Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 2003

Spis treści numeru 11-12/2003

Leczyć czy amputować??

Poprzedni Następny

Życie akademickie

Wychowanie fizyczne jest marginalizowane, ponieważ jako dziedzina 
edukacji szkolnej i akademickiej nie spełnia społecznych oczekiwań.

Henryk Grabowski

Fot. Stefan Ciechan

Ostatnio na posiedzeniu Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego oficjalnie zgłoszono wniosek, żeby z obowiązujących standardów nauczania na studiach medycznych usunąć przedmiot wychowanie fizyczne. Ponieważ inicjatywa ta wyszła od środowiska lekarskiego, precedens ten może szybko znaleźć naśladowców wśród innych kierunków kształcenia. Złośliwość podsuwa wyjaśnienie, że profilaktyka chorób i pomnażanie zdrowia, jako rezultat aktywności fizycznej, mogą stanowić dla pracy lekarzy istotne zagrożenie. Ale chyba nie o to chodzi.

Inicjatorami wprowadzenia do programu studiów uniwersyteckich wychowania fizycznego byli na przełomie XIX i XX wieku wybitni lekarze: dr Wenanty Piasecki we Lwowie, prof. Eugeniusz Piasecki w Poznaniu, prof. Henryk Jordan w Krakowie i dr Władysław Osmolski w Warszawie. Jeżeli dzisiaj również lekarze nie wahają się wystąpić w roli grabarzy tej idei, to przyczyny nie mogą być wyłącznie komercyjne.

Studia wychowania fizycznego jako jednostki organizacyjne uczelni wyższych odgrywały początkowo podwójną rolę: służyły kształceniu nauczycieli tego przedmiotu oraz spełniały funkcje usługowe w odniesieniu do innych kierunków kształcenia uniwersyteckiego. Z czasem zadania w zakresie kształcenia kadr kultury fizycznej przejęły samodzielne uczelnie wychowania fizycznego. Misją studiów WF przy innych uczelniach pozostało świadczenie usług dydaktycznych z wychowania fizycznego dla ogółu studentów. Doniosłość tej misji dobrze charakteryzują słowa byłej minister zdrowia Franciszki Cegielskiej: Studenci wyższych uczelni są grupą, w stosunku do której powinno się podejmować szczególne kroki mające na celu wdrożenie do uczestnictwa w kulturze fizycznej, oni to bowiem będą w niedalekiej przyszłości kształtować wzory wypoczynku i zachowań prozdrowotnych.

Nie wszystkie zawody w jednakowym stopniu sprzyjają kształtowaniu wzorów wypoczynku i zachowań prozdrowotnych. Do wyjątkowo uprzywilejowanych w tym względzie należą zawody lekarza i nauczyciela. Z tego samego powodu nie jest wszystko jedno, czy inicjatywa skreślenia wychowania fizycznego z programu studiów wyższych wychodzi z akademii medycznych, pedagogicznych, czy np. rolniczych.

Jest mało prawdopodobne, żeby lekarze nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia aktywności ruchowej dla zdrowia, budowy, postawy, wydolności, sprawności i urody ciała. Dlatego bliższą prawdy wydaje się hipoteza, że wychowanie fizyczne jest marginalizowane, ponieważ jako dziedzina edukacji szkolnej i akademickiej nie spełnia społecznych oczekiwań.

Rozbieżność między oczekiwanymi a realizowanymi funkcjami wychowania fizycznego ma zarówno subiektywne, jak i obiektywne przyczyny. Źródłem pierwszych są utrwalone w świadomości społecznej stereotypy na temat celów tej dziedziny edukacji. Drugie wynikają z dowodów naukowych na nierealność zgłaszanych wobec niej oczekiwań.

PRÓG INTENSYWNOŚCI

Praktyczna realizacja postulatu wszechstronności w wychowaniu miała miejsce po raz pierwszy i ostatni w starożytnej Grecji. Ideał wszechstronności rozwoju Ateńczycy określali mianem kalokagathia, od słów greckich kalós – piękny i agathós – dobry (...) Pojęcie piękna oznaczało sprawność fizyczną, wysportowanie, harmonię budowy ciała. Pojęcie dobra wiązano z cechami moralnymi i umysłowymi. Wierzono przy tym, że w toku intencjonalnej edukacji cechy te można skutecznie rozwijać. Wiara ta, przynajmniej w odniesieniu do kształtowania ciała, była uzasadniona. Miejscem edukacji na szczeblu podstawowym były w Atenach boiska sportowe zwane palestrami, a na poziomie średnim – stadiony określane mianem gimnazjów.

Po upadku starożytnej Grecji zajęcia szkolne z wychowania fizycznego nigdy już nie osiągnęły progu intensywności niezbędnej do wywołania zmian w organizmie. W niezmienionej postaci przetrwało do czasów współczesnych jedynie powszechne przekonanie, że celem wychowania fizycznego jest rozwijanie siły mięśniowej, wydolności krążeniowo-oddechowej, szybkości ruchów itp.

Dzisiaj wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że żadna realna liczba lekcji wychowania fizycznego w tygodniu nie jest w stanie wywołać zmian adaptacyjnych w organizmie na miarę utrwalonych w świadomości społecznej oczekiwań. Specjaliści, którzy o tym wiedzą, wolą nie wypowiadać się na ten temat. Obawiają się bowiem, nie bez racji, że wychowanie fizyczne, które nawet w założeniu nie przyczynia się bezpośrednio do rozwoju fizycznego, może stracić w opinii publicznej wszelką rację bytu.

Równocześnie, gołym okiem widać, że w wyniku samego uczestnictwa w obowiązkowych zajęciach z wychowania fizycznego nikt nie staje się sprawniejszy fizycznie, lepiej zbudowany i bardziej odporny na zmęczenie. W tej sytuacji trudno się dziwić, że ci, którzy utożsamiają wychowanie fizyczne głównie z kształtowaniem ciała, dochodzą do wniosku, że jest to strata czasu i pieniędzy, które można z większym pożytkiem przeznaczyć na kształcenie umysłowe.
Paradoks polega na tym, że nie ma również żadnych naukowych dowodów na to, aby w wyniku uczestniczenia w lekcjach z przedmiotów kształcenia umysłowego uczniowie stawali się inteligentniejsi. Co więcej, nikt tego nie oczekuje. Najlepszy dowód, że osiągnięć szkolnych z przedmiotów kształcenia umysłowego nie mierzy się testami inteligencji. W przeciwieństwie do tego, testy sprawności fizycznej są wciąż uznawane za trafne narzędzie pomiaru efektywności szkolnego wychowania fizycznego.

ZMIANA ZACHOWAŃ

Żeby odbudować zaufanie społeczne do wychowania fizycznego, trzeba zacząć od rewizji poglądów na cele tego procesu. Zwłaszcza, że wadliwe stereotypy myślowe na ten temat są znamienne nie tylko dla amatorów, ale także dla znacznej części specjalistów z tego zakresu. Celem wszelkiego wychowania jest wywoływanie zmian w zachowaniu. Człowiek, który w toku edukacji nauczył się czytać, inaczej zachowuje się w księgarni aniżeli analfabeta. Równocześnie nikt nie oczekuje, aby np. w efekcie uczestnictwa w zajęciach z wychowania muzycznego nastąpiły zmiany w narządzie słuchu ucznia. Wystarczy, jeżeli będzie on umiał i chciał słuchać muzyki, ewentualnie sam coś, na własną miarę, zagrać lub zaśpiewać. Dotyczy to wszystkich dziedzin wychowania: umysłowego, estetycznego, technicznego, religijnego itp.

Na podobnej zasadzie, celem wychowania fizycznego nie jest wywoływanie zmian w organizmie wychowanka, lecz w jego zachowaniu. W tym szczególnym przypadku chodzi o zachowania wobec własnego ciała. Dopiero wtórnym efektem tych zachowań może być, w zależności od ich częstotliwości i intensywności, przywracanie, podtrzymywanie lub pomnażanie zdrowia, sprawności i urody ciała. Z takiego punktu widzenia, szkolne wychowanie fizyczne jest tyle warte, ile razy uczeń w czasie pozalekcyjnym i absolwent po ukończeniu szkoły uzna, że warto pójść na basen, zagrać w piłkę, pogimnastykować się rano itp., a nie ile skoczy wzwyż w trakcie lub po lekcji z tego przedmiotu.

Z tego, że wychowanie fizyczne nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom w zakresie bezpośredniego wpływu na rozwój biologiczny i sprawność fizyczną, nie musi wynikać jego marginalizacja jako przedmiotu edukacji szkolnej lub akademickiej. Społeczeństwo, które ponosi koszty edukacji, musi jednak wiedzieć, jakich realnych efektów może się po niej spodziewać. Dopiero z bilansu kosztów i zysków społecznych może wynikać rzetelna odpowiedź na pytanie, czy np., zgodnie z sugestią jednego w wybitnych polskich chirurgów, lepiej amputować wychowanie fizyczne z programów kształcenia lekarzy, czy leczyć zachowawczo ewentualne nieprawidłowości związane z jego realizacją.

Wbrew temu, co się na ogół sądzi, światu nie grozi przeludnienie, lecz starzenie się społeczeństw. Już niebawem nawet najbogatsze kraje świata nie będą w stanie zapewnić opieki osobom niepełnosprawnym z powodu zmian starczych z niedostatku ruchu. Dzięki postępom medycyny ludzie będą żyli coraz dłużej. Od skuteczności wychowania do dbałości o ciało będzie zależała kondycja fizyczna tych ludzi, a tym samym rozmiary społecznych kosztów związanych z ich utrzymaniem.

Nie ma naukowych dowodów na to, że aktywność fizyczna przedłuża życie. Nie ulega natomiast wątpliwości, że wpływa na jego jakość. Dzięki aktywności fizycznej, ludzie niepełnosprawni prowadzą niekiedy bardziej urozmaicone i samodzielne życie aniżeli formalnie zdrowi. Podobnie zresztą jest z aktywnością umysłową, która przedłuża możliwość korzystania ze zdobyczy kultury do późnej starości. Innymi słowy, jakość życia nie zależy od sprawności fizycznej czy umysłowej jako wartości samych w sobie, lecz od całożyciowej aktywności, która je warunkuje. Dowodem na to, że aktywność ruchowa nie zależy od sprawności fizycznej, lecz od stanu świadomości na temat jej znaczenia, może być fakt, że w zajęciach sportowo-rekreacyjnych częściej systematycznie uczestniczą rekonwalescenci aniżeli byli sportowcy. Niestety, nie jest to rezultatem szkolnej edukacji, lecz reedukacji wymuszonej groźbą inwalidztwa lub śmierci.

W czasie 2-3 godzin wychowania fizycznego tygodniowo nie da się uczniów lub studentów fizycznie usprawnić. Można natomiast ich czegoś nauczyć i do czegoś przekonać w zakresie aktywności na rzecz własnego ciała. Są to korzyści o doniosłym znaczeniu dla współczesnego człowieka. Zwłaszcza, że – jak wynika z badań – najmniej trwałe są rezultaty usprawniania, bardziej nauczania, a najbardziej wychowania. Wystarczy kilka tygodni bezczynności ruchowej, aby nastąpił spadek siły mięśniowej, wydolności wysiłkowej czy szybkości ruchów. Żeby zapomnieć wcześniej wyuczonej czynności ruchowej, trzeba przez kilka lat nie mieć z nią nic do czynienia. Ukształtowane w młodości przekonania na temat tego, co warto, a czego nie warto robić utrzymują się często przez całe życie.

PROFILAKTYKA I WYDOLNOŚĆ

Powszechnie uważa się, że łatwiej jest wychowywać, aniżeli nauczać lub usprawniać. Świadczą o tym dysproporcje w kształceniu przedmiotowym i pedagogicznym nauczycieli. De facto jest odwrotnie. Zmusić kogoś do wykonywania pompek lub przysiadów potrafi każdy, kto ma władzę i czas. Nikogo nie da się niczego nauczyć bez jego zgody. Żeby kogoś do czegoś przekonać, czymś zafascynować, zjednać dla jakiejś sprawy, trzeba być wiarygodnym, atrakcyjnym i pomysłowym w stwarzaniu sytuacji, które później, po zakończeniu procesu wychowawczego, będą się kojarzyły z czymś, do czego warto wracać. Na tym polega trudność, a zarazem istota wychowania. Fizycznego również.

Jedną z przyczyn marginalizacji wychowania fizycznego może być to, że w kształceniu nauczycieli tego przedmiotu większy nacisk kładzie się na przygotowanie do ćwiczenia ciała aniżeli do kształtowania osobowości zdolnej do samodzielnej aktywności na rzecz ciała. Wynika to z sięgającej starożytności i utrwalonej siłą tradycji psychofizycznej koncepcji człowieka, w myśl której wychowaniu umysłowemu, estetycznemu i moralnemu przypisywano odpowiedzialność za rozwój psychiki, a wychowaniu fizycznemu za rozwój ciała. Tymczasem – w nowoczesnym rozumieniu – wychowanie fizyczne nie różni się od innych dziedzin wychowania ze względu na stronę osobowości, którą ma kształtować, lecz ze względu na dziedzinę kultury, do uczestnictwa w której ma przygotowywać. W tym przypadku chodzi o kulturę fizyczną, którą wybitny polski filozof prof. Władysław Tatarkiewicz określił jako „dbałość psychiki o ciało”.

Zadaniem współczesnej medycyny, przynajmniej w założeniu, jest nie tylko leczenie chorób, ale także zapobieganie im i pomnażanie zdrowia. Z powodu błyskotliwych osiągnięć w ratowaniu jednostkowego życia, w potocznym mniemaniu, największe nadzieje na uwolnienie ludzi od chorób stwarza medycyna naprawcza. Z badań jednak wynika, że w wymiarze społecznym skuteczniejsze i tańsze jest zapobieganie chorobom, a jeszcze bardziej – pomnażanie zdrowia przez podnoszenie sprawności, wydolności i odporności organizmu.

W zapobieganiu chorobom i ich leczeniu medycyna jest samowystarczalna. W pomnażaniu zdrowia musi nie tylko współpracować z pedagogiką, ale nawet przyznać jej rolę wiodącą. Leczenie może odbywać się bez czynnego udziału pacjenta. Zapobieganie chorobom wymaga przynajmniej jego zgody. Wzrost sprawności, wydolności i odporności organizmu może być tylko efektem pracy nad sobą, która zależy od wychowania. Wyspecjalizowaną dziedziną pedagogiki, odpowiedzialną za ten dział wychowania jest, a przynajmniej powinno być, wychowanie fizyczne.

 SKUTKI ZANIEDBAŃ

Z wychowaniem fizycznym zetknął się każdy. Jednakże jego realizacja w postaci ćwiczeń cielesnych nie zapewnia minimum wiedzy na temat celów tego procesu. Stwarza to wyjątkowo dużo okazji do manipulowania poglądami na ten temat. Gdyby ktoś wypowiedział się w sposób rażąco niekompetentny na temat tego, co powinno być przedmiotem nauczania biologii, matematyki czy fizyki, to natychmiast spotkałby się z miażdżącą krytyką, ponieważ każdy, kto kiedyś chodził do szkoły, coś na ten temat wie. O wychowaniu fizycznym można powiedzieć lub napisać każde głupstwo, ponieważ każdy, kto kiedyś kopał piłkę, uważa, że się na nim zna, a ci, którzy nie kopali, nie ośmielają się temu zaprzeczyć. W ten sposób powstaje klimat społecznego przyzwolenia dla marginalizacji tego przedmiotu szkolnej edukacji lub zgłaszania pod jego adresem nierealnych oczekiwań.

Świat idzie w kierunku redukcji czasu pracy aż do całkowitego jej wyeliminowania z życia większości ludzi. Obecna walka z bezrobociem może jedynie ten proces zwolnić. Wzrost czasu uwolnionego od pracy nie idzie w parze ze wzrostem umiejętności wykorzystania go w sposób społecznie pożądany. Wymaga to zmiany funkcji edukacji: z przygotowania do pracy na rzecz przygotowania do uczestnictwa w różnych dziedzinach kultury. Słabością współczesnej szkoły nie jest analfabetyzm uczniów jako rezultat złego nauczania, lecz wtórny analfabetyzm jej absolwentów jako skutek zaniedbań w wychowaniu. Dotyczy to bez wyjątku wszystkich dziedzin wychowania. Tak jak można umieć czytać i nie brać książki do ręki, umieć się modlić i nie chodzić do kościoła, tak samo można umieć pływać i nie chodzić na basen. Dlatego miarą efektywności pracy szkoły nie może być to, co uczeń robi w szkole, lecz to, czy po jej ukończeniu odczuwa i realizuje potrzebę uczestnictwa w kulturze umysłowej, estetycznej, fizycznej.

Badania na ten temat dowodzą, że dość odległa jest perspektywa, kiedy każdy dorosły, wykształcony Polak za równie naturalne, jak mycie się, jedzenie i spanie będzie uważał ustawiczne pielęgnowanie umysłu, wrażliwości estetycznej i sprawności fizycznej. Żeby tę perspektywę przybliżyć, trzeba dotrzeć do świadomości społecznej z informacją, że miarą efektywności pracy szkoły nie mogą być wyłącznie osiągnięcia jej reprezentantów w nauce, sztuce i sporcie, lecz także, a nawet przede wszystkim, liczba wychowanków, dla których naturalną potrzebą jest codzienny kontakt z książką, muzyką, plastyką, rekreacją fizyczną. Wbrew pozorom, roli tej nie może spełnić szkoła ani nawet władze oświatowe, lecz środowiska opiniotwórcze, które takiej efektywności dydaktyczno-wychowawczej muszą się od nich domagać. Wychowania fizycznego dotyczy to w szczególności, ponieważ degradacja fizyczna wydaje się większym zagrożeniem dla współczesnego człowieka aniżeli zacofanie umysłowe lub zapaść cywilizacyjna.

Prof. dr hab. Henryk Grabowski, teoretyk wychowania fizycznego, pedontolog, pracuje w AWF w Krakowie.

 

Komentarze