Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1999

Spis treści numeru 11/1999


Leszek Szaruga


Fot. Stefan Ciechan

Czy płeć osoby podejmującej badania naukowe jest rzeczywiście czynnikiem dla tych badań istotnym? Czy fakt, że Maria Curie-Skłodowska była kobietą, miał wpływ na treść prowadzonych przez nią eksperymentów i na sposób, w jaki eksperymenty te były prowadzone? Czy istnieje jakaś szczególna kobieca perspektywa poznawcza, która usprawiedliwia mówienie o nauce feministycznej?

Stawiam te pytania z pewnym zakłopotaniem. Owszem, można odpowiadać na nie mniej lub bardziej zabawnie, jak ostatnio, gdy Unia Wolności wystąpiła z projektem obligatoryjnego przyznawania kobietom jednej trzeciej miejsc na listach wyborczych. Słuchając tych dowcipów czułem się często zażenowany, gdyż zaświadczały one prymitywizm „polityków”, którzy je opowiadali.

Z drugiej strony jednak jestem co najmniej sceptyczny wobec postaw pojawiających się w kręgach feministycznych, które wyrażają przekonanie, że rzeczywiście istnieje jakaś osobliwa kobieca perspektywa poznawcza, z zasady mężczyznom niedostępna. Owszem, myślę, że rzeczywiście istnieje możliwość i nawet konieczność wypracowania stanowiska, które by uwzględniało fakt, iż kobiety w dziejach naszej cywilizacji były upośledzone w sferze dostępu do nauki i kultury, że nie miały możliwości pełnej manifestacji swych zdolności w tych dziedzinach. Ale stąd daleko wciąż do uznania faktu, iż istnieje niewieścia nauka.

W interesującej skądinąd i świetnie napisanej rozprawce „Piórem niewieścim. Z problemów prozy kobiecej dwudziestolecia międzywojennego” Ewa Kraskowska podkreśla: „Mówiąc w skrócie i uproszczeniu: feminizm jako zjawisko społeczne w centrum uwagi stawia kobietę i jej pozycję w świecie patriarchalnym, czyniąc tę pozycję przedmiotem niezgody i walcząc o jej zmianę, natomiast krytyka feministyczna zajmuje się kobiecością w literaturze”. Jakby tego było mało, dodaje: „Ponadto jest to dyscyplina nadzwyczaj pluralistyczna i – wbrew temu, co się sądzi w Polsce – uprawiana nie tylko przez płeć żeńską”. 

Czytam to i nie mogę się nie zdumiewać. Bo oczywiście rozumiem, że pozycja kobiety w świecie może być uczyniona przedmiotem niezgody, zwłaszcza że jest to świat jako żywo patriarchalny, a zatem niedemokratyczny, ba – represyjny, szczególnie wobec kobiet, a już z pewnością wobec niewiast parających się piórem lub cyrklem. Z tym twierdzeniem się zgadzam, trudno jego prawdziwości zaprzeczyć. To samo zresztą dotyczy wielu innych grup z różnych powodów poddawanych represjom Systemu: warstwa włościańska jest na przykład w kulturze nie dość silnie reprezentowana. I nie tylko włościanie mogą się o prawa włościan upomnieć, ale może to zrobić na przykład kupiec lub inny mieszczanin. A bywało i tak, że włościaństwem w literaturze zajmowali się nie tylko oni sami, lecz nawet inteligenci.

Krytyka feministyczna, pisze Kraskowska, to nowa szkoła interpretacji, która daje „szansę czytania i badania utworów «jako kobieta»”. I mamy problem – czy zmienia to w istocie sam utwór czytany? To znaczy: czy ma tu zastosowanie twierdzenie mówiące, że sam instrument badawczy zmienia badany obiekt? Czy zatem, dajmy na to, taka „Lalka”, poddana w szkole interpretacji stworzonej przez krytykę feministyczną, ulegnie przemienieniu? Zapewniam, że nie są to pytania złośliwe. Myślę natomiast, że trzeba takie stanowisko podobnymi pytaniami prześwietlać choćby dlatego, że poddawane podobnej próbie, jeśli jest stanowiskiem zasadnym, ulegnie wzmocnieniu.

Cóż – twierdzę, że „Lalka” pozostanie „Lalką”, lektura kobieca nie wniesie do niej nic nowego. Lektura kobieca natomiast pozwoli dostrzec w „Lalce” to, czego nie dostrzega (na ogół!) lektura męska, to prawda. Lecz jest to taka sama prawda, jak ta, która mówi, że każda nowa lektura pozwala w utworze literackim odnaleźć niedostrzegane dotąd cechy i właściwości. Pytanie, jakie się z kolei pojawia, brzmi następująco: czy lektury kobiece – a więc takich badawczyń jak Maria Janion, Grażyna Borkowska, Inga Iwasiów czy Ewa Kraskowska – w jakiś zasadniczy sposób różnią się od lektur męskich? Czy tworzą jakiś osobliwy zbiór lektur całkowicie odmienny od pozostałych zbiorów? Jeżeli przyjąć zapewnienie, że krytyka feministyczna może być „uprawiana nie tylko przez płeć żeńską”, wtedy na pytania te trzeba odpowiedzieć negatywnie, choć oczywiście otwarte pozostaje pytanie o to, jak mężczyźnie umożliwić „szansę czytania i badania utworów «jako kobieta»”. Czy czyni to „w imieniu kobiety”, czy za sprawą współodczuwania, jakiejś empatii? Nie wiem.

Wiem natomiast jedno – tworzenie podobnych kategorii, jak nauka feministyczna, jest niebezpieczne, gdyż konsekwencją takiego postępowania musi być ideologizacja nauki, a tego po doświadczeniach ostatnich dwóch stuleci jednak należy się obawiać. Gromadzenie badaczy pod jakimiś szyldami, których funkcją jest naznaczenie, nacechowanie jakiejś ich grupy jako wspólnoty przeciwstawiającej swój interes interesowi innych badaczy, prowadzi w istocie do zatracenia tej wartości, jaką jest bezinteresowność poznania oparta przede wszystkim na indywidualnej wrażliwości, bez względu na to, z jakiej społecznej grupy osoba podejmująca ten trud się wywodzi. W efekcie powstanie „biała krytyka feministyczna” i „czarna krytyka feministyczna”, a być może też „azjatycka krytyka feministyczna”, gdyż, jak wiadomo, nie tylko płciowa, lecz także etniczna tożsamość używana jest dzisiaj jako punkt odniesienia w formułowaniu założeń różnych „szkół”.

Myślę więc, że nie należy (w nauce!) mnożyć bytów ponad konieczność. Należy upominać się o równe prawa dla wszystkich, bez względu na płciowe i niepłciowe uwarunkowania tych osób, ale nie warto tworzyć iluzji o istnieniu uzależnionych od tych uwarunkowań szkół badawczych. Owszem, nie jestem tu postępowy. Nie jestem jednak też konserwatywny. Chciałbym po prostu móc być sobą i nie być poddawany szantażowi moralnemu.

Uwagi.