Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1998

Spis treści numeru 9/1998

Student wieczorową porą
Poprzedni Następny

Nie było, nie jest i nie będzie zadaniem uniwersytetów,
nawet tych niefortunnie ociosanych do formy akademii
medycznych, zarobkowanie na kształceniu studentów.

Roman Kaliszan

Pada ostatni w Polsce bastion oporu przeciwko komercjalizacji kształcenia medycznego na poziomie uniwersyteckim. Senat Akademii Medycznej w Gdańsku powołał komisję do opracowania zasad przyjmowania na odpłatne studia wieczorowe w AMG w roku akademickim 1999/2000. Wysoki Senat uczynił tak w celu zwiększenia dochodów własnych uczelni (z komunikatu prof. Henryka Foksa, przewodniczącego Komisji Budżetu i Finansów, „Gazeta AMG” nr 7/1998, str. 3). Z tej okazji nasuwają się pytania: ideologiczne – jakie środki uświęca postawiony cel? i pragmatyczne – czy poświęcone środki rzeczywiście rokują osiągnięcie celu?

TRUDNOŚCI Z ZASYPIANIEM

Moje wątpliwości odnośnie do pierwszej kwestii mają wymiar moralny, prawny i społeczny. Wątku moralnego nie chcę rozwijać, „koń, jaki jest, każdy widzi”. Nie roszczę sobie też pretensji do większej wrażliwości moralnej niż reprezentowana przez Senat – najszacowniejsze, demokratycznie wybrane przedstawicielstwo społeczności akademickiej. Nie mogę jednak nie podnieść kwestii prawnych związanych z odpłatnością za studia medyczne, chociaż może to być odebrane jako „wybieganie przez orkiestrę”. Są precedensy a Rzecznik Praw Obywatelskich milczy (wymownie?). Winniśmy jednak mieć świadomość tego, że koncepcja studiów wieczorowych nie pojawiła się w celu rozwiązania problemów osób mających trudności z zasypianiem. Zdolny, pracowity, wewnętrznie zdyscyplinowany, skłonny do szczególnych wyrzeczeń i posiadający umiejętność samokształcenia słuchacz wieczorowych studiów z historii sztuki, dziennikarstwa czy nawet matematyki może posiąść wiedzę podobną, jak jego „dzienni” koledzy. Gorzej, jeśli chodzi o mniej czy bardziej niezbędne w danej dyscyplinie umiejętności praktyczne. Dlatego, w założeniu, studia wieczorowe są dla osób pracujących w konkretnym zawodzie. Przydatne byłyby dla felczerów (których nie ma), dla techników farmaceutycznych, dla pielęgniarek (w zakresie limitowanym autentycznym zapotrzebowaniem). Ale, co tu dużo tłumaczyć! Wiadomo, że określenie „wieczorowe” w odniesieniu do studiów lekarskich i farmaceutycznych jest wybiegiem semantycznym równie uczciwym, jak określenie „bezalkoholowe” w reklamach piwa.

JEST ICH JUŻ ZA DUŻO

Najważniejsze jest jednak pytanie o koszty społeczne, które pociągają za sobą próby ratowania budżetów akademii medycznych poprzez przyjmowanie dodatkowych studentów. Przecież istnieją nie kwestionowane oszacowania dotyczące zapotrzebowania na lekarzy teraz i w przewidywalnej przyszłości. Kogo ma uszczęśliwić przekraczanie racjonalnie ustalonych limitów przyjęć? W przypadku farmaceutów jest pewna nie wykorzystana rezerwa. Jeszcze trochę czasu upłynie zanim nastąpi wysycenie rynku pracy. Gdy to się już stanie, może poprawi się jakość usług farmaceutycznych. Teraz, co prawda, można wytrzymać, ale czemu nie mieć lepiej? Piszę to jako konsument, bo jako potencjalny pracobiorca nie muszę się perspektywą nadmiernej konkurencji zachwycać. Zresztą wątpię w tę ewentualną poprawę jakości usług, gdyż kadrowe możliwości kształcenia farmaceutów na właściwym poziomie są w Polsce na najbliższe lata absolutnie wyczerpane. Po co jednak kształcić wciąż więcej i więcej lekarzy? Już jest ich za dużo. A nie jest to zawód (powołanie), który może być wykorzystany np. w biznesie, administracji czy szkolnictwie. Poza tym, kształcenie dużo kosztuje – wymiernie i niewymiernie. To nie jest tylko studiowanie mądrych ksiąg i rozwijanie własnego intelektu. Tu znaczenie ma także używanie zwierząt laboratoryjnych, materiału biologicznego i żywych ludzi – pacjentów.

Nie przyjmuję argumentu, że walka o miejsca pracy na rynku usług lekarskich spowoduje selekcję najlepszych fachowców. Pamiętajmy, że ciągle na studia medyczne dostają się najlepsi uczniowie szkół średnich. Najczęściej z silną osobistą motywacją. Trudno wymarzyć sobie lepszy materiał „wyjściowy”. Uczelnie winny skupić się na jak najlepszym wykorzystaniu tego bezcennego potencjału ludzkiego. Kształćmy mniej a lepiej, w dobrze pojętym interesie społecznym.

Dziwię się pasywności Izb Lekarskich i samorządów studenckich w sprawie kontroli rynku pracy. Nawet prezydent Reagan nie złamał monopolu American Medical Association (AMA) na limitowanie dopływu nowych kadr lekarskich w USA. A u nas cisza. Nikt nie chce być posądzony o partykularyzm. Nie chcę sugerować, że AMA działa kierując się jedynie troską o jakość świadczeń zdrowotnych i dobro pacjenta. Chodzi też o kieszeń lekarza.

NIE WYRĘCZAĆ PAŃSTWA

Nie było, nie jest i nie będzie zadaniem uniwersytetów, nawet tych niefortunnie ociosanych do formy akademii medycznych, zarobkowanie na kształceniu studentów. Montpellier, Sorbona, Padwa, Oxford, Harvard – Kościół, król, państwo czy inni sponsorzy płacili na te uniwersytety, bo tak rozumieli swój interes. Oczywiście, nikomu się nie przelewało. Trzeba było regularnie kwestować, aby przeżyć. I dzisiaj trzeba pomagać państwu w realizacji jednego z głównych zadań, za które odpowiada – w kształceniu społeczeństwa. Ale nie można państwa wyręczać w działaniach, do których nie jest się powołanym.

Jeśli państwo chce mieć uczelnie o statusie uniwersyteckim, to musi je utrzymać. Czyli musi być rozwijana nauka i sprzężona z nią dydaktyka. Stanowi to o istnieniu cywilizowanego państwa i przynosi namacalne korzyści obywatelom.

EKONOMIA SOCJALISTYCZNA

A teraz ekonomia. Otóż korzyści dla budżetu AMG z wprowadzenia odpłatnych studiów wydają się marginalne. Załóżmy, że przyjmiemy dodatkowo 20 studentów i każemy im płacić po 12,5 tys. zł rocznie. Dojdzie do budżetu 250 tys. zł (brutto). Dajmy połowę z tego zarobić prowadzącym zajęcia. Powiedzmy, 50 nauczycielom akademickim. Wyjdzie 2500 zł rocznie na osobę. Po uwzględnieniu ubezpieczeń to będzie około 100 zł miesięcznie. Też nieźle, ale czy warto się o to zabijać? Do dyspozycji uczelni zostanie 125 000 zł. Ciekawe, czy pokryje to koszty administracji, odczynników, prądu etc.?

Boję się, że rachunki Szacownej Komisji Budżetu i Finansów oparte są na ekonomii socjalistycznej, czyli księżycowej. To znaczy, mamy np. 230 studentów „dziennych”, przyjmujemy jeszcze 20 i to nas nic nie kosztuje. Czyli kształcenie 250 studentów kosztuje tyle samo, co kształcenie 230 studentów (na „dziennych” przypada chociaż te 3000 zł per capita rocznej dotacji z Ministerstwa). Może to rozumowanie dzisiaj wydaje się „zdroworozsądkowe”. Nie znam się na ekonomii, ale czuję, że to jest jak z drukowaniem pieniędzy, gdy ich brakuje w bilansie. Kto szanuje termodynamikę, nie wierzy w perpetuum mobile. Kto ją lekceważy, może boleśnie wylądować w twardej rzeczywistości rachunku ekonomicznego po wprowadzeniu wielkich reform w 1999 roku

Prof. dr hab. Roman Kaliszan, specjalista chemii leków, pracuje w Akademii Medycznej w Gdańsku.

Uwagi.