Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 6/1998

Dziwna propozycja
Poprzedni Następny

Warszawa, 18.05.1998

Pan Redaktor
Piotr Kieraciński
"Forum Akademickie"

Szanowny Panie Redaktorze

Na wstępie chciałbym podziękować Redakcji za zamieszczenie w Waszym coraz ciekawszym miesięczniku informacji o stanowisku KSN w sprawach, które są obecnie najistotniejsze dla nauki i szkolnictwa wyższego, a dotyczą nowelizacji prawa oraz budżetu. Słusznie zauważył Pan w swoim komentarzu, że wiele osób nie podziela naszych poglądów co do kształtu nowej ustawy, która ma regulować sprawy szkolnictwa wyższego i nauki, a niektóre proponowane przez nas rozwiązania mogą wydawać się zbyt radykalne, zwłaszcza tym, którzy nie znają innych systemów, oprócz istniejącego od wielu lat w Polsce. Może zatem warto dorzucić nieco informacji, które ze względu na zwięzłość formy nie mogły znaleźć się w stanowisku naszej Sekcji.

To, co nazywa Pan w komentarzu "dziwną propozycją", polega na sprowadzeniu obecnej (naprawdę dziwacznej) drabiny stanowisk pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni do trzech szczebli, które umownie nazwaliśmy: asystent, profesor pomocniczy i profesor (jeśli istnieje biskup pomocniczy, to dlaczego nie mógłby być pomocniczy profesor?). Można, oczywiście, przywrócić docenta, tylko po co, jeśli w wielu krajach takiego stanowiska nie ma. Inna rzecz jest tu ważna: kogo mamy zatrudniać na tych stanowiskach? Otóż, asystent to młody człowiek po studiach (magister), a przed doktoratem. Nie jest to pozycja trwała, choć nie proponujemy rotacji. Asystent po doktoracie może, ale nie musi, zostać profesorem pomocniczym, może też z doktoratem (lub bez) przenieść się do innej pracy. "Dziwność" tego pomysłu, niezgodnego z naszą niezbyt starą, ale jednak już tradycją, polega na tym, że nazywamy "profesorem" osobę, która ma tylko jeden a nie dwa doktoraty. Obecna habilitacja jest takim drugim doktoratem, naszym zdaniem - niepotrzebnym. Stosowana u nas procedura awansowa jest nietypowa i niekorzystna do rozwoju kadry naukowej, że powołam się tylko na opinię ekspertów OECD, którzy swego czasu analizowali sytuację polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Broni natomiast tego systemu część środowisk akademickich (głównie ta profesorska część) z powodów zrozumiałych, ale jak zwykle "w trosce o poziom nauki polskiej". Według naszej propozycji, profesor pomocniczy to profesor na dorobku. Musiał już wykazać się osiągnięciami, żeby zostać profesorem pomocniczym (np. wygrać konkurs na to stanowisko - taki rzeczywisty, a nie formalny, jak obecnie), ale ma przed sobą główny awans na "pełnego" profesora, więc musi przeć do przodu, żeby go inni nie wyprzedzili. Czy w drodze do tego stanowiska musi zdobyć stopień naukowy? Może, ale nie musi, to sprawa raczej obojętna. I to jest następna "dziwność" - tylko spójrzmy, gdzie na świecie, oprócz Polski, są jeszcze te stopnie?

A zatem mamy rozstać się z habilitacją? Niekoniecznie. Wróćmy raczej do tej prawdziwej tradycji "przedwojennej". Warto zajrzeć do ustawy z roku 1933 o szkołach akademickich. Ciekawa lektura? Habilitacja, a jakże, istnieje, ale jest to procedura nadawania venia legendi - uprawnienia do prowadzenia wykładu, a nie dubeltowy doktorat. Nie nadawano wtedy dożywotniego stopnia doktora habilitowanego, a po dwóch latach bezczynności dydaktycznej uprawnienie można było utracić. Habilitant (zwykle spośród kilku kandydatów) musiał wykazać się dorobkiem naukowym z odpowiedniej dziedziny i umiejętnościami dydaktycznymi. Rozwiązanie proste i praktyczne a zdawało egzamin. Może zatem warto powrócić do tej ustawy z 1933 roku, kiedy niższy stopniem naukowym był magister, a wyższym doktor? Dziwne to, prawda? Ale w wielu krajach, gdzie nauka ma się całkiem nieźle, nie dodaje się szczebli do tej drabiny. Sądzę, że i nam by to wystarczyło. A że nie wszystkim się spodoba? Reformy nie robi się po to, żeby się podobała tym, którym obecnie jest najwygodniej, tylko po to, żeby nauce polskiej dać szansę rozwoju, a może skromniej - przeżycia.

Z wyrazami szacunku i szczerej sympatii

Krzysztof Schmidt-Szałowski

Uwagi.