Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 2003

Spis treści numeru 11-12/2003

Hołystowie

Poprzedni Następny

Rody uczone (79)

Człowieka powinna charakteryzować zwykła przyzwoitość. 
Składa się na nią dotrzymywanie słowa, przyjmowanie odpowiedzialności za tych, których się kształci, a także punktualność.

Magdalena Bajer

Jerzy Hołyst 

 Zaraz po przywitaniu przedstawicieli dwu uczonych pokoleń dostałam prezent od starszego pana prof. Hołysta – jego książkę Suicydologia, świeżo wówczas wydaną. W dedykacji autor wspomniał moich rodziców, którzy w rodzinnej tradycji Hołystów mają niewielki udział. Zajrzawszy do przedmowy, zdążyłam przeczytać: Przywracanie życia (suicydologia jest nauką o samobójstwach – M.B.), to nie tylko wzmacnianie sprawności fizycznej organizmu, ale i zmniejszanie obciążeń, gdy te przekraczają jego siły.

Żywa pamięć Hołystów sięga mniej więcej półtora wieku wstecz. Dziadek macierzysty profesora prawa Brunona Kazimierza (starszego z moich gości) był zarządcą majątku w okolicach Lwowa i zyskał wdzięczność potomnych organizując kursy dla podnoszenia wiedzy ogólnej oraz umiejętności rolniczych dzieci pracujących tam chłopów. Dziad po mieczu miał duże gospodarstwo niedaleko Krakowa. W następnym pokoleniu skrystalizowały się mocniej pozytywistyczne skłonności do niesienia „kaganka oświaty” – oboje rodzice (dziadkowie drugiego mojego gościa) byli nauczycielami.

DO SZKÓŁ DALEJ SZLI...

W domu panowała atmosfera „umiłowania książek i szacunku dla prawdy naukowej”, choć nie było wiadomo, że dzieci poświęcą się szukaniu tej prawdy. Takiego pragnienia rodzice, którzy pewnie je żywili, nie wypowiadali wprost. Córka, już nieżyjąca, skończyła chemię, dwaj bracia podnieśli nauczycielską tradycję rodziny na szczebel akademicki.

Starszy, Jerzy Hołyst, studiował medycynę we Wrocławiu i tam właśnie był uczniem moich rodziców – matki dłużej, jako że wybrawszy neurochirurgię, pod jej „neurologiczną pieczą” przebywał pierwsze etapy naukowej drogi, dzieląc czas między badania w Polsce i staże zagraniczne, m.in. w Wielkiej Brytanii. W roku 1980 został profesorem wrocławskiej Akademii Medycznej, mając za sobą sporo lat praktyki przy łóżkach pacjentów, najpierw Szpitala Górniczego, potem Wojewódzkiego w Wałbrzychu. Był jednocześnie wojewódzkim konsultantem w swojej specjalności. Myślę, że trzeba przypomnieć to, co sama zapamiętałam z rozmów w moim domu – na temat gwałtownego rozwoju neurochirurgii w drugiej połowie ubiegłego stulecia, umożliwionego przez wyniki badań nad fizjologią mózgu i pojawieniem się narzędzi technicznych nowej generacji.
Jerzy Hołyst opublikował 200 prac naukowych, wśród nich dwie monografie. Pierwsza dotyczy leczenia chirurgicznego tętniaków mózgu, którego najnowsze osiągnięcia pokazuje nam dzisiaj telewizja, a co jeszcze dwadzieścia lat temu było wkraczaniem na nowe pole poznania i lekarskiej interwencji. Równie pionierski charakter ma druga monografia – o zastosowaniu ultradźwięków w diagnostyce schorzeń mózgowych.

Młodszy brat Brunon, którego gościłam, również jest pionierem w Polsce i to dwu dziedzin nauki, w których się wyspecjalizował. Wiktymologii, badającej ofiary przestępstw, oraz suicydologii, już wspomnianej, zajmującej się zjawiskiem samobójstw. Obie uprawia w szerokim kontekście kryminologii, kryminalistyki, na tle rozległej, złożonej, problematyki przestępczości, której naukowe poznanie bardzo dynamicznie ewoluuje – w obrębie całej nauki, tj. nauki światowej, jako że praktyka społeczna zgłasza wciąż nowe pilne zamówienia. Najpierw studiował prawo w Uniwersytecie Łódzkim. – Wybrałem apolityczną specjalność naukową. Nie chciałem zajmować się prawem pozytywnym, ponieważ służyło ono celom ideologicznym. Niedługo upłynie 50 lat mojej pracy badawczej. Nie muszę niszczyć żadnego mojego artykułu, żadnej książki. Trzeba wiedzieć, że w liczącym trzy i pół setki publikacji dorobku Brunona Hołysta są 52 książki.

W następnym pokoleniu już jest uczony mąż, syn Brunona Robert Piotr Hołyst. Obaj zastanawiali się nad okolicznościami, jakie sprawiają, że wybiera się naukę jako „rzecz na całe życie” i jak należy sprzyjać okolicznościom, aby wybór okazał się owocny. Trochę to pokazuje, pobieżny nawet, rejestr zajęć, jakie wypełniły mijające półwiecze twórczego życia starszego z profesorów. Wykładał w wielu krajach – Niemczech, Chinach, Japonii, Kanadzie. W latach 1974-90 kierował warszawskim Instytutem Problematyki Przestępczości. Od 1993 prowadzi Europejskie Podyplomowe Studium Problematyki Przestępczości, a to bynajmniej nie wszystkie zajęcia oraz funkcje.

PO RÓŻACH

Prof. Robert Hołyst zaczął prezentację własnej biografii od uwagi: – Ja inaczej, ja miałem drogę usłaną różami. Krzepiąca konstatacja i budujące to, co dalej usłyszałam o bystrym widzeniu odmienności losów w dwu pokoleniach tej samej rodziny, gdzie młodzi rosną w kręgu tych samych ideałów i wzorów. Najpierw krótkie opisanie owej drogi „po różach”.

Na moment zawalił mu się świat, kiedy przeczytawszy dwukrotnie listę przyjętych na Wydział Fizyki UW, siebie na niej nie znalazł. Powiedział do towarzyszącego mu ojca: – Tato, przykro mi, nie dostałem się. Przykro było ze względu na rodziców, którzy nie wyobrażali sobie, by syn po maturze mógł robić coś innego niż studiować. Ojciec raz jeszcze spojrzał na samą górę listy i zobaczył Roberta Hołysta... w pierwszej trójce tych, którzy zdali najlepiej. Ukończywszy tak rozpoczęte studia, syn profesora kilku specjalności uzupełniał je za granicą, m.in. w Uniwersytecie Harvarda, słynnym MIT, University of Minnesota, także w Niemczech, Francji, Holandii.

Urodzony w roku 1963, habilitował się w roku 1993. Mając 35 lat został profesorem w Instytucie Chemii Fizycznej PAN. Wykładał w Szkole Nauk Ścisłych Akademii, pełniąc w latach 1994-96 funkcję jej prorektora. Od dwu lat należy do grona nauczycieli akademickich Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, gdzie Szkoła Nauk Ścisłych stanowi istotną część Wydziału Nauk Przyrodniczych.

Prof. Hołyst junior opublikował już 61 prac zawierających wyniki badań nad strukturą i przejściami fazowymi w ciekłych kryształach, polimerach oraz mikroemulsjach, a także z zakresu topologii i geometrii powierzchni. Laik, jakim jestem i jacy zapewne przeważają wśród czytelników, słuchając o intelektualnych przygodach na pograniczu fizyki z matematyką, ale również biologii, bo i tam kierują się naukowe zainteresowania prof. Roberta Hołysta (zajmuje się np. transkrypcją genów), zdaje sobie sprawę, że wszystkie te zagadnienia należą do głównego nurtu współczesnej nauki o materii, także materii żywej. Uświadamiając to sobie myślałam, że oto jestem świadkiem przejęcia przez drugie profesorskie pokolenie czegoś bardzo ważnego – śmiałości w sięganiu do sedna aktualnej problematyki, próbowania sił w szukaniu odpowiedzi na główne dzisiaj pytania. No i także niezbędnej do ich odczytania intuicji.

Brunon Hołyst: – Będąc bardzo młodym człowiekiem, 15-16 lat, myślałem, żeby w przyszłości być... biskupem albo generałem. Dom był bardzo katolicki, regularnie służyłem do Mszy. Do ojca, dyrektora gimnazjum, przychodzili księża na preferansa. Ale ja nie chciałem być księdzem, tylko biskupem. Miałem ambicję, żeby odegrać jakąś rolę. Majaczyło mi też, na dalszym planie, że mogę zostać profesorem.

Robert Hołyst: – Pokazuje to różnicę pokoleń. W moich planach na pierwszym miejscu było zostanie aktorem, potem pisarzem, na końcu fizykiem, niekoniecznie profesorem fizyki. Tata przez całe życie musiał walczyć. Moja droga może nie od razu była usłana różami, ale... dosyć ubita, mogłem nią spokojnie kroczyć, nie przejmując się problemami materialnymi, brakiem wsparcia psychicznego, bo było cały czas, mając przed oczami wspaniałe wzory tych, którzy byli przede mną w polskiej fizyce.

Historia modyfikowała losy, jednakże coś rdzennego – zasób cech charakteru, postawa wobec świata, widzenie swego miejsca w rzeczywistości – trwało w rodzinie od dawna. Za jeden z ważniejszych rysów dzisiejszy senior uważa pracowitość, od której wiele w życiowych osiągnięciach zależy, którą widzi z zadowoleniem u syna i już u wnuka.

MORES I ZROZUMIENIE

Brunon Hołyst 

Brunon Hołyst i jego rodzeństwo dorastali bez ojca, który podczas wojny dostał się do niewoli niemieckiej. Matka utrzymywała rodzinę nie zaniedbując wychowania dzieci – bez taryfy ulgowej, do jakiej mogłyby skłaniać wojenne warunki.
Po powrocie ojca wszyscy zasiedli przy stole do... nauki gry w brydża. Przy tym zajęciu młodzi usłyszeli ważne i na zawsze, jak się okazało, zobowiązujące słowa: – Dorastacie. Mam do was prośbę: żebyście nie pili, nie palili i postępowali w życiu uczciwie. Żadne z rodzeństwa nigdy nie paliło, średni syn do dzisiaj nie pije alkoholu. W tym miejscu prof. Robert przyznał, że nigdy nie zapalił w obecności swojego ojca, ten zaś melancholijnie zauważył: – Ale palisz.

Mores panował w domu Hołystów, mimo serdecznego uznania dla osiągnięć i karier. Ojciec, nawykły do oszczędzania, zwrócił kiedyś uwagę młodemu docentowi kryminologii, wiktymologii etc., że zbyt długo pali światło pracując w nocy. Ten lampę zgasił, mimo że przygotowywał się pilnie do wykładu i że pewnie bez trudu wyjaśniłby ojcu przyczynę swego zachowania. Zdarzenie to uważa, z obecnej perspektywy, za przejaw synowskiej miłości i, więcej, mocnej więzi rodzinnej. Wnuk nie przeżywał podobnych prób charakteru. Zrozumienie tego, co robi, znajdował w codziennych, bezpośrednich kontaktach i przypisuje to pokoleniowej zmianie stosunków między rodzicami i dziećmi.

Kiedy po pierwszych lekcjach fizyki w szkole zauważył, że jest to „przedmiot dużo trudniejszy niż inne”, pomyślał, że fizyka mogłaby go poważnie i trwale zainteresować, po czym zabrał się do zgłębiania matematyki, uznawszy, że jej porządna znajomość będzie fizykowi niezbędna. Odezwała się dziedziczna u Hołystów pracowitość i ambicja, przyczyniając cierpień, kiedy nie radził sobie – pod koniec szkoły podstawowej – z całkami i różniczkami, które samodzielnie studiował w domu. Matka (lekarz) zaczęła się przygotowywać do utrzymywania syna przez całe życie, jako że nie wyobrażała sobie, co można robić po ukończeniu fizyki, ale tak samo tego, że mogłaby synowi fizykę odradzać.

Brunon Hołyst żenił się w trzydziestym roku życia. Wiedział już, że nauka jest dlań rzeczą najważniejszą i oznajmił przyszłej żonie, że tak będzie zawsze. Robert przygotowywał swoją narzeczoną (z wykształcenia jest inżynierem budowlanym, pracuje jako rzecznik patentowy) od dziewiętnastego roku życia na czekające ją wyrzeczenia, na to, że będzie wyjeżdżał. Pozostanie w domu z małym dzieckiem przyjęła więc później jak naturalny składnik swej doli.

MYŚLEĆ DALEKO

Dowiedziawszy się, że na naukowe kariery moich rozmówców dobry wpływ miała zaszczepiona im w rodzinnych domach pracowitość, pozwalająca rozwijać dane przez Stwórcę talenty, pytałam, czego jeszcze potrzeba, by owocnie prowadzić badania. Usłyszałam od starszego z nich: – Człowieka powinna charakteryzować zwykła przyzwoitość. Składa się na nią dotrzymywanie słowa, przyjmowanie odpowiedzialności za tych, których się kształci (prof. Robert Hołyst upewnił się, że jest prawdziwym badaczem dopiero wtedy, gdy wypromował pierwszego doktoranta), a także punktualność, do której autor przytoczonych słów przykłada dużą wagę (przypomniał, że zadzwonili do moich drzwi 7 minut przed umówioną godziną), dlatego, że ogromnie ceni sobie czas. – Kiedy jadę pociągiem czy samochodem, to piszę książkę, w głowie. Do tych elementów „zwykłej przyzwoitości”, jaka winna cechować uczonych, należy jeszcze odwaga cywilna, ufundowana na jasnym rozróżnianiu dobra i zła. Robert Hołyst zapamiętał z dawnych lat słowa Leopolda Infelda, poręczającego za doktoranta, któremu władze nie dawały paszportu: – On wróci. Powiedział mi, że wróci. Mistrz wierzył uczniowi, bo wiedział, że sam nie może nikogo zawieść.

Patrząc bliżej uważa, że w jego rodzinie dziedziczy się myślenie o przyszłości, troszczenie o to, jaka będzie, bo jego dwunastoletni syn powiedział niedawno: – Tato, jak sobie poradzę na egzaminie magisterskim? Ojca to pytanie bynajmniej nie zdziwiło, gdyż miał takie same problemy i podejrzewa, że były one również udziałem jego ojca. – Potrafimy wybiec myślą daleko naprzód, żeby wyobrazić sobie, co trzeba zrobić dzisiaj, aby osiągnąć cel za 15-20 lat. A żeby sobie postawić cel, trzeba wiedzieć, że to, co robię, jest najważniejsze na świecie.

Obaj moi goście poczuli to dosyć wcześnie. Starszy z panów profesorów powiedział po prostu: – W pewnym momencie trzeba uwierzyć w siebie. Trzeba się ośmielić myśleć, że to, co najważniejsze, jest też możliwe, choć nie wolno utkwić w wysokim mniemaniu o własnych zdolnościach. Robert ciągle się tego obawia, jakkolwiek i pierwszy, i następni jego doktoranci już zdążyli dobrze zaświadczyć o nim jako nauczycielu, a więc kimś, kto przekazuje to, co sam posiada – wiedzę, zapał, gorączkę poszukiwania. Ma własny test: – Jeżeli ktoś zasypia o pierwszej-drugiej w nocy, budzi się o piątej z pomysłem jak coś rozwiązać, zasypia na dwie godziny i rześki wstaje o siódmej – to znaczy, że nadaje się do pracy naukowej.

Jego ojciec, jak mi się zdaje, śmielszy pod tym względem, przypisuje sobie „agresję wobec tematów” (zastrzegając, że w życiu jest bardzo łagodny), tj. „rzucanie się” na tematy nowe, z dalekiego często pogranicza uprawianych dyscyplin, niekiedy zgoła leżące poza ich granicami. Owocem takiego podejścia była, w latach osiemdziesiątych, ważna książka Samobójstwo – przypadek czy konieczność, pierwsza na ten temat w języku polskim, łącząca elementy wiedzy z zakresu psychologii, socjologii, kryminologii, kryminalistyki. Młody wówczas profesor przypieczętował trafność wyboru dokonanego po drugim roku studiów prawniczych, a dyktowanego świadomością, że w młodych dyscyplinach związanych z problematyką przestępczości jest dużo do zrobienia i mają one charakter uniwersalny, tj. wyniki badań prowadzonych w Polsce wniosą istotną wiedzę do „puli” światowej. Tę intuicję rychło potwierdziło założenie międzynarodowego czasopisma, na którego łamy Brunon Hołyst zaprasza swoich kolegów z wielu krajów.

Robert Hołyst kończył studia w roku 1980. Już wtedy, widząc absurdy polskiej rzeczywistości, nie będąc pewnym nadziei, myślał: – To wszystko przeminie, a to, czego się nauczę, zostanie. Wieloma rzeczami można się naprawdę zupełnie nie przejmować – codziennością, krótkością naszego życia.

Ojciec i syn, profesorowie w odległych od siebie dziedzinach, przejmują się tym samym: żeby najlepiej wypełnić obowiązek przechowywania wiedzy i, o ile to możliwe, jej zasób pomnażać. Pragną, aby z tego zasobu czerpało społeczeństwo, choć za to nie sami uczeni są odpowiedzialni.

Tekst powstał na podstawie audycji Rody uczone, nadanej w Programie BIS Polskiego Radia SA w styczniu 2002 r.

 

Komentarze