Strona główna „Forum Akademickiego”

Archiwum z roku 1999

Spis treści numeru 7-8/1999

REKOMPENSATA DLA HUMANISTYKI
Poprzedni Następny

W każdej epoce są lepsze, gorsze i bardzo złe prace. Stoję na stanowisku, że liczą się szczyty, nie doliny.

Rozmowa z prof. Henrykiem Samsonowiczem, historykiem, przewodniczącym Rady Wydawniczej Fundacji na rzecz Nauki Polskiej

Prof. dr hab. Henryk Samsonowicz (ur. 1930 w Warszawie) jest specjalistą historii Polski i powszechnej okresu średniowiecza. Studia historyczne ukończył w Uniwersytecie Warszawskim w roku 1950, tu zdobył wszystkie stopnie naukowe (doktorat – 1954, habilitacja – 1960, prof. nadzw. – 1969, prof. zw. – 1980) i tu pracuje w Instytucie Historycznym. Zajmuje się historią miast i mieszczaństwa u schyłku średniowiecza, dziedzictwem średniowiecza i miejscem Polski w Europie. Ma na swym koncie 840 publikacji, m.in. Złota jesień polskiego średniowiecza (1972) i Dziedzictwo średniowiecza (1991). Jest członkiem PAN i PAU oraz zagranicznych organizacji naukowych. Był rektorem UW (1980-82) i ministrem edukacji narodowej (1989-90).

Chciałbym porozmawiać o serii wydawniczej Monografie FNP. Jaki jest cel edycji tej serii?

– Wydawanie książek humanistycznych jest pomysłem Fundacji Nauki Polskiej na dofinansowanie humanistyki, tej najsłabiej finansowanej dziedziny nauk podstawowych. Działalność Fundacji, poza przyznawaniem stypendiów, polega na ustanawianiu programów badawczych dla dyscyplin, które w wyniku konkursu uzyskują pokaźne kwoty na aparaturę, laboratoria i badania. Najbardziej kosztochłonne są dyscypliny medyczne, przyrodnicze, doświadczalne. Program LIBRARIUS, który finansuje różne niezbędne działania w bibliotekach czy w archiwach, program dla badań archeologicznych są przedsięwzięciami tanimi w stosunku do potrzeb nauk przyrodniczych. Fundacja zastanawiała się więc, jaka może być forma rekompensaty dla nauk humanistycznych. Stąd decyzja o finansowaniu wydawnictw.

Dodać trzeba, że humanistyka szeroko pojęta, to wiedza o literaturze, językoznawstwo, antropologia, historia, historia sztuki, zagadnienia psychologii, socjologii, archeologii, to wszystko, co wiąże się z kierunkiem działania Wydziału I Polskiej Akademii Nauk.

– Jak wygląda konkurs?

– Procedura jest dosyć skomplikowana. Istnieje rada redakcyjna, która po wstępnym zorientowaniu się w problematyce książki, od razu eliminuje niektóre zgłoszone pozycje. Przyjęte zaś kieruje do kompetentnych recenzentów i w wyniku tych recenzji kwalifikuje do druku.

– Ilu recenzentów ocenia daną pracę?

– Od jednego do trzech. Zależy to od tematyki. Np. bestseller tej serii, książka Jacka Banaszkiewicza Polskie dzieje bajeczne mistrza Wincentego Kadłubka, miał oczywiście swojego recenzenta, ale ja, czując się kompetentnym w tej dziedzinie, po przeczytaniu także przekazałem swoje uwagi.

– Czy Pan zawsze czyta zgłoszone propozycje?

– To zależy. Są pozycje, które czytam niejako z obowiązku, inne czytam z ciekawości, a są takie, które wychodzą poza moje zainteresowania. Z zasady przerzucam każdą pracę, która wpływa na konkurs.

– Czy dużo ich wpływa?

– W gronie rady redakcyjnej spotykamy się raz na miesiąc i na ogół mamy 3, 4 nowe pozycje. W skali roku byłoby to 40-50 prac. Zastanawialiśmy się, czy nie inspirować pewnych książek. Sprawa nie jest taka oczywista, dlatego, że inspiracja powoduje podjęcie zobowiązań, których chcielibyśmy uniknąć. Zamówienie książki u autora wykracza poza formułę konkursu. Prywatnie możemy komuś powiedzieć, by zgłosił swą pracę na konkurs, możemy propagować nasze działania, ale inspiracja musi być ograniczona.

– Czy trzeba ułatwiać wydanie książki humanistycznej? Przecież nietrudno ją dziś wydać.

– I tak, i nie. Jest łatwo, ponieważ istnieje wiele wydawnictw, które chętnie poszukują chodliwych tematów. Stosunkowo tanio można dziś wydać niewielkie formy książkowe. Istnieje możliwość dofinansowania przez KBN, też na drodze konkursu, z czego korzystają najrozmaitsze towarzystwa naukowe, ośrodki regionalne i inne instytucje pozabudżetowe. W tym sensie więc jest łatwo. Istnieją jednak co najmniej trzy przyczyny, dla których książkę wydać trudno. Po pierwsze książka musi mieć formułę komercyjną: zbiór esejów, felietonów – tak, trudniej z syntezą, która nie jest dobrze widziana przez prywatnych wydawców. Po drugie – objętość. My też nie wydajemy 60-arkuszowych pozycji, ale te prace, które u nas wyszły, np. Wiersz polski Lucylli Pszczołowskiej czy Światłocienie zła Cezarego Wodzińskiego, mają po dwadzieścia kilka arkuszy wydawniczych. Po trzecie, jest to kwestia honorariów. Fundacja, w swej działalności statutowej, nie jest nastawiona na komercję. Honoraria płacone autorom naszych książek są znacznie wyższe niż te, które dostają autorzy wydawnictw prywatnych. Nasze książki są stosunkowo tanie, bo wydawnictwo i tak odnosi korzyści materialne z racji swoich związków z Fundacją.

– O ich sprzedaż martwi się wydawca, nie Fundacja?

– Tak, na przykład Dzieje Prusów Łucji Okulicz-Kozaryn mają już drugie wydanie, Na szlakach Orientu Andrzeja Dziubińskiego jest wyczerpana. Szykuje się drugie wydanie. Dzieje bajeczne – to samo. Są oczywiście prace mniej chodliwe, warto jednak wspomnieć, że wydawnictwa komercyjne nastawione są na to, że książka natychmiast się rozejdzie. Jeżeli przez pół roku zalega w magazynie, oznacza to, że jest nietrafiona. Tymczasem u nas jest zupełnie inaczej. Wiersz polski Pszczołowskiej będzie miał walor naukowy nie tylko w tym roku, ale i w najbliższych kilkunastu latach. A nawet dłużej. Znalezienie wydawcy dla tego typu prac albo nie jest łatwe, albo też publikacja wiąże się z niskim honorarium autorskim.

– Wróćmy do mechanizmu wyłaniania prac. Napływają one do Fundacji. Czy jest jakiś roczny limit tytułów?

– Nie mamy limitów, ale działają mechanizmy kontrolne, takie jak zdrowy rozsądek i jakość prac.

– Gdyby się jednak zdarzyło ich dużo?...

– To dalibyśmy radę. Ta seria istnieje prawie od czterech lat. Ukazało się w niej ponad 30 pozycji. Jeśli mogliśmy wydawać 10 pozycji rocznie, moglibyśmy i 15. Ale jak wydamy 7 to trudno. Jest to kwestia kondycji polskiej humanistyki.

– Jaka cześć prac wygrywa konkurs?

– Średnio co czwarta pozycja jest akceptowana. Losy tych prac są różne. Bywają one poddawane dalszej procedurze konkursowej. Są tu na ogół dwie recenzje: ogólna, która dotyczy celowości wydania ze względu na wagę książki czy jej czytelność, oraz recenzja wydawnicza, dotycząca szczegółów merytorycznych pracy. Pierwsza z nich jest oczywiście decydująca, ale nie wyłącznie. Jeśli recenzja ogólna jest pozytywna, wtedy, nie ujawniając recenzentów, przekazujemy autorowi ich opinie z pytaniem, jaki jest jego stosunek do tych sugestii. Jeśli sugestii tych jest tak wiele, że trzeba by napisać nową książkę, to trudno. Jeśli książka nie odpowiada założeniom serii, jako zbyt specjalistyczna, pisana zbyt hermetycznym językiem, wtedy odpada. Jeden z autorów musiał skrócić o sto stron zbyt przegadaną książkę, zrobił to i książka wyszła. Wystrzegamy się jednak warunkowego przyjmowania prac.

– Mówi się od dawna o spadku poziomu doktoratów. Co Pan o tym sądzi jako recenzent i przewodniczący rady wydawniczej?

– W Bibliotece Uniwersyteckiej jest dzieło pisane na stopień w XVIII wieku, wykazujące niesłuszność teorii Kopernikańskiej. W każdej epoce są lepsze, gorsze i bardzo złe prace. Niektóre doktoraty są wybitne. Stoję na stanowisku, że liczą się szczyty, nie doliny. Oceniając naukę amerykańską nie patrzymy na to, co się dzieje w rozmaitych college’ach tylko na noblistów. Niektóre prace doktorskie wydajemy w naszej serii.

– Interdyscyplinarność i powiązanie z przyrodoznawstwem może stać się ratunkiem dla zagubienia metodologicznego humanistyki.

Czy w dzisiejszych naukach humanistycznych jest to możliwe?

– Jest w pewnym sensie niezbędne. Czuję się wraz z kolegami spadkobiercą koncepcji, która funkcjonowała w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego m.in. dzięki niedawno zmarłemu Aleksandrowi Gieysztorowi. Tylko integracja między kierunkami badań może przynieść nowe pytania i nowe odpowiedzi. Zajmowanie się wczesnym średniowieczem jest w tej chwili niemożliwe bez wykorzystania badań językoznawczych, archeologicznych, socjologii historycznej, ogólnego przygotowania w zakresie antropologii kultury. To nie jest postulat, to konieczność. Dendrochronologia, wykorzystanie izotopu węgla C14, antropologia przyrodnicza, palynologia, pokazująca zmiany klimatyczne w historii – niesłychanie rozszerzają spektrum zainteresowań i możliwości poznawania przeszłości.

Barierą, która istnieje między dyscyplinami jest język.

– Kiedy przeglądam listę opublikowanych książek, to odbija mi się w niej specjalność trzech redaktorów serii. Najwięcej jest tu historii, polonistyki i filozofii, trochę mniej psychologii, socjologii, a zupełnie nie znalazłem filologii obcych, teologii, pedagogiki, bibliotekoznawstwa, historii idei, nauki o polityce.

– Historia idei jest obecna, nawet w tytułach. Tego bym bronił. Akty świadomości i procesy poznawcze – nie powie pan, że nie jest to praca z zakresu psychologii zbiorowej. Między Królem-Duchem a mieszczaninem to jest analiza pewnej idei. Najbardziej boleję nad tym, że w tej serii nie ma socjologii. Natomiast co do pozostałych dyscyplin, jest to odbicie zainteresowań, możliwości autorów, produkcji naszych kolegów. Proszę nie traktować tego stanu jako efektu polityki wydawniczej. Jest to konkurs, który ma wprowadzić na rynek czytelniczy liczące się pozycje humanistyczne.

– Gdy przyglądam się geografii autorów, okazuje się, że dwie trzecie związanych jest z Warszawą. Poza tym pojawia się Toruń, Lublin, Łódź, Kraków. Brak natomiast Wrocławia, Poznania, Gdańska. Czy tam się nic nie dzieje w humanistyce i naukach społecznych?

– Wydajemy właśnie książkę gdańskiej autorki o malarstwie złotego wieku w Gdańsku i pracę autora z Poznania, jednego z najwybitniejszych żyjących historyków. Wrocławia rzeczywiście brak. Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo musielibyśmy wejść w dyskusję dotyczącą poszczególnych ośrodków, przy czym nie sądzę, żeby ich pozycja była z liczebnością naszych wydawnictw bezpośrednio związana. Na przykład Wrocław jest przecież mocarstwem w zakresie historii literatury.

– Seria nosi nazwę monografie, ale znajdziemy tu także kilka syntez...

– Wiersz polski jest syntezą. Charakter syntetyczny mają i Polskie dzieje bajeczne i Na szlakach orientu Dziubińskiego, książka o handlu między polską a imperium ottomańskim w XVI-XVIII wieku. Świeżo ukazała się praca Michała Tymowskiego Państwa Afryki przedkolonialnej. Trudno powiedzieć, żeby to nie była synteza. Jest to bardzo ciekawa książka, dotycząca nie tylko Afryki, lecz także problemów filozofii państwa. Podobnie Anatomia rewolucji narodowej Marcina Kuli, napisana co prawda na przykładzie Boliwii, ale zawierająca szerokie, uogólniające wnioski. Oda w poezji polskiej Teresy Kostkiewiczowej – synteza. Podobnie Powstanie nieklasycznej historiografii Wojciecha Wrzoska.

Praca, która się tu ukazuje musi mieć pewien walor ogólności.

– Naliczyłem osiem chyba pozycji historycznych, wszystkie z historii dawnej. Brak natomiast dziejów najnowszych. Czy takie prace nie napływają, czy nie są na poziomie?

– Albo nie napływają, albo się nie kwalifikują. Dwudziestego wieku dotyczą np. książki Leociaka i Marcina Kuli. Zresztą, zapotrzebowanie na historię najnowszą jest tak duże, że autorzy bez najmniejszego kłopotu mogą to wydać gdzie indziej, bez konkursu i żadnych utrudnień. Z historią najnowszą związanych jest dużo prac średnich, goniących za sensacją, wynikających z osobistych rozrachunków. U nas ukazują się tylko prace podlegające kryteriom naukowym.

– Szata graficzna tej serii otrzymała nagrodę na Targach ATENA, jest jednak mało czytelna, książka ginie w księgarni.

– Ale jak to ładnie wygląda na półce! Jak Biblioteka Stanisławowska. Z różnych propozycji, jakie się pojawiły, ta wydała nam się najlepsza. Teraz pozostaje to kontynuować.

Rozmawiał Grzegorz Filip

 

Uwagi.