Uczeni małżonkowie potrafili ułożyć wspólne życie,
tak mocno nauką zaabsorbowane. Mąż znosi to, że pani Anna
późnym wieczorem biegnie do swoich myszy, żona pozwala
mu spędzać weekend w zamkniętym pokoju nad książkami.
Magdalena Bajer
Ja, tak jak Blikle, utożsamiam się z firmą. Moją firmą jest Uniwersytet Jagielloński. Parę razy powtórzyła to pani profesor Anna Marchlewska-Koj podczas spotkania w krakowskim domu uczonych małżonków-kolegów. A warto wiedzieć, że ów dom, mieszkanie państwa Kojów, znajduje się w najbliższym sąsiedztwie uniwersyteckich budynków, tych mieszczących laboratoria, gdzie oboje moi rozmówcy pracują. Żeby mocniej uzasadnić swoje związki z Firmą pani profesor dodaje jeszcze: Urodziłam się w uniwersytecie. Aleksander Koj przybył do Krakowa ze Śląska opolskiego, tutaj studiował, był asystentem, profesorem, trzecią już kadencję jest wybranym rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego.
LEONEK
Dzisiejszy rektor, zanim poznał swoją przyszłą żonę, uczył się z podręcznika chemii fizjologicznej... jej dziadka, Leona Marchlewskiego, który żył w latach 1869-1946 i tuż po wojnie pełnił funkcję kierownika Zakładu Chemii Lekarskiej na Wydziale Lekarskim UJ. Przedstawicielkę rodziny Marchlewskich spotkał później, w roku 1959 w Zakładzie Chemii Fizjologicznej, gdzie robiła magisterium, pan Aleksander był zaś już asystentem. Ślub wzięli dwa lata później. Żywa pamięć rodzinna sięga właśnie osoby dziadka pani Anny, zwanego poufale Leonkiem także przez naukowe potomstwo.
Leon Marchlewski, pochodzący z Kujaw, studiował chemię w Zurychu i tam rozpoczął karierę naukową, uzyskując doktorat w roku 1892, po krótkim pobycie w prywatnej pracowni Edwarda Schuncka pod Manchesterem. Z Wielką Brytanią związał się następnie na dłużej, wykładając chemię w instytucie technologicznym w Manchesterze i prowadząc naukowe laboratorium fabryczne w Clayton. W roku 1900 wrócił do Krakowa, uzyskując w tymże roku habilitację i wiążąc się odtąd trwale z Uniwersytetem Jagiellońskim. W roku 1906 został rzeczywistym profesorem nadzwyczajnym chemii lekarskiej. Dwukrotnie był wybrany dziekanem Wydziału Lekarskiego, a w latach 1926-27 i 1927-28 pełnił funkcję rektora UJ. Równoległym do pracy naukowej nurtem biegły rozliczne zajęcia, które wspólnie można określić jako służbę społeczeństwu, potem także państwu, rozpoczętą zaraz po powrocie do kraju pracą w Zakładzie Badań Środków Spożywczych, naznaczoną później mocno organizowaniem Instytutu naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach i zajęciami konsultanta International Corn Borer Investigation w Chicago. Rezultaty badań naukowych wypełniły ponad 200 publikacji, w tym kilka monografii, także liczne opracowania popularnonaukowe. Prof. Koj przypomniał, że to Leon Marchlewski założył pierwszą w Polsce katedrę chemii fizjologicznej, czyli – jak dzisiaj mówimy – biochemii, stanowiącej jedną z podstawowych nauk medycyny.
TEODOR
Pierwsza żona Leona Marchlewskiego była Szkotką. Przyjeżdżając do Polski z mężem i pierworodnym synem Teodorem Edwardem Józefem, urodzonym w Manchesterze w roku 1899, „przywiozła ze sobą całą szkocką tradycję”. W ówczesnym, a i późniejszym międzywojennym Krakowie, nie było to tak wielką osobliwością, jak można by się spodziewać, gdyż znalazło się tam wówczas spore grono pań domu, Angielek – wśród nich żona znanego malarza, Teodora Axentowicza – które wedle swoich wyspiarskich obyczajów prowadziły polskie domy oraz salony. W rodzinie moich bohaterów owe powinowactwa są dalej żywe i, co ciekawe, stały się udziałem profesora Koja, który do rodziny Marchlewskich wszedł sporo lat po II wojnie światowej, niedługo przed śmiercią swego urodzonego w Anglii teścia.
Teodor Marchlewski zaś studiował nauki biologiczne – jak ojciec – na Wydziale Filozoficznym i hodowlę zwierząt w Studium Rolniczym UJ, w latach 1919-22. W roku 1924, po doktoracie już, uzupełnił wiadomości z genetyki w uniwersytecie w Edynburgu, aby zostać autorem pierwszego podręcznika genetyki, nauki wówczas młodej i wiele obiecującej. Karierę akademicką zamknął profesurą w swej Alma Mater, gdzie wybrano go dziekanem na drugi już rok akademicki 1939-40.
Tuż przed wybuchem wojny prof. Marchlewski wrócił z Międzynarodowego Kongresu Genetycznego w Edynburgu, żeby w hitlerowskiej Sonderaktion Krakau zostać aresztowanym i wywiezionym do obozu Sachsenhausen. Wrócił ze zrujnowanym zdrowiem.
Mimo ograniczonych możliwości poruszania się, zaraz po wojnie przystąpił do organizowania Instytutu Zootechnicznego przy Wydziale Rolniczym. Później kierował największą placówką naukową zajmującą się hodowlą zwierząt: Instytutem Zootechniki w Krakowie, współtworzył wyższą Szkołę Rolniczą, w latach 1948-1956 był rektorem UJ. Syn Leona Marchlewskiego wierny był również tradycji pracy pozaakademickiej, choć związanej z zagadnieniami, którymi zajmował się naukowo. Żywym wątkiem owej tradycji, przedłużającym się w następnych pokoleniach, jest też zaangażowanie w działania gremiów naukowych, jak PAU, której Teodor Marchlewski był członkiem, i specjalistyczne towarzystwa naukowe na rzecz upowszechniania wiedzy i poprawienia stanu umysłów.
PRZYRODNICY
Państwo Kojowie poznali się w tym samym budynku, gdzie poznali się kiedyś rodzice pani Anny Marchlewskiej. Jej matka była bowiem asystentką swego późniejszego teścia, który jako człowiek wielce konserwatywny, po ślubie zwolnił synową z pracy. Wnuczka zaczynała karierę naukową, już w innym czasach. Mówi dzisiaj: Tak jak ziemianie nie umieli sobie wyobrazić, że mogliby cokolwiek innego robić niż być na własnych włościach, tak samo ja, urodzona w takim środowisku, gdzie dziadek profesor, ojciec profesor, stryj profesor, nie bardzo sobie wyobrażałam, że mogłabym być kim innym. Zwracam uwagę, że ciągłość nie musiałaby dotyczyć tej samej, w trzecim pokoleniu, dziedziny nauki, zwłaszcza gdy okazało się w rozmowie, że córka gospodarzy jest polonistką i, zastrzegając się, że nie będzie uczoną... robi doktorat. Usłyszałam na to: Ona nie jest biologiem, prawda, ale jest przyrodnikiem. Zarabiając lekcjami hoduje konia i interesuje się przyrodą żywą. My wszyscy jesteśmy przyrodnikami.
Prof. Koj obstaje przy takim samookreśleniu, bo, jak powiada, nie jest lekarzem, choć skończył medycynę i wyspecjalizował się nawet w analityce, nie bardzo jest biologiem, mało jest chemikiem – jego zainteresowania mieszczą się na obszernym pograniczu tych dziedzin i w pojęciu przyrodoznawstwa. Spoglądając wstecz – Leonek, który był chemikiem, publikował również prace z zakresu hodowli i ochrony przyrody. Teodor, „klasyczny biolog”, wedle określenia córki, zajmował się praktyką hodowlaną, a ciężko już chory prezesował krakowskiemu Klubowi Konnej Jazdy i działał w Związku Kynologicznym.
Hodowlą psów zajmują się również państwo Kojowie. Ściany pokoju, gdzie rozmawialiśmy o rodzinnych tradycjach, obwieszone są portretami czworonożnych wychowanków, pośród nich zaś króluje „Dama z myszą”, czyli wizerunek pani Anny upamiętniający dzień nadania jej profesury, a przedstawiający bohaterkę w todze i birecie, trzymającą w rękach... mysz, jedną z wiernych towarzyszek laboratoryjnych trudów.
ODCIENIE
Swoją rodzinę pani Anna określa jako „lewicującą”, jakkolwiek wymówienie nazwy organizacji, do której należały dwie cioteczne babki wymaga małego przystanku dla rozszyfrowania skrótu: SDKPiL. Panie te musiały w pewnym momencie uciekać z kraju i założyły w Abacji pensjonat, w którym bywał... Józef Piłsudski. Stryjeczny dziadek, Julian Marchlewski, był komunistą. Dziadek Leonek był ludowcem, przyjacielem Wincentego Witosa i kandydował do Senatu RP z ramienia PSL „Piast”. Teodor, ojciec pani profesor, był w jej opinii „ideowym komunistą”, od 1947 roku członkiem PPR, potem PZPR. W „Warszawiance”, zakopiańskim pensjonacie trzeciej ciotecznej babki, bawili często ludzie z kręgów lewicującej czy też laickiej inteligencji, wśród nich Tadeusz Boy-Żeleński, Artur Rubinstein.
Pani Anna rosła w domu, gdzie ceniono przymioty rozumu, hołdowano tolerancji, nie interesowano się religią zachowując świąteczne obyczaje, posyłając dzieci do pierwszej Komunii. Prof. Koj pochodzi z rodziny nauczycielskiej, która zaszczepiła mu poczucie powinności dzielenia się wszelką zyskaną wiedzą z innymi. Rodzice nie pragnęli jednak, aby kontynuował ich zawód wiedząc, jak ciężka jest praca nauczycieli. Nie całkiem się to udało: brat pana profesora skończył politechnikę, siostra – SGGW. Wszyscy troje są nauczycielami akademickimi. Aleksander, podobnie jak jego mistrz w biochemii, Leon Marchlewski, jak jego teść Teodor, angażuje się w działalność pozanaukową, społeczną, choć miewa ona inne odcienie. Zaangażował się mocno w pierwszą „Solidarność”, co żonę, jak sama przyznaje, trochę niepokoiło, z uwagi na trudne doświadczenia polityczne, zwłaszcza ojca. Dowiedziała się wtedy, że „trzeba pomóc rodzącej się demokracji”.
Podobny imperatyw wewnętrzny skłonił prof. Koja do podjęcia się funkcji rektora: Trzeba służyć uniwersytetowi, a skoro środowisko uniwersyteckie obdarza zaufaniem i taką służbę powierza, trzeba to przyjąć. Pani Anna obserwowała tę służbę od dzieciństwa, dlatego rozumie męża i wie, że trzeba być przygotowaną na najgorsze, na to, że jest się drugą po nauce, która wymaga także tej, mniej atrakcyjnej, trochę urzędniczej posługi.
Uczeni małżonkowie potrafili ułożyć wspólne życie, tak mocno nauką zaabsorbowane, w którym bywała i emulacja: Zawsze Alek był ode mnie lepszy – ja magisterium, on doktorat, ja doktorat on się habilitował, wreszcie ja zdyszana dopadłam profesury – jego „uzwyczajnili”. Pan rektor: To musi być cohabitation, jak kiedyś prezydenta Mitteranda z prawicowym rządem. Potrzeba dużo tolerancji. Mąż znosi to, że pani Anna późnym wieczorem biegnie do swoich myszy, żona pozwala mu spędzać weekend w zamkniętym pokoju nad książkami.
Oboje cieszą się z tego, że w ich naukowych biografiach kontynuuje się angielski wątek zapoczątkowany przez dziadka Leonka. Wnuczka wykłada w Walii, jeździła do Manchesteru, miasta rodzinnego jej ojca, a od kilkunastu lat współpracuje z zakładem zoologii uniwersytetu w Oxfordzie. Przyszły profesor Koj wyjechał po raz pierwszy za granicę na stypendium Agencji Atomowej... do Londynu, gdzie – mieszkając u rodziny angielskiej, która przyjęła go nadzwyczaj życzliwie – „nieodwracalnie zangliczał”. Oboje przyjaźnią się z wieloma brytyjskimi domami, w czym tradycje przeniesione na początku wieku przez szkocką babkę do Krakowa zapewne pomagają, choć wybitny fizykochemik Hugh Gordon (od ginu Gordon), współtwórca chromatografii, za którą dwaj jego starsi koledzy otrzymali nagrodę Nobla, dopiero kilka lat temu skojarzył panieńskie nazwisko pani Anny z pionierskimi pracami Leona Marchlewskiego, które omawiał w opracowanej właśnie historii biochemii brytyjskiej. Wspólne prace, jest ich sporo, Gordona i Koja opisze, być może, jakiś polski historyk nauki.
Do rodzinnych przyrodników należą, obok poznanych w domu państwa Kojów osób, jeszcze stryj gospodyni, młodszy syn Leona, Marceli Marchlewski, który był leśnikiem, dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego oraz jedna z jej ciotek, Jaga Marchlewska-Schleirowa, docent chemii w Politechnice Warszawskiej. O wszystkich wolno powiedzieć, że zajmowali się i zajmują poznawaniem świata oraz użyczaniem części z owoców tego poznawania innym – studentom, współpracownikom, następcom.
Pan rektor Koj dopomina się o rozróżnienie: nauka to pasja, to jak zdobywanie gór. Nauczanie może być powołaniem, ale tych rzeczy nie da się porównać ze sobą. W badaniach naukowych upatruje więcej egoizmu, a przez to podobieństwo do twórczości artystycznej. Jeśli iść dalej tropem tej analogii, to może wolno stwierdzić, że nauczanie, przekazywanie własnych osiągnięć jest, obok publikacji, podobne do wystawy malarstwa albo koncertu przed audytorium. Pan rektor, zgadzając się, podkreśla nierozłączność badań i kształcenia, a także związany z obowiązkiem kształcenia wymóg oryginalności. Potrzeba własnych doświadczeń w poznawaniu świata, żeby nimi zachęcić swoich słuchaczy, zachwycić, zdumieć. Pani profesor dopowiada, że to się dzieje nie tylko podczas wykładu, ale w każdym kontakcie mistrza z uczniami i że tych kontaktów powinno być jak najwięcej. Z pewnością.
Tekst powstał na podstawie audycji „Rody uczone”, nadawanej cyklicznie w Programie I Polskiego radia S.A., sponsorowanej przez Fundację na rzecz nauki Polskiej. |