Dążność do zwiększania liczby studiujących
jest szlachetna, byle nie była to pogoń
za statystyką kosztem jakości absolwentów.
Czesław Mojsiewicz
Jest dziś truizmem, że trzeba dążyć do szybkiego zwiększenia liczby kształcącej się młodzieży w szkołach wyższych. Ale, jak to bywa z każdym hasłem ogólnym, problemy zaczynają się przy realizacji.
NA SCHODACH
Bardzo szybkie tempo przyrostu liczby szkół wyższych i osób studiujących rodzi wiele problemów. Dwa z nich są kluczowe: pierwsze – to pomieszczenia, w których mają się kształcić młodzi ludzie, a drugie – kto ma ich uczyć. Przecież nie o to chodzi, by były to byle jakie pomieszczenia pod dachem. Chodzi o lokale z minimum warunków do uczenia się: liczba miejsc do siedzenia i notowania wykładów, liczba sanitariatów, szatni. Nieporozumieniem i kpiną ze studentów jest zbieranie ich w wielkich salach dla 300.-500. osób, by wysłuchali wykładów. Musi przecież być dobra słyszalność tego, co mówi wykładowca, co studentom pokazuje np. na mapach. Jakież to zajęcia, gdy trzeba siedzieć na schodach w sali, gdzie nie ma czym oddychać? Jakże często brakuje urządzeń nagłaśniających. Nie mam pewności, czy MEN, udzielając zgody na powstanie nowej szkoły wyższej, bada stan i liczbę pomieszczeń do zajęć. Czy nie musi być określone minimum warunków dla z góry określonej liczby przyjmowanych studentów? Do uczenia się potrzebne są ludzkie warunki. Do tej kategorii trzeba też zaliczyć liczbę miejsc w salach bibliotecznych, zapewnienie literatury dla studentów.
MORDERCZA EKSPLOATACJA
Druga sprawa to wykładowcy. Różnie z ich jakością bywa. Są często przemęczeni, gdyż gonią z jednej szkoły do drugiej, nieprzygotowani do zajęć. Pogoń za coraz większą liczbą godzin zajęć jest może zrozumiała (pieniądze), ale jak to się odbija na ich jakości. Są już w większych miastach rekordziści, którzy „obsługują” po 3-4 szkoły wyższe. Gdyby zajęcia te były rejestrowane centralnie w komputerze, to powstałby obraz przerażający. Ileż godzin zajęć tygodniowo można przeprowadzić tak, by nadal dało się mówić o ich wysokiej jakości? Jak można rozwijać się naukowo, intelektualnie, mieć czas na czytanie książek, czasopism, pisać artykuły, przygotowywać prace na stopnie i tytuły naukowe? Ileż czasu spędzają niektórzy wykładowcy w pociągach i samochodach? Czy nie jest to mordercza eksploatacja własnego zdrowia?
SKASOWAĆ PIENIĄDZE
Skoro mowa o personelu dydaktycznym, czy można godzić się z tym, że większość zajęć, szczególnie na I roku studiów, to są wykłady bez ćwiczeń? Jakże niekorzystna jest proporcja godzin wykładowych do ćwiczeń, seminariów. Wykład z reguły kończy się egzaminem pisemnym. Student nie ma osobistego kontaktu z wykładowcą. Zajęcia są odpersonifikowane. Nic dziwnego, że występuje olbrzymi odsiew przyjętych na I rok studiów. Oczywiście, część przyjętych bez egzaminów nie potrafi podołać wymaganiom, nawet tym obniżonym, i rezygnuje. Powstaje czasem wrażenie, że organizatorom takich płatnych studiów chodzi o to, by „skasować” pieniądze za I rok, a co z tego wyjdzie – czas pokaże. Najwięcej więc uwag krytycznych dotyczy poziomu zajęć na I roku, roku adaptacyjnym, gdy młody student wymaga rad, opieki dydaktycznej. Tego brak. Jest „masówka”.
Rosnąca szybko liczba prywatnych szkół wyższych już niedługo spowoduje rywalizację o studentów. Dobrze, jeśli rywalizacja będzie dotyczyć wysokości opłat za studia, a gorzej, gdy będzie się to odbywać kosztem wymagań i jakości kształcenia. Życie uczy, że kandydaci będą iść tam, gdzie mniej egzaminów, sprawdzianów i wymagań. Jak temu zapobiegać? Szkoła płatna będzie dążyć do zyskowności i zatrzymywania studentów u siebie. Już dziś słyszy się w niektórych szkołach delikatne sugestie kierowane do wykładowców, by „nie podcinali gałęzi, na której siedzą”, nie eliminowali większej liczby studentów.
POGOŃ ZA STATYSTYKĄ
Poważnym czynnikiem wpływającym na poziom nauczania może być powołanie i działalność Komisji Akredytacyjnej. Jeśli nie stanie się ona ciałem dekoracyjnym, to może mieć duży wpływ na poziom nauczania. Nie ma dziedziny życia, która nie podlegałaby kontroli. Sama świadomość istnienia takiego ciała wpływa dodatnio na funkcjonowanie szkoły wyższej.
Dążność do zwiększania liczby studiujących jest szlachetna, byle nie była to pogoń za statystyką kosztem jakości absolwentów. By tak się nie stało, trzeba pilnie obserwować pracę szkół wyższych, słuchać uwag studiujących i ich propozycji. Oczywiście, wiele zależy od poczucia odpowiedzialności pracowników szkół wyższych, ich troski o jakość studiów i studentów.
Prof. dr hab. Czesław Mojsiewicz, socjolog stosunków politycznych, jest emerytowanym profesorem UAM. |