Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 1/1998

Razem czy osobno
Poprzedni Następny

Różnimy się i powinniśmy się różnić.
Ale możemy starać się tworzyć jedno,
choć zróżnicowane środowisko akademickie.

Marek Dietrich

Fot. Stefan CiechanŚrodowisko akademickie, a i całe środowisko intelektualne Polski, jest bardzo podzielone. Poszczególne grupy są prawie hermetyczne, trudno o zrozumienie a nawet o dyskusję. Temu też odpowiada tytuł mojego eseju. Proszę się więc nie obawiać. nie będzie ani ćwiczeń z ortografii, ani roztrząsania spraw kulinarnych, intymnych czy jeszcze innych, z łatwością mieszczących się w pojemnej formule "razem czy osobno".

Co właściwie wyróżnia akademię - czy to Platońską w gaju oliwnym pod Atenami, czy Muzyczną w Warszawie, uniwersytet czy instytucję akademicką o innej nazwie? Myślę, że jest to niezależność myśli, działania, postaw. Właściwie niezależność warunkuje wartość tego, co w akademii się tworzy. Bez niezależności nie ma prawdziwej twórczości a myśl ludzka dryfuje bezwiednie lub nawet wypacza się. Tylko pracując na własny rachunek, również intelektualny, i płacąc ten rachunek, gdy trzeba, akademicy i akademie mogą zajmować właściwe miejsce w społeczeństwie. Mogą uzyskać jego akceptację. Mogą wnosić do wspólnego dziedzictwa istotne wartości.

Nie zawsze i nie wszystkie społeczeństwa chcą takiej niezależności, dla niektórych jest ona niewygodna, czasem nawet niemożliwa do zaakceptowania. Wielu za niezależność myśli i za działania zgodne z głoszonymi poglądami zapłaciło nawet najwyższą cenę - wystarczy, że przywołam klasyczny przykład Sokratesa czy Giordana Bruna. Wiek obecny jest pełen takich przypadków.

Z niezależnością, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i całych środowisk, walczą wszelkie systemy totalitarne i wszelkie ruchy jawnie lub w ukryciu ku totalitaryzmowi dążące. A najłatwiej osłabić i uzależnić środowisko przez podzielenie go, zwrócenie poszczególnych grup przeciwko sobie. Doświadczaliśmy tego w Polsce przez kilka pokoleń. To tu środowisko intelektualne rozdzierano na strzępy, przypisując różnym grupom dodatkowe epitety - a to inteligencja techniczna, dla jednych lepsza dla innych gorsza, a to inteligencja twórcza, jakby matematyk czy biolog był mniej twórczy od malarza czy muzyka. Wysyłano literatów do pióra, żeby przypadkiem nie zajmowali się czymś innym, np. dyskusją polityczną, a studentów do książki, żeby im do głowy nie przychodziły pomysły demonstrowania swoich poglądów lub inne fanaberie. Myślę, że odniesiono tu, niestety, sukces. Jeszcze dzisiaj, w jakże innej sytuacji, myślimy stereotypami skłaniającymi do ostrych podziałów. Podziałów niepotrzebnych, bo przecież nie chronią one przed nadmierną unifikacją, lecz zacierają, a nawet niszczą to, co powinno być wspólne.

NAUKA I MUZYKA

Dehumanizacja świata - ulubione hasło wielu publicystów, zawsze rozumiane jako stwarzanie zagrożeń dla człowieka i przyrody przez technikę - to jeden z licznych przykładów takiego właśnie rozczłonkowanego, rzec by można "osobnego" postrzegania rzeczywistości. Z przykrością obserwuję, że często tak rozumują ludzie wykształceni, wydawać by się mogło - światli. Zapominają, że to właściwie badania naukowe i rozwój technologiczny umożliwiły pokonanie głównych plag nękających ludzkość: głodu, zimna, zarazy. Nie wszędzie zostało to w pełni zrealizowane, ale przecież stworzono warunki pomyślnego rozwoju świata. Oczywiście, dobrze wiemy, że nauka dała nam nie tylko tomograf komputerowy, nowe, wydajne gatunki roślin czy skuteczne i bezpieczne leki. Dała także potworną broń jądrową, bakteriologiczną, chemiczną, wreszcie - okrutne miny przeciwpiechotne, stale zbierające krwawe żniwo. Ale przecież nie tylko technikę można wykorzystać ku zagładzie. Dam przykład muzyki. Muzyka to źródło najwspanialszych przeżyć, w sposób fundamentalny wpływających na sferę psychiczną i emocjonalną człowieka, na jego wrażliwość. To sposób porozumiewania się między narodami i między kulturami. To źródło piękna, więc - mówiąc za Norwidem - "kształt miłości". Ale muzyka miała też w dziejach świata zgoła odmienną wymowę. Służyła poganianiu niewolników przykutych do wioseł, podjudzaniu wojowników, by lepiej i sprawniej wzajemnie się mordowali. A wzmocniona słowami Deutschland, Deutschland ?ber Alles albo Bój to jest nasz ostatni stawała się skutecznym narzędziem totalitaryzmu. Nikt rozsądny nie oskarży jednak muzyki o totalitaryzm czy dehumanizację świata. Co najwyżej jej, nazwijmy to, użytkowników.

Tak jest z każdą dziedziną ludzkiej aktywności. W medycynie, genetyce, technice, fizyce, w socjologii czy psychologii, w polityce wreszcie, ludzie - może podli, może okrutni, ale przecież ludzie - mogą robić rzeczy straszne. Czy są one nieuniknione? To smutna konstatacja, ale analiza historyczna skłania raczej do odpowiedzi twierdzącej. I tylko głębokie zrozumienie przesłania, jakie różne grupy artystów i intelektualistów chcą przekazać sobie nawzajem i całemu społeczeństwu, może zminimalizować te negatywy, może je zepchnąć na margines.

SAMOTNOŚĆ I NIEZROZUMIENIE

Tworzenie wspólnoty, kreowanie wzajemnego zrozumienia wymaga jednak wysiłku. Może nawet dużo wysiłku. Tym więcej, że akademię wyróżnia jeszcze coś, nie tylko niezależność. To indywidualizm akademików, a więc zdolność samodzielnego prezentowania postaw, idei, samodzielnego tworzenia. Wszelkie próby unifikacji - a były takie podejmowane w przeszłości - są widoczne dzisiaj i pewnie przyszłość też nie będzie od nich wolna - godząc w myśl i twórczość człowieka, godzą w samą istotę akademii.

Popatrzmy teraz na ten problem z nieco innej strony. Jaki jest świat dzisiejszy? Jakie dziedzictwo pozostawimy następnym pokoleniom? Wiek XIX, a szczególnie nasz wiek XX, to czas gwałtownego rozwoju nauki i techniki. Bezsprzecznie zmieniły one codzienne życie każdego z nas i życie całych społeczeństw. Wpłynęły też wyraźnie na postrzeganie świata, na jego rozumienie. Nauka, rozszerzając horyzonty myślowe człowieka, pozostawiła go jednak bezradnym wobec dylematów współczesności. Technika dała szansę uwolnienia człowieka od głodu, nędzy, pracy ponad siły, ale stworzyła jednocześnie ogromne zagrożenia związane przede wszystkim z globalizacją. Nowoczesne techniki komunikowania się zglobalizowały właściwie wszystkie ważne problemy, choćby tylko przez ich powszechną prezentację - to stwarza największe zagrożenie dla ludzkości. Medycyna zmieniła zarówno długość, jak i jakość naszego życia, stwarzając jednak coraz trudniejsze problemy moralne. Rozwój gospodarczy drastycznie pogłębił różnice w poziomie życia pomiędzy poszczególnymi społeczeństwami, a i wewnątrz społeczeństw. Wywołuje to coraz ostrzejsze napięcie. To wszystko wymaga szybkiego działania, żeby przywrócić stan równowagi. Wydaje się bowiem, że koncepcje humanistyczne, a także rozwój emocjonalny, refleksyjny, filozoficzny, etyczny człowieka, nie nadążają za przemianami, a przez to nie dają człowiekowi możliwości zrozumienia tego wszystkiego, co się wokół niego dzieje. Nie stanowią też dostatecznych hamulców dla zła - nieliczenia się z drugim człowiekiem, nie dbania o dobro wspólne, o wspólne dziedzictwo kultury, o dziedzictwo naturalne, o przyrodę.

Człowiek pozostawiony samemu sobie, nie rozumiejący procesów wokół niego zachodzących, nie rozumiejący ich potrzeby, a nawet sensu, będzie się im przeciwstawiał i to niezależnie od tego, czy prowadzą one ku gorszemu, czy lepszemu. Będzie szukał dla siebie miejsca, które zna, informacji, które rozumie, choćby to miejsce było pozorne a informacje fikcyjne. Stan ten szczególnie pogłębiają propagowane często katastroficzne wizje świata, straszenie zagrożeniami technicznymi, rozprzestrzenianiem się chorób cywilizacyjnych. Nie wszyscy mają dość rozumu i samodzielności, żeby powiedzieć: "Wolę umrzeć na chorobę cywilizacyjną niż z głodu". Stąd obserwowany obecnie pociąg do okultyzmu, paramedycyny, spirytualizmu, tworzenia sekt. Do tego wszystkiego, co daje łatwe, pozornie bezpieczne odpowiedzi na liczne i przecież uzasadnione wątpliwości.

ELITY

Ogromną rolę do spełnienia mają więc teraz właśnie te dziedziny, które oddziałują bezpośrednio na człowieka: sztuka, twórczość artystyczna, a przede wszystkim edukacja. W porządnej i pełnej edukacji powszechnej widzi się obecnie najważniejszą możliwość pozytywnego wpływania na rozwój świata i przyszłość ludzkości. Konieczne są elity, bez elit, bez prawdziwych elit, społeczeństwa są pozbawione drogowskazów i wzorców. Bez wątpienia tu, w akademii, takie elity powstają - muzyka to przecież jedna z najbardziej elitarnych dziedzin. Bez odpowiedniego poziomu powszechnego wykształcenia nie odniesie się jednak sukcesu. Dostęp do edukacji jest podstawowym prawem człowieka i trzeba dążyć do tego, żeby ciemnota stała się kategorią moralną, jak to sformułował ostatnio Andrzej Szczypiorski. Ważne jednak, żeby w procesie edukacji rozwijane były wszystkie aspekty człowieczeństwa - i strona racjonalna, i empiryczna, i emocjonalna, i psychiczna, niezależnie od akceptowanego światopoglądu.

W środowiskach akademickich na całym świecie mówi się, że w procesie edukacji trzeba rozwijać ważne cechy osobowości człowieka - jego kreatywność, odpowiedzialność, zdolność do samodzielnego myślenia, a jednocześnie zdolność do działania w zespole. Ale chyba za mało mówi się o emocjonalnym rozwoju człowieka, o jego poczuciu piękna, o jego wrażliwości, podatności na przeżycia artystyczne, a także umiejętności rozróżniania dobra i zła. A to wcale nie jest takie proste, jak się niektórym wydaje.

"Czyńcie sobie ziemię poddaną" - człowiek od zarania dziejów oddziaływuje na nasz glob, na naturę. Dziś dostrzegamy zagrożenia dla przyszłości świata, wywołane zanieczyszczeniem środowiska, efektem cieplarnianym, skażeniem wód odpadami radioaktywnymi i chemicznymi. Musimy im się przeciwstawić. Ale czy działania techniczne, ekonomiczne i polityczne nie byłyby skuteczniejsze czy nie zaczęłyby się znacznie wcześniej, gdyby ludzie lepiej odczuwali piękno, gdyby mieli dostatecznie wyrobione potrzeby estetyczne? Oddziaływanie na środowisko zaczyna się od swojego otoczenia.

BYĆ RAZEM

Tak też trzeba kształcić ku przyszłości. A możemy to zrobić tylko wspólnie, jeśli będziemy wspólnie, choć różnorodnie, kształtowali osobowość człowieka, jeśli matematyk będzie rozumiał muzyka, muzyk - technika, technik - historyka. Musimy tu być razem, eksponując wspólne wartości, bo takie naprawdę istnieją, choć często o nich zapominamy. Muzyka - najwspanialsza, najbardziej powszechna ze wszystkich sztuk - jest przecież sztuką zmatematyzowaną. Od dawna, na długo przed erą komputerów, stosowała już zapis cyfrowy. Muzyka to zmatematyzowana emocja, jak mówi Penderecki. Być może właśnie dlatego jest sztuką tak nowoczesną i stale się rozwijającą. Mówi się o humanizowaniu techniki - to konieczne. Ale trzeba to robić przedstawiając nie tylko wzorce zewnętrzne. Trzeba, żeby humaniści razem z technikami eksponowali humanizm tkwiący w technice.

Problem bezpieczeństwa człowieka to par excellence problem humanistyczny, ale także i techniczny, i ekonomiczny. Czy, kiedy i z jakimi zagrożeniami trzeba się liczyć, jakim możemy i powinniśmy się przeciwstawiać, a jakim musimy się poddać? Samolot, spadając w wyniku awarii na dobrze zaprojektowaną elektrownię jądrową, nie zniszczy reaktorów, bo są chronione kopułami, dostatecznie odpornymi na takie uderzenia. Ale gdyby samolot spadł na budynek Akademii Muzycznej, wszyscy straciliby życie. Dlaczego tak różnie traktujemy te przypadki? Problem ma zarówno aspekt techniczny, jak i ekonomiczny, emocjonalny, i - oczywiście - etyczny. Tak też powinien być traktowany, a często, niestety, nie jest. I ma to bardzo złe skutki nie tylko w sferze bezpieczeństwa, ale i w sferze emocji.

Należałoby wszechstronniej patrzeć na fakty historyczne i współczesne, i przekazywać w procesie edukacji możliwie całościowy obraz rzeczywistości. Wiedza nie zabija głębi wrażeń. Przeciwnie, ułatwia jej osiągnięcie. Wiedząc coś o kosmosie i kosmologii głębiej odbieramy widok rozgwieżdżonego nocą nieba, niż gdy patrzymy na nie jak na czaszę, do której przyklejono migocące gwiazdki. Czasem tak proste obserwacje skłaniają do najgłębszych refleksji światopoglądowych, czasem prowadzą do wniosków poznawczych, naukowych, jak w przypadku tego lekarza z Bremy, który na długo przed Einsteinem zastanawiał się, jaka musi być natura świata, skoro niebo nocą ciemnieje.

RAZEM CZY OSOBNO

Na koniec kilka słów o problemach, nazwijmy to, strukturalnych. Jakie są elity, jaka jest inteligencja, czy rozumiemy się, czy nie - zasadniczy wpływ mają na to szkoły, przede wszystkim wyższe uczelnie.

W polskiej historii szkolnictwo akademickie kształtowało się w rozdzieleniu. Od początku równolegle i w znacznym stopniu niezależnie rozwijały się ośrodki humanistyczne, techniczne, artystyczne, rolnicze. Mówię o początkach XIX wieku, kiedy to powstawała struktura akademicka, pamiętając oczywiście o czasach dawniejszych, o Akademii Krakowskiej, zwanej dzisiaj Uniwersytetem Jagiellońskim, czy o paru innych akademiach, które dziś znamy tylko z historii. Tak więc tradycja skłania nas do podziału, do bycia osobno. Podział pogłębiły decyzje lat powojennych, wywodzące się z zasady divide et impera, kiedy to odłączono od uniwersytetów kierunki medyczne, teologiczne i, w znacznej mierze, pedagogikę, tworząc odrębne szkoły wyższe. Obecnie ten problem pojawił się znowu i to ze znacznie większą intensywnością, zbliżając nas do absurdu. Tworzy się dziesiątki, niedługo będą setki szkół wyższych, uczących modnego, możliwie wąsko rozumianego zawodu: szkoły reklamy, marketingu, szkoły zarządzania nieruchomościami, szkoły ubezpieczeń, telekomunikacji czy psychologii. Wszystko to prowadzi do kompletnego rozbicia i chaosu. Trzeba koniecznie ten proces uporządkować. W przeciwnym wypadku nawet poważne szkoły akademickie utracą swój autorytet. A wydaje się, że autorytet akademii to chyba jeden z ostatnich istniejących w naszym kraju autorytetów.

Do tego trzeba i rozsądku, i woli politycznej, a nie przypochlebiania się takim czy innym grupom, mogącym wywierać wpływ na wyniki wyborów. I, co bardzo ważne, prawdziwe uczelnie, i te duże, i te małe, powinny być razem, działać dla dobra wspólnego. Nikt rozsądny nie będzie proponował szybkiego administracyjnego łączenia uczelni. Nikt rozsądny nie będzie postulował unifikacji struktur, procesów edukacyjnych i wymagań stawianych kadrom poszczególnych uczelni. Nikt nie powinien narzucać swoich wzorów innym. Różnimy się i powinniśmy się różnić. Ale możemy starać się tworzyć jedno, choć zróżnicowane środowisko akademickie.

Próbujemy robić to w Warszawie. W ciągu ostatnich lat nastąpiło wyraźnie zbliżenie rektorów uczelni Warszawy. Konferencja Rektorów Uczelni Warszawy działała, i chyba dalej działa, jak grupa przyjacielska. Grupa osób pomagających sobie wzajemnie, poszukujących wątków wspólnych, poszukujących dobrych rozwiązań dla uczelni, zajmujących jednak, gdy trzeba, jednoznaczne twarde stanowisko, choćby wobec władz. Wszystko to bez żadnych formalnych struktur. Efekt ten trwa. Co jednak cieszy najbardziej - że my wszyscy chyba nieco lepiej się rozumiemy. Może dlatego zawsze tak dobrze się czuję w Akademii Muzycznej. My, akademicy, a także nasi studenci. To oni są najważniejsi. Od tego, jak ukształtowani opuszczą uczelnie, zależy bardzo wiele. Nie waham się użyć słów patetycznych: zależy los ojczyzny, los cywilizacji.

Prof. dr hab. inż. Marek Dietrich, biomechanik i biocybernetyk, w latach 1990-96 rektor Politechniki Warszawskiej. Obecnie - dyrektor Instytutu Problemów Współczesnej Cywilizacji.

Artykuł jest zapisem wykładu inaugurującego rok akademicki w Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie 6 października 1997 r.

Uwagi.