Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 2004

Spis treści numeru 2/2004

Przygodność

Poprzedni

Na marginesach nauki

Leszek Szaruga

Fot. Stefan Ciechan

  „Przygodność” to termin, który dość często ostatnio pojawia się we wszelkich rozważaniach o losie człowieka. Jest on mianowicie „przygodny”. „Przygodny” jest też nasz język. „Przygodna” jest kultura. „Przygodne” jest społeczeństwo. „Przygodny” jestem ja sam.
Fajne słowo. W polskiej wersji ma dwie wykładnie: po pierwsze – można je rozumieć jako „przypadkowość”, po drugie – jako „przygodowość”. W tym pierwszym znaczeniu skazuje mój byt i pamięć o nim na los szczęścia i epizodyczność. W drugim rozumieniu oznacza szczęście losu i pamięć o tym szczęściu. Wolę Przygodę od Przypadku, choć przecież wiem, że przygoda może być przypadkiem, a przypadek przygodą.

Piszę o tym wszystkim dlatego, iż jedną z cech uderzających współczesnej humanistyki zaczynają być gry i zabawy słowne, co widać choćby u Derridy, jednego z proroków postmodernizmu, który zresztą ten sposób pisania podpatrzył u Nietzschego. Widać to doskonale, gdy zestawimy dwie polskie wersje sztandarowego dzieła niemieckiego filozofa – Berenta „Tako rzecze Zaratustra” oraz Jaskuły i Lisieckiej „To rzekł Zaratustra”. Zestawienie tych dwóch – skądinąd znakomitych – tłumaczeń pokazuje, jak czas „wyciąga” z dzieła to, co dawniej wydawało się być mało istotne. Otóż, jeśli Berenta – a przecież i jego współczesnych – w czytaniu „Zaratustry” pociągała przede wszystkim „treść”, to czytelnika nam współczesnego interesuje także „forma”: gry językowe Nietzschego (mamy z nimi do czynienia w pisarstwie niemieckim od zarania: wystarczy sięgnąć po pisma mistyków z jednej strony, i po felietony młodego Marksa z drugiej) stanowią nieredukowalny, z dzisiejszego punktu widzenia, sposób przekazu jego myśli. Tak jest dzisiaj, Berenta wszak ta sprawa raczej nie zajmowała.

Oba przekłady, jako się rzekło, są bardzo dobre. Ale właśnie dlatego stanowi to poważny problem dla polskiego czytelnika, nieznającego języka oryginału, skazanego zatem na pośrednictwo tłumaczy: pojawia się bowiem pytanie o to, które tłumaczenie jest „prawdziwe”. Oba. Berent jest bowiem bliższy „klimatu” czy „atmosfery” epoki, jego „młodopolski język”, jakim oddaje tekst Nietzschego, choć może dziś razić nadmiernym „wykwintem”, jest jednak istotnym składnikiem przekładanego tekstu – tak wówczas wszak się pisało nie tylko w Polsce, w całej Europie. Z kolei przekład spółki Jaskuła-Lisiecka, znakomicie odwzorowujący ten element struktury wypowiedzi, jaki stanowią gry językowe w tekście „Zaratustry”, „oczyszcza” utwór z owej aury emocjonalnej, która stanowi wszak jego składnik niesłychanie ważny. Ten przekład zresztą doskonale wprowadza w bliski sporej części współczesnej humanistyki język postmodernizmu; bez Nietzschego wszak w pełni pojąć się go nie da, pozostanie się na powierzchni jedynie.

I co z tym robić? Bodajże Richard Rorty powiedział kiedyś, że wiek XXI albo będzie wiekiem tłumaczy, albo go nie będzie. W jakiejś mierze to prawda. Mamy wszak dość ograniczone możliwości wejścia w wielość językowych światów, przyrost tekstów jest ogromny, wszystkiego w oryginale czytać nie jesteśmy w stanie. Trzeba zawierzyć tłumaczom. Z tym, że – jak to pokazują różne wersje przekładów utworów literackich – takie zawierzenie może okazać się ryzykowne. Tym bardziej iż coraz częściej się zdarza, że otrzymujemy – szczególnie w wypadku języków „egzotycznych” – tłumaczenia z „drugiej ręki”, dokonywane nie z oryginału, lecz z przekładu na któryś z „języków konferencyjnych”.

O ile rzecz ta w naukach przyrodniczych czy ścisłych ma znaczenie drugorzędne (choć może także budzić nieufność, szczególnie wtedy, gdy wykład dotyczy założeń filozoficznych przeprowadzanych badań), o tyle w humanistyce jest to kwestia fundamentalna. Rzecz w tym bowiem, iż czytając przekład mamy do czynienia nie z tekstem samym, lecz z jego mniej lub bardziej uzasadnioną interpretacją. Nie znając języka oryginału, nie możemy mieć pewności, iż czytamy to, co przeczytać pragniemy. Nie jest bez znaczenia to, czy moją lekturą jest „Państwo”, czy „Republika” Platona, wszak nie każde państwo to porządek republikański, a eksponowanie w tytule tego właśnie porządku skupia uwagę czytelnika na pewnym tylko typie państwowości.
Rzecz w tym, że ostateczne rozstrzygnięcia nie są tu możliwe. Dość poczytać polemiki, przeradzające się czasem w karczemne awantury, jakie wiodą ze sobą tłumacze, by zdać sobie sprawę, z jak poważnym problemem mamy do czynienia. A dotyczyć on może spraw absolutnie pierwszoplanowych. Gdy podczas pewnej konferencji problemom tłumaczenia poświęconej, jeden z kolegów zażartował: „Leszek, pamiętaj, że na początku było Słowo”, odpowiedziałem, także żartem oczywiście: „A skąd wiesz, że to zdanie zostało dobrze przetłumaczone?”. Żarty żartami, ale jeśli rzeczywiście jest to przekład „zły”? I co to znaczy? Bywa bowiem i tak, iż jakiś przekład tak silnie zakorzenia się w tradycji języka, iż nowa translatorska wersja – nawet zakładając bliższa oryginałowi – jest automatycznie odrzucana. Wystarczy zresztą sięgnąć po tekst Biblii w przekładzie Artura Sandauera, by się przekonać, z jak ważną kwestią mamy tu do czynienia: „Na początku był męt i zamęt”. Powiada Sandauer, iż Pismo bazuje na takich właśnie grach językowych. Jego tłumaczenie zresztą wywołało swego czasu całkiem nielichą awanturę. I nie dziwota, rzecz dotyczy w końcu Księgi, której język kształtuje język całej kultury europejskiej. Jaki to język? Któremu przekładowi mam zaufać?

Istnieje podejrzenie, że oparty na przekładach dyskurs humanistyczny jest w gruncie rzeczy nieustanną grą pomyłek, komedią pomyłek, wynikającą z zasadniczej niemożności pełnego przetłumaczenia tekstu, który jest punktem odniesienia kolejnych wypowiedzi. W tym sensie, oczywiście, mamy do czynienia z przygodnością języka w rozumieniu, w jakim wykłada się ona jako przypadkowość. Jest bowiem dziełem przypadku, który z tłumaczy dany tekst nam przekazuje. A nawet, dodam jeszcze, nigdy do końca nie możemy być pewni, czy nasza znajomość języka naprawdę pozwala nam czytany tekst w pełni pojąć. Czym zatem jest ów humanistyczny dyskurs?

Komentarze