Uprzedzenia, jakie pojawiają się w relacjach pomiędzy państwowymi i niepaństwowymi uczelniami, należy do końca wyjaśnić. Janina Jóźwiak System zły i nieefektywny - tak Krzysztof Pawłowski ocenia system finansowania edukacji wyższej w Polsce ("FA" nr 9/98) i z tą opinią zgadzam się w zupełności. Nie zgadzam się natomiast z tezą, że przesunięcie części środków finansowych z budżetu do uczelni niepaństwowych podwyższy efektywność tego systemu. Nie zgadzam się z zaproponowanym podziałem uczelni na "efektywne - niepaństwowe" i "nieefektywne - państwowe". Nie zgadzam się też z przyjęciem jednostkowego kosztu kształcenia za jedyny miernik efektywności. Krzysztof Pawłowski pisze, że koszt kształcenia w uczelniach niepaństwowych jest dwukrotnie niższy, co oznacza, że uczelnie niepaństwowe są dwa razy bardziej efektywne finansowo. W moim przekonaniu, tylko pierwsza część tego stwierdzenia jest prawdziwa - istotnie, jednostkowe koszty kształcenia w uczelniach niepaństwowych są niższe. Zastanówmy się dlaczego? Otóż, nie tylko ze względu na koszty prowadzenia badań, co Autor artykułu zauważa. KOSZTY ZATRUDNIENIAPrzyjrzyjmy się informacjom z tablicy 9, części II komentowanego w artykule opracowania pt. "Finanse szkół wyższych w 1997 r.". Tablica ta prezentuje strukturę kosztów w układzie rodzajowym w szkołach wyższych. Niezależnie od typu uczelni, największy udział w kosztach mają wynagrodzenia. Ograniczę się, tak jak to zrobił Autor artykułu, do uczelni ekonomicznych. Udział wynagrodzeń w kosztach uczelni ekonomicznych w 1997 roku wyniósł 52,5 proc. w uczelniach państwowych i 49,3 proc. w uczelniach niepaństwowych. Jak widać, różnice nie są duże. Pojawiają się one wyraźnie, kiedy bierze się pod uwagę koszty osobowe, a jeszcze wyraźniej, gdy uwzględnia się tzw. pochodne od wynagrodzeń (m.in. składki z ubezpieczeń społecznych). Udział wynagrodzeń, wraz ze świadczeniami na rzecz pracowników, w kosztach poniesionych przez państwowe uczelnie ekonomiczne wyniósł 75 proc., przez niepaństwowe zaś - 61,5 proc.. Osobowy fundusz płac to 37,5 proc. kosztów uczelni państwowych i tylko 22,7 proc. kosztów uczelni niepaństwowych. I jeszcze - składki z ubezpieczeń społecznych stanowiły średnio 37 proc. oraz 21 proc. wynagrodzeń, odpowiednio w uczelniach państwowych i niepaństwowych. Dlaczego piszę o tym tak szczegółowo i czego te dane dowodzą? Otóż, pokazują one, że znaczącą część kosztów kształcenia w uczelniach niepaństwowych ponoszą uczelnie państwowe. To uczelnie państwowe wypełniają w zasadniczej części zobowiązania wobec systemu ubezpieczeń społecznych nauczycieli akademickich, którzy będąc ich pracownikami równocześnie nauczają w uczelniach niepaństwowych. Świadczy też o tym struktura zatrudnienia w obu typach szkół: uczelnie państwowe łącznie zatrudniają na pełnym etacie 67 783 nauczycieli, w tym 60 059 mianowanych oraz 120-krotnie mniej osób (546) na umowę zlecenia lub umowę o dzieło. W uczelniach niepaństwowych ta ostatnia forma zatrudnienia jest przeważająca: 6818 osób wobec 5545 nauczycieli zatrudnionych na pełnym etacie, w tym tylko 1359 na podstawie mianowania. Ta ostatnia grupa (24 proc. ogółu, a w uczelniach ekonomicznych jeszcze mniej, bo 13 proc.) to nauczyciele, dla których uczelnia niepaństwowa jest tzw. podstawowym miejscem pracy - ze wszystkimi tego finansowymi konsekwencjami dla uczelni (np. składka ZUS). W uczelniach państwowych tacy nauczyciele stanowią 83 proc. ogółu zatrudnionych nauczycieli akademickich. Nie chcę twierdzić, że struktura zatrudnienia w uczelniach państwowych jest w pełni poprawna. Chcę natomiast podkreślić, że nauczyciele akademiccy uczelni niepaństwowych są częściowo utrzymywani przez uczelnie państwowe, co, wziąwszy pod uwagę, że koszty płacowe są najważniejszym składnikiem ogólnych kosztów szkoły wyższej, ma niebagatelny wpływ na poziom jednostkowych kosztów kształcenia. Dodam jeszcze, że taka struktura zatrudnienia w państwowych szkołach wyższych wiąże się wprost z przepisami ustawy o szkolnictwie wyższym, które - w pewnym stopniu - ograniczają możliwości elastycznej polityki kadrowej w uczelniach. Ale to inna historia. JAKOŚĆ KSZTAŁCENIAKiedy mowa o nauczycielach akademickich, porównajmy liczbę studentów na jednego nauczyciela w uczelniach państwowych i niepaństwowych. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkich nauczycieli, niezależnie od formy zatrudnienia, to wynoszą one odpowiednio 12,5 (ok. 21 w uczelniach ekonomicznych) i ok. 18 studentów na nauczyciela. Jeśli zaś weźmiemy pracowników pełnozatrudnionych, a więc tych, którzy (przynajmniej teoretycznie) powinni zajmować się studentami nie tylko "z doskoku", to te relacje radykalnie rosną na niekorzyść uczelni niepaństwowych: niespełna 13 w uczelniach państwowych ogółem (ok. 22 w uczelniach ekonomicznych) i prawie 41 w uczelniach niepaństwowych (w tym ponad 46 w uczelniach ekonomicznych). Piszę o tym, bo sądzę, iż nie można mówić o efektywności pomijając elementy jakościowe. Stosunek 40 studentów na nauczyciela naprawdę może budzić niepokój o warunki kształcenia i jego jakość. Jest granica obniżania kosztów, przekroczenie której musi odbić się na wartości produktu. Nie chcę tu komentować tak wysokiego udziału studentów uczelni niepaństwowych wśród studentów studiów zaocznych (30 proc. przy 19 proc. ogółu studentów). Zgadzam się z Krzysztofem Pawłowskim, że są one zmorą szkolnictwa wyższego w Polsce i o ile znajduję jakieś uzasadnienie dla ich rozszerzania, częstokroć ponad miarę, przez uczelnie państwowe, dla których są w zasadzie jedyną dopuszczalną formą odpłatnego kształcenia (pomińmy tu studia wieczorowe, de facto będące pewną odmianą studiów zaocznych), to nie mogę zrozumieć tak szerokiej ich skali w uczelniach niepaństwowych, które przecież mogą pobierać czesne za każdego typu studia. Jest to niepokojące zjawisko w kontekście efektywności i jakości kształcenia. Piszę o tym wszystkim, bo sądzę, że różne uprzedzenia, jakie pojawiają się w relacjach pomiędzy państwowymi i niepaństwowymi uczelniami, należy do końca wyjaśnić. Sądzę też, że najgorszą rzeczą jest występująca po obu stronach chęć wykazania wyższości jednej z form szkoły wyższej. Jestem przekonana, że Krzysztof Pawłowski również wyznaje pogląd iż nieuzasadnione i niepotrzebne są wszelkie próby generalizacji zalet i wad państwowych i niepaństwowych uczelni. Zgodzi się zapewne ze mną w opinii, że istnieją dobre uczelnie niepaństwowe i słabe państwowe oraz że funkcjonują efektywne państwowe uczelnie i nieefektywne niepaństwowe. I że naszą wspólną sprawą jest działanie na rzecz jak najlepszego, najbardziej efektywnego systemu finansowania edukacji wyższej w Polsce (obejmującego wszystkie typy szkół), który istotnie wymaga radykalnej przebudowy. Jednym z elementów tego systemu może być bon edukacyjny. Kończąc, chcę podkreślić, że wszyscy kierujący uczelniami, bez podziału na formy ich własności, mamy świadomość ograniczoności środków finansowych (szczególnie tych o publicznym charakterze). Jestem też przekonana, że u podstaw naszych decyzji leży poczucie odpowiedzialności za najlepsze ich spożytkowanie. -------- |
|