Wojciech Chudy
Przykłady, jakie poniżej wymienimy, pojawiają się coraz częściej na arenie międzynarodowej, w skali kraju i w życiu osobistym. Oto one:
I. Trwa w parlamencie, mediach i społeczeństwie dyskusja na temat rozliczenia z PRL-em. Duża część dyskutujących wstrzymuje się od wydania jednoznacznej opinii. Owszem, wyrażają swój dystans, a nawet potępienie tego okresu naszej historii, gdy jednak przychodzi do sformułowania konkluzji, nie są w stanie zająć zdecydowanego stanowiska. "Niech osądzi historia" - mówią. "Nie wszystko było złe" - mówią. "Trzeba też widzieć pozytywy" - mówią. Ich wyjaśnienia cechuje niekonkretność, pokrętny styl, odwołują się zazwyczaj do względności wszelkich wartości. W trakcie argumentacji zaś podnoszą głos i unikają spojrzenia prosto w oczy. Może niektórym błyska przelotna myśl, co powiedzieliby na owe: "Niech osądzi historia", "Nie wszystko było złe" i "Trzeba też widzieć pozytywy" - Pyjas, Przemyk, "Nil" Fieldorf, Pilecki, Popiełuszko, Romek Strzałkowski, Janek Wiśniewski i dziesiątki, setki innych...
II. Obrazek z ulicy, jakich ostatnio wiele. Gdzieś w Polsce. Niedaleko baru piwnego albo dyskoteki czterech wyrostków okłada człowieka w średnim wieku. Są rozgrzani, mają czerwone twarze. Biją pięściami, kopią: plecy, tyłek, brzuch, głowa. Człowiek krzyczy, ale słowa giną w hałasie przekleństw i razów. Jeden z napastników sięga po oparty o ścianę kij baseballowy. Ulica nie jest bynajmniej opustoszała. Jest przed wieczorem, ludzie przechodzą obok, zerkają kątem oka i przyspieszają kroku. Dopiero jakaś staruszka z naprzeciwka dzwoni na policję, jednak ten incydent nie kończy się happy endem. Podobnie jak inny, podobny. Opowiadano mi historię z ostatnich tygodni o parze zaczepionej przez pijanego żula w parku. Podczas gdy żul walił narzeczoną w twarz, narzeczony uciekał, gdzie pieprz rośnie ("po pomoc").
III. Kosowo, marzec 1998 roku. Pochód Albańczyków wznoszących hasła autonomii i samostanowienia politycznego zostaje poczęstowany salwami kul. Padają ludzie. Grzebie się ich po cichu, we wspólnym dole. Potem sytuacja się powtarza. Demonstracje protestu i znów zabici. Nocą podziemni "żołnierze" albańskiego ruchu oporu ostrzeliwują patrol Serbów. Śmierć kolejnych ofiar. W odwecie Belgrad wysyła regularne oddziały wojska z artylerią. Pociski obracają w perzynę całe dzielnice. Giną niewinni ludzie, z dziećmi i starcami. Świat wstrzymuje oddech. Gazety znów przynoszą na pierwszych stronach rozpacz z Bałkanów, CNN nadaje na żywo: widać strach na twarzy reportera telewizyjnego. Organizacja Narodów Zjednoczonych (Rada Bezpieczeństwa) obraduje. W konsekwencji jej dyplomata jedzie do Miloąevicia, potem drugi, następny. NATO powstrzymuje się od reakcji. Mocarstwa i ich agendy nie mają zamiaru interweniować. To "sprawa wewnętrzna" Jugosławii. Kunktatorstwo ONZ i NATO na Bałkanach oraz mgławicowa polityka Stanów Zjednoczonych wobec okrutnych satrapii naszego czasu sprawiają, że w Kosowie i gdzie indziej nadal giną ludzie. Dziś mówimy: "Nie będziemy umierać za Kosowo", a wczoraj: "Nie będziemy umierać za Kigali", tak samo, jak nasi przodkowie wyznawali z determinacją: "Nie będziemy umierać za Gdańsk".
Te i inne przykłady (można by je mnożyć) odkrywają, jaskrawo i nachalnie, zjawisko coraz wyraźniejsze w kulturze ostatnich kilku dekad. Zjawiskiem tym jest zanik męstwa. Spośród czterech cnót kardynalnych - umiarkowanie, męstwo, roztropność i sprawiedliwość - które za Platonem zwykło się uważać za antropologiczny kościec prawidłowej kultury, męstwo ma się dziś bodaj najgorzej.
Od razu trzeba powiedzieć: nie chodzi tutaj o męskość albo o to, co się za męskość uważa. Kult "macho", jego żeński odpowiednik: agresywny feminizm, miękka "zniewieściała" postawa hippie i brutalny szowinizm punków, finansowa bezwzględność rodem z Wall Street lub Uniwersalu w Warszawie - to zewnętrze zjawisk nie wiążące się koniecznie ze sprawą męstwa.
Męstwo to gotowość do przeciwstawiania się złu. Prosta definicja. Mężny jest ten (ta), który ma w sobie wyraźną dyspozycję pozwalającą mu reagować na zło - walką. Męstwo to spontaniczność. Widząc wyraźne zło, człowiek mężny aktywnie mu przeciwdziała. Nie kalkuluje, nie odkłada na jutro, nie mówi: "kolega". Oczywiście, męstwo to nie brawura. To nie przysłowiowa szarża z lancą na czołgi lub z wykałaczką na tygrysa. Męstwo zakłada rozum. Ale zakłada też możliwość poświęcania życia. Ojciec Woroniecki w "Katolickiej etyce wychowawczej" pisze, iż zarówno mężczyzna, jak i kobieta mogą stanąć przed tym zadaniem najwyższym męstwa. On - jako żołnierz w przypadku wojny, ona - w przypadku porodu zagrażającego jej życiu.
Butna i dzika przemoc zawsze jest obecna w społeczeństwach, lecz bywają okresy, kiedy jej liczebność wzrasta i napawa grozą ludzką codzienność. Jak to pisał w 1939 roku Ernst J?nger w niezwykłej książce "Na marmurowych skałach", wydanej ostatnio u nas (tłum. W. Kunicki, Czytelnik, W-wa 1997), zawsze "wzrost jej sił wskazywał na głębokie zmiany w systemie porządku, zdrowia, a nawet bezpieczeństwa narodu. Tu właśnie należało rozpocząć dzieło, dlatego wpierw potrzebni byli ludzie prawa i nowi teologowie, którzy widzą zło wyraźnie - od wierzchołka aż po najdelikatniejsze korzenie; a dopiero później cios konsekrowanym mieczem, który jak błyskawica przenika mroki. Dlatego jednostki powinny żyć w związkach mocniejszych i jaśniejszych niż niegdyś, jako poszukiwacze nowego skarbu praworządności".
Czasy współczesne oduczyły nas męstwa. W wymiarze zbiorowym pacyfiści i ruchy pokojowe pod patronatem dziadka KGB przekonali większość młodych ludzi partii, a nawet niektóre episkopaty, że pasywność jest najlepszą receptą na zagrożenia. W życiu jednostek główną rolę odegrała tu filozofia indywidualistyczna z jej niepohamowaną ideą "nażycia się" do utraty tchu. Męstwo musi kolidować z taką ideą. "Make love not war" głosiło mniej więcej tyle, co "kochaj się zamiast walczyć". Jednak miłość nie oznaczała tu bynajmniej uczucia ewangelicznego, lecz hedonistycznie rozumiany seks napędzany "trawką".
Wrogiem męstwa jest dziś przyzwyczajenie do bierności. "Ja się nie wtrącam", "Niech zrobią to inni", "Po co mu to było", "Niech się Murzynki pozabijają" - oto jego okrzyki. Przyzwyczajenie do bierności - to był główny program edukacyjny PRL. Teraz wpędza nas w nią pseudoliberalizm, konsumpcjonizm i rosnąca znów omnipotencja państwa.
Według Platona, męstwo jest jednym z elementów definiujących człowieka. Bez tej cnoty zginie kultura autentycznie ludzka. Człowiek, który nie jest mężny - warto o tym pamiętać - to nie tchórz. Antytezą męstwa jest rezygnacja z siebie - bycia człowiekiem. |