Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 1/1998

Naczynia połączone
Poprzedni

Leszek Szaruga

Fot. Stefan CiechanPrzepraszam, że zacznę od procentów. Wiem, że nic tak nie utrudnia czytania felietonu, jak dane liczbowe, ale muszę się nimi posłużyć, bo wskazują na to, że - jak mawia się w zagranicznym języku - robi się "i śmieszno, i straszno". Daleki jestem od paniki, ale to jedynie dlatego, iż mam nieco poczucia humoru i wiem, że "nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było". Pocieszenie to raczej słabe, ale jednak pocieszenie.
Połapać się w tym wszystkim nie sposób, ale i tak gołym

okiem widać, że dobrze nie jest. Przed rokiem bodaj pisałem o tym, że na naukę przeznaczono w naszej ojczyźnie kochanej - w trosce niewątpliwej o jej (dotyczy ten zaimek zarówno nauki, jak i ojczyzny) kondycję i dalszy, jak to się mówi, rozwój - 0,51 proc. PKB. W budżecie opracowanym przez ustępującą koalicję na ten sam cel przeznaczono 0,47 proc., zaś nowa koalicja wywalczyła dodatkowo 28 mln złotych, podwyższając tym samym środki do zawrotnej wysokości 0,477 proc., a zatem zwiększając je o 0,007 proc. PKB. Prof. Andrzej Wiszniewski zapowiedział w Komitecie Badań Naukowych rządy twardej ręki. Nie dziwota. Jeśli KBN będzie otrzymywał w przyszłości proporcjonalnie mniej procent PKB, to w ciągu niecałego ćwierćwiecza może pójść z torbami i zarazem w skarpetkach, choć może polską naukę uratuje przed zupełną jej likwidacją postępująca prywatyzacja jednostek badawczo-rozwojowych.

Niezależnie jednak od tego, jak się to wszystko rozwinie, można dzisiaj bez przesady stwierdzić, że w dającej się przewidzieć przyszłości poprawa sytuacji nie jest możliwa. Dobrym jej obrazem jest obecnie wysokość honorariów proponowanych przez wydawnictwa uczelniane, które, póki co, sprywatyzowane, o ile wiem, nie zostały. Otóż, w mijającym, właśnie gdy to piszę, roku dostąpiłem zaszczytu i przyjemności opublikowania dwóch książek w tych oficynach. Książki są co prawda niewielkie, nie znaczy to jednak, że owe osiem arkuszy wydawniczych - tworzących sumę dorobku, jaki się na nie składa - napisałem od ręki i bez wysiłku. Mój dochód z nich zamknął się oszałamiającą sumą 800 nowych złotych polskich. Ale co tam, w końcu nie dla pieniędzy się pracuje. W ogóle powinniśmy się cieszyć - my, autorzy oraz my, czytelnicy - że owe wydawnictwa jeszcze istnieją, że ich nie pozamykano. Przynajmniej tyle...

Ale w końcu nie kwestia honorariów za artykuły czy książki wysuwa się w tym wszystkim na plan pierwszy. Najistotniejszą sprawą jest "naukowa kondycja" społeczeństwa polskiego. Wiadomo skądinąd, że w Europie zajmujemy w tej dziedzinie jedno z miejsc ostatnich i że sprawa doinwestowania nauki - dotyczy to zwiększenia nakładów zarówno na jej bazę materialną, jak na koszty nauczania, wyższego w szczególności - jest jednym z zadań dla kraju priorytetowych. Zważywszy, że u władzy znaleźli się ludzie nauki, zagadnienie to wydawać by się mogło oczywiste - te bowiem osoby, w odróżnieniu od zawodowych polityków, winny zdawać sobie doskonale sprawę z faktu, iż w tej dziedzinie Polska znajduje się na skraju zapaści. Nie wszystkie uczelnie są placówkami państwowymi, lecz zarazem jest rzeczą oczywistą, że niewielki procent młodzieży jest w stanie, ze względów finansowych, podjąć naukę w prywatnych instytucjach. A tymczasem wzrost liczby ludzi z wyższym wykształceniem to sprawa naszego być albo nie być, zwłaszcza w perspektywie - już realnej - wejścia kraju do Wspólnoty Europejskiej, kiedy nie będzie konieczne zezwolenie na pracę za granicą. Wówczas, należy się obawiać, wiele wybitnych osobowości podejmie pracę poza granicami Polski, w lepiej płacących uniwersytetach. O ile w tej dziedzinie nie nastąpi jeśli już nie wyrównanie poziomów, to przynajmniej znacząca zmiana na lepsze, można być niemal pewnym, że dojdzie w nauce polskiej do poważnego załamania (inna sprawa, że i studiować za granicą będzie wtedy dużo łatwiej i bez wątpienia sporo młodych z takiej możliwości skorzysta).

Nie dostrzegają tej perspektywy ludzie myślący w kategoriach wyłącznie politycznych, których życie biegnie w rytm kolejnych wyborów. Nawet gdy myślą o naszym "wchodzeniu do Europy", widzą w tym niemal jedynie możliwości rozwoju gospodarczego. Tymczasem konsekwencje tej zmiany sytuacji Polski będą przecież wielorakie. I gdy dzisiaj obserwujemy narastający ruch protestów studenckich w Niemczech - a więc w kraju, gdzie poziom nasycenia społeczeństwa ludźmi z wyższym wykształceniem jest stosunkowo wysoki - warto zobaczyć te działania także w kontekście sytuacji polskiej. Tym bardziej, że protesty te zyskały sobie poparcie najpoważniejszych sił politycznych - z kanclerzem Kohlem włącznie. A nie chodzi w tych protestach jedynie o stypendia, lecz nade wszystko o polepszenie kondycji uczelni wyższych. I nie jest wykluczone, że ten ruch - nie mający, jak po roku 1968, podłoża politycznego czy ideologicznego - poderwie studentów i pracowników naukowych także w innych krajach naszego kontynentu: to w końcu wszystko naczynia połączone.

I choć nie ulega wątpliwości, że sytuacja nauki niemieckiej jest nieporównanie lepsza od polskiej, to przecież wcale nie chodzi tutaj o luksusy. W tym kontekście to, co się u nas dzieje - owo zaniżanie nakładów na rozwój nauki - wydaje się jakimś niepojętym absurdem. Każdy ekonomista na to odpowie, że budżet nie jest z gumy, nie da się rozciągnąć. Oczywiście, że nie jest. Ale co mądrzejszy ekonomista musi wiedzieć, że zabieranie środków na ten właśnie cel zagraża w dalszej perspektywie kurczeniem się budżetu. Nietrudno zauważyć, że cała ta sytuacja wygląda na kwadraturę koła. jej rozwiązanie jednak nie jest wyłącznie problemem środowisk naukowych. Wyjście musi się znaleźć i to możliwie szybko. Bo choć większość spraw, które wymagają rozwiązań, do błahych nie należy, ta wszakże - choć pozornie mniej dojmująca niż poziom rent i emerytur lub stan dozbrojenia naszej armii - jest kwestią, od której zależeć będzie nie tylko poziom gospodarki, lecz także tak istotna kwestia, jaką dla niektórych polityków jest obrona polskiej tożsamości.

Uwagi.