Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 3/1998

Prawda nasza powszednia
Poprzedni Następny

Wojciech Chudy

Żyjemy w czasach przerostu środków informacji. Zalewają nas słowa i obrazy, atakują hasła i slogany. Czujemy, że podlegamy manipulacji, choć nie jesteśmy w stanie odkryć jej rzeczywistego wymiaru. Przy tym wszystkim odczuwamy wielki brak prawdy. Codziennie spada na nas grad opinii, poglądów i komentarzy, ale nie wiemy, co jest prawdą, które z przekazywanych sądów są prawdziwe. Żyjemy w szumie.

Ale czy rzeczywiście odczuwamy brak prawdy? Czy cierpimy jej głód? Obserwując sferę mentalności społecznej można żywić co do tego wątpliwości. Kisiel w swoich „Dziennikach” zanotował w roku 1976: „Nic tak ludzi nie gorszy jak prawda. Czasem nasuwa się myśl, że dla uniknięcia publicznego zgorszenia trzeba unikać prawdy”. Myśl ta nie straciła nic ze swej aktualności, czego dowodem jest choćby recepcja rzeczonych „Dzienników”, zwłaszcza w niektórych czasopismach.

Niestety, stosunek do prawdy w licznych rodzinach, kręgach towarzyskich i zawodowych jest u nas podobny do tego, który obserwujemy w wypowiedziach polityków i w mediach. Wystarczy pobyć na „kawce” u przyjaciółek z pracy lub na przyjęciu imieninowym. Znakomitym przykładem jest też zjazd jubileuszowy – na przykład maturzystów po 25 latach czy absolwentów jakiegoś rocznika, powiedzmy stomatologii. W potokach słów przelewanych na takich konwentyklach wyczuwa się atmosferę czegoś, co należałoby nazwać pruderią językową. Owszem, większość wypowiadanych tam zdań jest prawdopodobnie prawdziwa. Jednak wartość tych prawd przypomina wartość sądu: „Dziś jadłem na obiad szczawiową z ryżem”. Banał, miałkość, konwencjonalna grzeczność posunięte do absurdu. Mówi się dużo, aby nic nie powiedzieć. Nie zdradzić się ze swoimi słabościami, kłopotami, może nieudanym życiem. Celem rozmowy jest współbrzmienie; wszyscy nadają na jednym tonie, unikając jakiejkolwiek kontrowersji. Wtedy rozchodzimy się w dobrych nastrojach. Niewygodna prawda pozostała ukryta.

Taki jest stan dużych obszarów naszej świadomości społecznej. Rozmowy międzyludzkie toczą się na powierzchni spraw i tematów. Praca, zarobek, zakupy, telewizja, polityka, plotki o znajomych i nieznajomych. Niepostrzeżenie nasze myślenie schodzi do tego samego poziomu. Zabiegani i zmęczeni, ostatnie myśli przed zaśnięciem poświęcamy nie bilansowi dobra i zła w minionym dniu, lecz odzieży, którą powinniśmy rano ubrać. Powoli przestaje nas zajmować prawda o nas i naszym życiu. Takie sprawy, jak: Po co żyję? Czy wierzę? Czy jestem dobrym chrześcijaninem? Czy mogę nazwać siebie człowiekiem uczciwym? – stają się dla nas jedynie tematami seriali telewizyjnych, fragmentami świata fikcyjnego.

Z drugiej strony zasada „Mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę” wydaje się mieć sens tylko w odniesieniu do procesu sądowego. Nie należy oszpeconemu mówić: „Ma pan okropną twarz”, a śmiertelnie choremu bez skrupułów oznajmiać o jego rychłej śmierci. „Nie mówi się o stryczku w domu powieszonego” – przestrzega stare ludowe przysłowie. Za normami dyskrecji nie zawsze stoi czysta konwencja. Często ich źródłem są wartości moralne, czyli po prostu dobro człowieka. Również tzw. bezkompromisowe drążenie prawdy o sobie może sprowadzić na manowce. Markiz de Sade sformułował dyrektywę mówiącą, iż filozofia, „jakkolwiek ludzie by się tego obawiali, powinna powiedzieć wszystko”. Postulat prawdy totalnej staje się nonsensowny, a nawet demoralizujący, gdy – śladem markiza – odkrywszy własną zdolność do występku, uczyni się z owej zdolności normę. Zgoda na wszelkie pobudzenia i impulsy budzące się w naszym wnętrzu nie jest wcale zgodą na prawdę, lecz afirmacją fałszu o człowieku, wyrażalnego zdaniem: „Ja jestem miarą wszechrzeczy”. Prawda o człowieku posiadająca sankcję moralną, czyli będąca rodzajem cząstkowego przepisu na życie, musi uwzględniać nie tylko wartość mojej (ego) egzystencji, ale również wartość innych ludzi (alter ego), a także tego, co wyższe od człowieka.

Doszliśmy więc do ważnej konkluzji. Prawda istotna, w rodzaju: „Moje życie ma sens/ Moje życie nie ma sensu”, zakłada szerszy kontekst. Stanowi go racjonalna wizja świata, spójny zestaw poglądów, budujący się w nas przy współudziale religii, nauki i filozofii, lecz przede wszystkim dzięki naszemu doświadczeniu. Prawdy odnoszone do tej całości naszego poglądu na świat harmonizują z nią lub rażą sprzecznością. Dla przykładu, zdanie: „Opowiadam się za aborcją” razi swoją niezgodnością z całością światopoglądową kogoś uważającego się za chrześcijanina. Zdanie: „Kocham moją żonę” wyraża sens spójny z decyzją pana, który, będąc na delegacji czy w uzdrowisku, rezygnuje z uczestnictwa w bibce z dziewczynami.

Są to prawdy istotne. Ujmują i wyrażają naszą wewnętrzną harmonię i harmonię ze światem. Lub brak tej harmonii. W odróżnieniu od nich, prawdy z gatunku „Dziś jadłem szczawiową z ryżem” przejawiają raczej obojętność światopoglądową. Miliony takich banalnych prawd szumi wokół nas, tworząc papkę informacyjną. Prawdy istotne zaś poruszają nas. Ich zgodność lub niezgodność z tym wymiarem wartości, który skłonni jesteśmy uważać za nasz, jest w stanie spowodować w nas zmianę. Coś zbudować lub zainicjować naprawę, korektę postępowania i charakteru.

Oczywiście, prawdy istotne są prawdami trudnymi. Są gorzkie, ciężkie, nie raz z trudnością przechodzą przez gardło. Bywają niebezpieczne (jak w przytoczonym przykładzie człowieka śmiertelnie chorego). Ulegają spłaszczeniu i banalizacji, gdy dostaną się do młynka kultury masowej – jak stało się m.in. z jedną z najważniejszych prawd rodzaju ludzkiego: wyznaniem miłości, które w kulturze amerykańskiej (”I love you, I love you”) przeistoczyło się w obiegowe powiedzonko.

Mimo to jednak, właśnie prawdy istotne – rozważane w głębi sumienia i przekazywane w dialogu drugiemu człowiekowi – budują w nas człowieczeństwo, tworzą autentyczną więź z innym, popychają do przodu kulturę. To one stanowią właściwą treść naszego życia duchowego.

Uwagi.