gołubiewów „w całym tego słowa znaczeniu” artystyczny, jakkolwiek intelektualnie również bardzo rozbudzony. W pamięci następnego pokolenia zachowały się wspomnienia istotnych różnic, m.in. światopoglądowych. Rodzice pani Anny byli bardzo religijni, ojciec jej męża był (wahanie) agnostykiem, matka odznaczała się wiarą niezależną, nie dogmatyczną, bardzo często nie praktykującą. Mimo tego hierarchia wartości była właściwie identyczna i to, zdaniem obojga młodszych Doroszewskich, stanowiło ogromnie silną więź łączącą ich małżeństwo, ich związki z rodzicami, a także owe związki rodziców jednego i drugiego pomiędzy sobą. Szalenie ważne i niezmiernie budujące wydaje mi się to zgodne wyznanie, poświadczające najbardziej rdzenne źródło całego zasobu zasad, reguł postępowania, cnót i właściwości, nazywanych pospołu etosem inteligencji, któremu odmawia się dzisiaj racji dalszego trwania.

W owej wspólnocie najgłębszych wartości, tak oczywistych i tak naturalnie w życiu obecnych, że „aż trudno je nazywać”, wyróżnione miejsce zajmuje zaszczepiona kolejnemu pokoleniu, odpowiedzialność. Odpowiedzialność za swoje postępowanie, za innych, opiece powierzonych, za sprawy. Pani Anna pamięta opowiadanie matki z okresu jej wileńskich studiów na Wydziale Sztuk Pięknych, kiedy to podczas uroczystego przyjęcia dla znakomitych gości Uniwersytetu Stefana Batorego okazało się, że nie ma kto podawać do stołu. Studentkom zaangażowanym do „wyższej natury” zadań dekoratorskich powiedział jeden z profesorów: Drogie panny, chwytajcie półmiski! Jesteście przecież odpowiedzialne za całą uroczystość. Drobny przykład, ale zapamiętany na całe życie. Bardzo dobitny zapis owego wielkiego znaczenia odpowiedzialności, o którym często w domu słyszała – dla losów państwa, dla losów świata – Anna znajduje w Bolesławie Chrobrym, wielkim cyklu powieści historycznych swego ojca.

TRWANIE

Starszy syn Witolda i Janiny Doroszewskich ukończył biologię w Uniwersytecie Warszawskim i do końca życia pracował w Instytucie Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego PAN. W opinii brata miał cechy uczonego – intelektualne, a także postawę niezłomnie uczciwego poszukiwacza prawdy. Był bardzo ceniony w swoim środowisku, jako badacz i jako człowiek. Brat zaś, o dwa lata młodszy Jan, w l949 roku rozpoczął studia medyczne – jeszcze w uniwersytecie – z zamiarem praktykowania zawodu lekarza. W tym początkowym nastawieniu na praktykę oboje z żoną upatrują wpływ matki, zawsze podporządkowanej nakazowi służenia potrzebującym. Rodzice nie nakłaniali synów do pójścia wprost śladem któregoś z nich, ojciec mawiał: Drzewo tam upadnie, gdzie się chyli. Mieli robić to, co uważają za słuszne i wybierać to, czego pragną. A odróżniać to, co słuszne od tego, co trudu niewarte, rozpoznawać pragnienia, których spełnienie będzie szerzej przydatne – nauczyli się w domu.

Prof. Doroszewski junior został po studiach radiologiem, z czasem jednak skłaniał się coraz bardziej ku zagadnieniom teoretycznym i od wielu już lat zajmuje się biofizyką oraz informatyką medyczną, którą rozwinął w warszawskim Centrum Podyplomowego Szkolenia Medycznego, jako przedmiot badań, ale i nowoczesnego kształcenia lekarzy.
Nie nazywa swojej pracy służbą, oboje z żoną, jak mi się wydaje, rezerwują pojęcie służby dla nazywania tego, co przez całe życie robili ich rodzice – na polu naukowym i na polu artystycznym, nigdy zbyt ściśle nie rozgraniczanych, bo gdzie umieścić projekty plastycznego wychowania dzieci Janiny Doroszewskiej albo publicystykę Antoniego Gołubiewa w „Tygodniku Powszechnym”?

Oboje, choć skromnie i z wahaniem, przypisują sobie wyniesione z rodzinnych domów, w których nawarstwiało się i umacniało przez pokolenia, przekonanie, że nie żyje się dla samego siebie, że tego, co się otrzymało albo zdobyło, trzeba użyczać, gdyż inaczej nie będzie owocowało dobrem. Starają się to przekonanie urzeczywistniać.

Dobro, a może dobroć raczej, to także jedna z owych „najgłębszych” wspólnie uznawanych i praktykowanych wartości. Jawiła się wyraziście (i została zapamiętana) podczas wędrówek gwaroznawczych Witolda Doroszewskiego – w jego stosunku do ludzi, u których zbierał materiał do badań naukowych, z którymi zawierał długotrwałe nieraz znajomości, interesował się życiem ich rodzin, sprawami zawodowymi, sytuacją bytową.

Pytałam, jak zawsze, gdy spotykam się z przedstawicielami „rodów uczonych”, co z tradycji pragną przekazać potomkom, jakie rysy najbardziej pragnęliby utrwalić i czy sądzą, że to się udaje? Anna i Jan Doroszewscy mają dwie córki. Starsza poszła śladem przodków i, będąc adiunktem Uniwersytetu Warszawskiego – indologiem, zajmuje się klasyczną filozofią indyjską. Nie ma żadnych wątpliwości, że praca naukowa jest jej ogromną pasją. Młodsza (o 17 lat) studiuje na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych, w czym można odczytać nawiązanie do pedagogicznych zainteresowań babki Janiny.

Na obecną i przyszłą rolę inteligencji potomkowie rodzin inteligenckich, których trwanie przedłużają ich dzieci, zapatrują się dość optymistycznie. Pani Anna, patrząc z perspektywy historyka przewiduje, że zaczną ją pełnić – obok elit akademickich i artystycznych – środowiska aktywnie „uczestniczące w życiu społeczeństwa obywatelskiego”, ludzie skupieni w organizacjach pozarządowych, wszyscy ci, którzy zdali sobie sprawę z potrzeby istnienia wyrazistych wzorów, po to, aby życie całego społeczeństwa było godne.

Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadanej w Programie BIS Polskiego Radia SA we wrześniu 2000 r. 

 

Komentarze