Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 1/1998

Wotum nieufności
Poprzedni Następny

W szkołach wyższych prowadzi się od pewnego czasu
akcję ankietowania studentów, mającą na celu ocenę wykładowców.
Została ona narzucona bez dyskusji i przynosi ujemne skutki.

Zbigniew Żmigrodzki

Rys. Piotr KanarekZaufanie do nauczycieli i wychowawców stanowiło od niepamiętnych czasów niekwestionowany aksjomat i fundament ludzkiej kultury. Zmieniły tę zasadę dopiero systemy totalitarne: komunistyczny i hitlerowski. Nauczyciela kontrolowali nie tylko jego upolitycznieni zwierzchnicy, ale i uczniowie, pozostający niekiedy na usługach tajnej policji. Dzieci miały też ideologiczny obowiązek donoszenia na rodziców w przypadku ich "wrogiej" postawy; ten "przywilej" mogły wykorzystać do zwyczajnej zemsty na ojcu czy matce, gdy ci nakazywali im przestrzeganie obowiązków i właściwe zachowanie.

WBREW ZDROWEMU ROZSĄDKOWI

W normalnym społeczeństwie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której uczniom i studentom, począwszy od szkoły podstawowej, każe się osądzać nauczycieli bądź wykładowców, w dodatku według absurdalnych i dziwacznych kryteriów. Ferują te kryteria urzędnicy, za którymi ukrywają się jednak polityczni decydenci, zmierzający do totalnego zainfekowania społeczeństwa "ideologią chaosu", w ramach której - w imię "liberalizmu" - niemal wszystko odbywa się na przekór zasadom zdrowego rozsądku.

Do oceny kompetencji nauczycieli powołani są ich zwierzchnicy: dyrektorzy szkół, wizytatorzy, inspektorzy - a nie dzieci czy dorastająca młodzież, której do dojrzałości, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, bardzo wiele brakuje. W szkole wyższej rola ta przypada rektorowi, dziekanom, dyrektorom instytutów, kierownikom katedr i zakładów; profesorom w stosunku do adiunktów i asystentów. Oczywiście, także i studenci mają możność wyrażania swych postulatów i opinii - poprzez starostów roku oraz delegatów do uczelnianych instancji kolegialnych, jeżeli tylko ci ostatni traktują swoje funkcje poważnie i znajdują czas, aby z przyznanych im uprawnień korzystać.

KONTROLA ODDOLNA

Powołując nauczyciela czy nauczyciela akademickiego i przyznając mu określony status, społeczeństwo okazuje mu zaufanie, którego nie wolno podważać. Jest ono również - obok pedagogicznych i naukowych kompetencji - najistotniejszym elementem autorytetu, niezbędnego nauczycielowi, i stanowi ważny czynnik wyznaczający pozycję szkoły w opinii publicznej. W Polsce nie ma żadnego powodu, aby - naśladując skompromitowane już skądinąd w innych krajach metody - wprowadzać "oddolną" kontrolę nauczycieli poprzez ankiety wśród uczniów i studentów czy inne formy sądzenia pedagogów i dydaktyków. Nie znajdują żadnego uzasadnienia preteksty "nowoczesności", "doskonalenia" czy "racjonalizacji": do nadzoru kontrolnego służą inne, wypróbowane środki i nie ma sensu sięganie do sposobów budzących niemiłe reminiscencje z przeszłości i noszących w sobie źródło poważnych, wielostronnych konfliktów. Istnieje w naszym kraju rozwinięta pragmatyka zawodu nauczycielskiego na jego wszystkich szczeblach: aby uczyć czy wykładać, trzeba uzyskać wymagane kwalifikacje, które się sprawdza, potwierdza i uzupełnia.

Godne pożałowania pomysły z ocenianiem nauczycieli przez uczniów i studentów godzą w cały system etyczny, jakiemu ludzkość była dotąd z pożytkiem podporządkowana. Wotum nieufności, wystawione nauczycielom i nauczycielom akademickim, ma charakter powszechny: w opinii społecznej dotyczy ono wszelkich przełożonych, którym w ten sposób odmawia się należytego respektu. O skutkach takich metod świadczą najwymowniej przestępcze zachowania w stosunku do nauczycieli, terror wyłącznie dodatnich ocen i ich wymuszanie bądź całkowite znoszenie stopni i promocji, które obniżyły znacznie poziom wykształcenia ogólnego na Zachodzie. Teraz, niestety, te same czynniki dają o sobie znać i u nas.

ŹRÓDŁO KONFLIKTÓW

Jak może stawiać odpowiednie wymagania nauczyciel, którego los i egzystencja zależą od sądów ucznia? Ileż możliwości przekłamań, intryg i krzywdy ludzkiej w stosunku do przedstawicieli zawodu, którego socjologowie nie wahają się nazywać powołaniem lub poświęceniem, kryje się w narzuconej, niemądrej procedurze? Do tego dochodzi ogromny konfliktogenny potencjał: skłócenie w zespołach nauczycielskich, gdy jedni będą lepiej a drudzy gorzej (ale czy sprawiedliwie?) oceniani; przeniesienie konfliktów na forum rodzicielskie i publiczne - poprzez środki przekazu, dziś z reguły nieżyczliwe nauczycielom. Negatywne oceny mogą być wykorzystywane do rozgrywek personalnych na tle osobistym, ideologicznym czy politycznym. Spowodują one nie tylko ujemny stosunek do nauczyciela ze strony bezpośredniego zwierzchnika, ale również identyczne podejście wszelkich instancji nadzoru szkolnego. Jego przedstawiciele rzadko dziś mają na tyle odwagi, aby nauczyciela bronić - np. w razie ataków ze strony tendencyjnych mediów, nawet jeżeli słuszność jego postawy jest - obiektywnie rzecz biorąc - wyraźna. Opinie uczniowskie są przy tym trudne do zweryfikowania, a przyznanie im priorytetu, przejawiające się aż nadto zdecydowanie w pajdokratycznych intencjach pomysłodawców, utrudni lub wręcz uniemożliwi takie postępowanie. Można też mieć wątpliwości, czy jakakolwiek weryfikacja ze skutkiem pozytywnym przekreśli psychologiczne skutki doznanej krzywdy i jej odniesienia społeczne.

PRZYJDZIE KOLEJ NA UCZELNIE

Szkoły wyższe są jeszcze - w porównaniu ze szkolnictwem podstawowym i średnim - w komfortowej sytuacji, ze względu na większy prestiż i pewną autonomię. Poza tym prasa i telewizja traktują uczelnie z poczuciem dystansu i respektu: nie wszczynają nagonek na oskarżanych jednostronnie nauczycieli akademickich (oskarżenia te rzadko zresztą przedostają się do środków masowego przekazu), nie żądają "nie przeciążania" studentów nauką, nie domagają się "reform" toku nauczania za wszelką cenę. Nie jest jednak wykluczone, że i na to przyjdzie kolej, jeżeli jakieś czynniki władzy państwowej nie przerwą obejmującego kolejne dziedziny życia "liberalnego" obłędu.

Trudno tutaj oprzeć się pewnym, chyba nie przesadnym, sugestiom, jakie wynikają z obserwacji zachowań ludzkich. Osoby, które uważają się za członków "elit", nie mogą darować szkołom i nauczycielom, że oceniają czy przynajmniej próbują oceniać obiektywnie ich, pozbawione często należytej opieki wychowawczej, potomstwo. Zamiast zająć się, jak należy, dziećmi, "elity" usiłują zmusić szkołę i nauczycieli do rezygnacji z wymagań dydaktycznych i wychowawczych, nic sobie nie robiąc z groźnych społecznie skutków, do jakich ta taktyka prowadzi. Poprzez urzędy i publiczne media, inspiruje się formalną akcję przekształcania szkoły w "przyjemną", która zamiast przekazywać konkretną wiedzę i przygotowywać do obowiązków - ma rozgrzeszać z lenistwa i nieuctwa. Syn sekretarza ma same dwóje? Tak socjalizmu my nie zbudujem - pisał kiedyś (odważnie) satyryk. Dzisiaj zamiast "sekretarza" można z powodzeniem napisać "redaktora", "dyrektora" czy jeszcze inaczej.

WIDMO POLITYCZNEJ POPRAWNOŚCI

W szkołach wyższych prowadzi się już od pewnego czasu akcję ankietowania studentów, którzy - odpowiadając na szereg pytań - oceniają wykładowców. Mając do czynienia z jej rezultatami stwierdziłem, że nie tylko kryją się w niej wszystkie, powyżej przeze mnie wskazane niebezpieczeństwa natury psychosocjologicznej. Daje ona np. sposobność do zarzucenia wykładowcy "niepoprawnych politycznie" poglądów, gdy interpretuje on zjawiska inaczej niż czyni się to w ramach popieranej przez czynniki wpływu, a zatem i media publiczne, ideologii. Nic tu nie znaczy fakt, że ta interpretacja następuje na szerszym tle, tj. z uwzględnieniem różnych stanowisk. Można np. umówić się, aby spowodować negatywną ocenę wymagającego asystenta, który odmawia zaliczeń nie zasługującym na to studentom (miałem do czynienia z takim przypadkiem). Można wypisywać w ankietach niesprawiedliwie zarzuty, licząc (niestety, z uzasadnieniem), że przełożeni czy koledzy nauczyciela w nie uwierzą, a nawet, gdy wyjdzie na jaw ich absurdalność, powiedzą między sobą, że "coś w tym jednak jest". Uświadomienie studiującym, iż to oni oceniają swoich nauczycieli akademickich, zachęciło też nieodpowiedzialne jednostki - w wyjątkowych, oczywiście, przypadkach - do anonimowych oskarżeń, zupełnie zresztą bezsensownych, oraz do przekazywania niektórym prowadzącym zajęcia swoistych "zwierzeń", zawierających zarzuty pod adresem innych członków zespołu naukowo--dydaktycznego. Sądzę, że należy zwrócić baczną uwagę, aby w kontaktach ze studentami wymagać bezwzględnie przestrzegania ustalonej drogi formalnej przy zgłaszaniu jakichkolwiek uwag i zażaleń. Jest rzeczą niedopuszczalną, aby rozpowszechniane w niewłaściwy sposób opinie-donosy były przyjmowane i traktowane serio.

Anonimowość szkolnych i uczelnianych ocen mieści w sobie immanentnie czynnik nieprawidłowości i nieodpowiedzialności, zaś obwinieni czy skrytykowani w ten sposób - nie mają praktycznie możliwości obrony w konfrontacji z autorami bądź inspiratorami opinii. Również część uczniów i studentów dostrzega niewłaściwość i ujemne skutki tej bezdyskusyjnie narzuconej i szkodliwej społecznie metody.

Prof. dr hab. Zbigniew Żmigrodzki, bibliotekoznawca, jest kierownikiem Zakładu Bibliografii i Informacji Naukowej w Instytucie Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Uwagi.