Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 1/1998

Nauka i błąd
Poprzedni Następny

Trudno znaleźć w historii przykład przełomu naukowego,
który nie wywołałby oporu naukowego establishmentu.

Piotr Skórzyński

Fot. Stefan CiechanMetoda prób i błędów to próby i błędy. Jak łatwo to napisać! Czyż to nie pokonani przez Filipa Grecy napisali na pomniku przegranej bitwy pod Cheroneą: "Tylko bogowie się nie mylą"? Czy można sobie wyobrazić inną metodę rzetelnego poznania świata?

Jednak przyznanie się do błędu wymaga pewnej elastyczności umysłu i pewności, że nie uszczupli to naszej prawdziwej wartości. Jest smutną prawdą, że nie ma zbyt wielu ludzi o takich cechach. Człowiek tak inteligentny jak Napoleon powtarzał, że klęską jest dopiero przyznanie się do klęski i przez trzy ostatnie lata swej niezwykłej kariery odrzucał jedną po drugiej z możliwości, jakie przed nim leżały, by skończyć nieco chwalebniej niż jako hodowca kur. Błędy, pomyłki, manowce są ceną twórczego życia: warunkują dojście do prawdy.

Nigdzie indziej nie jest to tak wyraźne, jak w nauce. Jean Pierre Lentin w pasjonującej książce Myślę, więc się mylę zwraca uwagę, że w podręcznikach przedstawia się wyniki, lecz nie mówi się, w jaki sposób zostały osiągnięte. A tymczasem, gdyby porównać naukę do góry lodowej, udane rezultaty stanowiłyby zaledwie maleńki wierzchołek; cała reszta okazałaby się wielką górą błędów.

Lentin skupia się na najbardziej znanych odkrywcach i geniuszach nauki, pokazując jak często ich odkryciom towarzyszyły dziwaczne pomysły i teorie - jak choćby w przypadku Keplera, który swoje sławne prawa odkrył zupełnie przypadkowo, zajęty szukaniem gam muzycznych na wzór pitagorejczyków. Uczeni - jeśli to rzeczywiście na prawdzie im przede wszystkim zależy - potrafią jednak odrzucić błędne hipotezy i wycofać się ze zwodniczej ścieżki. Rzecz w tym, że nauka zmienia świat tylko przez społeczeństwo i jego instytucje - te zaś są nieraz wręcz hermetycznie zamknięte na wszelkie nowości.

SZKORBUT I BRUDNA POŚCIEL

Najbardziej niewiarygodna jest pod tym względem historia walki ze szkorbutem, który przez całe stulecia w praktyce uniemożliwiał rozwój żeglugi dalekomorskiej. W 1601 r. dwóch angielskich kapitanów (i kupców jednocześnie) zaobserwowało, że owoce i kiszone jarzyny działają zapobiegawczo wobec tej strasznej choroby. Podali to do wiadomości publicznej... i przez następne 150 lat nikt się nie zatroszczył, by to sprawdzić! Dopiero w połowie XVIII wieku badania dr. Jamesa Linda udowodniły, że obaj elżbietańscy żeglarze mieli rację. Musiało minąć kolejne 40 lat nim towarzystwo medyków i admiralicja zainteresowały się jego dysertacją!

Historia medycyny z natury rzeczy niejako obfituje w różne dramatyczne epizody. Nie brak też przykładów, kiedy oryginalne podejście umożliwiające dokonanie przełomu jest jednocześnie obciążone różnymi dziwactwami. Tak było choćby w przypadku twórcy podstaw nowoczesnej fizjologi, Albrechta Hallera, jak również jego wielkiego kontynuatora, Francoisa Magendre'a, który upierał się przy swojej metodzie leczenia ponczem. Ale prawdziwą tragedią była sprawa Ignacego Semmelweisa, lekarza węgierskiego, żyjącego w latach 1818-1865. Pracując w wiedeńskiej klinice położniczej spostrzegł on ogromną różnicę w śmiertelności kobiet rodzących na sali, gdzie często prano i zmieniano pościel, a oddziałem dla kobiet ubogich, gdzie czyniono to rzadko. Na podstawie ksiąg szpitalnych wykazał statystycznie, że gorączka popołogowa wiąże się nieodmiennie z brudną pościelą. Ale całe środowisko lekarskie zareagowało drwinami: odrzucono jego habilitację i nie odnowiono asystentury. Musiał opuścić Wiedeń. W 1861 r. wydał własnym sumptem opracowanie swoich badań, ale kliniki niemieckie zorganizowały prawdziwy bojkot jego osoby. Przez cztery lata pisał listy prywatne, jak również listy otwarte, prowadząc samotną kampanię w obronie życia milionów kobiet, aż w końcu załamał się nerwowo i wkrótce potem zmarł w zakładzie dla umysłowo chorych. Dopiero po jego śmierci różne autorytety zaczęły półgębkiem wspominać, że "być może coś w tym jest" i po paru kolejnych latach jego odkrycia znalazły popleczników.

WIEDZIAŁ LEPIEJ

Patrząc z lotu ptaka trudno byłoby w ogóle znaleźć przypadek przełomu naukowego, który by nie musiał pokonywać (nieraz zaciekłego) oporu naukowego establishmentu. Historia świata wyglądałaby zapewne całkiem inaczej, gdyby akademicy francuscy zalecili Napoleonowi sprawdzenie wynalazku parowca Roberta Fultona, zamiast stanowczo odrzucić pomysł nieznanego amerykańskiego inżyniera. Kompromitujące błędy zdarzały się największym: Galileusz zanegował istnienie komet, bo nie mógł ich dostrzec przez swoją prymitywną lunetę, z kolei Lavoisier stanowczo zaprzeczał istnieniu meteorytów: bo każdy wie, że w niebie nie ma kamieni.

Szczególnym, bo szczęśliwym w swoich skutkach błędem była pomyłka Kolumba: jego obliczenia dotyczące odległości Hiszpanii od Japonii były zupełnie mylne, ale inaczej nikt by się nie odważył popłynąć za ocean. Badania i odkrycia geograficzne są zresztą kopalnią różnych fantastycznych teorii i jednocześnie nie uznanych odkryć. Przypomnijmy tylko Anglika, Verneya Camerona, który w poszukiwaniu Davida Livingstone'a doszedł do wniosku, że wielka rzeka w środku Afryki płynie do Atlantyku, a więc nie może być Nilem. To odkrycie przez 40 lat było odrzucane (nim nie potwierdził go Stanley), a to za sprawą największego brytyjskiego autorytetu w dziedzinie geografii, prof. Cooleya, który za swoim biurkiem wiedział lepiej. On też zdezawuował odkrycia Krapfa i Rebmanna, którzy pierwsi donieśli o istnieniu na równiku gór o szczytach pokrytych śniegiem.

NAUKOWA AFERA DREYFUSA

Niezwykle burzliwą historę mają z reguły wszelkie spory dotyczące chronologii oraz interpretacji różnych prahistorycznych pozostałości. Nie wszystkie znalazły ostateczne wyjaśnienie. I tak uczeni ostatecznie pogodzili się z istnieniem jakieś 7-8 tysięcy lat temu wielkiej megalitycznej cywilizacji, która w Europie, Afryce, Ameryce Południowej i na Pacyfiku zostawiła po sobie budowle z wielkich nie ociosanych kamieni. W tym wypadku jednak gorące dyskusje i różne niesamowite koncepcje na ten temat można zrozumieć zważywszy, że nadal nic nie wiadomo o ich budowniczych. Ale już znacznie mniej przyjemna dla historyka nauki jest sławna swego czasu afera, dotycząca znalezisk we francuskiej wsi Glozel. W 1924 roku Claude Frandin natrafił w czasie orki na szczątki ceramiczne oraz fragmenty pokrytych jakimiś znakami kości. Archeolodzy uznali, że mają one co najmniej 10 tysięcy lat. Burzyło to istniejące przekonanie, że pismo zostało wynalezione przez Fenicjan 3300 lat temu. Artykuł na ten temat, napisany przez dr. Morleta, został złożony w redakcji poważnego pisma naukowego. Dano go jednak do recenzji wybitnemu specjaliście, profesorowi Capitant. Skontaktował się on z autorem i zaproponował, by tak bulwersującą tezę poprzeć dodaniem pod artykułem... jego własnego nazwiska. Morlet odrzucił tę propozycję, w odwecie profesor ogłosił, że znaleziska są sfałszowane. Dzięki swoim wpływom zorganizował popartą przez uznane autorytety kampanię przeciw Frandinowi. Ponieważ jednak niektórzy stanęli po stronie Morleta, w archeologii francuskiej wybuchła afera, którą można by nazwać naukową aferą Dreyfusa. Capitant wytaczał procesy, Morlet organizował międzynarodowe komisje. W końcu przyłapano jedną z badaczek, jak usiłowała podrzucić na polu Frandina sfałszowaną przez siebie glinianą tabliczkę! Komisja wydała werdykt na korzyść Morleta, ale wtedy Capitant zorganizował czysto francuską komisję, która poparła jego stanowisko. Dopiero w latach 60. nowa metoda datowania, oparta na termoluminescencji, pozwoliła ostatecznie ustalić, że gliniane tabliczki mają ok. 2300 lat, natomiast kości aż 21 tysięcy.

BIALI W AFRYCE

Jeszcze większą sensację wzbudziło odkrycie na początku lat 20. w Rodezji i Afryce Południowej bardzo starych malowideł skalnych. Przedstawiały one postacie o białej skórze i rudych włosach. Przez następne 30 lat znajdowano coraz to nowe malowidła, które jednak były konsekwentnie odrzucane przez świat uniwersytecki. Dopiero dziesięcioletnie badania największego autorytetu, ks. Henri Breuila, potwierdziły wcześniejsze datowanie i świat nauki pogodził się z faktem, że kilkanaście tysięcy lat temu na południu Afryki przez nieznany okres przebywała grupa ludzi należących - sądząc także po odzieży i obuwiu - do kultury śródziemnomorskiej. Jak się tam znaleźli, to jeszcze jedna tajemnica Czarnego Lądu.

Nauce nieraz mocno dała się we znaki filozofia. Anegdotyczna jest wpadka Hegla, który w 1800 roku ogłosił, że choć definicja planety zmieniła się od czasu Ptolemeusza, to jednak, filozoficznie rzecz ujmując, satelitów Słońca może być tylko siedem. Kilka tygodni później odkryto ósmego satelitę Słońca - planetoidę Ceres.

Mniej zabawne konsekwencje miała filozofia jego ucznia, Marksa. Marksizm zakłada plastyczność natury ludzkiej, którą trzeba ulepszyć za pomocą inżynierii społecznej. Dlatego jest całkiem prawdopodobne, że wymordowanie genetyków rosyjskich za poduszczeniem Trofima Łysenki było uzasadnione właśnie tym, iż sprzeciwiali się oni teorii o bezpośrednim dziedziczeniu cech nabytych, która miała zmienić całą przyrodę, według wskazówek Biura Politycznego WKP(b).

ZIMNA FUZJA

Czy w świecie nauki konserwatyzm i zawiść były rzadsze niż w innych środowiskach? Należy wątpić. Już w Listach perskich (rok 1721) Monteskiusz ironizuje na temat francuskich akademików: Wiele osób tutaj zajmuje się nauką, nie widać jednak, by uczoność wiele na tym zyskiwała. Tu leży przyczyna, dla której wielkich odkryć i wynalazków dokonywali często ludzie niezbyt wykształceni, którzy - jak to powiedział Albert Einstein - nie wiedzą, że coś jest niemożliwe do zrobienia i dlatego to robią. Niezwykłego, choć bynajmniej nie jednoznacznego przykładu, dostarcza tu niecodzienna zaiste historia zapoczątkowania prac na temat syntezy jądrowej. Jej idea zrodziła się mianowicie w nieco rozkojarzonym umyśle niemieckiego naukowca, R. Richtera, który w 1945 roku przedostał się do Argentyny i tam udało mu się przekonać prezydenta Juana Perona, że kondensując plazmę w polu maganetycznym potrafi dokonać "zimnej fuzji" i otrzymać w ten sposób praktycznie nieograniczoną ilość energii. Po sześciu latach prac jego protektor zaczął się niecierpliwić i wtedy Richter ogłosił, że wreszcie mu się udało! Wybuchła sensacja, a zaraz potem druga, gdy okazało się, że Richter nie potrafi zademonstrować rzekomego sukcesu. Wściekły dyktator zamknął go z dożywotnim wyrokiem.
Ale w dalekim stanie Kolorado opis tej tragifarsy przeczytał w gazecie profesor astronomii z Princeton, Lyman Spitzer. Był na wakacjach i mając wolny umysł zaczął zastanawić się nad pomysłem niemieckiego hochsztaplera. Zaowocowało to stworzeniem teoretycznych podstaw badań, którymi zajmują się do dziś dziesiątki najbogatszych laboratoriów na świecie.

PÓŁPRAWDY I DOGMATY

A jednak "zimna fuzja" dostarczyła jeszcze jednej zdumiewającej historii dla nagłówków prasowych. W marcu 1989 r. dwóch naukowców z prowincjonalnej uczelni w Utah ogłosiło, że dokonali kontrolowanej syntezy nuklearnej. Niestety, w innych placówkach nie udało się powtórzyć ich doświadczenia i skończyło się na tym, że ich eksperyment został przez "Nature" ogłoszony "niewypałem roku". Jakież więc było zaskoczenie dwa i pół roku później na konferencji w japońskim mieście Nagoya, gdy okazało się, że podobne co w Utah wyniki otrzymano w ponad stu laboratoriach na świecie! Nie jest to jeszcze to, o co chodziło, ale faktem jest, że podczas banalnej elektrolizy zanotowano emisję neutronów, połączoną z wydzielaniem ciepła. Fuzja zamieniła się więc w ogólną konfuzję, jako że jak na razie nikt nie podejmuje się wyjaśnić, jak to jest możliwe.

Na zakończenie tego krótkiego przeglądu błędów szczęśliwych i nieszczęśliwych, wypada więc przestrzec przed pochopnymi kpinami z różnych "niewydarzonych narwańców". I powtórzyć głęboką refleksję dr. Martina Knappa z jego książki W mrokach XX wieku: Niepojęte jest, czemu na przestrzeni całej historii myśli ludzkiej to właśnie współczesna nam nauka miałaby być tą raz na zawsze doskonałą. Przeciwnie: można z całą pewnością założyć, że wiele z dzisiejszych "prawd" okaże się z perspektywy czasu pustymi półprawdami i ograniczonymi dogmatami.

Uwagi.