Wojciech Chudy
Od blisko dekady kultura polska w dużej swej części nabiera charakteru powtórki. Można to zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę, że przez blisko pół wieku spore działy kultury (np. narodowej) były ściśle reglamentowane, inne zaś wydzielano nam na zasadzie marchewki.
Najpierw więc po 1989 roku wylała się na światło dzienne ogromna fala dzieł dotąd skrzętnie powielanych, a nawet czytanych "pod podłogą". Każdy mógł i może sobie kupić albo chociaż pożyczyć Orwella, Sołżenicyna i Józefa Mackiewicza lub Józefa Piłsudskiego, obejrzeć "Doktora Żywago" i "Przesłuchanie" lub pójść do teatru na sztukę Havla. Pozycje znane dotąd nie tak wcale małej, ale jednak ograniczonej grupie osób, zyskują coraz większe upowszechnienie. Niebotyczne ceny osiąga "Archipelag Gułag". W wielkich nakładach i często bez oglądania się na wydawnicze normy etyczne i prawa "Pana Kopyrajta" ukazuje się martyrologiczna literatura łagrów, piwnic UB, agentów i czarnych teczek. Podobnym rytmem żyje spora część rozrywki: Młynarski i Kaczmarski śpiewają na całe gardło w trzecim programie, Pietrzak zaś rozpowszechnia w "Powtórce z rozrywki" nie tak dawne, ale śmieszne czasy. Telewizja, radio, gazety pękają w szwach od publikacji przywołanych z dawna, przedrukowanych i rewidowanych.
Później - po jakimś roku - powtórka patriotyczno-martyrologiczna przycichła. (Andrzej Wajda nie zrozumiał tego i nakręcił w starym stylu "Pierścionek z końskiego włosia" Ścibora-Rylskiego, po czym zrobił kompletną klapę. Następnie brawurowo zechciał odmłodzić swoje kino i stworzył obraz, o którym pewien wredny krytyk napisał: "Panna jest Nikt, film jest nic"). Ruszyła druga fala odgrzewanych treści kulturowych. Powtórka ze świata, a zwłaszczazAmeryki. Niestety, mało w tym klasy podobnej do stylu Sołżenicyna lub emocji Mackiewicza. Nabokov, Vonnegut czy nawet King to wyjątki. Masa jest raczej na miarę McLeana, Ludluma i Forsytha, najwyżej Johnatana Carrola, Whartona. Zalew "Harlekinów", "Dynastii" i "Skandali". Pamiętniki coraz to nowych byłych gwiazd kopiują rewelacje seksualno-dyplomatyczne, które jakiś czas temu poruszały wyobraźnię obywateli Zachodu. Polskie zespoły rockowe naśladują kapele z USA i Londynu. "Caf? Fusy" z telewizji coraz bardziej przypomina dowcipy Benny Hilla. Od kilku lat przez Polskę przetacza się powtórka z kultury Zachodu.
Dość przestarzała to repetycja. To, co tam przywiędło i poszło już na emeryturę komercyjnego kiczu i tandety albo po prostu na zasłużony odpoczynek, tutaj rozkwita. Żyje drugą lub piątą (po Hongkongu, Manili i Panamie) młodością. Przykładem nieszczęsna "Emmanuelle", odgrzana w polskiej telewizji przed kilkoma laty, pretensjonalny gniot erotyczny, wokół którego trwał przez kilka tygodni podniecony szumek dziennikarski. Inny, jeszcze bardziej żenujący przykład, to dwa głośne "Psy", niewydarzone brytany Pasikowskiego, wzdychające do Tarantino jak do księżyca - czyste naśladownictwo stylistyczne, czysta tandeta.
Dzisiejsza kultura polska cierpi na kilka chorób stanu przejściowego. Jedną z nich jest bieda, z której - socjologicznie rzecz biorąc - nigdy nie zrodził się boom Janków Muzykantów. Inną jest zabijanie oryginalności. Już dzisiaj trudno jest umieścić w programie radia, telewizji, kina czy teatru utwór polskiego autora, bo wiadomo, że lepiej "się sprzedają" zachodnie. Za tym idzie trend powtórek. Businessmani od rozrywki wiedzą, że łatwiej jest odgrzać serial "Dallas" albo rzucić na jeden koncert "legendarnych" (oczywiście, niewątpliwie) Yes lub Claptona niż nakręcić serial lub wypromować rodzimą grupę. A ludzie i tak kupią Zachód.
Idzie dziesiąty rok po przełomie. Nie dławi już klamra cenzury. Nie ma polskiego filmu o ruchu oporu w okresie komunizmu, nie ma filmu o rzeczywistych polskich dylematach współczesności (jak wewnętrzna sowietyzacja, przetrącenie kręgosłupa poczucia patriotycznego czy aborcja). Prócz kilku wyjątków, nie istnieje film religijny. Literatura nie rozliczyła się (znów nie licząc autorów odnajdywanych ze świecą, np. Janusza Krasińskiego) z okresem komunizmu i z sobą w tym okresie. Wybitni malarze i wielcy kompozytorzy uprawiają raczej business niż sztukę.
Autentyczna zdrowa kultura ludzka żyje różnorodnością i ruchem - to sąd przyjmowany jako niemal oczywistość przez filozofów kultury od Hegla po Ortegę y Gasseta. To, co stałe w kulturze, co musi w niej trwać niezmiennie, jeśli ma ona pozostać kulturą prawdziwie ludzką, wykracza poza treść będącą jej pokarmem na co dzień. To tkwi w jej formie i fundamentalnych wartościach. Tym zaś, czym kultura się karmi, wciąż odnawiając swe postaci i dając przez to ludziom blask, radość oraz pocieszenie - jest nowość i rozwój. Ludzie, społeczeństwo odradzają się w kulturze i poprzez kulturę. Musi to jednak być kultura twórcza. Wyłaniając z siebie nowe pobudzenia w postaci wartości, umożliwia człowiekowi działanie, nadając sens jego życiu.
Im bardziej powtarzalna, anachroniczna i naśladownicza jest kultura, im bardziej polega ona tylko na repetycji i reprodukcji, tym więcej choruje i więdnie. |