Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1999

Spis treści numeru 3/1999

Nasze soplicowo
Poprzedni Następny

Problemy, które ukazał Mickiewicz opisując ziemię Nadniemeńską,
są obecne w naszej społeczności i dają się odnieść do naszej sytuacji,
do świata uniwersyteckiego.

Czytając Pana Tadeusza

Zofia Ratajczak

Rys. Małgorzata Gnyś-WysockaW Panu Tadeuszu jest wszystko. W Panu Tadeuszu? Wszystko? Niedowierzanie, zdziwienie, ciekawość. Bo rozmowa dotyczy życia akademickiego. Mój rozmówca słusznie podejrzewa, że impulsem do tak śmiałej tezy jest atmosfera wokół okrągłej daty urodzin Wieszcza. Obchody i jubileusze mogą dwojako oddziaływać na postawy współczesnych: utrwalać odruch niechęci, wywołany niegdyś przymusem szkolnych lektur, albo przeciwnie - zachęcać do odkrywania skarbów, sekretów i prawd nieoczywistych. Należę do tych, którzy widzą ten poemat w całej ozdobie, dostrzegając nie tylko piękno, lecz i źródło wiedzy, pozwalające czerpać rozliczne nauki, snuć refleksje, a nawet formułować przestrogi.

Pan Tadeusz jest oczywiście wszystkim: obrazem, portretem, pejzażem, koncertem nad koncertami. I choć było pejzażystów wielu, to nie powstało dzieło o sile większej niż ta, która tkwi w Panu Tadeuszu. Polega ona, według mnie, na bogactwie analogii, pozwalających zrozumieć czasy nam współczesne, przede wszystkim kondycję pewnej wspólnoty, może nawet każdej wspólnoty ludzkiej, niezależnie od szerokości geograficznej, która wyznacza miejsce jej bytowania. Opisy konkretnych sytuacji stanowią zachętę do snucia nie tylko porównań i uogólnień, ale mobilizują do nadawania sensu zdarzeniom, które zachodzą na naszych oczach, "tu i teraz", w sferze życia akademickiego. Poemat ten jest idealną syntezą tego, co piękne i mądre. Jest opisem pewnej historii szlacheckiej, ale i pomysłem historiozoficznym. To także znakomite studium psychologiczne czynów zbiorowych i indywidualnych: mądrych i głupich, wzniosłych i wstydliwych, wzlotów i upadków. Galeria postaci wyjątkowych, ale i prototypów ludzkich, z którymi spotkać się można na każdym niemal kroku. No i rejestr problemów do rozwiązywania. Jakich? To zależy od opisu naszego gospodarstwa.

Gospodarstwo

Jakie jest nasze akademickie Soplicowo, jak zarządzane i przez kogo? Kim jest gospodarz i jakie zbiera plony? Co robią nasi Dobrzyńscy i jaki jest status Zaścianka? Każda szkoła wyższa ma swoje Soplicowo i swój Zaścianek, różnie urządzone i różnie rządzone, a używając języka współczesnego - zarządzane. Bo teraz zamiast gospodarzy są przywódcy lub menedżerowie. Są różni: atrakcyjni, utalentowani, a nawet charyzmatyczni, ale przy wszystkich swoich zaletach bywa, że kontrowersyjni i nie zawsze w pełni doceniani. Konflikty w naszej społeczności są także różne, powodów do sporu, kłótni, a nawet starć - nie brakuje. Wprawdzie o zajazdach jeszcze nikt nie słyszał, ale są wojny podjazdowe. Jeśli pojedynki to pojedyncze i tylko na słowa, bo zabrakło Domejków i Dowejków, niedźwiedziej skóry i utalentowanego rozjemcy z poczuciem humoru. Są partie zwolenników i przeciwników Gospodarza oraz tajne narady. Życie akademickiej wspólnoty cechuje się bogactwem zjawisk i nie jest wierną kopią ideału zapisanego w uroczystych dokumentach, jak np. "misja". Jedną z naczelnych dewiz, przez nikogo nie kwestionowaną, jest jednak dewiza gościnności. Jej konkretny wyraz i kształt zależy w dużym stopniu od stylu funkcjonowania gospodarza.

Kim jest Gospodarz?

Idzie, kłaniając się damom, starcom i młodzieży. Ale pokłonów nikomu nie bije. Naukę o zachowaniu się przy stole ma za sobą. Także przy stole obrad. Uprzejmość to jego znak firmowy, zasada, a nie sztuczka socjotechniczna ani fasada. A jednak to ułatwienie, płynące ze źródeł kultury i obyczaju, bywa barierą w porozumiewaniu się, zwłaszcza gdy tematy rozmów są trudne. Uprzejmość dodaje blasku stosunkom międzyludzkim, ale osłabia siłę oddziaływania i perswazji. Maniery, nawet najlepsze, tłumią naturalność obcowania i hamują motywację dzielenia się trudnymi sprawami, onieśmielają albo przeciwnie - zachęcają do tupetu a nawet zuchwałości.

Czy sięga wzrokiem tam, gdzie wzrok nie sięga? Czy widzi wszystko, co widzieć by należało i czy o wszystkim wie? Owszem, wzrok ma przenikliwy i patrzy daleko, wyznaczając swemu gospodarstwu cele strategiczne, ale nie traci z pola widzenia zadań bliskich, wymagając terminowej ich realizacji. Kalendarz ma w głowie, z decyzjami nie zwleka, z łatwością buduje harmonogramy działań. Nie oszczędza siebie, za to oszczędza innych, dostrzegając potencjalne straty wynikające z zaniedbań, kunktatorstwa czy pozorowanych dyskusji. A czy o wszystkim wie - tego nie wiadomo. Zapewne obieg informacji w gospodarstwie jest nieco zakłócony, mimo istnienia systemów informatycznych i telefonów komórkowych. Szlachta na obrady w Dobrzyniu zjechać się umiała szybko i sprawnie. Wszystkie drogi zaroiły się od pojazdów konnych i rada odbyła się w terminie, choć ze skutkiem mało budującym.

Konflikty to zjawisko naturalne w życiu każdej społeczności. Gorsze są nieporozumienia wynikające z niewiedzy albo złej woli. A mamy jeszcze celową dezinformację. Ale o niej Gospodarz nie chce słyszeć ani słuchać. Nie wierzy bowiem w skuteczność podstępu, a na pewno się nim brzydzi. A nie jest wszak moralistą, stroni od pompatycznych pouczeń, arbitralnych twierdzeń i słodkiego dydaktyzmu. Ktoś podobno zauważył bałagan na jego biurku, ale nie dostrzegł pedantycznego ładu w głowie. Ktoś inny ma za złe, że na co dzień nie nosi kontusza, ale nie docenia jego przywiązania do tradycji o charakterze duchowym. Jeśli dodamy otwartość na innych i pryncypializm w sprawach ważnych - otrzymamy zbiór istotnych cech do portretu Gospodarza.

W przeciwieństwie do Soplicowskiego, nasz Gospodarz nie roi o wyprawach, w których "jakoś to będzie". Chce jakości prawdziwej i realnych gwarancji jej osiągnięcia. Jest zaradny, zdyscyplinowany i ufny, licząc na wzajemność. Nie zawsze jej doświadcza. Trudno odgadnąć, skąd się bierze rezerwa, a nawet deprecjonowanie niekwestionowanych osiągnięć i potrzebnych w gospodarstwie inicjatyw. Diagnozę przyczyn tego stanu rzeczy każdy obserwator akademickiego Soplicowa musi sporządzić sam, na własną odpowiedzialność i na podstawie własnych obserwacji. Okulary jednak nie powinny być ani zbyt czarne, ani też różowe. Adekwatne do wzroku.

Gościnność

Brama otwarta gościnnie zaprasza. Ale brama uniwersytecka otwarta jest nie na oścież, chociaż kłębi się przed nią młodzieży tłum. Wśród kandydatów, być może, spotkamy nie jednego Tadeusza. Potraktujmy tego bohatera jak prototyp każdego młodego człowieka, który pragnie zaspokoić nie tylko głód intelektualnych doznań, lecz doznań w ogóle, ponieważ ma ogromne zapotrzebowanie na stymulacje, chce poddać się próbie, nasycić ciekawość odbywając podróż w świat wiedzy o świecie i o sobie. Chce w pełni przeżyć swoją młodość.

Gościnność idzie w parze z otwartością każdego rodzaju: na nową formę i na treść. Otwarte mają być głowy studentów, ale i profesorów, "otwarte drzwi" dla kandydatów, którzy jeszcze nie wiedzą, jaki warto wybrać kierunek. Otwarte są drzwi profesorskich gabinetów i otwarte wieczory akademickie.

Problemem, który jak cień kładzie się na naszej gościnności, jest ograniczona przestrzeń, a mówiąc zwyczajnie - brak miejsc. Dlatego ustawiamy bariery i podnosimy egzaminacyjne poprzeczki, powodując, że nie wszyscy, którzy pragną wstąpić na uniwersytet, mają taką szansę. Jednych więc przyjmujemy, innych odtrącamy, chociaż ze skurczem serca, zwłaszcza gdy wśród nich są dobrze przygotowani, nieco tylko słabsi od swoich konkurentów. Z bólem serca powiększamy liczbę miejsc na studiach wieczorowych i zaocznych, wiedząc, że nie są one w pełni równoważne ze studiami dziennymi i że ograniczamy liczbę kandydatów przyjmowanych na zasadach konkursu. A przecież nie wszystkich stać na wysokie czesne, które zresztą i tak nie pokrywa rzeczywistych kosztów kształcenia.

Mamy u swoich bram dwojakiego rodzaju gości: tych, którym jesteśmy potrzebni oraz tych, których my potrzebujemy. Nasza gościnność jest więc dwojakiego rodzaju: selektywna w przyjmowaniu na studia i adresowana, gdy kierujemy nasze zaproszenia do wybranych - możnych potencjalnych sponsorów, przedstawicieli lokalnych, a nawet centralnych władz oraz wybitnych twórców. Najbardziej przyjaźni nam są twórcy, którzy swoim dorobkiem wzbogacają świat wiedzy i wyobraźnię, dodając blasku całej uczelni. Martwimy się, gdy zaproszenia nie zostały przyjęte, ponieważ to obniża motywację do działań prospołecznych i zachowań przyjaznych. Widać coraz wyraźniej, że grzeczność nasza staje się "kupiecka, ale nie staropolska, ani też szlachecka".

Nasi Dobrzyńscy

Chcę nobilitować pojęcie Zaścianka, ponieważ Mickiewicz uczynił go prawdziwym bohaterem swego poematu. Jeśli tak się stało, to widać upatrywał w tej społeczności cech godnych podkreślenia, może nawet kultywowania, z pewnością zrozumienia. Pokazał wszystkie wady i przywary, ale też zalety i zasługi, a nawet cnoty. O kogo tu chodzi? Bez wątpienia o adiunktów. Ich niepewny los w uczelni, brak klarownej koncepcji rozwoju zawodowego, a przede wszystkim zakłócona równowaga między liczbą obowiązków a wielkością wynagrodzenia, powoduje motywacyjną zapaść lub poszukiwanie alternatywnych zajęć poza uczelnią w celu uzupełnienia skromnego budżetu. Dochodzi do tego sprzeczność kierowanych wobec nich oczekiwań i widmo rotacji.

Zapytajmy więc: rotować czy ratować? Na czym miałby polegać ratunek? Czy przesunięcie adiunkta na stanowisko starszego wykładowcy jest dla niego karą, czy nagrodą za wieloletnią pracę? To zależy od jakości samej pracy i dorobku naukowego. Wątpię jednak, by przesunięcie "w bok" i stabilizacja w roli dydaktyka było wystarczającą strategią zaradczą dla ochrony kadry ze stopniem doktora. Co oznacza i jaką wagę w hierarchii stanowisk ma obecnie doktorat? Jeśli doktorat jest na dobrym poziomie, to szansa na dalsze postępy w pracy naukowej jest większa, stanowiąc dobrą wróżbę na przyszłość. Ale jeśli praca była słaba, "wymęczona" na ledwie tolerowanym poziomie? Wówczas trudno liczyć na błyskotliwy rozwój dalszej kariery naukowej adiunkta. Pojawia się pytanie, czy adiunktom bliżej do asystentów, czy do kadry profesorów; słowem, czy adiunkt na zagrodzie równy wojewodzie, a jeśli nie, to równy komu?

Prawdą jest, że adiunkci pozostawieni są sami sobie, ale jednocześnie mają sporą dozę samodzielności. Wielu profesorów uważa, że tak być powinno. Wydaje się jednak, że od adiunktów trzeba nie tylko dużo wymagać, ale też bardzo pomagać i dopiero wówczas oceniać. My wyłącznie oceniamy, wzmagając lęk przed oceną, poczucie frustracji i pokrzywdzenia. Popatrzmy uważniej na tę część akademickiej wspólnoty. Jest to grupa najbardziej zróżnicowana wewnętrznie. Nie każdy adiunkt aspiruje do uzyskania kolejnego stopnia w karierze, ponieważ ma poczucie, że zdobyte dotąd kompetencje i kwalifikacje mają istotne znaczenie dla funkcjonowania uczelni. Może warto uznać tę różnorodność, biorąc pod uwagę nie tylko imiona, ale "imioniska". Mamy wszak swoich Kurków na Kościele i Brzytewki, a i Konewek nie zabraknie.

Adiunkci niewątpliwie mają pecha do reform. Od lat widzą przed sobą raczej kij o wielu końcach niż marchewkę. Nie są beniaminkiem władz i beneficjantem reformy prawa o szkolnictwie wyższym, już raczej uczelniane statuty są bardziej wyrozumiałe i elastyczne. Problem adiunktów to źle wymodelowana ścieżka ich rozwoju naukowego, nieadekwatnie wykorzystywane kwalifikacje (przeciążenie i asymetria w przydziale zadań na rzecz dydaktyki), brak precyzyjnych standardów oceny i milczący przymus bycia wybitnym, gdy chce się być wystarczająco dobrym. Ostatecznie nie jest jasne, czy adiunkci to filar, czy pomost do poprawy stanu kadry samodzielnej i utytułowanej. Każdy adiunkt zadaje sobie pytanie: awans to na drodze życia, czy życie na drodze do awansu? Oto dylemat. Cokolwiek się stanie w przyszłości, do zajazdu na Soplicowo akademickie dojdzie nieprędko. Bohaterowie są zmęczeni. A gdyby do tego doszło, byłby to raczej zajazd pierwszy, nie ostatni.

Wieczny spór

O co się spieramy? Jaki jest przedmiot kłótni, waśni, przepychanki? Co jest u nas do kłótni podnietą? Kto, komu i w jakim momencie oddaje z nawiązką? Często dzieje się to przy okazji głosowań. Niektórzy wszystkie jawne głosowania wygrywają, a w tajnych przepadają. Inni znów stawiają swoje kreski bez zastanowienia, kabale powierzając wynik głosowania. Znam osoby, nawet bardzo czcigodne, które latami snują domysły, kto w ich sprawie awansowej dał afirmatywę, a kto negatywę. Tym się różnimy od bohaterów poematu. Tamci byli hałaśliwi, porywczy i buńczuczni, ale jawnie i głośno konfrontowali swoje poglądy, wygłaszając oracje niczym na sejmiku. "Nie pozwalamy", "Prosiemy" - niesie echem do dzisiaj. Za to jesteśmy podobni w sposobach rozstrzygania niektórych "historycznych" sporów. Każdy ma swojego charta i upatrzony sposób dowodzenia swojej racji: empiryczny. A gdy empiria zawodzi i zawody nie rozstrzygnięte - poszukujemy rozjemcy, arbitra, radcy, bo już nie rejenta ani asesora. O dobrego sędziego coraz trudniej, a sporów wszak przybywa, ponieważ mamy państwo prawa.

Ale toczą się u nas nie mniej ważne spory naukowe, które niosą wartości pozytywne: jak nie kończące się dyskusje o przedmiotach i narzędziach poznania w poszczególnych naukach i o ich znaczeniu dla przyszłości świata. Lepsza sanguszkówka czy sagalasówka? Aż dziw bierze, że czasami takie abstrakcyjne z pozoru kwestie prowadzą do długotrwałej walki i niszczącego psychicznie konfliktu urażonych ambicji, poderwanego autorytetu i trudnej do wybaczenia obrazy. Gdy dochodzi do tego podejrzenie o plagiat, nieuczciwe pominięcie autorstwa czy ewidentny zabór mienia intelektualnego, atmosfera w środowisku akademickim gęstnieje, robi się nie tylko ciasno, ale rozpaczliwie smutno. Szkoda, że ignorujemy jasną przestrogę Wieszcza: "Zgoda buduje, niezgoda rujnuje".

Istotą wielu konfliktów w naszym Soplicowie jest sprzeczność interesów, które coraz częściej wyrażają się w precyzyjnych kwotach. Budżet i plan rzeczowo-finansowy to dokument, który odzwierciedla aspiracje i możliwości działania. W tym planie i budżecie ukryta jest filozofia zarządzania. Najważniejsza pozycja to "inwestycje i remonty". Bo nasze gmachy i budowle często przypominają stare zamczyska, są zrujnowane albo popadają w ruinę. To właśnie ogranicza i dezawuuje naszą gościnność. Kłócimy się często w imieniu i w interesie studentów, nie zawsze świadomych tego stanu rzeczy.

W jakim stylu toczą się nasze spory? Wygląda na to, że mamy statut, który przewiduje działalność komisji senackich. Może dzięki temu więcej jest narad, posiedzeń i kolegialnych decyzji. Ale tu znowu powstaje nowy przedmiot sporu. Co jest lepsze: kolegialność w zarządzaniu czy jednoosobowe silne przywództwo? Właśnie na ten temat toczy się obecnie debata w akademickim Soplicowie.

Przemiana

Albo inaczej, od mazurka do poloneza. Od dziecinnej radości Tadeusza, który wchodzi przez bramę dworu jak do domu zabawek, aż do dojrzałej roli żołnierza, dziedzica majątku i męża. Zegar z pozytywką i znana melodia upewniają go, że jest u siebie, ułatwiają identyfikację w sposób wzruszający, daleki od patosu. Tadeusz pozornie wkracza w świat stabilny, przyjazny i swojski. A naprawdę rozpoczyna się dla niego okres prób i błędów. Jedna za drugą pojawiają się sytuacje egzaminacyjne, z którymi nasz bohater nie zawsze sobie radzi. Ma kłopoty z rozpoznaniem właściwej kobiety, ulega przypadkowym powabom innej, nie błyszczy elegancją i ogładą towarzyską. Elokwencją wybucha rozeźlony prześmiewczymi uwagami na temat ojczystego krajobrazu. Podobnie z polowaniem, wyprawą na grzyby, wiedzą o sztuce i sztućcach, a nawet o własnym pochodzeniu. Tadeusz w bardzo krótkim czasie przechodzi istny trening samodzielności, choć odbywa się to pod czujną kuratelą bliskich. Płaci wysokie koszty za uleganie łatwym pokusom i zwodniczym czarom, a nawet bliski jest samobójczej śmierci (jakże to romantyczne!).

Nasza młodzież także doświadcza rozmaitych pokus i wpada w pułapki fałszywych proroków i pozornych atrakcji. To takie naturalne. Transgresja jest prawem młodości. Chodzi jednak o to, by płynące z niej doświadczenia nie były nadmiernie traumatyzujace, a urazy nie deformowały osobowości na długie lata. Bo okres studiów jest nie tylko okazją do spotkań, dialogów, dyskotek i nocnego "balangowania", ale i czujnej troski wobec siebie i wobec innych. Studencki styl obcowania, bliski kulturze filomatów, ma wciąż jeszcze powab i atrakcyjność wychowawczą. Każda przemiana jest bolesna, idzie o to, aby przy okazji była owocna, miała sens i nie rujnowała cudzych wartości.

Przemiana odnosi się także do wszystkich pozostałych społeczności wchodzących w skład akademickiej wspólnoty. Tu pytania odnoszą się do zawiłych niekiedy dróg rozwoju naukowego i awansu zawodowego. Pożądane byłoby dążenie do spójności między karierą własną i "karierą nauki", żeby chodziły ze sobą w parze. Osiągnięcia naukowe, zarówno te potwierdzone liczbą cytowań i cytatów, jak i całkiem oryginalne. Żeby zamiast utworów kompilowanych powstawały dzieła nasycone autorskimi pomysłami interpretacyjnymi, twórcze syntezy, nowe rozstrzygnięcia. Tu także chciałoby się pomarzyć: gdyby jednak, mimo wszystko, chociaż to takie nierealne, przemiana mentalności polegała na zmianie kierunku - od egoizmu do interesu wspólnotowego, od zamiarów nasyconych niechęcią i nielojalnością do elementarnej zgody - bez żadnych warunków wstępnych.

Epilog

Problemy, które ukazał Mickiewicz opisując ziemię Nadniemeńską, są obecne w naszej społeczności i dają się odnieść do naszej sytuacji, do świata uniwersyteckiego. Świat Mickiewicza był uwikłany w przemiany światowe, w burze wojenne i rodził dylematy moralne. Losy bohaterów rozpięte są między poczuciem straty a nieustanną nadzieją na odmianę losu. My także jesteśmy w środku przemian, one nas bezpośrednio dotyczą i być może intuicyjnie czekamy na swojego Napoleona. Ale takiego, którego tysiące dział byłoby zbroją umożliwiającą intelektualne zwycięstwa. Póki co, budujmy biblioteczne strzechy, aby miały gdzie trafiać księgi, zapisane i dostępne w Internecie dla wszystkich, którzy z dziełami mistrzów chcą obcować. Warto mieć Pana Tadeusza w sieci i pod ręką, a może nawet chodzić z nim pod rękę. Co robić? Wskazówka zawarta w księdze ostatniej nie zostawia wątpliwości. Wiemy co robić, nie wiemy jak. Mickiewiczowskie "kochajmy się" ma charakter idylliczny, baśniowy, spróbujmy więc w nasz poemat życia akademickiego wbudować przynajmniej dyrektywę "szanujmy się". Spróbujmy także zbudować wizję, która byłaby nieustanną siłą inspirującą nas do działania, nie tylko do utyskiwań i lamentów.

Sadzę, że warto było zaciągnąć dług u Poety, korzystając z arsenału jego czarodziejskich opisów, analiz i przykładów. Teraz wypada podziękować. Mam poczucie, że najlepiej to uczynić przypominając pełną zachwytu opinię Juliana Przybosia: "Pan Tadeusz" jest dziełem, które daje niebywały rozmach naszej fantazji, usposabia nas do bujnego i pełnego życia umysłu i serca i wprawia nas w dzielność, i dalej: To polonez wyobraźni narodowej. Działa jak polonez Chopina. A jeśli przypomnimy arcypochwałę Juliusza Słowackiego, który najpierwszy i najgłębiej zrozumiał sens tego arcypoematu, przeniesiemy się niepostrzeżenie w atmosferę kolejnych jubileuszy. Piękno niech się pięknem odciska.

Prof. dr hab. Zofia Ratajczak, psycholog, jest prorektorem ds. nauczania Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Uwagi.