Przygodność |
Na marginesach naukiLeszek Szaruga „Przygodność” to termin, który dość często ostatnio pojawia się we wszelkich rozważaniach o losie człowieka. Jest on mianowicie „przygodny”. „Przygodny” jest też nasz język. „Przygodna” jest kultura. „Przygodne” jest społeczeństwo. „Przygodny” jestem ja sam. Piszę o tym wszystkim dlatego, iż jedną z cech uderzających współczesnej humanistyki zaczynają być gry i zabawy słowne, co widać choćby u Derridy, jednego z proroków postmodernizmu, który zresztą ten sposób pisania podpatrzył u Nietzschego. Widać to doskonale, gdy zestawimy dwie polskie wersje sztandarowego dzieła niemieckiego filozofa – Berenta „Tako rzecze Zaratustra” oraz Jaskuły i Lisieckiej „To rzekł Zaratustra”. Zestawienie tych dwóch – skądinąd znakomitych – tłumaczeń pokazuje, jak czas „wyciąga” z dzieła to, co dawniej wydawało się być mało istotne. Otóż, jeśli Berenta – a przecież i jego współczesnych – w czytaniu „Zaratustry” pociągała przede wszystkim „treść”, to czytelnika nam współczesnego interesuje także „forma”: gry językowe Nietzschego (mamy z nimi do czynienia w pisarstwie niemieckim od zarania: wystarczy sięgnąć po pisma mistyków z jednej strony, i po felietony młodego Marksa z drugiej) stanowią nieredukowalny, z dzisiejszego punktu widzenia, sposób przekazu jego myśli. Tak jest dzisiaj, Berenta wszak ta sprawa raczej nie zajmowała. Oba przekłady, jako się rzekło, są bardzo dobre. Ale właśnie dlatego stanowi to poważny problem dla polskiego czytelnika, nieznającego języka oryginału, skazanego zatem na pośrednictwo tłumaczy: pojawia się bowiem pytanie o to, które tłumaczenie jest „prawdziwe”. Oba. Berent jest bowiem bliższy „klimatu” czy „atmosfery” epoki, jego „młodopolski język”, jakim oddaje tekst Nietzschego, choć może dziś razić nadmiernym „wykwintem”, jest jednak istotnym składnikiem przekładanego tekstu – tak wówczas wszak się pisało nie tylko w Polsce, w całej Europie. Z kolei przekład spółki Jaskuła-Lisiecka, znakomicie odwzorowujący ten element struktury wypowiedzi, jaki stanowią gry językowe w tekście „Zaratustry”, „oczyszcza” utwór z owej aury emocjonalnej, która stanowi wszak jego składnik niesłychanie ważny. Ten przekład zresztą doskonale wprowadza w bliski sporej części współczesnej humanistyki język postmodernizmu; bez Nietzschego wszak w pełni pojąć się go nie da, pozostanie się na powierzchni jedynie. I co z tym robić? Bodajże Richard Rorty powiedział kiedyś, że wiek XXI albo będzie wiekiem tłumaczy, albo go nie będzie. W jakiejś mierze to prawda. Mamy wszak dość ograniczone możliwości wejścia w wielość językowych światów, przyrost tekstów jest ogromny, wszystkiego w oryginale czytać nie jesteśmy w stanie. Trzeba zawierzyć tłumaczom. Z tym, że – jak to pokazują różne wersje przekładów utworów literackich – takie zawierzenie może okazać się ryzykowne. Tym bardziej iż coraz częściej się zdarza, że otrzymujemy – szczególnie w wypadku języków „egzotycznych” – tłumaczenia z „drugiej ręki”, dokonywane nie z oryginału, lecz z przekładu na któryś z „języków konferencyjnych”. O ile rzecz ta w naukach przyrodniczych czy ścisłych ma znaczenie drugorzędne (choć może także budzić nieufność, szczególnie wtedy, gdy wykład dotyczy założeń filozoficznych przeprowadzanych badań), o tyle w humanistyce jest to kwestia fundamentalna. Rzecz w tym bowiem, iż czytając przekład mamy do czynienia nie z tekstem samym, lecz z jego mniej lub bardziej uzasadnioną interpretacją. Nie znając języka oryginału, nie możemy mieć pewności, iż czytamy to, co przeczytać pragniemy. Nie jest bez znaczenia to, czy moją lekturą jest „Państwo”, czy „Republika” Platona, wszak nie każde państwo to porządek republikański, a eksponowanie w tytule tego właśnie porządku skupia uwagę czytelnika na pewnym tylko typie państwowości. Istnieje podejrzenie, że oparty na przekładach dyskurs humanistyczny jest w gruncie rzeczy nieustanną grą pomyłek, komedią pomyłek, wynikającą z zasadniczej niemożności pełnego przetłumaczenia tekstu, który jest punktem odniesienia kolejnych wypowiedzi. W tym sensie, oczywiście, mamy do czynienia z przygodnością języka w rozumieniu, w jakim wykłada się ona jako przypadkowość. Jest bowiem dziełem przypadku, który z tłumaczy dany tekst nam przekazuje. A nawet, dodam jeszcze, nigdy do końca nie możemy być pewni, czy nasza znajomość języka naprawdę pozwala nam czytany tekst w pełni pojąć. Czym zatem jest ów humanistyczny dyskurs? |
|