Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1999

Spis treści numeru 11/1999

Rodzina Kulów
Poprzedni Następny

Rewizjonizm stał się postawą tej części inteligencji humanistycznej, 
która wcześniej zainteresowała się, czasem zafascynowała, 
pewnymi ideałami marksizmu.

Magdalena Bajer


Witold Kula

W kwietniu roku 1976 odbył się na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego jubileusz Witolda Kuli, wielkiego przedstawiciela polskiej szkoły historii gospodarczej, autora znanych w świecie pionierskich prac z tej dziedziny oraz kierunków pokrewnych. Ciężko chory profesor nie mógł wygłosić mowy, którą starannie przygotował. W rodzinnym archiwum, tj. w domu Marcina Kuli, dzisiaj również profesora UW, zachował się „brudnopis” w postaci taśmy magnetofonowej. Udostępnił mi ją prof. Kula junior tym skwapliwiej, im mniej chętnie mówił o własnej przynależności do „rodu uczonego”.

Razem słuchaliśmy słów jego ojca, zmarłego przed ponad dwudziestu laty: – Dziwna to była rodzina. Dziadek mojego ojca przyjechał z Hamburga. Niemiec, nie bez domieszki krwi żydowskiej, zainstalował się w Warszawie i uczył polskiego, tłumacząc Lessinga na polski. W szafach domowych znajdowałem pełne wydanie Schillera, po niemiecku oczywiście, pełne wydanie Szekspira, po niemiecku również, ale też polskie wydanie tegoż, pierwsze wydanie „Konrada Wallenroda”, pierwsze dwa tomiki poezji Mickiewicza.

Śladem obojga

Prof. Marcin Kula: – Mój ród nie jest rodem. Wśród pradziadków mam jednego pańszczyźnianego chłopa i jednego chałatowego Żyda. Jest mi z tym dobrze. Jestem bardzo dumy, że mój ojciec dokonał tego awansu społecznego, który uważam za rzecz pozytywną. A z drugiej strony: ród – to zakłada jakąś kontynuację. Moje dzieci studiują, prawda, ale czy ja chciałbym, żeby szły dalej w tym samym kierunku?

Grzegorz Kula kończy ekonomię, może po matce, która jest pracownikiem naukowym na Wydziale Ekonomii UW? Agnieszka studiuje etnologię, pozostając w obrębie humanistyki, jak jej dziadkowie i rodzice.

Pytanie ich ojca jest retoryczne, gdyż sam on przyznał, że cieszyłoby go, gdyby dzieci znajdowały upodobanie w poznawaniu rzeczy interesujących, dlatego że są interesujące, w pisaniu bez wydawniczego zamówienia, w uczeniu innych bez liczenia, ilu jeszcze wypromowanych doktorów potrzeba do własnego akademickiego stopnia. Obecny profesor sam w tym wszystkim naśladował swego ojca, co niekoniecznie było zamierzone wprost, ale wzięte z domu, z serdecznej zażyłości z rodzicami, z częstych rozmów, z patrzenia, co robią, jak reagują na zdarzenia, na ból, z kim się przyjaźnią, jak oceniają ludzkie postępki.

Zainteresowania naukowe Marcina Kuli są sukcesją po obojgu rodzicach. Matka, Nina Assorodobraj-Kulowa, była wybitnym socjologiem, profesorem UW, wybrana na pierwszego dziekana reaktywowanego po Październiku Wydziału Filozofii i Socjologii. Należała do partii, z której wyrzucono ją w roku 1968. Wtedy też przestała pełnić funkcję prezesa PTS, przejętą po Stanisławie Ossowskim.

Witold Kula, urodzony w 1916 roku w Warszawie, tutaj ukończył gimnazjum Reja, studia i został profesorem w 1950 roku.

Dziesięć lat później jego syn zdawał maturę i myślał o studiowaniu socjologii, której losy, po niedługiej odwilży, nie były zupełnie pewne. Rozważając rzecz głębiej doszedł do wniosku, że „historia jest dobrą podstawą do wszelkiej humanistyki”. Zaczął studiować obie. – Do dzisiaj nie uważam, żeby było istotne rozróżnienie pomiędzy historią a socjologią, w każdym razie nie chciałbym, żeby było i opłakuję, że jest. Zdaniem prof. Kuli, w historii przeważa dzisiaj faktografia nad interpretacją dziejów. Swoje podejście określa jako „zadawanie pytań socjologicznych, pytań ogólnych i wyciąganie wniosków uogólniających w stosunku do materiału historycznego i epizodów historycznych”. Wspiera to przykładem ze sfery bliskich mu zagadnień, tłumacząc mi, że rewolucję francuską historycy powinni badać nie tylko dlatego, żeby poznać jej przebieg, ale by dociec, co jest istotą każdej rewolucji. Pytałam, czy do takiego podejścia trzeba, młodych zwłaszcza, nakłaniać, wydaje się przecież nader frapujące? Zdaniem mego rozmówcy, nawet studentów nieobciążonych jeszcze żadną rutyną trudno na to namówić, gdyż „pójście na szersze wody”, lektury z pogranicza wąskich zagadnień, które trzeba było wcześniej zbadać w żmudnych kwerendach, są ogromnym trudem, jakiego nikt nie wymaga i mało kto oceni. W rodzinie Kulów drugie pokolenie znajduje w takim właśnie podejściu upodobanie.

Oglądanie śladów

Porządkując notatki ojca, jego niedokończone prace, z których wiele opublikował, prof. Marcin Kula znalazł pewną myśl, o której sądził, że jest jego własna i nieraz jako własną powtórzył. W swoich notatkach przechowuje list ojca pisany z Paryża, gdy doszła doń wieść o zamiarze studiowania historii przez jedynaka. Był to rok 1959. Przy dziedziczeniu zawodu dziecko wzrasta w tradycji danego zawodu od wczesnego dzieciństwa. Nie rozumiejąc, o czym mowa, słyszy wciąż o sprawach tego zawodu (...). To ważne (...). A teraz rzecz najważniejsza: myślę o niezależności rozwoju (...). Współpraca z „doświadczeńszym” ułatwia i przyspiesza znakomicie wyniki, ale i ciąży. Wpływa na kształtowanie się poglądów i postaw, a tym samym sprawia, że kształtowanie to dokonuje się w sposób mniej niezależny, mniej samodzielny. Przeciwko swoim nauczycielom trzeba się zbuntować. Również i przeciwko ojcu, o ile należy do nauczycieli. Tylko że przeciwko ojcu buntować się jest trudniej – nie tylko ze względów uczuciowych, ale ze względu na to, że współpraca z nim mogła tak zbliżyć poglądy i postawy, że nie ma przeciwko czemu się buntować (...). Zebrałem w nauce dostatecznie dużo doświadczenia, by ci służyć pomocą w Twoich „pierwszych krokach”, a zrobiłem „dostatecznie mało”, by nie zaciążyć zbytnio nad Twoim rozwojem.

Marcin Kula buntuje się przeciwko nauczycielom swoją socjologiczno-historyczną dwoistością, swoim podejściem „między uogólnieniem a faktami historycznymi”, jednak ten bunt, zauważony w środowisku uniwersyteckim, jest wiernością rodzicom badaczom-nauczycielom, świadczoną bardzo konsekwentnie, a płynącą głównie z intelektualnych skłonności w ich domu ukształtowanych.

Stąpanie tą samą drogą akademickich awansów – w tej samej dziedzinie, w tym samym uniwersytecie, gdzie profesorami byli rodzice – jest, w opinii mego rozmówcy, niełatwe. Gdy ktoś go pyta: – Czy pan jest synem profesora Kuli? odpowiada: – Jestem również ojcem Grzegorza i Agnieszki.

Zasmucenia

Jeśli prof. Marcin Kula nie jest pewien, czy pragnie kariery naukowej dla swoich dzieci, to dlatego, że nie mogłyby w dzisiejszym świecie uprawiać nauki tak, jak czynił to jego ojciec, a co on nazywa „postawą uczonego mnicha” – bez ascezy w codziennym domowym życiu, ale bez zbytniego oglądania się na to, czy świat zewnętrzny czeka na owoce pracy. Sam czasami jeszcze tak pracuje, ale też... miewa kłopoty. – Od iluś lat hołubiłem sobie taki temat: rewolucja boliwijska 1952 roku. Przyszedł do mnie kolega i powiedział, że wziąłby temat, ale do serii o historii poszczególnych krajów w XX wieku. Podpisałem więc umowę na historię Boliwii – sprzedałem duszę na pniu, zanim pierwsza strona została napisana. Wyszła mi nie historia Boliwii, tylko historia rewolucji w 1952 r. i zostałem na lodzie. To ojciec mnie tak zaprogramował. Chyba w dzieciństwie wykazywałem za mało buntowniczości. Książka ukazała się ostatecznie pt. Anatomia rewolucji narodowej (Boliwia XX wieku) w serii monografii humanistycznych, wydawanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Pytałam więc uparcie, o dom, przeciwko któremu nie chciało się buntować, choć czas dorastania i pierwszych kroków na drodze naukowej przypadł Marcinowi Kuli wtedy, gdy wielu „doświadczeńszych” przeżywało dramatyczne czasem przewartościowania. – Polityka była bardzo obecna. Gdybym miał określić środowisko ideowe rodziców, to najbliższe było im to, co się nazywa dzisiaj środowiskiem rewizjonistycznym.

Rewizjonizm stał się postawą tej części inteligencji humanistycznej, która wcześniej zainteresowała się, czasem zafascynowała, pewnymi ideałami marksizmu. Prof. Marcin Kula tak opisuje duchowy rodowód swoich rodziców: – Należeli do lewicowej przedwojennej inteligencji, która nie wystąpiła przeciwko komunizmowi. Może nawet trzeba powiedzieć mocniej – miała nadzieję, że ten system naprawi. Nie wiem, czy rodzice nie patrzyli na ten system (tu się pokazuje pewne niebezpieczeństwo uprawiania historii) i jego konwulsje trochę w perspektywie rewolucji francuskiej: no, oczywiście są fatalne koszta, ale to się ostatecznie jakoś uporządkuje ku pożytkowi ludzi. Potrzeba napisania historii Polski na nowo, z punktu widzenia klas pracujących, przemian gospodarczych (ojciec był historykiem gospodarczym), nie była perspektywą absurdalną.

Witold Kula napisał utwór literacki Gusła, gdzie w kostiumie antycznym toczy spór niejako z samym sobą, rozważa okoliczności wyborów, których jego pokolenie i jego intelektualna formacja ostatecznie nie dokonały.

Marcin Kula widzi u siebie ślady „ukąszenia” marksizmem, powiedzmy, w nadmiernych niegdyś nadziejach (przy małej wówczas wiedzy) wiązanych z rewolucją kubańską Fidela Castro, który zdawał się uosabiać młodość i entuzjazm na tle kostniejącego realnego socjalizmu w gomółkowskiej Polsce.
Stąd wyewoluowały późniejsze zainteresowania naukowe Ameryką Łacińską. – Sprowadzanie całej historii do jednej wielkiej walki klas jest absurdem, natomiast zdarzały się w dziejach konflikty, które były konfliktami klas.

Międzypokoleniowa cezura, jaka oddziela i dzieci, i pana profesora, i jego studentów od doświadczeń dwu poprzednich generacji, nie ma, jak zrozumiałam, cech antagonizmu. Zasmuca średnie pokolenie niedostatkiem wiedzy historycznej u następców. Ze studentami Marcin Kula prowadzi badania nad tym, co najogólniej można nazwać „codziennością PRL”, funkcjonowaniem systemu na poziomie życia poszczególnych obywateli, które to badania przyniosły ciekawe publikacje. W domu przechowują się i obowiązują te same od pokoleń reguły przyzwoitego życia oraz rodzaje zaciekawień intelektualnych.

– Chciałbym jednego, żeby pokoleniu moich dzieci, moich studentów było oszczędzone doświadczenie, które dotknęło rodziców. Może nie osobiście, ale właśnie pokoleniowo. Środowisko ludzi, które pracowało najlepiej jak potrafiło, które, w moim przekonaniu, pracowało z uczciwymi intencjami, jako pokolenie i jako środowisko, po przemianach, jakie zaszły, uznania nie znajdzie. Wchodzi w życie „pokolenie reakcji przeciw temu, co było. Z czasem nastąpi kolejna rewizja, może przytomniejsze rozsądzenie zalet Polski Ludowej, a nie siedemnastej republiki ZSRR. Może przyjdzie rozsądzenie pomiędzy tymi, którzy się ześwinili, a tymi, którzy w trudnych warunkach usiłowali żyć uczciwie. Sprawa przy tym jasna: Nie można przejść przez gnojówkę nie ubrudziwszy się, chyba że się siedziało w więzieniu. Taki czas zapewne przyjdzie.

Witold Kula w przemówieniu jubileuszowym napisał: Wychowywali mnie moi profesorowie. Wychowywali mnie tym, że byli tacy, jacy byli. Wychowywali mnie tym, że byli wierni prawdzie, badaniu naukowemu, wierni wynikom prawdziwym w badaniu tym osiągniętym. Wychowywali mnie dlatego, że byli wierni przysiędze doktorskiej i że traktowali wszystkich na równi, że nie było u nich, jak mówi Pismo Święte, ani Greka, ani Żyda.

Tekst powstał na podstawie audycji z cyklu Rody uczone nadanej w lutym 1998 r. w Programie I Polskiego Radia SA, sponsorowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej.

Uwagi.