Książki o nauce

Najlepsze książki o nauce piszą ludzie, którzy naprawdę 
zajmują się nauką. I to właśnie, poza naszymi zainteresowaniami, 
jest jednym z podstawowych kryteriów doboru książek.

Rozmowa z Ewą i Piotrem Szwajcerami, 
właścicielami Wydawnictwa CiS

Wydawnictwo CiS powstało w 1992 roku w Warszawie. To w tej oficynie ukazały się Sonety Szekspira w przekładzie Stanisława Barańczaka, Magnetyczny punkt Ryszarda Krynickiego czy Szkice piórkiem Andrzeja Bobkowskiego. Dla wizerunku Wydawnictwa CiS najważniejsza jest jednak literatura popularnonaukowa, która ukazuje się w trzech cenionych seriach: Science Masters (ukazało się 15 tytułów), Nauka u Progu Trzeciego Tysiąclecia (18 tytułów) – to serie z dziedziny nauk przyrodniczych – oraz Masterminds (6 tytułów) – seria z obszaru dyscyplin humanistycznych i społecznych. Książki te wychodzą zawsze w twardej oprawie. Piórami znakomitych autorów prezentują to, co najważniejsze w nauce światowej przełomu wieków.
(fig)

Czy Wydawnictwo CiS kieruje się jakimś kluczem doboru tytułów w poszczególnych seriach?
– Może najpierw kilka słów wyjaśnienia. Wydawnictwo CiS to (nie licząc naszych kotów) my i tylko my. Jesteśmy dwuosobowym zarządem, redaktorem naczelnym, działem marketingu i sprzedaży... a także gońcem i sprzątaczką, dlatego z czystym sumieniem możemy, odpowiadając na jakiekolwiek pytania dotyczące CiS-u, posługiwać się drugą osobą liczby mnogiej. Przechodząc zaś do pytania – wydajemy trzy serie książek. Dwie z nich, SCIENCE MASTERS i MASTERMINDS, to projekty wymyślone i prowadzone przez Johna Brockmana z agencji autorskiej Brockman, Inc. Przy tych projektach, grupujących odpowiednio czołówkę pisarzy-uczonych z obszaru nauk przyrodniczych i ścisłych oraz humanistyki, jesteśmy niejako „pasem transmisyjnym”, podobnie jak kilkadziesiąt wydawnictw z całego świata. Obydwie serie ukazują się w przekładach na ponad dwadzieścia języków w Europie, Azji i obu Amerykach. Naszym pomysłem od samego początku jest zaś trzecia seria – Nauka u Progu Trzeciego Tysiąclecia, w ramach której ukazało się już prawie dwadzieścia tomów. Jakie książki do niej wybieramy? Odpowiedź jest chyba dość prosta – takie, jakie sami chcemy czytać. Obydwoje zaś, mimo naszych humanistycznych studiów, należymy do pokolenia, które wychowało się na fantastyce naukowej (takiej prawdziwej, jakiej dziś już nikt nie pisze) oraz na lekturze „Problemów” i PIW-owskiej serii Biblioteka Myśli Współczesnej. Wtedy też nauczyliśmy się, że najlepsze książki o nauce (nie lubię terminu „popularnonaukowy”) piszą ludzie, którzy naprawdę zajmują się nauką. I to właśnie, poza naszymi zainteresowaniami, jest jednym z podstawowych kryteriów doboru książek – autorami wydawanych przez nas prac są ludzie z czołówki światowej nauki. Jest wśród nich prawie trzydziestu noblistów. To chyba najlepsza ilustracja naszych preferencji. I rzecz druga – ponieważ w nauce (no, może poza fizyką) dzieje się ostatnio bardzo dużo, staramy się wydawać książki nowe. Poza jedną książką o podstawach fizyki kwantowej, wszystkie inne opublikowane przez nas pozycje powstały w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych.

– Skąd biorą Państwo orientację, co wydać z literatury obcojęzycznej?
– Poza książkami Marcina Ryszkiewicza i Michała Tempczyka wszystkie nasze książki to tłumaczenia z angielskiego. Po części to konsekwencja naszego niedouczenia – jak już mówiłem wydajemy takie książki, jakie sami chcielibyśmy przeczytać, a jedynie angielski znam w tym stopniu, by bez kłopotu radzić sobie z lekturą. Szczerze mówiąc, nie jest to zresztą taki wielki mankament, gdyż w naukach przyrodniczych i ścisłych wszystko co ważne dzieje się właśnie po angielsku. Skąd zaś bierzemy pomysły? Śledzimy stale plany najlepszych światowych wydawnictw, współpracujemy z kilkoma agentami i subagentami, reprezentującymi autorów i oficyny wydawnicze publikujące interesujące nas książki. Jako pierwsi w Polsce „po przełomie” zaczęliśmy wydawać książki o nauce. Zagraniczni wydawcy, którzy przecież zarabiają na sprzedaży praw, wiedzą, co nas może zainteresować. Czasem korzystamy też z sugestii naszych tłumaczy i współpracowników, i oczywiście – to odrębne źródło informacji – z Internetu.

– Wydali Państwo wiele książek ważnych, jak np. Trzecia kultura. Dlaczego nie wzbudziły one dyskusji? Czy Wydawnictwo nie powinno aranżować dysput nad książkami, skoro nie robią tego czasopisma?
– Też uważam, że Trzecia kultura to jedna z najważniejszych książek, jakie wydaliśmy. „Kultura” jest dziś zdominowana przez humanistykę i wśród intelektualistów nauka wzbudza wyraźny wstręt. Do dziś pamiętam, co się stało, gdy chcąc sprawdzić, co warta jest przysłana mi książka znanego niemieckiego fizyka poprosiłem o pomoc zaprzyjaźnioną (świetną zresztą) tłumaczkę z niemieckiego. Spojrzała na mnie niemal tak, jakbym spytał, jak często zdradzała męża: „Coś ty, ja takich książek nigdy nie czytam”. Z podobną reakcją spotykałem się przy okazji Trzeciej kultury. Rozesłaliśmy sto kilkadziesiąt egzemplarzy, osobiście wręczyłem ją wielu moim znajomym, w tym redaktorom naczelnym kilku największych dzienników. Jeszcze przed ukazaniem się książki próbowaliśmy zainteresować nią kilku dziennikarzy zajmujących się popularyzacją nauki. I co? Ano, nic. Ukazało się kilka recenzji i to raczej w niskonakładowych czasopismach. Jedna zresztą wielce mnie ubawiła. Otóż pewien pan profesor pochwaliwszy pobieżnie książkę szybko przeszedł do zarzutów. Miał pretensję do wydawcy, że nie uzupełnił on książki o „wypowiedzi polskich uczonych”. Skąd wziąć w Polsce kilkudziesięciu uczonych światowego formatu, którzy jeszcze w dodatku potrafiliby normalnym językiem, zrozumiałym dla niespecjalistów, opowiadać o tym, czym się zajmują – tego już nie powiedział. I tak to było z dyskusją...

Wracając do pytania. Otóż jedną z licznych słabych stron małego wydawnictwa (w dodatku o takim profilu, jaki sobie wymyśliliśmy) jest to, że na wiele działań, które powinny być podejmowane, nie ma ani sił, ani środków. Jest nas dwoje, wydajemy zaledwie dziesięć, dwanaście książek rocznie i po prostu nie stać nas na to, by zatrudniać dodatkowych pracowników, którzy zajmowaliby się na przykład przymilaniem się rozmaitym dziennikarzom, by nasze książki były „odnotowywane” na właściwych łamach. Dla prasy czy radia, nie wspominając o telewizji, nie jesteśmy zresztą partnerem. Chociażby z jednego powodu – bardzo rzadko dajemy reklamy. To zaś w prasie codziennej i ilustrowanej jest jednym z istotnych wyznaczników częstotliwości pojawiania się recenzji. Inna rzecz – to już kolejna moja słabość, na którą, na szczęście, mogę sobie pozwolić, nikt mnie z pracy nie wyrzuci – nie chcę i nie potrafię zajmować się promocją własnych książek. Wiem, że potrafimy wymyślić i dobrze przygotować rzeczy naprawdę ważne, natomiast nie umiem tego dobrze sprzedać. To zresztą jedna z przyczyn, dla których stosunkowo często nasze książki wydajemy wspólnie z innymi wydawnictwami. Taka współpraca jest swoistą protezą zarówno dla naszej niekompetencji, jak i dla czysto obiektywnych trudności wynikających ze skali firmy. Może „małe jest piękne”, na pewno jest mało skuteczne i mało widoczne.

– Przyrodnicza czy techniczna książka popularnonaukowa bywa rzadko recenzowana w gazetach i czasopismach. Omawianie takich pozycji jest trudne. Dziennikarzom, wykształconym przeważnie humanistycznie, brak kompetencji. Czy wydawnictwa robią coś, by to zmienić?
– Na szczęście sytuacja powoli poprawia. Czy to w „Gazecie Wyborczej”, czy w „Rzeczypospolitej” są już dziennikarze piszący o nauce, którzy znają się na tym, co robią. Ba, jedne z bardziej kompetentnych recenzji naszych książek ukazują się w „Machinie”. Oczywiście, przeciętny poziom jest żenujący i w bardzo wielu przypadkach, jeśli już ukazują się wzmianki o książkach popularnonaukowych, są to mniej lub bardziej nieudolnie przepisane informacje ze skrzydełek lub z czwartej strony okładki. Mam nadzieję, że duże wydawnictwa publikujące literaturę popularnonaukową – chociażby PWN czy Prószyński – próbują coś z tym robić. Nas, niestety, na to nie stać.

– W listopadowym wydaniu listy bestsellerów „Rzeczypospolitej” z ubiegłego roku na 10 książek popularnonaukowych 6 to książki psychologiczne. Co się dzieje? Jak Pan to skomentuje jako psycholog i zarazem wydawca książek przyrodniczych?
– Na przykładzie list bestsellerów łatwo wyjaśnić, dlaczego nie lubię kategorii „popularnonaukowy”. Stosowana ona bywa tak szeroko, że w zasadzie przestaje być sensownym kryterium. Przykład – zdarzyło mi się wydać dwa lata temu „dzieło” pod tytułem Kod Biblii. Na szczęście, rzec mogę, bo dzięki temu stać nas dzisiaj na wydawanie dobrych książek, sprzedało się tegoż dzieła – i sprzedaje nadal – niemal więcej, niż wszystkich naszych książek naukowych razem. Otóż książka ta omawiana była jako praca popularnonaukowa. Ba, jeden z największych polskich tygodników (do którego regularnie wysyłam wszystkie moje książki i chyba żadna z nich nie została dotąd zauważona) poświęcił Kodowi Biblii entuzjastyczne omówienie autorstwa samego zastępcy redaktora naczelnego. Recenzja kończyła się słowami (cytuję z pamięci): „Książka bardzo interesująca, ale, jak to zwykle prace popularnonaukowe, trudna w lekturze”.

Anglicy i Amerykanie na określenie takich książek (i autorów), jakich wydaje CiS, posługują się terminem science writing/writers – od wielu lat poszukuję dobrego polskiego odpowiednika.

– Może po prostu: pisarze naukowi? Przyjął się przecież termin dziennikarze naukowi.
– Szczególnego znaczenia ten terminologiczny problem nabiera przy konstrukcji rozmaitych list bestsellerów. Większość notowanych na listach książek „psychologicznych” zaliczyłbym do literatury poradnikowej i, by wyjaśnić ich dobrą sprzedaż, nie musimy sięgać do naszego (dawno już zwietrzałego) wykształcenia psychologicznego czy socjologicznego. Wszędzie na świecie taka poradnikowo-motywacyjna literatura tworzy jeden z najsilniejszych segmentów rynku książki i tak też, od niemal już 10 lat, dzieje się w Polsce. Ludzie, przede wszystkim kobiety – to one kupują większość książek – lubią czytać o swoich problemach psychologicznych i zdrowotnych i jak sobie z nimi radzić. Niektóre z tych książek mają jakąś wartość, ale najczęściej wykorzystują naiwność odbiorców, przedstawiając jako wiedzę naukową niemiłosiernie poprzekręcane, uproszczone i zwulgaryzowane ułamki nie najlepszych koncepcji. Kariery wszelakich Jak być zdrowym i szczęśliwym? i Jak osiągnąć sukces bez pracy i kompetencji? doskonale to ilustrują. Od dawna zresztą nosimy się z Ewą z zamiarem napisania i wydania książki Samoleczenie inteligencji emocjonalnej metodą fengshui – może w ten sposób uda nam się zarobić na wydanie kilku kolejnych dobrych książek o genetyce, teorii ewolucji lub o fizyce kwantowej.

Rozmawiał 
Grzegorz Filip

 

Uwagi

Powrót do strony głównej