Strona główna

Archiwum z roku 2003

Spis treści numeru 1/2003

Szczęście odnalezione w Europie
Poprzedni Następny

Studia za granicą

Wyjazd na studia zagraniczne nie gwarantuje sukcesu, ale przy obecnej kondycji 
polskiego rynku pracy z pewnością zwiększa szanse na ułożenie sobie przyszłości. 
Polacy, wbrew obiegowym opiniom, są na rynku europejskim poszukiwani i cenieni.

Maciej Rytczak

Fot. Stefan Ciechan

Kampus Uniwersytetu Technicznego w Dortmundzie.

Mają po dwadzieścia kilka lat, pochodzą z różnych regionów Polski. Opuścili kraj w odmiennych okolicznościach. Mieszkają w Hamburgu, tu studiują lub rozpoczynają kariery zawodowe. Są dalecy od chorobliwej maniery yuppies – agresywnej walki o sukces. Nie rozpisują życia na godziny w podręcznym planerze, wiedzą, jak smakuje młodość, mają rodziny, przyjaciół. W ich ślady idzie coraz więcej odważnych, pozbawionych kompleksów młodych Polaków.
Adriana, Iza, Agata i Artur wybrali życie na obczyźnie. Uśmiechnięci, pozytywni, pewni siebie, mówią o sobie: jesteśmy zwyczajnymi młodymi ludźmi z codziennym bagażem problemów i radości. Nie znają się nawzajem, a mimo to zgodnie twierdzą, że przy odrobinie odwagi, determinacji i szczęścia każdy może znaleźć swoje miejsce na ziemi. Niekoniecznie na polskiej ziemi. Czy szukanie recepty na lepszą przyszłość poza granicami Polski staje się sposobem na przełamanie niemocy, frustracji i braku perspektyw pokolenia identyfikowanego z hasłem „generacja NIC”?

TRUDNE POCZĄTKI

Adriana Grau z Ostrowa Wielkopolskiego ma 28 lat. Gdy przed siedmioma laty rzuciła wymarzone studia prawnicze w Poznaniu i wyjechała do Hamburga jako „Au pair Madchen”, ryzykowała wiele. Dziś ma w ręku dyplom prawa tamtejszego uniwersytetu, licencję tłumacza przysięgłego, robi aplikację w sądzie, kończy drugi kierunek: dziennikarstwo. Niedawno wprowadziła się do własnego, przestronnego mieszkania w kamienicy, w jednej z najładniejszych dzielnic Hamburga. Ale droga do stabilizacji i niezależności nie była prosta.

– W połowie lat 90. program „Au pair” był niezłym pretekstem i w zasadzie jedynym sposobem na wyjazd, bo stypendia zagraniczne nie były tak dostępne jak dzisiaj. Niestety, po dwóch miesiącach zobaczyłam, że nie nadaję się na opiekunkę – mówi z uśmiechem Adriana.

W liceum była w klasie z rozszerzonym niemieckim. Gdy postanowiła zdawać na prawo w Hamburgu, nie miała nic do stracenia. Przebrnęła obowiązkowy egzamin z języka niemieckiego, egzaminy wstępne i dostała indeks. – Miałam szczęście, ale muszę przyznać, że na pierwszym semestrze nic nie rozumiałam. Dopiero po trzech semestrach to zaczęło mieć sens – wspomina.
Jak sama mówi, plany prywatne i zawodowe skłaniają ją do pozostania w Niemczech. – Gdzieś czytałam, że po 5 latach pobytu w obcym miejscu człowiek zaczyna się czuć jak w domu. Ja tak właśnie czuję się w Hamburgu. Jak idę ulicą, to nie myślę, że jestem Polką, tylko że idę swoją ulicą, że jestem u siebie. Gdy czuje się intelektualną wspólnotę z ludźmi, pytanie skąd jesteś staje się nieważne.

Ale powrotu do Polski nie wyklucza. Podstawowy warunek to dobra propozycja pracy, na przykład po wstąpieniu naszego kraju do zjednoczonej Europy.

– Wejście Polski do UE to ogromny plus. Mam przewagę nad niemieckimi kolegami, znam język polski, polską kulturę, mentalność, a to czasami jest dla Niemców nie do przeskoczenia. Wielu moich znajomych z Polski upatruje w tym szansę – mówi.

24-letnia Iza Nordheim z Koszalina jeszcze niedawno nazywała się Kowalczyk. Z trudem przyzwyczaja się do nowego nazwiska, wciąż zdarza jej się przedstawić po staremu. – Gdy zmieniałam nazwisko, miałam wyrzuty sumienia, jakbym zdradzała Polskę – śmieje się. Przed trzema miesiącami wyszła za Niemca, którego poznała podczas wymiany międzynarodowej, gdy chodziła do drugiej klasy liceum. Pięć lat temu, po maturze, dostała się jednocześnie na ekonomię w Gdańsku i na prawo w Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Wybór był prosty. Po dwóch latach, żeby być bliżej chłopaka, przeniosła się na uniwersytet do Hamburga. Jest na ostatnim, piątym roku.

Pierwotnie nie chciała zamieszkać w Niemczech, tęskniła za rodziną, przyjaciółmi. Jednak uległa namowom przyszłego męża. Dziś Iza nie żałuje podjętej decyzji. – Raczej wykluczam powrót do Polski – mówi. – Mamy z mężem mieszkanie, dobrze nam się żyje. Poza tym widzę, jak jest w Polsce, jak żyją moi rodzice. Jako studentka zarabiam tu więcej niż oni. Iza, podobnie jak Adriana, liczy, że skorzysta na integracji Polski z Unią. Jej marzeniem jest założenie firmy polsko-niemieckiej, kontakty na styku obu krajów.

Na razie ma obywatelstwo polskie, ale twierdzi, że jeżeli sytuacja zawodowa postawi ją przed wyborem, bez wahania przyjmie niemieckie. – Mój tata, jakby to usłyszał, to by się za głowę złapał – żartuje Iza. Nie uważa się za patriotkę. – Byłoby to nieszczere – przyznaje. – Mam znajomych Polaków, którzy obnoszą się z miłością do Polski, mają orła na samochodzie, a od kilku lat nawet nie byli w kraju. Jeżeli ktoś tu żyje, a czuje się tak bardzo Polakiem, to pytam, co on tu robi? Przecież nikt go na siłę nie trzyma.

Artur Czarnecki, 25 lat, student piątego roku inżynierii budowlanej, lądowej i ochrony środowiska w hamburskim Uniwersytecie Technicznym, miał 9 lat, gdy rodzice z Warszawy przeprowadzili się do Hamburga. Wyjechali za chlebem, ale równie ważnym argumentem była przyszłość syna. Mimo że tu się wychował, mówi po polsku bez cienia akcentu. Zresztą na własne życzenie zdawał na niemieckiej maturze dodatkowo język polski. Bardzo identyfikuje się z Polską, jest na bieżąco z wydarzeniami politycznymi, chętnie i dużo o nich mówi. Pytany o status narodowy odpowiada bez wahania: – Czuję się w pełni Polakiem, ale mój dom – zastrzega od razu – jest tutaj. Chętnie zostanę w Niemczech, chociaż nie wychodzę z założenia, że muszę zostać.

Artur wynajmuje samodzielne mieszkanie. Ma dziewczynę, Polkę – Agata Michalska (22 lata) przyjechała do Niemiec dwa lata temu. Zaczynała podobnie jak Adriana, jako „Au pair Madchen”. Co skłoniło ją do wyjazdu z rodzinnego Międzyrzecza? Poza chęcią poznania czegoś nowego, ambitny plan: zdobycie doświadczeń, wykształcenia, zapewnienie sobie przyszłości materialnej. – Dla ludzi z mojego miasteczka wyjazd za granicę, zwłaszcza w celu pozostania tam na dłużej, to jak lot w kosmos – opowiada. Rodzina i znajomi pukali się w głowę. – Tak mnie „podbudowali”, że wyjeżdżałam z płaczem i w panice. Po pełnym trudów i rozterek początku dziś Agata zachwyca się ludźmi i krajem, idzie jej coraz lepiej na pierwszym roku pedagogiki w uniwersytecie hamburskim.

SZKOŁA ŻYCIA

Studia w Polsce i w Niemczech to dwa inne światy. Podstawowa różnica dotyczy dyscypliny studiowania. Za zachodnią granicą jest o wiele więcej luzu. Ale nic bardziej mylnego niż przeświadczenie, że tak skonstruowany system to raj dla leserów. Adriana: – Studia w Polsce przypominają szkółkę. Obowiązkowe zajęcia, a potem sesja w żelaznych terminach. Tu studiuje się samodzielnie, egzaminy można poustawiać, tylko od ciebie zależy, co i kiedy chcesz zdawać.

– W Niemczech nikt cię do niczego nie zmusza. Założenie jest takie, że ludzie po maturze są dorośli, odpowiedzialni i potrafią się zorganizować – mówi Artur. – Od strony fachowej, praktycznej studiuje się dużo fajniej niż w Polsce. Trzeba liczyć na siebie, ale jest łatwiej, bo jest większa wolność, więcej możliwości, można dorabiać, rozwijać własne zainteresowania.
Zdaniem Izy, polski student zdobywa zbyt mało praktycznych umiejętności. – W Niemczech uczymy się rozwiązywać konkretne problemy, skupiamy się na praktyce. Wkuwanie „po polsku” nie ma większego sensu. Moja koleżanka po studiach prawniczych w Polsce przyjechała tu pracować. Zna całe książki, masę teorii, ale nie potrafi tego zastosować i ma olbrzymie problemy.
Studiowanie w Niemczech to przede wszystkim krok w dorosłość. Nie ma miejsca na barwne studenckie życie, rozpasanie imprezowe. – Wydawało mi się czasem, że w Hamburgu życie studenckie nie istnieje. Gdy pytałam ludzi, czy wyskoczymy na piwo, patrzyli na mnie jak na nienormalną – mówi Adriana. – Impreza polega raczej na wyjściu na kawę niż na balowaniu w polskim stylu – potwierdza Iza. Nie oznacza to, że Niemcy to naród ponurych abstynentów. Po prostu regułą jest zwyczaj powoli zakorzeniający się i w Polsce – łączenie studiów z pracą.

PRACA DOWARTOŚCIOWUJE

– W Niemczech praca podczas studiów jest rzeczą normalną. Pracuje ponad 80 proc. studentów – twierdzi Artur. – Nie trzeba pracować, żeby przeżyć. To po prostu potrzeba moralna, satysfakcja, dowartościowanie samego siebie. Studenci w Niemczech nie pracują, żeby oszczędzać, bo mają świadomość, że jak będą absolwentami z dyplomem w ręku i wiedzą w głowie, to zarobią na chleb i jeszcze zdążą odłożyć.

Adriana wspomina czasy studenckie w Polsce: – Pamiętam, że niewiele osób wtedy pracowało. Panowało przekonanie, że praca na studiach się nie opłaca, pieniądze są marne, no i nie było takiej presji, żeby zdobywać doświadczenie już w trakcie studiów.

W Niemczech, w odróżnieniu od Polski, poszukiwanie pracy nie przypomina walki z wiatrakami, choć istnieją pewne ograniczenia. – Jak zaczynałam, auslanderzy mogli pracować 20 godzin tygodniowo, ale z pracą nie było właściwie żadnego problemu. W porównaniu z Polską, to ciągle są supermożliwości – przekonuje Adriana. Iza przyznaje, że przepisy nie ułatwiają zdobycia pracy, zwłaszcza studentom spoza UE. – Nie jest różowo, ale z drugiej strony, jak starałam się o praktykę w banku, to fakt, że mam polską maturę, studiowałam we Frankfurcie i w Hamburgu bardzo ich zaintrygował. Wiele firm interesuje się wschodnim rynkiem i tu jest szansa Polaków – podkreśla.

Studentów spoza krajów „piętnastki” zapewnienie spraw bytowych kosztuje sporo wysiłku, bo nie przysługują im przywileje socjalne. Istnieje za to stosunkowo szeroka oferta stypendialna. Adriana miała szczęście i już na drugim semestrze otrzymała od fundacji liberalnej (związanej z partią FDP) tzw. stypendium polityczne, z którego w Niemczech korzysta około 1,5 proc. studentów. Iza, poza pracą i pomocą rodziców, oszczędzała ze stypendium otrzymywanego w Viadrinie. Agata stara się o stypendium naukowe, a Artur, jako osoba mieszkająca w Niemczech ponad pięć lat, korzysta z zapomogi socjalnej przysługującej Niemcom. Uważa, że system faworyzowania przez Niemców własnych obywateli i obywateli UE jest sprawiedliwy. – Niemcy nie finansują obcokrajowców, ale dają im możliwość bezpłatnego studiowania, a to nie jest w Europie regułą – tłumaczy.

NIE TAKI NIEMIEC STRASZNY

W Polsce panuje przekonanie, że Niemcy to naród nie pałający miłością do cudzoziemców, a zwłaszcza do Polaków. – Nigdy tego nie odczułam – mówi Adriana. – Na początku ludzie przebywają z innymi cudzoziemcami, bo Niemcy okazują rezerwę. Ale oni po prostu nie wiedzą, jak to jest – pojechać do innego kraju, zderzyć się z inną rzeczywistością. Zresztą, rezerwa ta nie wynika z uprzedzeń do Polaków, ale z tego, że ci ludzie mają własne towarzystwo – wyjaśnia.

– Nie można powiedzieć, że Niemcy nie lubią Polaków. Jeżeli mówimy o tym w takich kategoriach, to Niemcy nie znają Polaków – uważa Iza. – Owszem, stereotyp Polaka-złodzieja może jeszcze podskórnie funkcjonuje, ale nie na poważnie. Poznałam raz bardzo fajnego Niemca, ale gdy zaczęliśmy rozmawiać o Polsce, to się za głowę złapałam. On pyta, czy my mamy w Polsce cytryny, banany. Niemcy wiedzą o nas tyle, co napiszą gazety, że ktoś ukradł samochód. Po pewnym czasie namówiłam go, żeby pojechał do Polski. Wrócił zachwycony.

Artur wskazuje dwa oblicza Niemców. Z jednej strony, to szanowani na świecie za dyscyplinę i zasadę „Null Fehler Tolleranz” [nietolerowania błędów – red.] perfekcjoniści, ale z drugiej niezwykle przychylni, pomocni i uprzejmi ludzie. Gdzie upatruje przyczyn rezerwy do naszych rodaków? – Powiedzenie „dziś ukradzione, jutro w Polsce” czasem nie wynika ze złej woli, lecz z doświadczenia. Polacy często sami budują swój negatywny wizerunek. Potwierdza to Adriana: – Oczywiście, wiele zależy od nas samych. Jakbym siedziała na skwerku i piła codziennie piwo, to z pewnością nie byłabym normalnie traktowana. Dodaje, że stanowczo nie zgadza się z wytykaniem Niemcom ksenofobii: – Nie lubię takich opinii, są bardzo niesprawiedliwe. Po wielu latach pobytu tutaj uważam, że Niemcy są bardziej tolerancyjni niż Polacy.

MUSISZ BYĆ TWARDY

Przebywający w Niemczech Polacy, zwłaszcza ci starszego pokolenia, mają trudności z aklimatyzacją. Surowe reguły życia często stawiają ich przed problemami, z którymi nie mieli do czynienia w Polsce. – Często to nie jest wina tych ludzi, tylko systemu, który nauczył ich chodzenia na posadkę, czy się stoi, czy się leży – ocenia Artur. – Świat się zmienia, a Polacy tego nie dostrzegają. Szansę mają tylko ci, którzy coś sobą reprezentują, mają coś do zaoferowania. Takich ludzi, w porównaniu z Europą Zachodnią, wciąż jest w Polsce mało – twierdzi.
Izę życie w Niemczech zmieniło, nauczyło organizacji czasu, samodyscypliny, samodzielności. – Trzeba umieć dbać o własne interesy. Gdy przyjechałam, byłam taką naiwną Polką, która wierzyła w dobro. Tu trzeba być twardszym – mówi.

Podobnego zdania jest Adriana. Śmieje się, że każdy, kto zamierza szukać swojej szansy za granicą, powinien kupić sobie podręcznik survivalu. – Nie jest łatwo. Kiedy się mieszka w Polsce, zawsze jest ta świadomość, że gdzieś bliżej lub dalej jest rodzina. Tu trzeba liczyć na siebie – dodaje już na poważnie. Jej zdaniem, Polacy w Niemczech często popełniają błąd polegający na ograniczaniu kontaktów towarzyskich do własnego kręgu narodowego. – Nie polecam takiego sposobu życia w innym kraju. Sama nigdy tak nie robiłam i cieszę się, że dzisiaj więcej znajomych mam wśród cudzoziemców niż wśród Polaków.

INWESTYCJA NA CAŁE ŻYCIE

Chwalebnym zwyczajem jest pomoc, jakiej zestresowanym przybyszom udzielają studenci starszych lat, którzy trudy aklimatyzacji odczuli na własnej skórze. – Wśród studentów, zwłaszcza tu w Hamburgu, panuje ogromna solidarność. W uniwersytecie są wydziały dla obcokrajowców, poradzą ci gdzie iść, jak załatwić, do kogo się zwrócić – mówi Iza. Artur wyraża to obrazowo: – Jeśli mieszkasz z kimś i masz problemy finansowe, ludzie potrafią powiedzieć: OK, rozumiemy to, zapłacisz komorne w następnym miesiącu. Nikt ci niczego nie zafunduje, ale na pomoc zawsze możesz liczyć.

Wyjazd na zagraniczne studia nie gwarantuje sukcesu, ale przy obecnej kondycji polskiego rynku pracy z pewnością zwiększa szanse na ułożenie sobie przyszłości. Polacy, wbrew obiegowym opiniom, są na europejskim rynku poszukiwani i cenieni. W rozważaniu decyzji o studiach za granicą chodzi o to, aby – parafrazując Misia Barei – minusy nie przesłoniły plusów.
– Przyjeżdżajcie i studiujcie – zachęca Artur. – Samo doświadczenie życiowe, mieszkanie w innym kraju, w innej kulturze będzie profitować do końca życia. Jednocześnie zastrzega: – Podstawowa sprawa to świadomość, że tutaj nie żyje się z powietrza. Trzeba zapewnić sobie fundament finansowy, żeby mieć na chleb. Nie można jechać w nieznane i liczyć, że jakoś to będzie. Podobnego zdania jest Adriana. – Trzeba pamiętać, że nie będzie łatwo. Najkorzystniejszy wyjazd to stypendium typu Erasmus Socrates. Ma się zabezpieczenie finansowe, można się skoncentrować na nauce języka i studiach.

– Chociaż na początku nie będzie pięknie, łatwo i przyjemnie, wyjazd to interesujący krok, ekscytujące wyzwanie, możliwość sprawdzenia siebie. Jest tu o wiele więcej możliwości niż w Polsce – zachęca Iza i puentuje apelem: – Nie bójcie się ludzi, nie miejcie kompleksów. Niemcy to kraj przyjazny dla Polaków.

 

Komentarze